Jakub Kamiński, PAP

Tomek Mackiewicz znał dobrze miejscowych. Przekonywał nas, że wojsko miało interes w tym zamachu - mówi Włodzimierz Kierus. Alpinista z Warszawy miał dużo szczęścia, że wyszedł w porę z bazy i przeżył atak Talibów na bazę himalaistów pod Nanga Parbat w 2013 roku.

Co jest takiego w Nanga Parbat?

Włodzimierz Kierus: To piękna góra

A są brzydkie góry?

Oczywiście, choćby Mount Everest.

Aż tak?

Kupa kamieni. Nie wybieram się tam. Chyba że by mi zapłacili.

Ale niestety to działa w drugą stronę. To ludzie płacą, żeby tam wejść. Po 100 tysięcy złotych.

Kiedyś robiłem doktorat na kulturoznawstwo, w którym chciałem odpowiedzieć na pytanie: po co ci ludzie pchają się na Everest?

Bo jest najwyższy?

Ale to żadne wytłumaczenie. Jak ktoś się wspina to jest to naturalne, ale jak ktoś jest dentystą to po co? Przerwałem te badania, gdyż nie byłem w stanie wyciągnąć ich prawdziwej motywacji. Myślę, że wchodzenie na Everest to walka ze swoim ego. Robisz coś, żeby cię doceniono.

A po co wchodzi się na Nanga Parbat?

Jeśli jesteś alpinistą to wchodzenie na Nanga Parbat jest czymś normalnym. Ale jest też piękna, jak tam stoisz, czujesz pokorę. Z kolegami wyznajemy taką zasadę, że wchodzimy na góry, które są sexy.

Tomasz Mackiewicz zakochał się w Nanga Parbat?

Na pewno było w tym coś z obsesji. Też mam takie góry - powiedzmy - obsesje. Jak Uszba w Gruzji (4710 m n.p.m). Kiedyś mieliśmy spotkanie z czytelnikami i było internetowe łączenie z Tomkiem, który w tym czasie przebywał w Irlandii. Zapytałem go wtedy nawet, czy nie boi się, że ta jego relacja z górą zaczyna przypominać niebezpiecznej relacji na zasadzie mężczyzna - kobieta. Ona go uwodzi i dopuszcza blisko, ale w ostatniej chwili odtrąca.

Góra modliszka. Ale zaliczanie gór? Trochę to wszystko seksistowskie

Może trochę, jeśli mówimy o zdobyciu. Nawet jeśli sobie żartujemy, to pewnie pokazuje jakoś męski punkt widzenia. Na pewno ta personifikacja gór istnieje. Sam często staram się wejść w jakąś relację z górą, widzę ją jako jakiś stan energii.

Nanga Parbat

Nanga Parbat

Źródło: PAP

Kilku już spotkałem, którzy mówili podobnie. Ale wciąż wydaje mi się trochę komiczne.

Z nizin tak pewnie to wygląda, ale tam na górze już nie. Stoisz pod tą górą i widzisz jej potęgę. Odczuwasz to. Ta personifikacja jest oczywiście pewnym uproszczeniem...

A jednak dla tej góry Mackiewicz zostawił rodzinę. Na zawsze. Znowu ludzie krytykują was, alpinistów jako samobójców, ryzykantów. Jego syn prosił o to, by nie jechał w góry.

Właśnie nie wiem, dlaczego tak się stało. Dlaczego się nie wycofał. Rok temu udzielił wywiadu, w którym mówił: "Nie weszliśmy na szczyt, byliśmy blisko, mogliśmy wejść, ale już byśmy nie zeszli". I teraz zrobił dokładnie odwrotnie. Wszedł na szczyt i nie zszedł.

Marcin Miotk napisał: "Summit Fever", czyli "Szczytowa gorączka". Widząc cel nie był w stanie się powstrzymać.

Jestem instruktorem wspinaczki, więc uczulam kursantów, że naszym celem jest nie wejście na szczyt, a powrót na dół. Sukces jest, gdy wrócisz. Tomek przegrał, nie wrócił do dzieciaków.

Zabrakło odpowiedzialności?

Nie można tak oceniać. Przecież mógł czuć się dobrze i potem osłabnąć. Czapa nie był jakimś, że tak powiem, cieniasem. To był bardzo twardy facet. W przeszłości zdarzyło mu się spędzić sześć czy siedem dni blisko szczytu w jamie.

Dlatego teraz jego bliscy wierzyli, że jeszcze można go uratować.

Tyle że był w świetnej formie, co później mogliśmy zobaczyć na jego filmie. A teraz był w stanie agonalnym, według tego, co opowiadała Eli. A na tej wysokości nie masz szansy się zregenerować, jest za mało tlenu, jeśli masz odmrożenia, to zaczynają się pogłębiać.

