Adam Chełstowski, Forum
Jadę PKS-em z grupą uczniów ze szkoły w Jarosławiu.
- O, jest Pruchnik - słyszę, gdy przejeżdżamy granicę miasteczka. - Słynny na cały świat - mówi na oko 15-letni chłopak. Wszyscy się śmieją.
Pytam co myślą o "sądzie nad Judaszem”.
- No przecież to tylko taka zabawa. Nikt tego nie bierze na poważnie - mówi jedna z dziewczyn wracających ze szkoły.
- Nie rozumiem o co ta afera - dopowiada chłopak.
O co ta afera
Noc z 18 na 19 kwietnia. Przeddzień Wielkanocy. Przy ul. Jana Pawła w Pruchniku zawisła kukła Judasza. Judasz miał długi, zakrzywiony nos, pejsy i brodę. Na piersi napis "Judasz zdrajca 2019”.
- Od środy ludzie wiedzieli że będzie Judasz. Podobno były ogłoszenia wywieszone - mówi pani Klementyna, barmanka. - Ja osobiście nie widziałam, ale klienci mówili.
W piątek kukła zostaje przeniesiona przed kościół, gdzie o godz. 15 rozpoczyna się "sąd”. Judaszowi wymierzono 30 batów za każdego srebrnika, którego dostał za zdradzenie Jezusa.
- Jeszcze pięć za to, że chcą odszkodowań od Polski – krzyczy z tłumu jeden z uczestników wydarzenia. Biją głównie dzieci, podjudzane przez dorosłych. Biciem kieruje "kat”.
- Tych batów to było na pewno więcej, bo wie pan, chodzi o to, żeby dzieci miały zabawę - opowiada pan Stanisław, właściciel gospodarstwa. - Bo to przecież świetna zabawa tłuc kogoś kijem. Niech się dzieci uczą - ironizuje.
Następnie kukła Judasza zostaje przeniesiona nad pobliską rzekę. Tam organizator sądu odcina jej głowę, resztę podpala i wrzuca do wody.
Tegoroczny "sąd” odbył się pierwszy raz od 10 lat. W 2009 roku kontrowersyjnej tradycji zaniechano.
- Zawsześmy Judasza tłukli, odkąd pamiętam, jak mały byłem - mówi Józek, którego spotykam w miejscowym barze. – Czemu teraz taka afera?
Kto powiesił Żyda
Tradycja wieszania, bicia, dekapitacji, podpalania i topienia kukły Judasza w Pruchniku sięga przynajmniej XVII wieku, a swoje źródło może mieć nawet w czasach pogańskich. Została zakazana przez cara, powróciła po odzyskaniu niepodległości i była kontynuowana po II wojnie światowej.
- Zawsze rolę kata, który miał sądzić Judasza, dawało się najgorszemu pijakowi – mówi właściciel pruchnickiego gospodarstwa. – On tam za pół litra zgadzał się okładać kukłę pałką. Dołączały do niego dzieci.
- Nawet gmina tego niby kata opłacała - mówi właścicielka sklepu. - Znaczy wcześniej, zanim to zlikwidowano. Bo w tym roku to gmina twierdzi, że nie ma z tym nic wspólnego.
Kata szukam w miejscowym barze. Znajduję zaskakująco łatwo.
Koledzy z baru mówią do niego "panie hrabio".
- Rower mi zap**li - bełkocze "hrabia".
- I co, pewnie tego Judasza na nim wieźli? - śmieją się koledzy.
Rower się znalazł. Po tygodniu od kradzieży ktoś odłożył go na miejsce - przed stodołę. To jedyna historia, jaką jestem w stanie wyciągnąć z "hrabiego". Jest zbyt pijany, by odpowiadać na jakiekolwiek pytania.
- Angażowanie do tego kogoś, kto nie jest w stanie się kontrolować i wystawianie go na pośmiewisko wydaje mi się niewłaściwe - mówi pani Halina, mieszkanka Pruchnika. "Sąd nad Judaszem” uważa za głupotę. - Ale zawsze tak było. Ten pan, który robił to poprzednio, był podobny. Traktował to honorowo, jak obowiązek. Już nie żyje.
Nie żyje też krawiec, który organizował "sądy” 10 lat temu.
