Hermine Braunsteiner, strażniczka z Majdanku, podczas procesu. 1975 rok., East News, Image State
Po raz ostatni Erna Pfannstiel przyjeżdża do Lublina pod koniec marca 1944 roku. Jest w ósmym miesiącu ciąży. Ojciec dziecka, SS-man Georg Wallisch, siedzi w tym czasie w areszcie. Zarzut: kradzież złotego pierścionka i zegarka należących do Żydów zamordowanych w komorze gazowej obozu koncentracyjnego na Majdanku.
Erna i Georg chcą wziąć ślub.
Poznają się rok wcześniej podczas służby. Oboje są strażnikami, ale Erna zachodzi w ciążę, co wyklucza ją z dalszej pracy. W styczniu 1944 roku kończy niemal trzyletnią służbę dla III Rzeszy i wraca do Niemiec. Teraz dostała zgodę na krótką wizytę w Lublinie. Pobierają się 24 marca 1944 roku. Ich córka przychodzi na świat dwa tygodnie później.
Strażniczkę w ciąży zapamiętuje więźniarka Jadwiga Landowska. Kilka razy widuje ją w towarzystwie umundurowanego mężczyzny. "Była to ładna para. Były domysły, że to ojciec dziecka", zezna w 2007 roku prokuratorowi lubelskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.
Landowska opisze też, jak jesienią 1943 roku po pracy w szwalni prowadzona jest z powrotem do baraku. Nagle zauważa znaną jej ciężarną strażniczkę z deską w rękach: "pod głową bitego mężczyzny na pryczy była kałuża krwi, mężczyzna ten już się nie ruszał, był jednak dalej bity przez tą ciężarną kobietę".
Rozpoznaje jeszcze kogoś: "w tym czasie przy ścianie stał ten jej towarzysz, trzymał rower i przyglądał się temu, co robi ta kobieta". Landowska nie pamięta jednak ich imion ani nazwisk. Czy to byli Erna i Georg?
Ostatnia szansa
Szanowne Panie i Panowie z Centrum Szymona Wiesenthala!
Niedawno przeczytałam w "Kronen Zeitung" ogłoszenie "Mordercy są wśród nas" i przypomniała mi się osoba, którą w dzieciństwie (po II wojnie światowej) określano diablicą z KZ. Nazywa się Wallisch, Erna i mieszka w 22. dzielnicy w Wiedniu (...). Powód mojego zgłoszenia to negowanie Holokaustu i zwiększona aktywność neonazistów.
Mam nadzieję, że mogłam pomóc.
Nadawczyni listu z 8 maja 2004 roku nie udaje się znaleźć. Ale adresata o wiele bardziej interesuje, czy podana informacja jest prawdziwa. Historyk Efraim Zuroff kontynuuje bowiem pracę Szymona Wiesenthala i szuka nieukaranych zbrodniarzy wojennych.
Wiadomość szybko się potwierdza. Erna Wallisch była w latach 1941-1944 strażniczką w obozach koncentracyjnych w Ravensbrueck i na Majdanku. Nigdy nie stanęła przed sądem. 82-letnia starsza pani spokojnie żyje w stolicy Austrii.
Jednak wiedeńska prokuratura odmawia wszczęcia śledztwa. Sprawę Wallisch badała już w latach 70. i zakwalifikowała zarzuty jako "oddalony współudział" w morderstwie. To przestępstwo przedawniło się 20 lat po wojnie.
"Chciałem, żeby Austria znów zajęła się sprawą Wallisch i byłem zdeterminowany, aby znaleźć na to sposób", wspomina potem Zuroff. O sprawie informuje polskie władze. IPN zaczyna przesłuchiwać byłe więźniarki Majdanka, wśród nich Jadwigę Landowską. Jej wspomnienie spod szwalni sugeruje, że Wallisch mogła popełnić morderstwo. A ta zbrodnia się nie przedawnia.
Zuroff osiąga swój cel. W grudniu 2007 roku prokuratura w Wiedniu wszczyna śledztwo przeciwko byłej strażniczce. Jej losy zaczynają badać prokuratorzy, historycy i dziennikarze.
Praca w obozie
Erna Pfannstiel przychodzi na świat w 1922 roku w Turyngii jako jedno z czwórki dzieci urzędnika pocztowego. Na starość nie będzie dobrze wspominać swojego dzieciństwa. Gdy ojciec znajduje kochankę, matka próbuje popełnić samobójstwo i trafia do zakładu psychiatrycznego. Tam w 1941 roku pada ofiarą eutanazji. W międzyczasie ojciec wyrzuca dzieci z domu.
