Facebook.com
- Wiesz, że mieliśmy cię za wariata? - pytam prosto z mostu.
- Wiem o tym. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę – odpowiada.
- Ale czy mogłeś się dziwić?
- Nie. Sam miałem problem, aby zrozumieć, co właśnie odkrywam.
Paweł, programista i student informatyki, zdecydował się na rewolucyjny krok. Postanowił, że pozbędzie się ze swojego życia dokumentów i pieniędzy. Z chłopaka ćwiczącego sztuki walki, słuchającego agresywnej muzyki, mającego pokój wylepiony plakatami Marilyna Mansona stał się osobą, która nie skrzywdzi najmniejszej istoty. Która nie widzi powodu, dla którego miałaby jeść - jak mówi - zwierzęce zwłoki. Stał się osobą, która lekką ręką rozdała cały swój majątek. I przez sześć lat tułała się po Europie nie mając prawdziwego domu. Jednocześnie cały czas pracując nad tym, żeby zmienić świat. Komputerowy geniusz, który uznał że swój talent odda ludziom.
A rodzina załamywała ręce.
Umysłowa prostytucja
W 2004 roku pojechał do USA myć okna. Pojechaliśmy tam razem, jesteśmy kuzynami. Był kiedyś taki program Work and Travel, dostawało się wizę na pół roku, w tym czasie można było legalnie pracować. Chłopak został w USA, wizę przesiedział. Był najpierw w Nowym Jorku, przez chwilę w Pensylwanii, potem zawitał aż do San Francisco. Jako że był specjalistą w swoim fachu, dostał pracę jako programista, płacili mu nawet 30 dolarów za godzinę. Tworzył platformy internetowe dla bogatych ludzi, na których mogli wymieniać się jachtami albo prywatnymi wyspami. I jednocześnie sam ludzi poznawał, rozmawiał z nimi i zaczął analizować świat.
- I doszedłem do tego, że wynajmowałem swój talent tylko po to, aby ludzie mogli nacieszyć się jakimiś niesamowicie drogimi głupotami. To była moja umysłowa prostytucja. A przecież można było robić coś pożytecznego. Wstawać rano i mieć przekonanie, że to, co robisz, ma jakieś znaczenie.
- Ale przecież ty takie podejście do życia do tej pory miałeś głęboko w dupie! - nie mogę się nadziwić.
- Tak, ale żyjąc tam zobaczyłem, że może być inaczej. Uznałem, że to jest inspirujące, szlachetne i rzetelne podejście do społeczeństwa - aby coś do niego wnosić. A nie być samolubem, który myśli tylko o tym, jak tu nagrabić dla siebie jak najwięcej.
Życie na hamaku
W San Francisco przez większą część roku jest ciepło, deszcz na głowę nie pada. To doskonałe miejsce, aby żyć pod gołym niebem. Polak odszedł z pracy, po jakimś czasie skończyły mu się oszczędności. W Golden Gate Park co noc rozwieszał więc hamak, na którym spał. W dzień się edukował. Chodził do biblioteki, czytał masę książek, surfował w internecie. Żywił się w miejscach, gdzie dobrzy ludzie z potrzeby serca gotowali dla innych. W San Francisco pełno jest inicjatyw takich jak Food Not Bombs czy Curry without Worry. To drugie było wyjątkowo pyszne. Grupa kucharzy z Indii przez sześć dni w tygodniu prowadziła dobrą restaurację, a siódmego zamykała interes i na ulicy gotowała ludziom to samo, co przez resztę tygodnia podawano w restauracji.
Wciągnęła go ideologia open source, udostępniania technologii internetowej bez patentów, swobodnej wymiany myśli. Ze znajomymi zaczął programować pierwsze platformy biblioteczne, gdzie można było posłuchać muzyki.
A my w Polsce nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Informacje o chłopaku dochodziły szczątkowe.
- Szczerze, to myślałem, że wpadłeś w jakąś sektę, jesteś bezdomny, tułasz się po jakichś pustyniach czy innych lasach – mówię mu.
- Dosyć nieprecyzyjne informacje - odpowiada. - Wyszło moje buntownicze podejście, że dopóki nie znajdę jakiegoś projektu, w którym mogę uczestniczyć, to nie będę się babrał w żadne komercyjne rzeczy. Tam pracę mógłbym znaleźć szybko.
