Marcin Stępień, Agencja Gazeta

Polski Kościół nie potrafił odnaleźć się w demokracji. Nawet specjalnie tego nie próbował. Kiedyś za obecne zaangażowanie polityczne spotka go wendeta – mówi w rozmowie z WP o. Paweł Gużyński.

Działo się to nie tak dawno temu i wcale nie za górami i lasami tylko w Białymstoku. Jest 20 lipca 2019 roku. W mieście odbywa się pierwszy Marsz Równości organizowany przez środowisko LGBT.

Przemarsz kilkakrotnie zakłócają kibice. W uczestników marszu lecą jajka, kamienie i petardy. "Pedały" to jeden z najniewinniejszy epitetów, którymi obrzucani są homoseksualiści.

Atakowana jest również policja. Tego dnia nie ma polityka, który nie potępiłby przemocy fizycznej, do której doszło w Białymstoku.

W następnych dniach policja wyłapuje kilkudziesięciu bandytów. Emocje nieco opadają, a wtedy dochodzi do kolejnego wstrząsu.

1 sierpnia 2019 roku. Kraków. Abp Marek Jędraszewski w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego wygłasza homilię w Bazylice Mariackiej.

"Czerwona zaraza już po naszej ziemi nie chodzi. Co wcale nie znaczy, że nie ma nowej, która chce opanować nasze dusze, serca i umysły" - mówi Jędraszewski. I dodaje: "Nie czerwona, a tęczowa".

Autor: Anatol Chomicz

Źródło: Forum / Marsz Równości w Białymstoku.

Większość duchownych chowa głowy w piasek. Nie wszyscy.

Najmocniej wybrzmiewa głos dominikanina, o. Pawła Gużyńskiego. To jeden z najbardziej znanych polskich dominikanów – w młodości działacz opozycji demokratycznej, doskonały mówca.

Zakonnik apeluje na FB, do wysyłania listów do abp Jędraszewskiego, z "wyrazami oczekiwania", że za swoje słowa poda się do dymisji.

Na o. Gużyńskiego wylewa się fala prawicowego hejtu.

– Wszyscy się teraz zastanawiają, kto jest agresorem, kto ofiarą, komu zależy na eskalowaniu napięcia. A nie pytamy: "Dlaczego ci ludzie ze sobą nie rozmawiali". Nie rozmawiali, bo wszystko u nas jest podporządkowane temu, żeby debaty nie było. Weszliśmy na ring i nie zamierzamy z niego zejść – mówi o. Gużyński.

Hasło młodości

Paweł Wiejas: Milicja mocno biła?

O. Paweł Gużyński: Z naszej podziemnej ekipy wielu osobom się dostało, ale ja się uchowałem jakoś. Parę razy odwiedziłem w ramach przesłuchania tzw. toruński "Biały dom", tak nazywaliśmy siedzibę milicji, lecz obyło się bez przemocy.

Do dzisiaj jest biały, jak byłem ostatnio, to widziałem. Przesłuchiwali mnie w pokoju wyklejonym zdjęciami gołych, za przeproszeniem, bab. To były zdjęcia nie z tych super wulgarnych, a rozkładówki z "Razem".

Autor: Jacek Waszkiewicz

Źródło: Forum / "O. Maciej Zięba (na zdjęciu) zaprosił mnie na tzw. szkołę zimową do Pasierbca. Obejmowała ona m.in. spotkania z wierchuszką profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego zajmujących się filozofią polityczną. Czym jest demokracja, czym wolny rynek, czym liberalizm? Chłonąłem te informacje".

I w tej scenografii ubecy popisywali się przede mną znajomością literatury podziemnej, że są niby tacy doskonale zorientowani.

Czym sobie ojciec zasłużył na takie ulgowe traktowanie? Może kiepsko dać komuś w gębę, a potem robić za erudytę?

Nie wiem, ale taki jest fakt. Z tą erudycją ubeków bym jednak nie przesadzał, bo to nie były głębokie dyskusje. Choć rzeczywiście skubańcy byli na bieżąco, choćby z książkami Václava Havla, które były nowymi pozycjami.

Tak naprawdę tylko raz myślałem, że dostanę. Był taki ubek, którego nazywaliśmy "Czarny". Agresywny typ, przydzielony specjalnie do tropienia naszej organizacji, czyli Ruchu "Wolność i Pokój".

O jaką Polskę ojciec walczył?