Młoda Erna szuka pracy i zostaje pokojówką w Berlinie. To tam od znajomej dowiaduje się, że w Ravensbrueck poszukiwane są strażniczki. Ogłoszenie z tamtego okresu mówi o "pilnowaniu więźniarek, które popełniły przestępstwa przeciwko wspólnocie narodowej". Kusi brak wymagań oraz atrakcyjna na tamte czasy pensja: 100 marek na rękę. Dziś to tyle co 1000 euro.
Słabo wykształcona Erna widzi w tym swoją szansę. W podaniu o pracę zapewnia o swoim aryjskim pochodzeniu. "Znajoma mówiła, że to nic strasznego i że to będzie lekka praca", opowie w 1980 roku reżyserowi Eberhardowi Fechnerowi. Przed kamerą sprawia wrażenie niepewnej. Rozgląda się, szuka odpowiednich słów. Mówi z austriackim akcentem. Fechner aż dziwi się, że Wallisch pochodzi z Niemiec.
W maju 1941 roku 19-letnia Erna rozpoczyna służbę w Ravensbrueck. Podpisuje umowę i zasady obchodzenia się z osadzonymi, które zabraniają prywatnych rozmów z więźniami. I jeszcze honorowe zobowiązanie: "Będę posłusznie wypełniać wskazówki Fuehrera w każdej sytuacji". Otrzymuje mundur i broń.
Jedna z osadzonych w Ravensbrueck po wojnie opisze aklimatyzację nowych strażniczek: "obserwowałyśmy smutny spektakl, w którym robotnice fabryczne już po 14 dniach rozkazywały, jakby były urodzone w koszarach, i wkrótce tak samo jak starsze [strażniczki] groziły raportami i biły pięściami".
Rusza Majdanek
Trzy miesiące później i 700 kilometrów dalej, szef SS Heinrich Himmler wizytuje Lublin. Zarządza budowę nowego obozu koncentracyjnego. Ma być zapleczem siły roboczej dla rozbudowy III Rzeszy na wschodzie.
Jednak Majdanek stanie się też obozem zagłady. W ramach akcji "Reinhardt" mordowani będą w nim Żydzi z terenów Generalnego Gubernatorstwa. Przez niemal trzy lata, do wyzwolenia w lipcu 1944 roku, trafi do niego około 150 tysięcy osób. 80 tysięcy nie przeżyje obozu.
Erna Wallisch przyjeżdża do Lublina w październiku 1942 roku. Właśnie uruchomiono część kobiecą obozu. Ale w tym okresie zaczyna się też masowe mordowanie Żydów. Nowe nadzorczynie "trafiają na zupełnie inne realia" niż w Ravensbrueck – opisuje Elissa Mailaender Koslov, która badała służbę kobiet na Majdanku
"Obóz w Lublinie budził grozę" – przypomni sobie po latach Wallisch. Większy, położony na otwartej przestrzeni, "prymitywny". Brak bieżącej wody sprawia, że rozprzestrzeniają się w nim choroby. Brakuje rąk do pracy. Szefowa obozu kobiecego skarży się przełożonym w grudniu 1942 roku, że na 2097 więźniarek przypada tylko 10 nadzorczyń. Potem będzie ich kilkanaście.
Strażniczki kontrolują kobiety przy pracy i prowadzą poranne apele, które potrafią ciągnąć się przez wiele godzin. Zdarza się, że więźniarki umierają na nich z zimna i wycieńczenia. Nadzorczynie stale krzyczą i obrażają osadzone. Biją je rękami i pejczami.
Kiedy przyjeżdżają transporty kobiet, strażniczki pomagają obozowemu lekarzowi przy selekcji. Te wybrane do pracy prowadzą potem do łaźni. Te skazane na śmierć – do budynku obok: komory gazowej. Gdy zwłoki palone są na zewnątrz, nieznośny odór spowija cały obóz. Gdy dzieje się to w krematorium, popiół wykorzystywany jest jako nawóz na obozowym polu z warzywami.
O poranku 3 listopada 1943 roku nadzorczynie wypędzają Żydówki z kobiecych baraków. Tego dnia na Majdanku dochodzi do największej egzekucji w historii nazistowskich obozów. W ciągu jednego dnia podczas akcji "Żniwa" oddziały SS rozstrzeliwują 18 tysięcy Żydów. Przez obozowe głośniki leci muzyka dla zagłuszenia strzałów. Ale strażniczki i tak dobrze słyszą je w swoim budynku.
