Kadr z filmu "Miłość jest wszystkim", Ola Grochowska/Akson Studio, Materiały dystrybutora

Kupujemy jak szaleni, gonimy za ambicjami. Święty Mikołaj z pomagającego biednym stał się dla nas panem z reklamy. A może lepiej wyjść z tego szaleństwa konsumpcji i poznać kogoś wspaniałego? To trudne, ale warte więcej – mówi Olaf Lubaszenko. W filmie "Miłość jest wszystkim" gra nietypowego Świętego Mikołaja.

Artur Zaborski: Jak długo wierzył pan w Mikołaja?

Olaf Lubaszenko: Wychowywałem się w domu, w którym obowiązywał raczej racjonalny stosunek do tradycji. Wiedziałem, że za Mikołaja ktoś się przebiera, a prezenty przynosi nie żaden święty, a sąsiad albo ktoś z rodziny.

Ale może dlatego trochę za tym tęskniłem? A przynajmniej za Świętym Mikołajem, ale takim, jakim pierwotnie był. Gdybyśmy do niego powrócili, to straciłyby co najwyżej wielkie koncerny, które eksploatują tę postać biznesowo. My byśmy tylko zyskali. Ale to już się nie stanie.

Przecież Mikołaj dalej roznosi prezenty i wywołuje uśmiechy na twarzach dzieciaków.

Ta postać została zawłaszczona przez popkulturę i biznes. Straciła swoją pierwotną istotę, sens i tajemnicę. Dzisiaj wydaje nam się, że Święty Mikołaj to jest gruby pan w czerwonym ubranku, który reklamuje słynny napój zza oceanu. Zapominamy, skąd się w ogóle ta postać wzięła. Biskup Mikołaj już wtedy, w starożytności pomagał potrzebującym. Rozdał biednym swój majątek, stąd wzięło się kojarzenie z nim prezentów.

Teraz święta stały się komercyjnym szaleństwem. Dzień po zaduszkach rozpoczynają się kampanie z udziałem Mikołajów. Chcąc nie chcąc, bierzemy w nich udział, przez co tracimy z oczu prawdziwe świąteczne tradycje na rzecz rytuałów, u których źródeł leży czyjś pomysł na to, jak się wzbogacić. Często gadżety i dekoracje, wszystko, co można kupić, stają się ważniejsze niż to, czego kupować nie trzeba, a co można znaleźć, wypracować, zbudować między sobą a drugim człowiekiem. Przecież najdroższe światełka na choinkę nie zastąpią rozmowy, bliskości ani kontaktu z ważnymi dla nas ludźmi. O tym jest film "Miłość jest wszystkim".

W którym gra pan Mikołaja innego, niż wszyscy.

Ja się urodziłem 6 grudnia, więc ja jestem Mikołajem. (śmiech) W tym roku kończę 50 lat, więc mam nadzieję, że państwo, którzy pójdziecie do kina na "Miłość jest wszystkim", ciepło o moim skromnym jubileuszu pomyślicie. Bardzo mi się podobało, że ten Mikołaj będzie inny, przy całym szacunku dla kolegów, którzy wcielają się w niego w innych filmach i robią to świetnie. Każdy aktor chce grać coś, co będzie odmienne niż zazwyczaj. Drugi trop, który bardzo mi się podobał, to to, że moja postać ma problem z umiejętnościami socjalnymi.

Mikołaj Lubaszenki jest zbyt bezpośredni…

… bo nie ma ogłady ani wprawy w obcowaniu z ludźmi. Czasami popełnia gafy, które bywają bolesne albo zabawne, ale powodują w widzach jakąś refleksję. Ten Mikołaj jest katalizatorem, przyspiesza pewne reakcje i procesy.

I uświadamia ludziom, że tracą z oczu drugą osobę na rzecz pogoni za mało istotnymi sprawami codziennymi.

To jest problem nie tylko Polski, tylko całej cywilizacji zachodniej, czyli świata dostatku, dobrobytu. To jest pewien proces: wolny rynek, przedsiębiorczość, walka o dobrą pracę, o pozycję w społeczeństwie, próba sprostania aspiracjom, które każdy z nas ma, rodzi pułapki i w nie wciąga. Jesteśmy pionkami, nawet o tym nie wiedząc. Takie zjawiska jak kredyty konsumenckie, kredyty hipoteczne, bezrobocie mają w Polsce dopiero 25 lat. My ciągle jeszcze nie wiemy, jakie są długofalowe konsekwencje tych zjawisk i trochę beztrosko bierzemy te kredyty, beztrosko próbujemy kupować różne rzeczy i otaczać się przedmiotami, by samym sobie potwierdzić, że nasza harówka od rana do nocy, bez czasu dla najbliższych i dla siebie, ma sens.

Autor: Ola Grochowska

Źródło: Materiały prasowe

Pan też jest elementem tego procesu?

Mówię to wszystko ze współczuciem i z empatią, dotyczy to także mnie. Musimy czasem sobie coś dać, jakąś "nagrodę", żeby nie stracić poczucia sensu tego, co robimy. Wolność, również ta ekonomiczna, pojawiła się po to, żeby dawać nam poczucie swobody i możliwość oddychania pełną piersią.