Teraz bym powiedział, cytując Wałęsę: "Nie o taką Polskę walczyłem". A odpowiem, tak…

(Sekundy płyną, a tu cisza) Halo, halo, jest tam jeszcze ojciec?

Tak, jeszcze chwila. O, mam: "Nie pamiętam", to byłaby najuczciwsza odpowiedź, jeśli chodzi o szczegóły.

Jednak pierwszą rzeczą, która mi się narzuca, to jednak hasło "wolność", przeżywane przez mnie bardzo ideowo. Potem wymieniłbym sprawiedliwość, dobro i prawdę.

Wtedy nie należałem do osób, które spijały jakoś szczególnie nabożnie słowa z pielgrzymek papieskich. Niektóre były jednak dla mnie szczególnie fundamentalne.

Tu niczym szczególnym się nie wyróżnię, ale silnie przemawiało do mnie przesłanie Jana Pawła II z Jasnej Góry z 1983 roku: "Nawet jak nikt od was nie wymaga, to wy musicie od siebie wymagać".

To było hasło mojej młodości. Oczywiście raz realizowałem je lepiej, raz gorzej, ale to był dla mnie drogowskaz.

Koniec lat 80. to były jeszcze czasy, kiedy sport był dla ojca ważniejszy niż Kościół?

To były czasy, gdy byłem bardziej zaangażowany w piłkę, a nie w duszpasterstwo. Zaangażowanie się w świat opozycyjny było powiązane z zaangażowaniem się w Kościół, bo Kościół był przecież istotnym bastionem opozycji w walce z komuną. Tego nikt nie zaneguje.

Oglądał ojciec pierwsze wystąpienie Tadeusza Mazowieckiego w Sejmie? Poczuł, że wolność wygrała?

Byłem zaangażowany w wybory 1989 roku. Pamiętam, że cieszyliśmy się jak dzieci, gdy pojawiły się plakaty, na których Wałęsa pozował z kandydatami opozycji. Były nareszcie profesjonalne, nareszcie ładne. Przyciągały uwagę.

Autor: Artur Reszko

Źródło: PAP / "Polaryzacja odbywa się pod dyktando Jarosława Kaczyńskiego. Wskazuje wroga i zmusza nas do gry na jego nutę. To dlatego w Białymstoku pytamy – kto bił, a kto był bitym. Nie pytamy z kolei: „Dlaczego ci ludzie ze sobą nie rozmawiali”.

Wcześniejsze to były zgrzebne powielaczówki. Milicja je zdrapywała, a my z powrotem naklejaliśmy. Tyle że za każdym razem używaliśmy lepszego kleju, żeby mieli trudniejszą robotę. W tej sytuacji oglądanie Mazowieckiego było dla mnie wręcz obowiązkowym zadaniem.

Pamięta ojciec, na kogo głosował?

Na Alicję Grześkowiak i Jana Wyrowińskiego.

Zawiedli kiedykolwiek?

Oni wspierali nas, my ich. Gdy w czerwcu 1989 roku, po masakrze na Placu Tiananmen robiliśmy akcję 48 godzin jedności z Chinami, przyszli nas odwiedzić. Głodówkę protestacyjną robiliśmy wtedy u redemptorystów w Toruniu.

Rozczarowanie panią marszałek senatu przyszło, dopiero gdy stała się bardzo radykalna i zaczęto ją nazywać "Matką Boską senacką". Obserwowałem to jednak już niejako z doskoku, bo w 1991 roku rozpocząłem nowicjat.

To stracił ojciec możliwość obserwowania tego, co działo się po zaaplikowaniu Polakom planu Balcerowicza.

Chronologicznie, to realizacja rozpoczęła się dużo wcześniej, ale efekty te dobre i niekorzystne, były istotnie widoczne w czasie, gdy byłem już w nowicjacie. Przez rok podjąłem świadome wyciszenie się.

Przebywanie w ciszy i milczeniu miało mi pomóc w podjęciu ostatecznej decyzji, czy zakon to rzeczywiście moje miejsce.

Po tym rocznym wyciszeniu poznał ojciec Polskę? Zaczął się wyciszać, gdy premierem był Jan Krzysztof Bielecki, a wyszedł w czasie, gdy politycy tłukli się po głowach teczkami Antoniego Macierewicza i upadał rząd Jana Olszewskiego.