- Pracował w gminnej spółdzielni, z jakiegoś powodu te Judasze były dla niego ważne - mówi właściciel gospodarstwa. - Szył te kukły, malował, potem wieszał.
- O, tam żeśmy chodzili, pomagać - mówi Darek. Ma 24 lata, tradycję "sądów” pamięta z dzieciństwa. - Nosiliśmy siano do wypychania tych kukieł, potem pomagaliśmy malować.
Chcę się dowiedzieć, kto po 10 latach "odkopał” tradycję okładania Judasza.
- Nawet gdybym wiedziała, to bym panu nie powiedziała - mówi pani Klementyna, barmanka.
- Nie mam pojęcia, to podobno w ogóle nie jest mieszkaniec Pruchnika - mówi właściciel gospodarstwa. - Może jakaś wroga prowokacja? - śmieje się.
Okazuje się, że organizatora zna Darek. Mówi o nim niechętnie, bo "ma już dość kłopotów”.
- Zrobił to, bo wyczytał, że była taka tradycja i chciał ją przywrócić - mówi. - To mój dobry kolega. Nie mieszka w Pruchniku, tylko we wsi, niedaleko. Więcej ci nie powiem.
Sąsiedzi
Jesień, rok 1918. Przez całą Galicję przetacza się fala antyżydowskich wystąpień. Rozruchy nie omijają też Pruchnika, który jest miasteczkiem wielokulturowym. Żyją tu Polacy, Rusini i duża społeczność żydowska.
Na początku listopada grupa chłopów z Huciska, Nienadowej i kilku innych okolicznych wsi napada na żydowskie sklepy w Pruchniku.
6 listopada Żydzi wzywają na pomoc żołnierzy z austriackiego garnizonu w Jarosławiu. Za pomoc wojsko chce zapłaty - 500 koron od każdego właściciela żydowskiego sklepu. Zamieszki udaje się stłumić.
Rozruchy w 1918 roku to incydent. Pruchniczanie - Żydzi, Polacy i Ukraińcy - na co dzień i na ogół żyli ze sobą w zgodzie.
- Tam, przy ul. Długiej, była restauracja, "Haliczówka” – opowiada Marek. Pochodzi z Pruchnika. - Dziadek mi opowiadał, że prowadził ją Żyd, już zapomniałem, jak się nazywał. Wszyscy go lubili i szanowali, bo w biednym Pruchniku zawsze wszystko miał i wszystkim na przednówku pomagał.
Według spisu powszechnego z 1921 roku, Żydzi stanowili 52 proc. wszystkich mieszkańców Pruchnika.
Zajmowali się przede wszystkim handlem i rzemiosłem. Byli wśród nich szewcy, rymarze, powroźnicy czy cukiernicy.
- Przerwy mijały nam na wspólnej zabawie. Czas śniadania to moment, który wspominam chyba najmilej. Razem z koleżankami i kolegami wymienialiśmy się wtedy jedzeniem - czytam we wspomnieniach jednej z mieszkanek przedwojennego Pruchnika. - Zauważalne było to, że to Żydzi zwykle mieli bułki. Ale dzielili się z nami bez najmniejszego problemu. Po lekcjach często chodziliśmy na lody. Pamiętam jedną lodziarnię, której właścicielem był Żyd. Byłyśmy z moją przyjaciółką, Klarą, stałymi klientkami.
- Gdy moje buty zrobiły się za ciasne, tato dał mi 2 złote na nowe. Idąc na nabożeństwo majowe wstąpiłam do pani Szmyrko, która posadziła mnie na ladzie, wybrała dobre buty, a z tych 2 złotych wystarczyło jeszcze na skarpetki - czytam we wspomnieniach mieszkanki Pruchnika. - Żydzi byli uprzejmi, nie oszukiwali i dbali o klienta. Mam wrażenie, że byli przyjaźnie nastawieni do wszystkich. To dlatego ludzie woleli u nich robić zakupy.
Charakterystyczne niskie, drewniane domy, które dziś można zobaczyć na pruchnickim rynku czy przy ul. Długiej, należały do Żydów.
Gmina żydowska miała też synagogę, łaźnię i cmentarz. Po żadnym z tych budynków nie został dziś nawet ślad.
"Żyda to bym za**ł"
Dziś Pruchnik liczy niewiele ponad 3 tys. mieszkańców. I ani jednego Żyda. Przynajmniej oficjalnie.