"Nic nie wiedziałam"
Wallisch twierdzi, że przeżywa tego dnia załamanie nerwowe. Być może udziela jej się strach więźniarek, które tego dnia sprzątają jej barak: "były strasznie przerażone i też bały się, że będą złapane i rozstrzelane" – powie dwie dekady po wojnie.
Gdy w 1965 roku austriacka prokuratura przesłuchuje Wallisch w charakterze podejrzanej, kobieta zaprzecza, że brała udział w selekcjach. "O istnieniu komory gazowej nic nie wiedziałam" – mówi. O mordowaniu Żydów też nie.
Więcej przypomina sobie jednak kilka lat później, gdy przesłuchiwana jest jako świadek w innym procesie. "Dla mnie było jasne, że kobiety już z łaźni nie wrócą, bo prowadzono je obok do komory gazowej" – powie tym razem.
Przyznaje też, że przy selekcjach "pilnowała, żeby kobiety były spokojne". Przed komorą gazową "dbała o porządek", gdy prowadzono do niej matki z dziećmi. "Zdarzało się, że kobiety krzyczały. Zapewne się bały" – mówi. Uspokajać miała je "rozmową i ruchami rąk".
Wśród obozowych dokumentów zachowują się także dowody jej krnąbrności i braku dyscypliny. Gdy pewnego razu otrzymuje sprzeczne rozkazy, wybucha złością i szefowi więźniarskiej części obozu każe "pocałować się w dupę" (otrzyma za to naganę). Szefowa strażniczek bezskutecznie prosi o przeniesienie podwładnej do innego obozu.
Bez roztrząsania win
Erna Wallisch była jedną z około 1700 osób zapewniających funkcjonowanie obozu na Majdanku. Po wojnie przed sądami stanie 190 z nich, głównie w Polsce. W 1948 roku sąd w Lublinie skaże na karę śmierci komendantkę obozu kobiecego Elsę Ehrich.
Wymiar sprawiedliwości nie interesuje się Wallischami. Po ślubie Erna zamieszkuje z teściową w Wiedniu. Georg, zwolniony z więzienia do walki na froncie, ranny i internowany, do żony dołącza dopiero w 1946 roku. Rodzi im się drugie dziecko, wracają do mieszczańskiego życia. Nie czeka ich kariera. Erna Wallisch przyjmuje austriackie obywatelstwo i pracuje jako sprzątaczka, Georg jako portier.
Powojenne austriackie sądy ludowe rozliczają nazistowskie zbrodnie popełnione na terenie ich kraju. Ale za przestępstwa na Majdanku nie odpowie przed nimi żaden z austriackich strażników. - Zbrodnie na wschodzie wydają się wtedy bardzo odległe. Krótko po wojnie ciężko było też dostarczyć świadków z zagranicy – wyjaśnia Siegfried Sanwald, historyk z Archiwum Dokumentacji Austriackiego Ruchu Oporu (DOeW). Badał on sprawę Erny Wallisch równolegle do rozpoczętego w 2007 roku śledztwa.
Sądy ludowe znikają wraz z zakończeniem alianckiej okupacji Austrii w 1955 roku. Austriacy wolą widzieć się jako "pierwsze ofiary", a nie pomocnicy Hitlera. – Wtedy uznano, że sprawa jest zakończona. Lata pięćdziesiąte to czas wzrostu gospodarczego. Ludziom żyło się lepiej i nie chciano już roztrząsać wojennych win – mówi Sanwald.
Austriackie śledztwo
Zmienia to dopiero proces Adolfa Eichmanna w Jerozolimie. Po tym, jak "architekt Holokaustu" wymienia nazwiska austriackich sprawców, w 1963 roku sprawą Majdanka zajmuje się prokuratura w Graz. Wśród 55 podejrzanych są też Wallischowie. W trakcie dochodzenia Georg pije coraz więcej. Nieszczęśliwe małżeństwo wkrótce się rozpada.
To w ramach tego postępowania Erna zapewnia, że nie wiedziała o komorach gazowych, a jej "jedynym zadaniem" był nadzór więźniarek przy pracy. Przepracowany prokurator Arthur Flick, prowadzący śledztwo w pojedynkę, nie znajduje świadków mogących podważyć jej wersję.
Na jednego z głównych podejrzanych wyrasta tymczasem Georg. Jeden z byłych więźniów opisuje, jak Wallisch wraz z innymi SS-manami podczas pijackiej zabawy "w dziki zachód" miał zastrzelić kilku Żydów. Są też inne zeznania świadków przypisujących mu morderstwa.