Nie to wtedy było dla mnie najważniejsze. Nie znaczy, że nieważne. Solidarność, tę w różnych aspektach, miałem i mam w sercu, jako rzecz niesłychanie ważną.

Jak zaczęła się ta polityczna wojna polsko-polska to było dla mnie osobiście bolesne. Chciałoby się aż krzyknąć: "Nie tędy droga!".

Na wydarzenia w kraju, już na pierwszym roku studiów starałem się patrzeć poprzez nauczanie społeczne Kościoła. To było przedłużenie moich zainteresowań społecznych.

Bardzo pomogło mi w tym zaproszenie, które dostałem od ojca Macieja Zięby na tzw. szkołę zimową do Pasierbca. Obejmowała ona m.in. spotkania z wierchuszką profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego zajmujących się filozofią polityczną.

Czym jest demokracja, czym wolny rynek, czym liberalizm? Chłonąłem te informacje, uzupełniając wiedzę, którą jako samouk zdobywałem w podziemiu. Dyskusje, które odbywały się w Pasierbcu, utwierdziły mnie w przekonaniu, że Polaków należy uczyć demokracji i tego, jak z niej korzystać. Nie było wątpliwości, że to dynamiczny proces, a my dopiero znajdujemy się na jego początku.

Męczę ojca o tę politykę, ale jest ojciec i duchownym, i obywatelem, który dorzucił swój kamyczek do walki o wolną Polskę…

…Nawet dostałem Krzyż Wolności i Solidarności…

Od Lecha Kaczyńskiego może?

Nie. Nadanie poszło za Bronisława Komorowskiego, ale wręczał mi go już prezydent Andrzej Duda. Niektórzy z grona, kiedy byłem odznaczany, nie przyjęło odznaczenia. Już im nie pasowało. Ja je przyjąłem.

Autor: Jędrzej Nowicki

Źródło: Agencja Gazeta / Przystanek Woodstock 2017. Ojciec Paweł Gużyński podczas spotkania w ramach Akademia Sztuk Przepięknych.

Kościół potrzebuje zmian - niewielu księży to rozumiało

Polacy byli już wyraźnie podzieleni, a czy podział na postrzeganie wydarzeń w kraju stał się wyraźny wtedy w samym Kościele?

Zaczątki kłopotów Kościoła z odnalezieniem się w przestrzeni demokratycznej zaczęły się dużo wcześniej.

Kiedy patrzę na to, co robił ojciec Zięba, to doskonale pamiętam, jak niektórym księżom od początku trudno było przyjąć do wiadomości, że Kościół też potrzebuje zmian, aby odnaleźć się w nowej rzeczywistości.

Najpierw pojawienie się Radia Maryja, a potem wzrost jego znaczenia, tylko wzmocniło podział.

Nie ma ojciec wrażenia, że na samo postrzeganie Kościoła mogła mieć wpływ działalność Komisji Majątkowej? To była walka o dobra doczesne, która co rusz, objawiała się jakimiś skandalami.

Ustalmy – Kościół miał pełne prawo do tego, żeby nastąpiła restytucja dóbr. Został ograbiony. To jedna sprawa.

Druga jest taka, że w tym kontekście niektórzy księża nie potrafili zachować skromności.

Chciwość jest bardzo silną pokusą. Dobrze rozumieli, że im się należy, źle robili, że nie obchodziło ich, co mówi się o tym w przestrzeni publicznej.

Zbyt często dawało się zauważyć, że jakiś ksiądz nie stawia na pierwszym miejscu cnoty ubóstwa. Zwróćcie nam majątek, katecheza do szkół. To było takie zapatrzenie się na II Rzeczpospolitą, życie przeszłością, przeszłymi wydarzeniami.

Do tego dążyli. Nie dążyli do demokracji.

Z historycznego punktu widzenia nauczanie religii w szkołach było błędem?

Byłem przeciwnikiem powrotu religii do szkoły. Spodziewałem się, że dynamika zmian sprawi, że religia w szkole wcześniej czy później stanie się przedmiotem przepychanek i sporów.

Nie musiało się tak stać. Mieliśmy tradycję nauczania religii w salkach przykościelnych.

Takie rozwiązanie siłowe. Należy się nam majątek, to bierzemy. Możemy wprowadzać religię do szkół, wprowadzamy. Z drugiej strony niektórzy księża bez skrępowania dyktowali Polakom, jak żyć. Czy to w ogóle idzie w parze?