Analiza życia była dogłębna. Jak mówi, za biurkiem i klawiaturą był totalnie od niego oderwany. A tu się okazało, że ludzie, którzy nie mają dachu nad głową, mają swoje historie. I wielu z nich nie z własnej winy musiało wybrać życie na ulicy. On sam żył na hamaku przez 6-7 miesięcy. To wtedy zaczęła kiełkować myśl, jak docelowo żyć bez pieniędzy.
- Postanowiłem skupić się na tym, jak w dzisiejszych czasach można funkcjonować bez pieniędzy. Zacząłem główkować, układać społeczeństwo bez waluty takiej, jaką znamy. Doszedłem do tego, że nie o pieniądze tu chodzi, tylko o dostęp do tego, co jest w życiu niezbędne – wyżywienie, dach nad głową, opieka medyczna, transport. I jeśli ma się do tego dostęp, to pieniądze nie są do niczego potrzebne. One są tylko sposobem zdobywania tego dostępu. A przecież można znaleźć inne metody. I wykorzystywać do tego technologie internetowe.
Zanim ostatecznie odrzucił pieniądze, musiał coś zrobić z blisko 80 tysiącami złotych, które dostał za sprzedane mieszkanie. Mieszkał w nim, zanim wyemigrował do Stanów. – To było naprawdę niewygodne. Miałem swój plan, nie chciałem się rozpraszać tymi pieniędzmi.
Kasę rozdał więc w rodzinie, uznał że jej przyda się bardziej. To było już w 2009 roku, Pawłowi udało się bowiem wreszcie wrócić do Polski. Jednak tylko na chwilę.
Nie Paweł, tylko Pavlik. Elf Pavlik
Już wtedy nie był w swoim mniemaniu Pawłem, tylko elfem Pavlikiem. Tłumaczy: - Pavlik to przystępna międzynarodowo wersja mojego imienia. A skąd się wziął elf? - Z jednej strony to pogańska tradycja istoty żyjącej przy naturze. To takie wolne duchy natury. Z drugiej – przypomniałem sobie mikołajowe elfy. Symbole pracy z pasją dla drugiego człowieka. One pracują nie po to, żeby dostać za to zapłatę, tylko żeby dzieciaki miały radość. To symbol pracy zmotywowanej chęcią sprawienia komuś przyjemności.
Jak jednak mówi, tak naprawdę nie ma znaczenia, co jest w dokumentach. Swoją drogą wszystkich oficjalnych papierów takich jak paszport, dowód osobisty czy prawo jazdy Paweł (albo - jak kto woli - elf Pavlik) się pozbył. - Ja żyję na ziemi. Nie ma znaczenia, kto ma jaką narodowość, kolor skóry, tylko kto jak podchodzi od drugiego człowieka. Pojęcie państwa uważam za przestarzałe. Wyrośliśmy już z tego. Narodowości to przeżytek, jesteśmy w stanie funkcjonować jako jeden organizm. Przecież dziś to, co dzieje się na jednym końcu świata wpływa na to, co dzieje się na drugim końcu. Musimy więc myśleć na skalę światową.
Życie bez pieniędzy
W maju 2009 roku w sklepie niedaleko Lizbony zostawił w kasie ostatnie euro. Był właśnie w drodze na ekologiczną farmę. Przez następne sześć lat nie przyjął od nikogo pieniędzy, nikomu też za nic nie zapłacił.
Opowiada za to taką historię. – Zepsuł się mój laptop. Ktoś dostarczył mi starszy model, którego kiedyś używałem. Okazało się jednak, że ten pierwszy działa. Miałem więc dwa, a tylu nie potrzebowałem. Wymyśliłem więc, że jeden z nich oddam za bilet na pociąg. To jasne, komputer miał teoretycznie znacznie większą wartość niż bilet. Dla mnie jednak był kupą elektroniki, której nie potrzebowałem, bo mi ciążyła w plecaku. Poszedłem na dworzec i pytałem, czy ktoś chce laptopa w zamian za bilet. Jedna dziewczyna się zgodziła.