Procesu jednak nie będzie. W Austrii mnożą się wtedy wyroki uniewinniające byłych zbrodniarzy. W Graz po groteskowym procesie z zarzutów oczyszczony zostaje Franz Murer, sadystyczny naczelnik getta w Wilnie, a po wojnie szanowany prawicowy polityk. Podczas procesu publiczność wyraża aplauz dla Murera i wyśmiewa żydowskich świadków.
Prokurator Flick badający sprawę Majdanka woli nie ryzykować. Po dziesięciu latach zamyka śledztwo i nie wnosi sprawy do sądu. Jest rok 1973. Brak zarzutów wobec Wallischa tłumaczy m.in. faktem, że ten w czasie popełnienia zbrodni był pijany.
Austriacki minister sprawiedliwości Christian Broda komentuje raport o zamknięciu śledztwa jako "znakomity". Wobec wielu wyroków uniewinniających w ministerstwie zapada decyzja, żeby nie ścigać już byłych zbrodniarzy.
Niemiecki proces
W tym czasie w Duesseldorfie prokuratorzy przygotowują proces niemieckich członków załogi Majdanka. Na potrzeby tego postępowania Erna Wallisch zeznaje jako świadek i tym razem przyznaje się do obecności przy selekcjach i pomocy przed komorą gazową.
Gdy prowadzący przesłuchanie sugerują, że tym zeznaniem obciąża samą siebie, Wallisch odpowiada: "Dlaczego? Przecież nie mogłyśmy zrobić nic innego. Musiałyśmy wypełniać rozkazy. Gdybym odmówiła, być może aresztowaliby i mnie". Obecni przy zeznaniach niemieccy prokuratorzy dziwią się, że Wallisch nie jest wyprowadzona z sądu w kajdankach. Ale dla wiedeńskiej prokuratury udział w selekcjach to tylko "oddalony współudział" w morderstwie, który przedawnił się 20 lat po wojnie.
W Duesseldorfie w 1981 roku po długim procesie skazanych zostaje osiem osób. Wśród nich dwie wyjątkowo brutalne strażniczki: Hermine Brausteiner, przez więźniarki nazywaną "Kobyłą" oraz Hildegard Laechert – "krwawa Brygida". Obie zaczęły służbę na Majdanku tego samego dnia co Erna Wallisch.
Uniewinnionych zostaje pięcioro innych podejrzanych. "Der Spiegel" pyta wtedy: "czy brak dowodów zamienia postępowania przeciwko nazistowskim zbrodniarzom w farsę?". Dla mieszkającej w Wiedniu Erny Wallisch to pytanie jest już bez znaczenia. Do 2004 roku, gdy o jej sprawie usłyszy Efraim Zuroff.
Ostatnie dochodzenie
Z zeznań byłych więźniarek zebranych przez lubelski oddział IPN wyłania się niejednoznaczny obraz.
"Erna była mniej zapamiętała w tym, co robiła, przy czym ja nie spotkałam na Majdanku aufzejerki (od niem. "Aufseherin" – nadzorczyni – red.), która nie krzyczała, nie biła, nie robiła nam rewizji i nie okazywała swojej wyższości i swojego nadczłowieczeństwa (...) w mojej ocenie – nie wyróżniała się sadyzmem jak inne" – powie o niej Danuta Brzosko-Mędryk. Inna była osadzona doda: "na ogół dość względnie odnosiła się do więźniarek".
Natalia Kamińska miała w 1970 roku inne wspomnienie: "rozdarła za nóżki noworodka, którego powiła jedna ze współwięźniarek, twierdząc, że ponieważ nowo narodzone dziecko jest chłopcem, to nie jest im potrzebne. Zwłoki dziecka rzuciła ona na wózek i wywiozła". To zeznanie prokurator z IPN odnajduje jednak dopiero później. Nie zostaje ono uwzględnione w austriackim postępowaniu.
W 2007 roku największą wagę mają więc zeznania Jadwigi Landowskiej, która mówi o ciężarnej nadzorczyni katującej mężczyznę. Nie pamięta jednak ani jej imienia, ani nazwiska. A w obozie w ciąży były jeszcze trzy inne nadzorczynie. Według historyków z Państwowego Muzeum na Majdanku Landowska nie widziała Wallisch, tylko inną strażniczkę.