Niedawno pisałem o tym, jak wielu polskich hierarchów żyje w świecie niedemokratyczny. Dla nich pewien schemat jest niezmienny od lat.

Jakby nie zauważyli, że z państwa opresyjnego, w którym Kościół był traktowany jako ciało obce, przeszliśmy do swobody, wolności, a Kościół stał się jednym z podmiotów. W świecie demokratycznym mamy inną pozycję.

Dlatego pionowe myślenie - zupełnie jakbyśmy żyli w wieku XVIII – że na dole drabiny jest społeczeństwo, nad nim władza świecka, a nad nią kościelna to ogromny błąd.

Politycy również nie pomogli hierarchom w zdefiniowaniu ich roli. Raz krzyczą: "Niech Kościół przemówi", a innym razem "Niech Kościół się nie wtrąca".

Ostatnie ważne wydarzenie, w którym politycy zdecydowali się skorzystać z bezstronnej pomocy Kościoła, miało miejsce w w 2005 roku, gdy mogło dojść do utworzenia POPiS. Donald Tusk i Jarosław Kaczyński uznali, że może im pomóc abp Tadeusz Gocłowski. Uznali jego autorytet.

To był czas, kiedy Kościół zrobił wysiłek. A potem zapadła cisza. W siłę rośnie Radio Maryja i nie słyszymy już w różnych kwestiach głosu biskupów, ale za to bardzo wyraźne słyszymy głos i opinię radia. Nie dziwmy się więc, że ten głos zaczyna być postrzegany jako głos Kościoła.

Czy brak skłonności do poważnej dyskusji w sprawach społecznych to pokłosie tego XVIII-wiecznego postrzegania świata przez hierarchów? "My mamy rację, więc dyskutować nie ma, o czym". Tak jest choćby w przypadku aborcji.

W tym przypadku absolutnie nie wynika z tradycji narzucania własnego zdania.

To dla Kościoła jedna z kwestii fundamentalnych. Tu sztywność negocjacyjna Kościoła była, jest i będzie duża. Dlatego to, co utarto 26 lat temu, a co jedni nazywają kompromisem, a drudzy dyktatem Kościoła, w rzeczywistości było sukcesem polskiej demokracji.

Autor: JERZY DUDEK

Źródło: Forum / O. Tadeusz Rydzyk.

Gdyby dziś rzeczywiście pojawił się taki problem, mielibyśmy prawdziwą rzeźnię.

Lewica potrafiła porozumieć się z prawicą. Dzisiaj brzmi to, jak dobry dowcip.

Czasem słyszę, że za rządów SLD było lepiej, bo łatwiej było ubić targu...

...Bo niby SLD miało kaca moralnego rodem z PRL za to, co robiono wtedy Kościołowi?

Z obcym zawsze łatwiej się negocjuje. A jak pan kupuje samochód od szwagra, a to inna rozmowa. Twardsza. Od razu są problemy.

Modnie jest być ofiarą

Kto dziś kogo wykorzystuje – rządzący Kościół czy odwrotnie.

To zbiór małych, średnich i dużych interesów. To idzie w obie strony.

Modna teza - apogeum zbliżenia polityki i Kościoła przypada na ostatnie lata. Prawda czy fałsz?

Instrumentalizacja to jest pogłębiający się proces. Na początku była konieczność twórczego tworzenia wymuszona odzyskaniem niepodległości. Wtedy rzeczy układały się w bardziej naturalny sposób. Nie byliśmy społeczeństwem wyrachowanym, które tworzy wolny rynek.

Potem, im bardziej to idzie się do przodu, tym bardziej partie zaczynają kalkulować, co im się bardziej opłaca – taki sojusz, śmaki, owaki. Narasta też chęć instrumentalnego wykorzystania innych.

Ale czy wahadło poparcia Kościoła wychyliło się teraz na stronę rządzących?

Widzę to tak. Uczciwie i zgodnie z prawdą, można powiedzieć, że środowisko Radia Maryja i skrzydło polityczne z nim związane za przyzwoleniem biskupów stało się obciążeniem politycznym Kościoła.

Sami biskupi w pojedynkę, by tyle nie zdziałali, nawet cały Episkopat. Nie miałby takich wpływów.

To, co skonstruował ojciec dyrektor, pełni funkcję stricte polityczną. Wszyscy to widzą, że w ten sposób Kościół jest umoczony politycznie. Co innego widzieć, a co innego coś z tym zrobić.