Życie na ekologicznej farmie polega na tym, że pracujesz tam fizycznie za wyżywienie i dach nad głową. Pavlik był w takich miejscach w Porto i Lizbonie. A to naprawił płot, a to wykonał inną ręczną robótkę. Nie miał tam jednak czasu na rozwój. Na farmach spędził raptem kilka miesięcy, a potem ruszył do Europy. Pierwszym przystankiem był Berlin – miejsce, jak się okazało, niemal wymarzone. To kosmopolityczny tygiel pełen różnych ludzi, postaw, idei. I świetnie rozwiniętej kultury wegetariańskiej. W Berlinie spędzał najwięcej czasu, bo tam było najwięcej ludzi, którzy mogli myśleć w podobny sposób. Choć, jak sam naliczył, osób, które tak jak on odrzuciły pieniądze, było może z dziesięć.
- Jak przez sześć lat tak żyć? Gdzie spać, za co? Co jeść? – pytam.
- Spać choćby w gościnie. Jeśli podstawą znajomości są wspólne cele, zainteresowania, intencje, to wtedy ugoszczenie nie staje się dla nikogo ciężarem – wyjaśnia. Podróżować - autostopem – dodaje.
Okazało się, że nie mając grosza przy duszy można zjeździć Europę wzdłuż i wszerz. Berlin, Monachium, Graz, Bazylea, Neapol, Barcelona, Amsterdam, Bruksela, Madera, Zurych, Paryż, Praga to tylko niektóre miejsca, do których udało mu się dotrzeć. W 2009 roku założył konto na Facebooku, by w jednym miejscu zbierać kontakty od poznanych ludzi. Dziś ma tam 2,5 tysiąca znajomych. Również takich jak choćby Tim Berners-Lee, twórca www.
Brał udział w wielu europejskich sympozjach, dawał wykłady. I kodował, programował, skupiał się – jak wyjaśnia – na budowie wolnego i niezależnego internetu. Nie ukrywa, że jest hakerem, ale nie ma nic wspólnego z wkradaniem się do systemów różnych instytucji i wykradaniem danych. – Chodzi o to, żeby używać technologii dla społecznych korzyści. Na przykład można stworzyć odpowiednią aplikację na telefony. Choćby z informacjami, gdzie można otrzymać żywność. Bez kontroli z góry.
Żywić się można za to wspólnie z bliskimi sobie ludźmi na przykład wspólnie gotując. Można też poszperać po śmietnikach. Szczególnie w Berlinie mocno rozwinięta jest kultura dumpster diving. Sklepy z żywnością naturalną mają specjalne pojemniki na produkty, które jeszcze są dobre, ale sklep już ich nie sprzeda. Przez kilka lat można było iść na tył takiego sklepu, otworzyć klapę i zdobyć cały plecak żywności. Potem powstał cały system, sklepy po prostu odkładały to, czego nie były w stanie sprzedać. I taka żywność była rozdzielana po centrach socjalnych. W Berlinie można spotkać na ulicach lodówki zaopatrzone w takie produkty. Każdy może z nich wziąć to, czego potrzebuje.
Był też Paweł pewną atrakcją w autobusach. Jeździł bowiem z zawieszoną na piersi tekturą, na której uczciwie było napisane, że nie ma biletu. Zdarzało się, że ktoś taki bilet próbował mu wtedy dać, ale odmawiał. Zawsze jednak starał się tłumaczyć co, jak i dlaczego. Dlaczego zdecydował się na takie, co by nie mówić, ciężkie i dziwne życie. Kiedy rozmawiamy, to przekonuje, że jeśli ktoś ma poczytać o jego losach, to lepiej niech sobie weźmie do ręki przygody Guliwera. Będą ciekawsze. To, na czym mu najbardziej zależy, to uświadomienie sobie, w jakim systemie wszyscy żyjemy.