- Ja też mogę być w części Żydówką - mówi pani Halina. - Część ludzi się nie przyznaje, część nie wie, część nie chce wiedzieć. A przecież my tu przez przynajmniej 500 lat ze sobą żyliśmy, pomieszani.
Większość mieszkańców, których udaje mi się namówić na chwilę rozmowy "nic nie wie o Żydach", ale "nie ma nic przeciwko".
Zdarzają się jednak wyjątki.
- Wy do Polski się nie pchajcie. Kukła Żyda - pamiętajcie. Podkarpacie wam przyłoży fest. [..] Chcecie być tak fiku miku, pamiętajcie o Pruchniku. Tam z Judaszem nie cackają się - śpiewa użytkownik YouTube'a.
- Dobre, nie? - śmieje się Darek, pokazując mi film w telefonie. - Ale ktoś wymyślił.
Pytam Darka o Żydów. Opowiada, jak jego dziadek ukrywał ich w czasie wojny.
- Życiem ryzykował, w piwnicy trzymał. Całą rodzinę. Przeżyli - mówi.
Stosunek do Żydów ma jednak zupełnie inny niż dziadek.
- Jakbym tu zobaczył takiego Żyda, z pejsami i w kapeluszu, to bym go zap**ł - odgraża się.
- Dlaczego? - pytam.
- A po co mają tu przyjeżdżać? Tak samo te araby p**e - odpowiada.
- A co ty masz do Żydów? - pyta Zbyszek. Siedzi z nami przy stoliku. - Jakby tu przyjechali, pieniędzy przywieźli, od razu by gmina na nogi stanęła.
- Weź nie p**l, Zbychu. Nie wiesz o czym mówisz - oburza się Darek.
- Że co, że Judasza tłukli? - pyta starszy pan, który akurat przechodzi obok prowadząc rower. - A Judasz to kto był, jak nie Żyd? Co Pana Jezusa zdradził?
- A Pan Jezus jakiej był narodowości? - pytam. Ale pan nie odpowiada. Odchodzi mamrocząc pod nosem.
- No widzi pan, różni są ludzie - mówi Zbyszek. - Jedni to by ich tu chętnie przywitali, a inni biją kukłę z pejsami. Tak jak w czasie wojny. Jedni ratowali, ukrywali w piwnicach, a inni się cieszyli, że ich wywożą, bo długi u Żydów mieli.
- Nie wiem o co chodzi z tym Judaszem. Przecież to nie dlatego, że Żyd, a dlatego, że Pana Jezusa zdradził - mówi właścicielka sklepu. - Może o te kukłę, że miała pejsy i brodę? - zastanawia się. - No ale przecież Judasz był Żydem, to o co chodzi?
- A Pan Jezus jakiej był narodowości? - próbuję szczęścia ponownie.
- No dobra, ale to co? Mamy się wstydzić, że jesteśmy Polakami? - słyszę w odpowiedzi.
Niechęć
Pruchnik, druga połowa lat 30-tych XX wieku. W wielokulturowej, żyjącej dotychczas w zgodzie społeczności zaczynają się zgrzyty.
Pojawia się coraz więcej wystąpień o jawnie antysemickim charakterze, wśród mieszkańców rozpuszczane są plotki o Żydach łapiących małe dzieci i wsadzających je do beczek nabitych gwoździami.
Część mieszkańców nawołuje do bojkotu żydowskich sklepów, gdzieniegdzie pojawiają się hasła "Nie kupuj u Żyda!”.
- Były to głupstwa, ale wzajemna niechęć rosła przed wojną z dnia na dzień - czytamy we wspomnieniach mieszkańców Pruchnika. - Na swoje święta Żydzi bielili domy. Niektórzy Polacy byli na tyle złośliwi, że chlapali te wybielone domy błotem, albo obijali pałami.
Antyżydowskie nastroje szczególnie chętnie podsyca Stronnictwo Narodowe i organizacje katolickie. Na spotkaniach Żydów nazywa się wrogami ojczyzny i Kościoła, obwinia o wszystkie niepowodzenia i przypisuje współpracę z komunistami.
Nadal kultywowana jest tradycja "sądu nad Judaszem". Jednak zamiast napisu "Judasz” na kukle pojawia się słowo "Jude” [niem. Żyd].