Gdy ja to głośno mówię, to okazuje się, że jestem zdrajcą Kościoła i opowiadam brednie.

To sytuacja przypomina problem rodziny, w której ojciec ma problem alkoholowy. Któregoś dnia jedno z dzieci mówi przy stole: "Tata chleje", a wtedy matka daje dziecku w twarz. Poucza: "Tak się nie mówi, tata tylko źle się czuje".

O, delikatnie mówiąc, niechęci Radia Maryja do środowiska LGBT wiadomo od dawna. Od czasu do czasu pojawia się karkołomna teza, że "lobby homoseksualne" świadomie to wykorzystuje, żeby uderzyć w Kościół.

Dziś wszyscy tak grają. Staram się złamać zbyt prosty schemat wydarzeń białostockich. Zasoby ukrytej agresji są po obu stronach.

W polskiej sferze publicznej rzadko kto jest zainteresowany debatą. To ring, arena walki, na której chodzi o to, kto celnie wyprowadzi cios i będzie na tyle sprytny, że ukryje przy tym swoją własną agresję.

A co jest najlepszym sposobem na ukrycie agresji? Postawić się w roli ofiary.

Proszę popatrzeć, ile w Polsce mamy ofiar. Jarosław Kaczyński jest ofiarą spisku smoleńskiego. Kościół jest ofiarą agresywnej propagandy LGBT. Mniejszości seksualne są ofiarą opresyjności Kościoła.

Nie ma wątpliwości, że każdy chce się ustawić w roli ofiary, a jednocześnie kombinuje jak zmiażdżyć rywala i nie być oskarżonym o takie zamiary. To dramat życia publicznego i społecznego. Nie ma debaty. Dlatego się zdarzyła bijatyka w Białymstoku i jesteśmy zagrożeni kolejnymi. Tak to widzę.

Ojca milicja nie spałowała. Zmiana systemu odbyła się bezkrwawo. I nagle, po 30 latach Polak napieprza Polaka. Tu jednoznacznie można pokazać, kto jest ofiarą.

Mój wcześniejszy opis nie służy usprawiedliwieniu bandyterki, która się działa w Białymstoku. Staram się odpowiedzieć, dlaczego do tej bandyterki dochodzi.

Jeśli nikt nie chce debatować, to znaczy, że nie chce słuchać drugiego. A jak nie chce słuchać, to jak ma osiągać swoje cele? Przemoc fizyczna. Tak musi się dziać.

I w sytuacji, gdy Polacy biorą się za głowy, wkracza abp Marek Jędraszewski, a ojciec nie wytrzymuje, bo zamiast nawoływać do opamiętania, hierarcha wyjeżdża z "tęczową zarazą". A chwilę potem bp Mirosław Milewski poprawia: "Maryjo, ocal nas od zła, które chce zawojować umysły i dusze Polaków, zaradź rozprzestrzenianiu się chorej ideologii LGBT". Nie boi się ojciec, że niedługo nie będzie robił nic innego, tylko nawoływał do ustąpienia biskupów?

To mi nie grozi, bo raczej spotkać mnie może zakaz wypowiadania się, więc takich apeli nie będę mógł rozsyłać. Ja po prostu sprzeciwiłem się złym słowom. Polaryzacji, która odbywa się pod dyktando Jarosława Kaczyńskiego. To on używa polaryzacji jako narzędzia politycznego.

#

#

Autor: Jacek Bednarczyk

Źródło: PAP / Abp Marek Jędraszewski.

Wskazuje wroga i zmusza nas do gry na jego nutę. To dlatego w Białymstoku pytamy – kto bił, a kto był bitym. Nie pytamy z kolei: "Dlaczego ci ludzie ze sobą nie rozmawiali".

Nie rozmawiali, bo wszystko u nas jest podporządkowane temu, żeby debaty nie było. Żeby daleko nie szukać – po co dyskutować? Siadam, piszę ustawę na kolanie, w nocy głosowanie, nazajutrz poprawka.

Nie dostrzega ojciec nierównowagi sił? Nie jest tak, że za prowokacyjne zachowania po stronie środowiska LGBT odpowiadają jednostki, a po drugiej stronie działa zorganizowany aparat?

I tak, i nie. Można powiedzieć, że komuś się wyrwało, ale wyrwało się w środowisku, które ma specyficzne pojęcie o katolikach.

Wpisujący waginę w Przenajświętszy Sakrament, czy malujący tęczową Matkę Boską, nie rozumieją, że dotykają – dla wierzącego — żywej osoby.