Ekonomia kanibali
Świat przyrównuje do obwodu elektrycznego w domu. – Zazwyczaj jest ich kilka. Jeden dla światła, inny dla pralki. Jeśli te wszystkie urządzenia są na tej samej fazie, to kiedy włączysz wirowanie w pralce, zaczną ci migać światła. I tak jest ze światowymi finansami. Są na jednej fazie. Kiedy w jednym miejscu szejkowie budują sobie wyspy, w drugim starsza osoba nie ma na leki. To są właśnie te wady. Albo jeśli ja nie chcę paść z głodu, to - obrazowo - zjem kogoś innego. W obecnych realiach zawsze komuś musi się nie udać. Obecny system walutowy to wymysł ludzki, jedynie umowa. I częścią mojego eksperymentu było jego zaprzeczenie. Pokazałem, że ty, mając pieniądze, możesz sobie z nimi robić, co chcesz. A ja będę żył i pracował nad tym, w co wierzę. I kasa nie ma na mnie wpływu.
- No tak, ale ty, będąc sam, mogłeś rzucić wszystko, jeździć autostopem do Europie i realizować swoje szalone wizje. A ja mam dziecko, rodzinę i chcę, żeby miało dach nad głową i nie musiało żyć dwa tygodnie tutaj, a trzy gdzieś indziej – argumentuję.
- Oczywiście to, co ja zrobiłem, nie jest do zastosowania na dużą skalę. Jednak czy ludzie są dziś świadomi, jak bardzo są uzależnieni od pieniędzy? Czy wiedzą, skąd biorą się złotówki, jak ta waluta działa, jaką rolę odgrywają w tym banki i ich kredyty? Skąd wziąć pieniądze, żeby spłacić odsetki? Ktoś inny będzie musiał wziąć kolejny kredyt z odsetkami, żeby mi za coś zapłacić. To jest jak z zabawą na weselach. Zawsze krzeseł jest mniej niż ludzi. Zawsze ktoś nie będzie miał krzesła i upadnie. Musimy uświadomić sobie swoją ignorancję. I gdy będziemy już świadomi, to kiedy pojawią się możliwości uniezależnienia, może z nich skorzystamy. Zatrzymajmy się więc na chwilę, zadajmy sobie kilka pytań – apeluje.
- Dziś jest tak, że aby mi się powodziło, to ktoś musi upaść. A można przecież stworzyć taką zależność, że skoro mnie jest dobrze, to tobie również będzie dobrze. Mamy błąd w systemie i ja jako haker muszę go poprawić, uaktualnić system – mówi.
Sam tworzy alternatywy. Obiegi, które stopniowo będą uniezależniać od pieniędzy. W Meksyku buduje dziś lokalną platformę internetową dla producentów żywności. Aby byli bardziej dostępni, aby mogli na przykład informować o nadwyżkach jedzenia, które mogliby rozdać. A jemu i kilku osobom, które pracują nad projektem, a potem będą go utrzymywać, nie będą płacić pieniędzmi, tylko na przykład datkami żywieniowymi. – To jeden z planów jak ponownie odejść od używania pieniędzy. Na spokojnie, mniej szalenie.
Bo Pavlik po sześciu latach nomadycznego życia bez grosza przy duszy musiał zrobić krok wstecz i ponownie zaczął używać pieniędzy i dokumentów. Eksperyment został zakończony. Za kobietą postanowił pojechać do Meksyku. Na granicy musiał pokazać, że ma jakąś gotówkę, żeby go nie wyrzucili. Zarzeka się jednak, że nie pracuje po to, żeby zarabiać pieniądze. Kasa, jaką dostaje, to raczej nieregularne dotacje od osób, którym w różny sposób pomaga.
- Miałem wybór. Mogłem dalej żyć, jak żyłem. Gdyby się uparł, to nie byłoby kłopotu. Jednak wtedy musiałbym żyć w związku na odległość. To nie jest tak, że ja odrzuciłem sposób, w jaki żyłem, nad którym pracowałem. Poszedłem po prostu na kompromis.
- Przyznaj, przegrałeś z systemem, z otaczającym światem – próbuję walczyć.
- Nie przegrałem. W niczym nie zmieniło się to, nad czym pracuję. Nie robię czegoś, żeby dostać pieniądze. Nadal buduję technologie, które pomogą stworzyć inny system ekonomiczny. Jedyna zmiana jest taka, że zgodziłem się przyjmować dobrowolne, bardzo nieduże dotacje. W niczym nie uwłacza to mojej pracy.