Jacek Lepiarz , 20 września 2019

Zawsze do usług. Przedsiębiorcy bez moralności

Ernst Wolfgang Topf (1904-1979) i Ludwig Topf (1903-1945), zdjęcie z końca lat 30, Miejsce Pamięci Topf und Soehne

Rodzinna firma Topf & Söhne znalazła optymalny sposób na zagazowanie i spalenie maksymalnej liczby ludzi. Jej najlepszy klient: SS w Auschwitz-Birkenau.

– W tym miejscu pańskie nazwisko bardzo źle się kojarzy – przywitano Hartmuta Topfa, gdy dwa lata temu przyjechał do muzeum na terenie byłego niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau.

– Dobrze o tym wiem i dlatego właśnie tutaj jestem – odparł 83-letni wówczas dziennikarz, prawnuk założyciela rodzinnej firmy Topf & Söhne, która w czasie wojny, na zamówienie SS, dostarczała piece krematoryjne do większości obozów koncentracyjnych i zagłady. – Przez długi czas byłem dumny z tego, że noszę nazwisko będące synonimem światowego sukcesu firmy, którą założył mój pradziadek wraz z dwoma synami. Jednym z nich był mój dziadek. Nie odziedziczyłem żadnego majątku, ale należałem do sławnej rodziny – opowiada nam Hartmut Topf.

Na tropie rodzinnych tajemnic

– Kilka lat po wojnie, oglądając w kinie kronikę Wochenschau (niemiecki odpowiednik Polskiej Kroniki Filmowej), zobaczyłem logo firmy na piecach krematoryjnych w Auschwitz. To był szok, nie miałem o tym pojęcia. Zacząłem pytać krewnych, ale nikt nie chciał mi pomóc – wspomina Hartmut Topf.

Historia rodzinnego biznesu nie dawała mu spokoju, jednak możliwości wyjaśnienia wątpliwości były bardzo ograniczone. Fabryka w Erfurcie wraz z archiwum znajdowała się na terytorium NRD i była niedostępna dla kogoś, kto jako 16-latek uciekł z Berlina Wschodniego przez zieloną granicę na Zachód.

Dopiero upadek NRD i zjednoczenie Niemiec otworzyło przed potomkiem rodu Topfów nowe możliwości. Dodatkowym impulsem do zajęcia się przeszłością była notatka prasowa znaleziona w połowie lat 90., z której wynikało, że "jakaś pani Topf z Niemiec Zachodnich" zabiega o zwrot nieruchomości po fabryce.

– Dla mnie był to znak. Uważałem, że pozostały po firmie majątek powinien służyć poszkodowanym przez III Rzeszę i politycznemu kształceniu młodzieży. Pod żadnym pozorem profitów nie powinni czerpać ci, którzy mają coś wspólnego z firmą o tak niechlubnej przeszłości – tłumaczy Hartmut Topf.

Autor: Jacek Lepiarz

Źródło: Deutsche Welle / Na fotografii Hartmut Topf

Ale co spowodowało, że Topf & Söhne – firma o tak bogatych tradycjach, ciesząca się uznaniem na całym świecie - stała się synonimem zła, przestrogą, do czego może doprowadzić kult techniki pozbawiony moralnych hamulców? Bo przecież ani właściciele Topf & Söhne, ani technicy projektujący krematoria nie byli fanatycznymi nazistami i zdeklarowanymi antysemitami.

Solidna marka

Początki rodzinnego przedsiębiorstwa sięgają XIX w. Nestor rodu Johannes Andreas Topf wraz z synami Juliusem i Ludwigiem założyli w 1885 r. fabrykę do produkcji urządzeń browarniczych. W przededniu I wojny światowej dynamicznie rozwijające się przedsiębiorstwo eksportowało swoje wyroby do 50 krajów świata. Wojna jeszcze wzmocniła jego pozycję na rynku.

Po I wojnie światowej erfurcka firma odkryła kolejne źródło lukratywnych dochodów – piece krematoryjne. Od końca XIX w. spopielanie ciał stawało się coraz popularniejsze – z powodów higienicznych i ekonomicznych. Prym wiodły kraje skandynawskie, ale i w Niemczech oraz innych państwach środkowoeuropejskich budowano liczne krematoria.

Firma Topf & Söhne szybko wyprzedziła wszystkich konkurentów. Tajemnicą sukcesu była wysoka jakość urządzeń i wrażliwość w obchodzeniu się ze zwłokami.