Tymczasem wpadliśmy w inną niewolę, przed którą nikt nas nie ostrzegał. A jeśli byli tacy, co ostrzegali, to nie byli słyszalni. Bo trudno o kredycie na 30 lat mówić inaczej jak o cyrografie. Dzisiaj, jako społeczeństwo, mamy zobowiązania, z których nie jesteśmy w stanie się wyplątać. Mamy poczucie, że zostaliśmy trochę oszukani, nie wiadomo do końca przez kogo - może przez historię, może przez świat. Pojawia się taki wewnętrzny, trudny do ukojenia ból i strach, że wszystko stracimy - i runie też nasze życie osobiste i relacje z innymi.

A im bardziej się boimy, tym bardziej próbujemy strach zagłuszyć. Kupujemy coraz więcej rzeczy, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że idziemy dobrą drogą. I strach rośnie, bo mamy do stracenia jeszcze więcej. Błędne koło. To próba szybkiej, skondensowanej diagnozy okoliczności, w jakich rozgrywa się akcja filmu "Miłość jest wszystkim".

PRL był pod tym względem lepszy?

Był inny, bo się nie spieszyliśmy. Oczywiście, zdarzało się biec do pociągu albo tracić mnóstwo czasu w kolejkach. Ale nie spieszyliśmy się, bo taki był tamten świat. Mieliśmy czas, żeby rozmawiać. Rozmowa była podstawowym środkiem wyrazu w relacjach między ludźmi, przekładała się na większą bliskość, na wzajemne odwiedzanie się w domach. Takich pozytywnych rzeczy było dużo, co nie znaczy, że w ogóle było dobrze. Nie możemy być jednoznaczni w ocenie ani tamtych czasów, ani tych. Cytując "Misia", chodzi o to, żeby plusy nie przysłoniły nam minusów. (śmiech)

Autor: Ola Grochowska

Źródło: Materiały prasowe

Wielu z nas ucieka do kina, w którym szuka ukojenia i dobrego słowa.

Kino wiąże się ze szczególnym rodzajem odpowiedzialności. Moim zdaniem polega ona na tym, że słowa wypowiedziane w filmie zyskują pewną moc. Trzeba się więc dobrze zastanowić nad tym, co chce się powiedzieć i do jakich wniosków można doprowadzić tego, kto będzie film oglądał.

Oczywiście, nie możemy widzowi tych wniosków narzucać. Ale nie możemy też podawać mu rzeczy bezwartościowych, pozbawionych sensu czy myśli. Mówię to w kontekście ewentualnej swojej przyszłej pracy jako reżysera. Teraz się bardzo mocno zastanawiam nad tym, co chciałbym zrobić, bo wiem, jak duża jest to odpowiedzialność. Co najmniej jeden film zrobiłem, nie mając do końca przekonania, że to, co ten film ze sobą niesie, jest tym, co chciałem ludziom dać. Niedobrze się z tym czuję, chociaż to było już dawno. Ale nie powiem panu, o jaki film chodzi. (śmiech)

Kiedy pan nabrał takiego przekonania?

To się nie stało jednego dnia. To jest proces, będący wynikiem przemyśleń, refleksji, ewolucji poglądów. Może też lektury postów pod tekstami o filmach i recenzjami filmów, niekoniecznie moich czy takich, w których grałem. Tam widać często, ile ten skromny w gruncie rzeczy produkt, jakim jest film czysto rozrywkowy, dla niektórych znaczy, jak wiele potrafią z niego wyczytać.

Dużo czasu spędza pan w sieci?

Ostatnio włączyłem sobie taki licznik, który pokazuje, ile godzin tygodniowo mi to zajmuje. Staram się, żeby ta liczba malała. Najwięcej zajmuje mi gra polegająca na budowaniu słów z liter. Lubię też być na bieżąco w sprawach, które dotyczą mojego kraju i sportu. Niestety w dużej części internet jest śmietnikiem. Ilość trucizny, jadu i szamba, które się wylewają z niektórych komentarzy, jest przerażająca. Co więcej mam wrażenie, że to piszą stale ci sami użytkownicy. Podejrzewam, że to jest 50-100 osób; kropla trucizny, która zatruwa wielką, piękną rzekę.

Autor: Ola Grochowska

Źródło: Materiały prasowe

Kontrargument: zakaz forum to cenzura.

Kiedyś ten jad doprowadzi do tego, że ktoś, kto będzie miał zły nastrój czy depresję, przeczyta coś o sobie i przy dwudziestym takim komentarzu wyskoczy przez okno. Wtedy część moralnej odpowiedzialności spadnie też na nadawcę tych treści. Warto się nad tym zastanowić...

Czyli czego życzy pan Polakom na święta? Żebyśmy wyszli z forów internetowych?

Żebyśmy sobie odpowiedzieli na pytanie, czy musimy płynąć z nurtem szalonej rzeki, która płynie przez świat? Czy musimy zaciągać kredyty i kupować setki niepotrzebnych przedmiotów drożej, niż na to zasługują, żeby utrzymać się na powierzchni tej rzeki? Czy warto w takiej rzece płynąć, czy jednak lepiej wyjść z niej, rozejrzeć się i poszukać kogoś naprawdę dla nas ważnego, usiąść z nim, wziąć się za ręce i porozmawiać? Jestem pewny, że to nie jest łatwe, ale warte sto razy więcej.