W obozie więźniarki ze strachu unikają bowiem kontaktów z nadzorczyniami. Do jednakowo umundurowanych kobiet zwracają się tylko "Frau Aufseherin". Stąd powojenne problemy z konkretnym przypisaniem win. Jak przyznaje sama Landowska: "strażniczki wizytówek nie nosiły i nie przedstawiały nam się nazwiskami".
We wspomnieniach osadzonych zapisują się przede wszystkim szczególnie brutalne nadzorczynie, jak Brausteiner czy "krwawa Brygida". Te, które nie zapadają w pamięć, mogą liczyć na uniewinnienie z powodu braku dowodów. Zmieni się to dopiero w 2011 roku. Niemiecki sąd uzna winnym współudziału w morderstwie byłego strażnika obozu w Sobiborze Johna Demjaniuka tylko dlatego, że należał do jego załogi.
W połowie października 2019 roku na podobne zarzuty przed sądem będzie musiał odpowiedzieć Bruno D., były strażnik obozu Stutthof. To jedno z 29 postępowań toczących się dziś w Niemczech przeciwko 50 byłym nadzorcom obozowym.
Protokół wątpliwości
Historyk Krzysztof Tarkowski z Państwowego Muzeum na Majdanku jest powściągliwy w ocenie Wallisch. – Wydaje nam się, że można ją ocenić łagodniej niż inne strażniczki. Ważne jest tło: obóz był strasznym miejscem i te mniej brutalne postacie wydają się być pozytywne. Myślę że więźniarki też to tak odbierały – mówi. Zaleca też ostrożność wobec zeznań świadków składanych wiele lat po wojnie.
Dla wiedeńskich historyków sprawa Erny Wallisch ilustruje przede wszystkim niechęć austriackiego systemu sprawiedliwości do rozliczeń wojennych zbrodniarzy. Zarzuty, o które można było ją oskarżyć, wyszły na jaw dopiero po ich przedawnieniu. Krytykują też zawieszenie postępowania w Graz przeciwko Georgowi Wallischowi. Ten ostatni umiera w latach 90.
Nie wiemy, co o czasie wojny Wallisch mówiła swoim dzieciom. Zapytana o to żyjąca w Wiedniu córka wybucha złością: – Nie mam z tym nic wspólnego, proszę mnie nie nachodzić! – i zatrzaskuje drzwi.
W 2007 roku Erna Wallisch krótko rozmawia z austriackim tygodnikiem "profil". Zaprzecza oskarżeniom o mord i dodaje: "nic już nie wiem i wcale nie chcę wiedzieć".
Przed wniesieniem sprawy do sądu wszystkie argumenty musiałaby jeszcze raz zważyć wiedeńska prokuratura. Do tego już nie dojdzie. Erna Wallisch umiera w Wiedniu w lutym 2008 roku. Ma 86 lat.
Źródła:
Archiwum Dokumentacji Austriackiego Ruchu Oporu: materiały dotyczące sprawy Erny Wallisch.
Instytut Pamięci Narodowej, Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie: materiały postępowania nr S 80.2006.Zn oraz śledztwa nr S 50.2005.Zn.
Claudia Kuretsidis-Haider, Irmgard Nöbauer, Winfried R. Garscha, Siegfried Sanwald, Andrzej Selerowicz (red.): Das KZ Lublin-Majdanek und die Justiz. Strafverfolgung und verweigerte Gerechtigkeit: Polen, Deutschland und Österreich im Vergleich, Graz 2011.
Elissa Mailaender Koslov: Gewalt im Dienstalltag, Die SS-Aufseherinnen des Konzentrations- und Vernichtungslagers Majdanek 1942-1944, Hamburg 2009.
Florian Klenk, Stefan Alpl: Der Fall Erna Wallisch, Falter 6/2008.
Efraim Zuroff: Operation Last Chance. Im Fadenkreuz des "Nazi-Jaegers", Münster/ Berlin 2011.
Tekst powstał w ramach wspólnej akcji Wirtualnej Polski, portalu Interia.pl i DeutscheWelle - #ZbrodniaBezKary. W jej ramach tropimy nazistowskich oprawców, którzy nigdy nie ponieśli kary za swoje zbrodnie. Wielu z nich po wojnie wojnie żyło spokojnie, niektórzy nawet robili kariery. Pokazujemy ich dalsze losy. Szukamy też krewnych ich ofiar i staramy się przywrócić pomordowanym należną im pamięć.
Wszystkie reportaże w ramach akcji #ZbrodniaBezKary znajdziecie w Magazynie Wirtualnej Polski, Raporcie Interii i w Deutsche Welle.