Krematoria z erfurckiej fabryki podbiły świat, a odbiorcami jej produktów były zarówno kraje zachodnie, jak i ZSSR. Pomimo sukcesów, produkcja krematoriów odgrywała w skali całej biznesu raczej marginalną rolę, stanowiąc nie więcej niż 3 proc. obrotów.

W połowie lat 30. XX wieku władzę w firmie przejęło kolejne pokolenie Topfów – bracia Ernst Wolfgang i Ludwig. Obaj zapisali się do NSDAP "nie z przekonania, lecz z czystej kalkulacji" – pisze niemiecka historyk Annegret Schuele, kierująca muzeum na terenie byłej firmy. Utrzymywali bliskie kontakty z żydowskimi biznesmenami, zatrudniali też osoby prześladowane przez nazistów, w tym komunistów i socjaldemokratów.

Plakat reklamowy z widokiem fabryki. Przewodnik po Erfurcie 1935 r.

Plakat reklamowy z widokiem fabryki. Przewodnik po Erfurcie 1935 r.

Źródło: Copyright Zbiory Muzeum Buchenwald

Wybuch II wojny światowej oznaczał przełom w polityce wewnętrznej III Rzeszy. Napaść na Polskę 1 września 1939 r. stała się pretekstem do zaostrzenia represji wobec przeciwników Hitlera. Obozy koncentracyjne zapełniły się więźniami, w tym także Polakami z terenów przyłączonych do III Rzeszy. Represje stawały się coraz bardziej brutalne, wśród więźniów rosła śmiertelność.

Nowy klient: SS

Przewidując skokowy wzrost liczby ofiar, prawdopodobnie już wiosną 1939 r. SS poprosiła szefa wydziału krematoriów w firmie Topfów – Kurta Pruefera - o opracowanie systemu likwidacji ciał więźniów w pobliskim KL Buchenwald.

Doświadczony inżynier zaproponował wykorzystanie małego mobilnego pieca krematoryjnego z jednym paleniskiem, stosowanego dotychczas do palenia odpadów i padliny. Pracując przy deskach kreślarskich nad projektami krematoriów, Pruefer i jego koledzy przy dobrej pogodzie mogli z okien swojej pracowni obserwować oddalone o 21 km wzgórze Etterberg, gdzie znajdował się nazistowski obóz koncentracyjny Buchenwald.

Małe mobilne krematorium w Buchenwaldzie było początkiem intensywnej współpracy z SS. Dlaczego tylko jedna komora, a nie dwie albo trzy? – zastanawiał się Pruefer.

W listopadzie 1939 r. firma Topfów po raz pierwszy sprzedała krematorium z dwoma paleniskami. Odbiorcą był obóz w Dachau pod Monachium. Rachunek opiewał na 8750 reichsmarek.

Krematoria dostarczane SS zrywały z całą wieloletnią tradycją firmy i ignorowały surowe przepisy regulujące spalanie ciał. W nowych piecach popioły kilku osób ulegały wymieszaniu i nie miały nic wspólnego z dawnym szacunkiem wobec zmarłych.

Patent na "model Auschwitz"

Rozochocone kierownictwo firmy 6 grudnia 1939 r. zgłosiło wniosek o opatentowanie stacjonarnego krematorium z dwoma paleniskami. Po utworzeniu obozu Auschwitz ten rodzaj krematorium nazwano "modelem Auschwitz".

Niedoceniany wcześniej w firmie Pruefer traktował współpracę z SS jako trampolinę do kariery. Syn maszynisty z Erfurtu nie był nazistą, nie wstąpił nawet do NSDAP. Pracujący w firmie od 1911 r. inżynier zaczął domagać się podwyżki i groził, że w przypadku odrzucenia prośby odejdzie z firmy.

Źródło: Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau / Widok wnętrza hali pieców w krematorium nr II, fotografia wykonana przez SS w 1943 r.

Atak na Związek Sowiecki 22 czerwca 1941 r. i rozpoczęcie systematycznego mordowania Żydów i Romów zwiększyły popyt na wyroby Topf & Söhne. Dla pracowników były bodźcem do dalszej pracy nad udoskonalaniem techniki spalania ciał.

Jak podnieść wydajność?

Z punktu widzenia dowództwa SS poważnym wyzwaniem było w tym czasie wymordowanie jeńców sowieckich. Realizując pilne zamówienie, pracownicy Topfów zainstalowali w obozie Auschwitz trzy dwupaleniskowe krematoria, które uruchomiono do maja 1942 r.