Wstyd
- Ubolewamy nad antysemickim incydentem we wsi Pruchnik podczas Wielkanocy – czytamy w oświadczeniu izraelskiego MSZ, zamieszczonym na łamach "Times of Israel".
Idąc do centrum Pruchnika spotykam dwie ekipy telewizyjne – jedną rosyjską, drugą niemiecką.
Mieszkańcy, których próbuję pytać o Judasza, najczęściej chowają się w domach. Gdy podchodzę do jednego z drewnianych, pożydowskich budynków, kobieta, która zamiatała przed wejściem, ucieka za dom zanim jeszcze zdążę się odezwać.
- Ludzie się boją rozmawiać - mówi pani Halina, mieszkanka Pruchnika. - I wcale im się nie dziwię. Wstyd na cały świat.
Pani Halina pamięta "sąd nad Judaszem" ze swojego dzieciństwa. Już w latach 80. nie wszystkim się ta tradycja podobała.
- Byłyśmy kiedyś z siostrą na "Judaszu”, szłyśmy za korowodem aż nad rzekę - opowiada. - Byłyśmy ciekawe. Jak wróciłyśmy do domu, tata zapytał, gdzie byłyśmy. Jak powiedziałyśmy, że na Judaszu, powiedział, że to niewłaściwe. Nie pamiętam, czy nam zabronił chodzić, ale nie podobało mu się to. I więcej nie poszłyśmy.
Od kontrowersyjnej tradycji odcinają się władze Pruchnika. Po publikacjach w mediach głos zabrał burmistrz Wacław Szkoła . W swoim oświadczeniu poinformował, że "nikt w Urzędzie Miejskim nie organizował wydarzenia ani nie wydawał zgody na jego przeprowadzenie".
"W przeszłości odbywał się taki "sąd", jednak kilkanaście lat temu został zaniechany. W obecnych czasach, gdy próbuje się przypisać Polakom zbrodnie dokonane przez okupantów podczas II wojny światowej, podobne inscenizacje mogą zostać wykorzystane przez wrogów naszej Ojczyzny jako przykłady rzekomego antysemityzmu Polaków” – czytamy w komunikacie.
- A wie pan, gdzie dzisiaj jest burmistrz? - pyta pan Stanisław. - A w Izraelu. Mówi się, że pojechał przepraszać.
- Widzi pan, jak się plotki rozchodzą? - mówi pani Klementyna. A pojechał, pojechał. Do Izraela. Ale na urlop, z żoną. Od dawna planowali.
Zwyczaj "sądu nad Judaszem” potępił także Kościół katolicki.
"Kościół jednoznacznie wyraża dezaprobatę wobec praktyk, które godzą w godność człowieka. Kościół katolicki nigdy nie będzie tolerował objawów pogardy do członków jakiegokolwiek narodu, w tym do narodu żydowskiego” - czytamy w komunikacie bp. Rafała Markowskiego, Przewodniczącego Rady ds. Dialogu Religijnego i Przewodniczący Komitetu ds. Dialogu z Judaizmem Konferencji Episkopatu Polski.
O Judaszu chcę porozmawiać z pruchnickim proboszczem.
- Księdza proboszcza nie ma – słyszę na plebanii.
- A kiedy będzie? – pytam.
- Dzisiaj go nie będzie – drzwi się zamykają.
Zagłada
Sobota, 9 września 1939 roku. Do Pruchnika docierają pierwsze wojska niemieckie. Na początku, zamiast strachu, żołnierze wzbudzali ciekawość.
- Niektóre młode dziewczęta z Przedmieścia i z Majdanu (które nawet do kościoła chodziły boso), podchodziły do aut. Niemcy częstowali je papierosami i czekoladą, robiąc im przy okazji zdjęcia. Niejedna z nich jadła czekoladę po raz pierwszy w życiu - czytamy we wspomnieniach mieszkańca Pruchnika.
Zimą 1939 roku z inicjatywy polskiego burmistrza, 50 żydowskich rodzin z Pruchnika przesiedlono za San. Żydzi mieli się schronić na terenach okupowanych przez Związek Radziecki.
Nie zostali przyjęci. Wrócili do domów. Nie na długo.
