ulica ludzie, Fotolia
- Nie ma żadnej zasady, że częściej giną kobiety czy mężczyźni albo że dominują młodzi. Nie można też wyciągnąć żadnej średniej, gdy chodzi o czas, po którym zaginieni najczęściej się odnajdują – mówi Filip Matuszewski z Centrum Poszukiwań Ludzi Zaginionych Fundacji ITAKA, gdy mój analityczny umysł domaga się, by w pierwszej części rozmowy dokonać jakichś rozgraniczeń i zbudować statystykę.
Da się wyprowadzić liczbę 15 tysięcy. Tylu ludzi rocznie znika w naszym kraju. Część osób odnajduje się po kilku dniach, ale wielu latami nie daje znaku życia.
Policja nie może ignorować żadnych zgłoszeń
- Odrzućmy mit, zgodnie z którym zaginięcie można zgłosić po upływie 24 czy 72 godzin – wyjaśnia Filip. - Z żadnych przepisów nie wynika, że w ogóle trzeba odczekać jakiś czas. Tak naprawdę możemy iść na komisariat nawet chwilę po tym, jak zajdzie podejrzenie, że człowiek nam bliski uciekł, chce zniknąć. Przykładowo, miała miejsca awantura, ktoś trzasnął drzwiami i wyszedł w gniewie. Jeśli sytuacja tego wymaga, trzeba reagować.
Zasady pracy policji w razie zgłoszenia zaginięcia bardzo się zmieniły na przestrzeni lat. Funkcjonariusze wiedzą, że nie mogą nikogo odesłać z pocieszającymi słowami, że "syn jest dorosły, wkrótce wróci" – i poleceniem, by zgłosić zaginięcie, gdy upłyną 3 czy 4 dni od feralnej awantury. Jeśli mimo wszystko zgłaszający trafi na takiego funkcjonariusza, może powołać się na Zarządzenie Komendanta Głównego Policji numer 124, które reguluje procedurę poszukiwania oraz postępowanie w razie odnalezienia osoby o nieustalonej tożsamości (NN) – bądź zwłok takiej osoby.
Jeśli również powołanie się na zarządzenie nie przyniesie skutku, należy poprosić o pisemną odmowę przyjęcia zgłoszenia.
W toku poszukiwań rodzina może skorzystać z pomocy Fundacji Itaka, która jest największą w Polsce organizacją działającą w takich sytuacjach. Powstała w 1999 roku. Nie wynajmuje detektywów do szukania zaginionych, wolontariusze nie przeczesują Polski od wschodu do zachodu, by wpaść na trop poszukiwanego, ale i tak jest bardzo skuteczna. Jej działania koncentrują się na publikacji wizerunku osób zaginionych. Działa to tak, że jeśli rodzina zgłosi zaginięcie na Policji (a to warunek konieczny), to może poprosić o umieszczenie podstawowych danych o zaginionym na stronie fundacji. To ze strony Fundacji pochodzą charakterystyczne plakaty (duży napis "Zaginiony" na pomarańczowym tle), który każdy zainteresowany może, za zgodą rodziny, wydrukować i rozwiesić.
O tym, jak bardzo publikacja wizerunku pomaga w zlokalizowaniu zaginionego wiedzą wszyscy, którzy oglądali emitowany w latach 1996-2012 program "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie" (następnie przez kilka lat znajdował się w ramówce telewizji regionalnej). Pewnie młodym widzom trudno sobie to wyobrazić, ale reportaże o zaginionych przyciągały przed odbiorniki ogromną widownię. Rekord oglądalności padł 10 stycznia 2006 r., gdy program zgromadził 1,5 miliona widzów.
Zawsze jest drugie dno
- Po tym, jak zgłosi się do nas rodzina, zaczynamy zbierać informacje o zaginionym. Pytamy o jego przyzwyczajenia, tryb życia, ale i problemy. Sprawdzamy, co się działo przed zaginięciem – mówi pracownik Itaki.
Pierwsza odpowiedź bliskich brzmi z reguły: nic specjalnego. Ot, nic się nie działo, zupełnie nie było powodu, by bliski uciekał. Im bardziej jednak pracownicy Fundacji wchodzą w szczegóły, tym więcej na jaw wychodzi szczegółów, których wcześniej rodzina może nawet nie zauważała. Jednak były konflikty, może małżeństwo wcale nie było tak udane, jak na zewnątrz wyglądało, a zaginiony na kilka dni przez zniknięciem wyglądał na dziwnie strapionego. I w tym się kryje prawda o zaginięciach: ludzie nie uciekają ot tak sobie, bez przyczyny. Powód zawsze jest, choć niekiedy zupełnie niewidoczny nawet dla bliskich. Tylko że kiedy kropla przeleje czarę, może być już za późno, by ratować sytuację.
Obecnie Itaka poszukuje 1097 osób.