Z kalkulacji SS wynikało, że dziennie w Auschwitz będzie umierać 1000 jeńców. Szef centralnego biura konstrukcyjnego Waffen SS Karl Bischoff, odpowiedzialny za rozbudowę obozu, zamówił w Erfurcie pięć specjalnych modeli krematoriów. Każde z nich miało pięć palenisk. "Musimy być w stanie spalać 60 osób w godzinę" – brzmiało założenie.

– To jasne, że SS liczyła się ze śmiercią wszystkich jeńców sowieckich – mówi Ruediger Bender, szef Towarzystwa Wsparcia Miejsca Pamięci Topf & Söhne w Erfurcie.

Dla Pruefera i jego kolegów nie było zadań niemożliwych. Kierownik wydziału krematoriów w fabryce informował SS, że zaprojektował większe paleniska, co pozwoli na zwiększenie wydajności. Z jego inicjatywy każde krematorium było wyposażone w trzy zamiast w dwa wyciągi. Pruefer przewidział, że palenie zamarzniętych ciał wymagać będzie więcej opału, co automatycznie spowoduje wzrost ilości spalin.

Holokaust realizowany od 1942 r. po raz kolejny zwiększył zapotrzebowanie na krematoria. 19 sierpnia 1942 r. odbyła się narada z udziałem kierownictwa departamentu budownictwa SS i Pruefera jako przedstawiciela Topf & Söhne. Postanowiono wówczas, że w Auschwitz zostaną zainstalowane trzy kolejne wielkie krematoria.

Źródło: Miejsce Pamięci Topf und Soehne / Stoły kreślarskie, na których projektowano krematoria. Z okna tego pomieszczenia można było obserwować tereny KL Buchenwald

Odpowiedzią na wzrastający popyt było powstanie szalonej rywalizacji między pracownikami firmy o to, kto zaprojektuje najwydajniejsze urządzenie do spalania ciał. Przełożony Pruefera – Fritz Sander - pozazdrościł swojemu podwładnemu sukcesów. "W wolnych chwilach" (gdyż piece krematoryjne nie były jego specjalnością) zaprojektował model krematorium pracującego bez przerwy, na zasadzie stale obracającego się cylindra, do którego można wrzucać zwłoki przez 24 godziny na dobę.

Podgrzany cyklon B zabija szybciej

Technicy od Topfów przestali zadowalać się udoskonalaniem krematoriów. W erfurckich zakładach opracowano "innowacyjny" system wentylacyjny dla komór gazowych w Auschwitz. Szybkie usunięcie resztek cyklonu B pozwalało na zwiększenie częstotliwości gazowania. Kolejnym krokiem był pomysł, by doprowadzać gorące powietrze z krematoriów do komór gazowych, gdyż podgrzany cyklon B zabija szybciej. Ten koncept okazał się, ku wielkiemu rozczarowaniu SS, technicznie nie do zrealizowania.

Czy właściciele i pracownicy mogli nie wiedzieć o przeznaczeniu krematoriów? A może firma nie miała wyjścia? Czy w przypadku odmowy współpracy z SS pracownikom groziły represje?

– To retoryczne pytania – uważa Annegret Schuele. Pracownicy Topf & Söhne wielokrotnie przebywali służbowo w Auschwitz i innych obozach; instalowali, konserwowali i nadzorowali prace krematoriów, zakładali i reperowali wentylację w komorach gazowych. Z wyjazdów zdawali relacje właścicielom. "Z ich strony nie było żadnych komentarzy" – zezna po wojnie jeden z techników.

Pozycja Topfów była tak mocna, że mogli sobie pozwolić na utrzymane w ostrym tonie upomnienia pod adresem SS, które często zalegało z regulowaniem rachunków. Wykorzystując dobre relacje z SS, firma z Erfurtu pozbyła się konkurentów. Dzięki tym znajomościom Ludwig Topf wymigał się też od służby wojskowej. Kierowane do zleceniodawcy pisma kończyły się nie tylko rutynową formułką "Heil Hitler", lecz zawierały też zapewnienie "Zawsze do usług".

Szalona rywalizacja między inżynierami trwała do końca wojny i upadku III Rzeszy. Gdy Armia Czerwona zbliżała się do Auschwitz, przedstawiciele firmy proponowali demontaż krematoriów i przeniesienie ich do położonego dalej od linii frontu obozu koncentracyjnego Mauthausen.