Revol miała prawo zostawić Mackiewicza?

Tak, to była dobra decyzja.

Lepszy jeden trup niż dwa?

Niestety. Na tych największych wysokościach pracują instynkty. Działasz automatycznie. Jak zaczniesz się zastanawiać to sorry, ale możesz nie wrócić o domu. Nie ma po prostu czasu, działasz jak maszyna, musisz ratować swój tyłek. Oczywiście mówi się, że nie zostawia się kolegi, choćby był nawet bryłą lodu, ale w praktyce różnie może wyjść. Podobnie było choćby z Adamem Bieleckim na Broad Peak. Zszedł, żeby się ratować. Jeśli w sposób realny możesz komuś pomóc, to pomagasz. Jak nie to trudno. Brutalna prawda.

Polska droga jest naznaczona śmiercią.

Niestety. Powiem z własnego doświadczenia. Tomek jest czwartym moim kumplem, który zginął w górach w ostatnich latach. Jeden z moich kursantów zginął na jakichś prostych skałach. Pojechał z rodziną, z małym dzieckiem, na narty. Zrobił sobie przerwę, poszedł na górę, która latem jest prosta jak Kasprowy. A zimą okazała się zbyt trudna. Spadł. Wcześniej jeden mój kolega zginął na Elbrusie, pogoda się załamała. I jeszcze inny na Piku Lenina. Po prostu zapadł na chorobę wysokościową. Źle się poczuł, położył się spać i zmarł.

Słuchając tych opowieści, można odnieść wrażenie, że jak widzę samotną matkę z dziećmi to zaraz się okaże, że to żona alpinisty.

Ale też nie można przesadzać, myślę, że zdecydowanie więcej ludzi ginie w wypadkach samochodowych.

Tyle że muszą gdzieś dojechać. Poza tym nie zmienia to faktu, że ludzie w górach giną regularnie.

Jak pan zobaczy tzw. base jumperów to tam statystycznie średnia przeżywalność od pierwszego skoku do śmierci wynosi dwa lata.

No tak "ludzie nietoperze", ale to też zdecydowanie nie jest zajęcie dla ludzi, którzy mają rodziny.

Ok, ale pokazałem ten przykład celowo, żeby zestawić go z alpinizmem. Szczególnie gdy mówimy o tych, którzy skaczą w mieście czy terenach industrialnych. Masz tu duży katalog dostępnych śmierci. Ludzie często mówią, że to co my robimy, to poszukiwanie adrenaliny, narażanie życia. A to nie jest tak. Nie znam nikogo, kto by celowo szukał zagrożenia, adrenaliny, balansował na pograniczu śmierci. Tomek Mackiewicz kochał życie, był bardzo blisko z dzieciakami, ciężko pracował w Irlandii w warsztacie, żeby utrzymać rodzinę. Więc te teksty o poszukiwaniu śmierci są nie na miejscu.

A są przypadki "samobójstw w Himalajach"?

Tak się mówi o Wandzie Rutkiewicz, wiele bliskich jej osób tak spekulowało. Może nie tyle, że się zabiła, ale że zagrała va banque: "jak przeżyję to przeżyję, jak nie to nie". Była ze wszystkimi skłócona, samotna, nie miała do czego wracać. W ogóle nie wierzę w to, że ludzie, którzy chodzą w góry, szukają samobójstwa. Wszyscy, których znam, chcą wrócić.

A z Mackiewiczem długo się znaliście?

Byliśmy kolegami, też mieszkał w Warszawie, spotykaliśmy się czasem w pubie. To był taki pozytywny "freak", którego trudno było nie lubić. Dobry człowiek, roztrzepany, zakręcony, ale pełen pozytywnej energii.

Te Himalaje to była jego kuracja antynarkotykowa? Heroinista musi znaleźć coś niebywale mocnego, by wyjść z nałogu.

Znam tę teorię, to bardzo możliwe. Ale nie chcę tego przesądzać. Nigdy o tym nie mówił. Za to sporo gadaliśmy o wyprawach na Nanga Parbat.

Pakistan, 20 grudnia 2013 r. Tomasz Mackiewicz podczas zimowej próbyby wejścia na Nanga Parbat

Pakistan, 20 grudnia 2013 r. Tomasz Mackiewicz podczas zimowej próbyby wejścia na Nanga Parbat

Autor: Michał Dzikowski

Źródło: PAP

Pańska też mało co nie zakończyła się tragicznie. Przypomnijmy, w 2013 roku terroryści zabili w bazie pod Nanga Parbat 11 osób. Pan miał sporo szczęścia.