Zaginięcia dzieci to priorytet
- Świadczymy pomoc psychologiczną, prawną i socjalną. Można do nas zadzwonić i uzyskać pomoc – wyjaśnia mój rozmówca. Telefon zaufania ma długą i piękną tradycję, był zresztą pierwszym projektem uruchomionym przez Fundację.
Wspomniane już Zarządzenie Komendanta Policji wyznacza trzy kategorie osób zaginionych. Od przyporządkowania do określonej grupy będzie zależał rodzaj podejmowanych przed funkcjonariuszy działań. Itaka również przyjmuje ten podział (choć z małym wyjątkiem dotyczących pierwszej kategorii).
I tak, do pierwszej, najbardziej priorytetowej kategorii włączane są osoby, które zniknęły przed swoimi 15. urodzinami (Fundacja Itaka rozciąga tę kategorię aż do uzyskania przez zaginionego pełnoletniości), co do których istnieje podejrzenie, że mogą targnąć się na swoje życie, jak również osoby, które ze względy na upośledzenie nie są w stanie racjonalnie sobą kierować.
Do drugiej kategorii zalicza się osoby, które przed zniknięciem dawały do zrozumienia, że nie są zadowolone ze swojego życia i że potrzebują zmiany, a także osoby zaginione, które opuściły miejsce pobytu z własnej woli lub zabierając swoje rzeczy.
Do trzeciej kategorii należą małoletni, którzy nie po raz pierwszy uciekli z domu oraz pacjenci szpitali psychiatrycznych i domów pomocy społecznej, którzy bez zezwolenia oddalili się z tych obiektów. Także tzw. Porwania rodzicielskie kwalifikowane będą do tej grupy.
Przez 18 lat działania Fundacji wiele się w Polsce i na świecie zmieniło, ale powody, dla których ludzie nagle decydują się wypisać ze świata, w którym funkcjonowali, są niezmienne: problemy finansowe, zaburzenia psychiczne (w tym depresja), konflikty, nieumiejętność radzenia sobie z problemami. Motywów jest wiele i nie można powiedzieć, by któryś dominował nad pozostałymi.
Fundacja nie angażuje się tylko w jeden rodzaj poszukiwań: gdy zaginiony jest ścigany przez organy karne. Chyba że jest ścigany za niepłacenie alimentów – w takiej sytuacji nie ma powodów, by Fundacja odmówiła pomocy.
Żyję, ale proszę, nie kontaktujcie się
Mój rozmówca nie chce opowiedzieć żadnych historii i w sumie trudno się dziwić – każda opowieść o zaginionym to trauma dla rodziny. Na szczęście sporo jest happy endów – ludzie odnajdują się czasem po kilku dniach, niekiedy potrzebują roku, by sobie wszystko w głowie poukładać, choć bywa, że decydują się nawiązać kontakt dopiero po kilkunastu latach.
Rodziny zaginionych zgodnie mówią, że najgorsze jest oczekiwanie i niepewność. Choć może to w pierwszej chwili przerażać, to jednak większość zgodnie przyznaje, że wolą wiedzieć, że syn, siostra czy dziadek nie żyje, mieć ciało, które można pochować – niż każdego wieczoru kłaść się spać z myślą, że bliski może być gdzieś sam i czekać na pomoc.
Tyle że nadzieja umiera ostatnia – i aby ją wzmacniać, na stronie Zaginieni.pl znajdują się, obok setek zdjęć osób poszukiwanych, także historie tych, którzy się odnaleźli. Jest historia pani Krystyny, w której zniknięcie nikt nie mógł uwierzyć. No bo jak, ma męża, dwóch dorosłych synów i córkę w wieku szkolnym, którą 1 września odprowadziła na rozpoczęcie roku – i nigdy już ze szkoły nie odebrała. Rodzina zgłosiła zaginięcie na Policję, ale poszukiwania nic nie dały. W tym stanie zawieszenia minęło kilka lat i dobrze że siostra zaginionej wiedziała, że upływ czasu nie niweczy szans na odnalezienie. Poprosiła Fundację o podjęcie działań swoimi kanałami (siostra szukała wsparcia także u jasnowidza, który powiedział, że już wszystko na nic, bo pani Krystyna nie żyje).
Tymczasem osiem lat po zaginięciu pani Krystyna sama zgłosiła się do Fundacji po tym, jak zobaczyła apel w lokalnej gazecie. Nie mogą uwierzyć, że ktoś jej szuka. Wyjaśniła, że po tym, jak odprowadziła córkę na zajęcia, chciała popełnić samobójstwo, ale odwiódł ją od tego pewien mężczyzna. Są razem do dziś.
Po nitce do kłębka: życie pani Krystyny przed zaginięciem bardzo się skomplikowało i nie chciała już dalej żyć. Z relacji na stronie internetowej nie dowiadujemy się, czy pani Krystyna zdecydowała się na kontakt inny niż korespondencyjny – ale list to już całkiem dużo.