To jak fizyczny atak na kogoś, kogo kocham.

A nie dopuszcza ojciec możliwości, że używanie symboli religijnych bierze się po takich wypowiedziach, jak ta abpa. Stanisława Gądeckiego: "Kto jest wolny jako chrześcijanin i nie poddaje się tym dążeniom przyziemnym tego świata, ten jest automatycznie najlepszym obywatelem Rzeczpospolitej". A niechrześcijanie to co, gorszy sort?

Wytłumaczenie jest inne i stare jak historia ludzkości. Jak sponiewierać przeciwnika? Musimy pokonać jego bogów. Dlatego po zdobyciu miasta obalano pomniki bóstw czczonych przez wroga i stawiano własne.

W sensie symbolicznym może kiedyś dojść do tego w Polsce?

Spodziewam się reakcji, która będzie rodzajem wendety. W Irlandii większość zagłosowała za małżeństwami homoseksualnymi. W moim przekonaniu ludzie zrobili tak nie dlatego, że istotnie je popierają, ale z zemsty za potworne afery pedofilskie.

Nie mam wątpliwości, że skala przestępstw w Polsce była nieporównanie mniejsza, ale wendeta za zaangażowanie polityczne Kościoła nastąpi.

Brzmi ojciec tak, jakby dominikanie stali się głosem sumienia Kościoła.

Nie aspiruję do takiej roli. Dzielę się jedynie swoim przemyśleniami dotyczącymi procesów społecznych, które u nas zachodzą.

Są ludzie kompetentni, którzy mogą pomóc Polsce

Po premierze "Tylko nie mów nikomu" nawoływał ojciec, aby ze stanowiska ustąpił abp Sławoj Leszek Głódź, teraz ma ustąpić abp Jędraszewski. Z kolei ojciec Wiśniewski nawołuje polityków do opamiętania. Stąd to "sumienie Kościoła"

Mówimy to, co czujemy, co uznajemy za prawe i sprawiedliwe.

Pamięta ojciec jeszcze coś z budowy dróg i mostów. W końcu ojciec się tego uczył?

Parę lat temu widziałem, jak w Łodzi zmieniają bruk. Robili to źle. Wykorzystałem to w kazaniu o budowaniu na dobrych fundamentach…

...Chyba zbyt poetycko sformułowałem pytanie. Chodzi mi jak zbudować dobry most – mówiąc w uproszczeniu - pomiędzy Polakami ze wschodu i zachodu kraju. Jest w ogóle ekipa "budowlana", której by się to udało?

Są ludzie, którzy mają odpowiednie kompetencje i autorytet. Potrzebny tylko bodziec, żeby ludzie zrozumieli, kiedy mogą się skomunikować. A mogą wtedy, gdy tego chcą. Najpierw z areny musieliby jednak zejść naparzający się gladiatorzy.

Stosowanie metody "na gladiatora" może mieć w ogóle dobre zakończenie?

Nie. Jakaś część społeczeństwa może tego nie wytrzymać.

Poda ojciec kilka nazwisk osób o kompetencjach i zdolnościach negocjacyjnych.

Nie chcę zrobić im krzywdy. Ja mówię, pan publikuje, a 10 minut później przysłowiowa prawa strona internetu zmierzałaby ich z błotem i wyszukała jakiegoś "dziadka z Wehrmachtu".

Ja w ciągu kilku godzin stałem się złoczyńcą atakującym Kościół, odszczepieńcem, potworem.

To kara za to, że stanąłem w obronie godności bliźniego. Zrobiłem coś, co jest podstawową misją Kościoła – przypominałem, czego naucza nas Ewangelia dla zbawienia dusz. A dla prawicy zostałem gejem.


Za chwilę dalszy ciąg rozmowy

Powyższy wywiad z o. Pawłem Gużyńskim miał ukazać się pierwotnie w Magazynie WP 9 sierpnia 2019 roku. Na kilka godzin przed publikacją o. Gużyński poprosił o wstrzymanie publikacji. To dlatego, że podporządkował się decyzji prowincjała zakonu, o. Pawła Kozackiego:

"W związku z działalnością i wypowiedziami medialnymi ojca Pawła Gużyńskiego informuję, że podjąłem decyzję, by udał się on do jednego z klasztorów kontemplacyjnych na trzytygodniową pokutę. Mam nadzieję, że rekolekcje te pozwolą mu odnaleźć właściwy dla osoby duchownej sposób wypowiadania się w sprawach wiary i moralności oraz prowadzenia sporów ideowych".