Tak. Rano byłem jeszcze w obozie, ale przeniosłem się wyżej. Po drodze minąłem dwóch Słowaków. Jeden z nich to był szef słowackiego odpowiednika TOPR-u. Gorzej się poczuł, kolega pomógł mu zejść w dół. Jeszcze po drodze im pomagałem schodzić. Wieczorem już nie żyli.

Jak w ogóle terroryści dostali się tak wysoko?

Baza znajduje się stosunkowo nisko, nieco ponad 4 kilometry nad poziomem morza. Od miejsca, gdzie kończy się asfalt, aż do bazy idzie się dwa dni. W międzyczasie można się zaaklimatyzować do tej wysokości. Dla zwykłego trekkingowca to nic trudnego. Więc to akurat nie było wielkie wyzwanie.

Akurat wtedy było dość tłoczno pod górą.

W sumie jakieś sto namiotów. Część to oczywiście mesy, namioty na sprzęt i tak dalej. Ale oczywiście było kilka wypraw. W tym sześć osób z Polski.

Jak z pańskiej perspektywy wyglądał sam atak?

Wyszedłem rano i dotarłem do pierwszego obozu, a stamtąd do takiego obozu pośredniego, między "jedynką" a "dwójką". I tak zostałem na noc. Wieczorem słyszałem charakterystyczne strzały z Kałasznikowa.

Nie zaniepokoiło to pana?

Nie, pomyślałem, że w końcu to Pakistan, gdzie każdy ma broń, więc pewnie strzelają na jakimś weselu. I poszedłem spać. To trwało chwilę, może minutę, może dwie, nie więcej.

Kiedy się dowiedzieliście, że doszło do masakry?

Jeden z Chińczyków zdołał uciec z masakry. Spadł z moreny na lodowiec i Talibowie nie mogli go znaleźć. Przeczekał noc.

Noc w Himalajach brzmi niezbyt komfortowo.

Tak, on był ubrany tylko do spania. Ale trzeba pamiętać, że to Nanga Parbat, a więc łąka, kwiaty, nie to co np. pod K2. Oczywiście nigdy nie wiadomo, jak będzie. Któregoś dnia na przykład spadło pół metra śniegu. Ale wracając do tego Chińczyka, to przeczekał noc i rano, jak był pewien, że Talibowie poszli, znalazł swój telefon satelitarny. Miał szczęście, że dobrze go schował. Trzeba pamiętać, że terroryści byli bardzo dobrze przygotowani, wiedzieli, czego szukają. Poniszczyli wszystkie urządzenia mogące umożliwić kontakt. Ale tego jednego nie. Więc nasz Chińczyk zadzwonił do agencji, która organizowała wyprawę. Stamtąd powiadomiono Nazira Sabira, takiego pakistańskiego Kukuczkę, który zorganizował pomoc. Zadzwoniono też do Findika Tunca, tureckiego himalaisty, który był w drugim obozie, nade mną. Żeby ostrzec wspinaczy.

Jedna z teorii jest taka, że Talibowie szukali amerykańskiego himalaisty, ale ten próbował walczyć i zginął. A potem zlikwidowano resztę.

- Możliwe, ale nie chodziło o konkretnego Amerykanina a o jakiegokolwiek. To była zemsta za to, że Amerykanie zabili z drona przywódcę Talibów.

Zginął też jeden z uczestników waszej wyprawy.

To nie do końca tak. Połączyliśmy wyprawy, żeby ułatwić sprawy formalne. I żeby było taniej. Dlatego wśród ofiar znalazł się jeden z "naszych". To był Litwin, który zginął pierwszy, jeszcze w namiocie. Na ile zdążyłem go poznać, to był facet dość nerwowy, więc mogę tylko przypuszczać, że niekoniecznie chciał się podporządkować.

Dlaczego został w obozie?

Z tego, co kojarzę, to po prostu gorzej się poczuł. To Himalaje, tam prawie każdy musi swoje odchorować.

Wyprawa na Nanga Parbat w 2013 roku

Wyprawa na Nanga Parbat w 2013 roku

Autor: Michał Dzikowski

Źródło: PAP

A pan nie czuł zagrożenia?

Nie. Byłem w odległości 2 kilometrów w linii prostej. Na pewno mnie widzieli, jak szedłem, bo z bazy widać trasę. Gdybym był w 1. obozie, byłoby zagrożenie, bo tam przychodzili tragarze w adidasach. Ale w tym obozie przejściowym to już by było za daleko, bez sprzętu nie dało się dojść.