Od żalu po ulgę
- Nie każdy zaginiony chce kontaktować się z rodziną. Jeśli dowie się, że jest poszukiwany, w każdej chwili może odwołać poszukiwania – wyjaśnia Filip Matuszewski.
W tym celu składa na komisariacie oświadczenie, że nie życzy sobie informowania rodziny o miejscu swojego pobytu. Niezależnie od tego musi też powiadomić Fundację. Skoro jest dorosły, samodzielnie może podjąć decyzję, że nie chce utrzymywać kontaktów.
Pytam, czy nie ma ryzyka, że oświadczenie takie składa pod wpływem przymusu – na przykład został porwany i raz na zawsze zniechęci rodzinę do poszukiwań. Filip mówi, że Fundacja i na taką okoliczność jest przygotowana. Osobie odwołującej poszukiwania zadawanych jest kilka pytań zamkniętych, na podstawie których pracownik ustala, czy są składane dobrowolnie. Kluczowe jest ustalenie, czy człowiek jest bezpieczny.
- Rodziny różnie reagują, gdy dowiadują się, że ich bliski żyje, ale nie życzy sobie kontaktu. Na pewno targają nimi różne emocje: od żalu po ulgę, że jednak żyje – mówi. Dodaje, że bliskim ciężko pogodzić się z faktem, że z nieznanych im powodów dziecko czy inny członek rodziny nie chcą nawiązać kontaktu, ale Fundacja musi uszanować decyzję odnalezionego i żadna perswazja nie pomoże.
Obrazuje to historia 24-letniego studenta z Krakowa, o którym czytamy, że "(...) nie pracował, zamknął się w sobie, stał się drażliwy. Sprawiał wrażenie osoby, która ma problemy. Pewnego wieczoru wyszedł zdenerwowany z domu i nie wrócił". Gdy dowiedział się o zarządzonych poszukiwaniach, napisał do Fundacji z prośbą o ich zaniechanie. Rodzina ucieszyła się, że żyje – i zaakceptowała wolę chłopaka.
Nomen nominandum
Poza tym, że Fundacja poszukuje konkretnych osób, ustala też tożsamość ludzi, którzy bez dokumentów trafiają do szpitali czy są znajdowani na ulicach. Ludzie bez nazwiska: z angielskiego No Name, z łaciny nomen nominandum, czyli po prostu NN, ale każdy przecież ma jakieś imię, a nierzadko – czekającą rodzinę. Ot, zdarzyło się przykre zrządzenie losu i starszy człowiek wyszedł z domu bez dowodu, a po drodze zasłabł, stracił pamięć. Szpitale fotografują takich pacjentów, a ich zdjęcia umieszczane są w specjalnej zakładce na stronie Zaginieni.pl
Na polskich cmentarzach spoczywa obecnie około 3 700 NN. Rocznie policja ujawnia ponad 800 osób zmarłych o nieznanej tożsamości, z czego co roku dochodzi do pozytywnej identyfikacji ok. 700 z nich. Zakończonych sukcesem identyfikacji jest zatem coraz więcej, ale nasz kraj i tak odstaje od innych, w których metody identyfikacji nieznanych zmarłych są znacznie skuteczniejsze.
Aby jakoś zaradzić tej sytuacji, Fundacja wystartowała z projektem GeNN (w 2016 r. ruszyła druga edycja), w ramach której porównuje profile genetyczne członków rodzin osób, których zaginięcie zostało zgłoszone przed 2004 r. Z DNA pochowanych jako NN. W sumie wytypowanych zostało 300 rodzin. Część z nich dowie się, że ich bliscy już nie żyją. To pewnie będzie szok, bo nawet jeśli dopuszczali możliwość, że nieobecność bliskiego spowodowana jest tym, że już go zwyczajnie wśród żywych nie ma, to jednak zawsze w człowieku tli się nadzieja, że doświadczy cudu. Z drugiej strony wiedza, że bliski nie żyje, pozwala zamknąć pewien rozdział, pożegnać się z nim, urządzić pogrzeb, załatwić sprawy spadkowe (choć te sprawy mogły zostać uregulowane wcześniej, bo polskie prawo umożliwia uznanie za zmarłego po upływie 10 lat od końca roku kalendarzowego, w którym po raz ostatni dał znak życia).
Na obecnym etapie rozwoju biologii molekularnej, można zidentyfikować zwłoki nawet w przypadku dużego rozkładu. DNA osoby zaginionej może być też pobierane z niektórych ubrań (przy czym warunkiem jest, by przez te wszystkie lata nie były prane) przedmiotów, np. grzebienia, którego używał tylko zaginiony. Z kolei ze swojej strony rodzina typuje dwie osoby najbliżej spokrewnione z zaginionym, które oddają wymaz z wewnętrznej części policzka.