Amerykanie wchodzą do Erfurtu

11 kwietnia 1945 r. żołnierze amerykańscy zdobyli Erfurt. Weszli też na teren obozu KL Buchenwald, gdzie natknęli się na stosy martwych więźniów. – To był szok. Buchenwald był pierwszym obozem koncentracyjnym, który na własne oczy zobaczyli Amerykanie – podkreśla Schuele.

Logo na piecach krematoryjnych szybko naprowadziło Amerykanów na ślad producenta. Amerykańskie służby CIC (Counter Intelligence Corps) wdrożyły przeciwko Topf & Söhne śledztwo i skonfiskowały dokumenty firmy.

Aby ustalić linię obrony, 27 kwietnia Ludwig Topf spotkał się z radą pracowniczą zakładu. Z zachowanego protokołu zebrania wynika, że wszyscy uczestnicy narady byli zgodni co do tego, że dostarczane do KL Buchenwald krematoria spełniały wszystkie wymogi higieniczne, a dalsze dostawy były konsekwencją tych pierwszych zleceń. "Nie ma żadnych powodów do obaw" – stwierdzono w podsumowaniu.

Ludwig czuje się skrzywdzony

Pięć tygodni po tej naradzie – 31 maja 1945 r. – Ludwig Topf popełnił samobójstwo. Zaprzyjaźnieni oficerowie CIC uprzedzili go, że znajduje się na liście osób wyznaczonych do przesłuchania, jednak przedsiębiorca nie skorzystał z możliwości ucieczki.

Źródło: Miejsce Pamięci Topf und Soehne

Powodem samobójczej śmierci nie było bynajmniej poczucie winy. W utrzymanym w płaczliwym tonie liście pożegnalnym Ludwig Topf użala się nad swoim losem i pozuje na ofiarę. "Gdybym wierzył, że moja niewinność (podobnie jak mojego brata) w kwestii krematoriów zostanie uznana i doceniona, walczyłbym tak jak dotychczas o sprawiedliwość, uważam jednak, że naród domaga się ofiar. W takim razie wolę zrobić to sam. Byłem zawsze porządnym człowiekiem – przeciwieństwem nazisty, wie o tym cały świat" – napisał Ludwig Topf, zanim rozgryzł kapsułkę z cyjankali.

- Samobójstwo nie było przyznaniem się do winy, lecz "demonstracją niewinności" – ocenia Schuele.

– Ludwig był szalenie dumny. Nie mógł znieść upokorzenia – dodaje Hartmut Topf.

Przyszłość pokazała, że właściciel firmy nie miał czego się obawiać. Amerykanie wkrótce umorzyli śledztwo. Aresztowani inżynierowie, w tym Pruefer, zostali wypuszczeni z aresztu.

Ernst Wolfgang ucieka

Brat Ludwiga nie czekał na dalszy rozwój wypadków, tym bardziej, że zgodnie z wcześniejszymi alianckimi umowami, zajęta przez amerykańskie wojska Turyngia miała się znaleźć w sowieckiej strefie okupacyjnej. W czerwcu 1945 r. wyjechał do Stuttgartu. Liczył na wysokie odszkodowanie za zmarłego brata, jednak firma ubezpieczeniowa odmówiła wypłacenia świadczenia.

Z bezpiecznych Niemiec Zachodnich podjął starania o odzyskanie rodzinnego przedsiębiorstwa, które szybko wróciło do produkcji maszyn browarniczych. Jednak zastąpienie Amerykanów Rosjanami ostatecznie pogrzebało te plany.

Sowieckie służby miały znacznie mniej skrupułów niż ich amerykańscy koledzy. Na początku marca 1946 r. kontrwywiad wojskowy SMIERSZ aresztował czterech zajmujących kierownicze stanowiska inżynierów firmy, w tym Pruefera. Jeden z nich – Fritz Sander - zmarł wkrótce potem na zawał serca. Pozostałych specjalny trybunał skazał na 25 lat obozu pracy. Pruefer zmarł w obozie w 1952 r. Z zachowanych dokumentów wynika, że doznał udaru.

W 1947 r. firma Topf & Söhne została znacjonalizowana. Do 1994 r. istniała pod nazwą VEB Erfurter Maelzerei- und Speicherbau. – Nazistowska przeszłość była tematem tabu. Wszyscy wiedzieli o niej, ale nikt nie mówił o tym głośno – mówi Ruediger Brenner.