Nie dało się tego uniknąć? Miejscowi wiedzieli, że coś się szykuje?

Jak potem to analizowaliśmy, to raczej tak. Przed samym atakiem przyjechał jakiś wahabita, którego całowali po rękach. Dzień przed atakiem zniknęły z obozu wszystkie dzieciaki. Wiedzieli, że coś jest na rzeczy, a nie wiedzieli co. Ale nie wiem, co bym zrobił na ich miejscu. Może się bali.

Jak oni byli do was nastawieni?

Sprawiali dobre wrażenie. Co ciekawe, ten najbardziej przyjaźnie nastawiony, Fakir, szef bazy, okradł nas wszystkich.

Wiedział o akcji?

Przesłuchiwali go na wariografie i wyszło na to, że okradł nas, wiedział, że coś się szykuje, ale nie wiedział co, nie był bezpośrednio zaangażowany. Żeby było jasne, to był bardzo sympatyczny, uśmiechnięty facet. Sam mówiłem: "Wow, Fakir, ekstra gość". Jak się potem dowiedzieliśmy, wcześniej współpracował z naszym kolegą ze Szwecji. Ten dał mu pieniądze na budowę szkoły, Szkoła nie powstała a Fakir kupił sobie nowy samochód.

Nie mieliście podejrzeń?

Ja nie, ale Nina, dziewczyna z Serbii, od razu powiedziała, że mu nie ufa, że jest podejrzany. Jak przyszliśmy to nic nie było, pieniędzy, paszportów. I nagle paszporty się znalazły. Fakir sobie przypomniał, że schował paszporty, żeby nie zginęły.

Tak po prostu sobie przypomniał?

O nie. Nina powiedziała: "Fakir, oddaj moje pieniądze". On powiedział, że nie ma, więc ona wyrwała "kałacha" żołnierzowi, przystawiła Fakirowi, odbezpieczyła i mówi: "Oddawaj pieniądze". Dalej się upierał, ale ktoś go przeszukał i znalazł serbskie monety. Fakir zapewniał, że znalazł. Nie chciał się przyznać. Wtedy Nina złapała jakiegoś chłopaczka z jego rodziny, 10-latka. Przystawiła mu nóż do szyi i rozcięła skórę. Wtedy Fakir oddał paszporty.

Ostra kobieta.

Trochę byliśmy w szoku. Wyjątkowo uśmiechnięta, sympatyczna dziewczyna. Ale ma 5 braci, przeżyła wojnę w Bośni, umie się posługiwać bronią, widziała swoje, krew nie robiła na niej wrażenia.

Niby miejscowi wiedzieli, ale jednak pakistański kucharz zginął.

Bo był szyitą. Do nas te informacje nie docierają, ale w takich miejscach jak Pakistan te zamachy są codzienne. Czapkins (Tomasz Mackiewicz - red) potem rozmawiał z miejscowymi i sugerowali, że ten zamach mogło zorganizować wojsko. Tam jest kilka ośrodków władzy. Rząd, Talibowie, tereny plemienne, armia. I armia ma ogromne środki na walkę z Talibami. Ale jak ich wykończy, to środki się skończą. A do tego dochodzą jeszcze Amerykanie, którzy mają tam bazy wojskowe i zabijają z dronów tych Talibów. Może ktoś powie, że dobrze, bo to terroryści, ale jak zareagowaliby Polacy, gdyby nasz rząd pozwolił innemu państwu postawić bazę w Polsce i z tej bazy zabijano by innych Polaków?

Rzeczywistość, którą trudno nam pojąć.

Dlatego Tomek Mackiewicz uważał, że chodziło o wewnętrzną rozgrywkę pakistańską. Armia nie chciała, żeby Amerykanie mieli przedłużoną umowę na bazy lotnicze. I według niego ludzie mówili, że to armia zorganizowała zamach. Może to nieprawda, a może coś było na rzeczy. Tym bardziej że miejscowi zniknęli w nocy, a rano wojsko nie było w stanie ich znaleźć. A tam jest odkryty teren.

Tyle że część zamachowców złapano.

Jak potem rozmawialiśmy z miejscowymi, to opowiadali, jak wyglądają przesłuchania więźniów. Biorą czterech i lecą w góry. Trzech wyrzucają ze śmigłowca i wtedy pada pierwsze pytanie, do tego, który żyje. W takich warunkach każdy się przyzna. Dlatego jak ich złapali, to pomyślałem: "Ok, kogoś tam złapali".

Wraca pan na ośmiotysięczniki?

Nie. To była moja pierwsza wyprawa na ośmiotysięcznik. I chyba ostatnia. Po powrocie pomyślałem, że nie będę tego robił rodzinie.