Tematy, które poruszaliśmy, nie straciły przez trzy tygodnie na aktualności. Co rusz mamy nowy "Białystok". Pozostała nam krótka "dogrywka". Krótka, bo o. Paweł Gużyński opublikował w Wirtualnej Polsce tekst, w którym zdradził, co robił w klasztorze kontemplacyjnym.

Paweł Wiejas: Nagana, kara, pokuta? Co tak naprawdę spotkało ojca, bo pojawiały się rozmaite określenia?

O. Paweł Gużyński: To była pokuta. W tradycji zakonnej pokutę można otrzymać między innymi za sposób działania, który narusza dobro wspólne braci. Nie musi to być żaden grzech czy przestępstwo. To może być po prostu zdarzenie, które sprawi, że dobro ogółu zostaje naruszone.

Banalny przykład – zniszczysz sprzęt w klasztorze, prosisz przeora o pokutę.

W moim przypadku polegało to na tym, że przez swoją indywidualną akcję związaną z abp. Jędraszewskim, postawiłem braci w trudnej sytuacji.

Bo odbiór był taki, że występowałem w imieniu wszystkich bracia, że oto polska prowincja dominikanów postanowiła sprzeciwić się biskupom.

To oczywista nieprawda, bo robiłem to w swoim imieniu. Nie wszyscy współbracia podzielali moje stanowisko, co było zresztą słychać.

W tej sytuacji ojciec prowincjał miał pełne prawo wyznaczyć mi pokutę za naruszenie dobra wspólnego.

Nie zdziwił się ojciec, że w czasie, gdy odprawiał pokutę abp Jędraszewski, został dla kardynała Dziwisza autorytetem moralnym, a abp Depo porównał go z samym Jezusem? Jakoś gdy ojciec znika medytować w kraju dzieją się rzeczy przedziwne.

Odpowiem tak. Gdy przed Jezusem postawiono cudzołożnicę, którą zamierzano ukamienować, On stanął w jej obronie, ratując ją od śmierci z rąk żądnego krwi tłumu.

Ten tłum był motywowany chęcią potępienia grzechu, którego się dopuściła. Działał w fałszywym przekonaniu o własnej prawości, które Pan Jezus skompromitował jednym zdaniem:

"Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem".

Nadto Jezus złamał tabu kulturowe, religijne i prawne. W celu ratowania kobiety podjął więc maksymalne ryzyko, narażając się tłumowi.

Wreszcie, Jezus najpierw wykazał grzech ludziom, którzy urządzili sobie publiczne widowisko,
zaciągając nieszczęsną przed Jego oblicze. Dopiero kiedy tłum się rozpierzchnął, pouczył kobietę na osobności, że jej nie potępia, i aby nie grzeszyła więcej.

Pytam więc, jak można być tak głuchym i ślepym, żeby tego wszystkiego nie
zauważyć?

Otóż, dzieje się tak między innymi dlatego, że Kościół toczy robak wyuczonej bezmyślności.

Abp Wojda w Białymstoku, abp Jędraszewski w Krakowie oraz inni jeszcze biskupi
zajmują się utwierdzaniem tłumu w tym, że ma on prawo kamienować grzeszników. A od abp Jędraszewskiego oczekuję dodatkowo wyjaśnienia jego udziału w homoseksualnej aferze abp Paetza.

Wierzy ojciec, że hierarchowie mogą w ogóle zmienić swoje postępowanie?

Moje działania podejmuję nie ze względu na wiarę, że biskupi zareagują. Moja ocena sytuacji jest taka, że mnóstw osób oczekuje, że w trudnych sytuacjach księża zachowają się przyzwoicie.

Tylko jeśli dziś zachowamy się przyzwoicie, jesteśmy w stanie zbudować coś na dłuższą metę. Staram się nazwać rzeczy po imieniu i nie udawać. To była między innymi przyczyna mojego apelu o ustąpienie abp Jędraszewskiego, który opublikowałem na FB.

Po zakończeniu pokuty podzielił się ojciec swoimi przemyśleniami na temat niektórych wystąpień arcybiskupów Gądeckiego i Jędraszewskiego z czytelnikami Wirtualnej Polski…

Wierzę, że to przydatna lektura. Na tym chciałbym poprzestać.