Bankructwo

Ernst Wolfgang pozostał w RFN. Postanowił odkreślić przeszłość grubą kreską i zacząć wszystko od początku. W 1951 r. w Wiesbaden, w Hesji, założył firmę E.W.Topf mającą być kontynuacją zakładu Topfów. Nie miał żadnych zahamowań, by nadal produkować krematoria. Początkowo firma dobrze się rozwijała, a krematoria "od Topfa" pracowały w 16 miastach Zachodnich Niemiec.

Jednak zła sława ciągnęła się za przedsiębiorcą. Zachodnioniemiecka prokuratura kilkakrotnie wznawiała śledztwo, nigdy jednak nie doszło do sformułowania aktu oskarżenia. Ernst Wolfgang przedstawiał się jako "ofiara systemu" i przypominał o zatrudnianiu przeciwników III Rzeszy.

Poważnym ciosem okazała się książka "Władza bez moralności", wydana w 1957 r. przez Raimunda Schnabela. Były więzień KL Dachau, aresztowany za sprzeciw wobec eutanazji, opublikował w niej kilka kompromitujących dokumentów z archiwum erfurckiego przedsiębiorstwa.

"To było moralne unicestwienie mojej firmy" – skarżył się Topf. Po tej publikacji wielu kontrahentów zerwało umowy. W 1963 roku firma uległa likwidacji. Ernst Wolfgang Topf zmarł w 1979 r. Do końca był przekonany o swojej niewinności.

Historia Topf & Söhne przestała kogokolwiek interesować. Dopiero podjęta przez synową Ernsta Wolfganga po zjednoczeniu Niemiec próba odzyskania majątku firmy i kontrakcja ze strony Hartmuta Topfa doprowadziły do ponownego zainteresowania się tym tematem przez media i polityków.

Władze Erfurtu nie chcą pamiętać

Pomysł stworzenia miejsca pamięci w dawnym budynku administracyjnym firmy napotkał początkowo na zdecydowany opór władz Erfurtu. Nadburmistrz stolicy Turyngii Manfred Ruge obawiał się jego negatywnego wpływu na wizerunek miasta. – Czy mamy stawiać pod pręgierzem także tych, którzy dostarczali do Buchenwaldu chleb i ołówki? – pytał prowokacyjnie polityk CDU.

Urny z prochami - fragment wystawy w Miejscu Pamięci

Urny z prochami - fragment wystawy w Miejscu Pamięci

Źródło: Miejsce Pamięci Topf und Soehne

Po długiej walce zwolennicy upamiętnienia historycznego miejsca postawili na swoim. W dawnym budynku administracji zakładów Topf & Söhne od 2011 r. znajduje się finansowane przez miasto miejsce pamięci. Zaprojektowana przez pracowników wystawa o historii firmy pokazywana była w wielu miastach Niemiec, a także w muzeum Auschwitz.

– Moim celem było postawienie w miejscu, gdzie stała fabryka, wyraźnego znaku. Zadanie upamiętnienia ofiar zostało wykonane. Właściwie mógłbym się już wycofać. Od dawna jestem emerytem – mówi dziś Hartmut Topf. – Jednak, gdy zapraszają mnie na spotkania, zawsze przychodzę i opowiadam o tym, do czego prowadzi technika bez moralności. W czasach, gdy wzrasta poparcie dla nacjonalistów z Alternatywy dla Niemiec, głos świadka historii jest bezcenny.

Zdjęcie na górze strony: Ernst Wolfgang Topf (1904-1979) i Ludwig Topf (1903-1945), fotografia z końca lat 30. XX w.

Tekst powstał w ramach wspólnej akcji Wirtualnej Polski, portalu Interia.pl i DeutscheWelle - #ZbrodniaBezKary. W jej ramach tropimy nazistowskich oprawców, którzy nigdy nie ponieśli kary za swoje zbrodnie. Wielu z nich po wojnie wojnie żyło spokojnie, niektórzy nawet robili kariery. Pokazujemy ich dalsze losy. Szukamy też krewnych ich ofiar i staramy się przywrócić pomordowanym należną im pamięć.

Wszystkie reportaże w ramach akcji #ZbrodniaBezKary znajdziecie w Magazynie Wirtualnej Polski, Raporcie Interii i w Deutsche Welle.