W 1941 roku w Pruchniku utworzono getto. Swoim obszarem obejmowało m.in. rynek i ulicę Długą. Jego dokładna rekonstrukcja nie jest dzisiaj możliwa. Do getta przesiedlano Żydów z okolicznych miejscowości. Niezdolnych do pracy wysyłano do obozów w Bełżcu i Oświęcimiu.
"Pamiętam pierwszego rozstrzelanego w Pruchniku Żyda. Był to około 4-letni chłopiec, który mieszkał w Rynku z rodziną. On po prostu wybiegł z domu, a niemieccy żołnierze zaczęli do niego strzelać. Zabili go tak dla rozrywki. Na dodatek nikomu nie pozwolili ruszać ciała i zwłoki chłopczyka aż do wieczora leżały na ziemi” - czytam we wspomnieniach mieszkańców Pruchnika.
Na przełomie 1942 i 1943 roku rozpoczęły się masowe egzekucje Żydów z pruchnickiego getta. 67 osób Niemcy zabrali na pola nieopodal żydowskiego cmentarza i tam rozstrzelali.
- Mojemu dziadkowi kazali groby kopać. Niektórych to jeszcze na wpół żywych zakopywali – opowiada Józek, jeden z mieszkańców Pruchnika. - Dziadek musiał. Karabin mu do piersi przystawili i mówili "kop". A to jego znajomi byli.
Żydowski cmentarz jest zniszczony. Wszystkie kamienne macewy Niemcy potłukli i wykorzystali do budowy drogi. Ostatnią pamiątką jest stojący nieopodal dawnej nekropolii pomnik, postawiony ku pamięci rozstrzelanych.
- Cmentarz był kawałek dalej, mówiło się na to "okopisko" - opowiada Czesiek, 70-letni mieszkaniec Pruchnika. - Wszystko zaorali, tam teraz same krzaki rosną.
W 1943 roku zaczęły się masowe wywózki do obozów.
"Herszko uklęknął przed mamą, złapał ją za nogi, całował je, płakał i powiedział: ’Helciu ty nasza dobrodziejko, nie dałaś nam zginąć z głodu, a my teraz idziemy na śmierć‘. Gdy odchodził, całował ściany naszego domu - czytamy we wspomnieniach jednej z mieszkanek Pruchnika.
Niektórym żydowskim rodzinom z Pruchnika i okolic udało się przetrwać m.in. dzięki pomocy Polaków, którzy ukrywali ich w swoich domach. Po wojnie ci, którzy przeżyli, opuścili miasto.
"Ja mieszkam w żydowskiej chałupie"
- Ja tam nic do Żydów nie mam, babcia mi mówiła, że tu mieszkali i porządni ludzie byli - mówi Zbyszek.
- Ale po co mają wracać? Teraz im się o tych domach przypomniało? - Darek pokazuje ręką drewniane budynki na rynku. - Odzyskać chcą? Powinni być wdzięczni, że im nasi dupy ratowali w czasie wojny.
- Jaki majątek? Przecież tu nikt niczego nie chce - mówi Czesiek. - Ja mieszkam w żydowskiej chałupie. Po wojnie przyjechał właściciel tego domu, nie pamiętam już, jak mu było. Mówił mojej matce "Halinka, ja ci wszystko zapiszę”. No i zapisał, a mama później przepisała na mnie. Bardzo porządny człowiek.
- Wie pan, z tym Judaszem to głupio wyszło - mówi pani Klementyna. - Tu nikt nie ma nic do Żydów, nikt nie chciał nikogo obrazić.
Ale są i dobre strony judaszowej afery.
- Może i dobrze się stało, bo inaczej kto by o Pruchniku usłyszał? - dodaje po chwili pani Klementyna. - A tak zrobiło się trochę szumu, może ludzie zaczną przyjeżdżać?
W czwartek w Pruchniku odbywa się targ. Kupcy rozkładają stragany pod elegancką, drewnianą wiatą. Nową.
Maskotkami Judasza, z długą brodą i pejsami, póki co nikt nie handluje.
Imiona niektórych bohaterów zmienione
W materiale wykorzystano fragmenty wypowiedzi mieszkańców Pruchnika, pochodzące z monografii Pruchnik. Studia z dziejów miasta i okolic, pod red. Mariana Wolskiego