Artur Zaborski , 17 stycznia 2020

Komunistyczny agent też człowiek

Kadr z filmu "Nieświadomi", HBO, Materiały prasowe

W 1990 roku Czesi podjęli decyzję: nie będziemy sądzić ani oceniać komunistycznych aparatczyków, tylko zbudujemy nowy system. Serial "Nieświadomi" pokazuje życie czeskiej esbecji, ŠtB. - Mam świadomość, że taki serial nie mógłby powstać w Polsce - mówi jego współtwórczyni Tereza Polachová.

30 lat później czeska "gruba kreska" nadal budzi kontrowersje. Tereza Polachová i Ondřej Gabriel w "Nieświadomych" pokazali przeddzień aksamitnej rewolucji. Zamiast skupiać się na nadziejach zwykłych obywateli na lepsze jutro, przyjrzeli się tym, dla których nowy porządek równał się utracie pozycji i niepewnej przyszłości. Rozmawiamy na festiwalu w Toronto, gdzie serial HBO Europe miał swoją premierę.

Artur Zaborski: W "Nieświadomych" komunistyczni szpiedzy to nie aktywni wyznawcy systemu, ale zwykli ludzie, którzy wykonują dość nudnawą pracę.

Ondřej Gabriel: Popkultura zwykła przypisywać szpiegom życie pełne adrenaliny i wrażeń, a przecież nie można być cały czas w terenie i przeżywać przygód. Nieważne czy jesteś księgowym, czy szpiegiem - i tak mierzysz się z podobnymi wyzwaniami - musisz wyjść do biura, choć często ci się nie chce, czasami masz dość tego, co robisz, a czasami po prostu nie czujesz się na siłach, żeby pracować, bo ciebie albo twoje dziecko zmaga katar, albo gorączka.

Pracownicy ŠtB, czechosłowackiej służby bezpieczeństwa, też się z takimi problemami mierzyli.

Autor: HBO

Źródło: Materiały prasowe

Zaskoczył mnie ten obraz. W Polsce agentów SB w takich filmach jak "Różyczka", "Kret" czy "Zwerbowana miłość" przedstawia się jako osoby wierne władzy, które mają jasno poukładane priorytety. I na pewno nie myślą o katarze dziecka.

Tereza Polachová: Świat agentów i szpiegów jest nieznośnie skonwencjonalizowany i przepełniony stereotypami. Weźmy choćby kwestię płci - jeśli już na ekranie pojawia się jakaś protagonistka, to albo na modłę Lary Croft dysponuje nadludzką siłą i absurdalnymi zdolnościami, albo jest zepsutą służbistką, dla której milicyjny mundur oznacza władzę i ona z tej władzy korzysta.

Nie ma w krajach byłego bloku wschodniego opowieści o pracujących w służbach kobietach, które miałyby ludzką twarz. Są albo te zdegenerowane, albo te, które pod przymusem, wbrew sobie, decydowały się na taką pracę. Rzeczywistość wyglądała inaczej.

Jak?

TP: Praca w czeskim ŠtB, niemieckiej STASI czy polskiej SB była jedną z wielu ścieżek kariery, na które kobiety się w tamtym czasie decydowały. Gwarantowała wyzwania, którym trzeba było sprostać, dawała wrażenie, że jest się równym mężczyznom na płaszczyźnie zawodowej.

Do tego zapewniała stabilność finansową i życie na poziomie, a nawet pewien prestiż. Oczywiście społeczna ocena osób wykonujących ten zawód była raczej negatywna, ale wśród polityków i innych agentów uchodziło się za kogoś istotnego. To był naprawdę łakomy kąsek.

W serialu pokazujecie jednak pracowników służb jako kogoś zupełnie przeciętnego.

TP: Kiedy przegrzebywaliśmy dokumenty poświęcone agentom, natrafialiśmy na zapisy dotyczące ich codziennego życia. Ktoś miał chorą żonę, ktoś wdał się w długi, ktoś prosił o wolne, bo jego bliski znalazł się w szpitalu, czyjś syn złamał nogę, a czyjś samochód zaliczył kraksę.

Chcieliśmy pokazać, że ci ludzie wiedli normalne życie, w którym przeplatały się uśmiech i radość z bólem i cierpieniem. Mam wrażenie, że w naszej świadomości utrwaliło się przeświadczenie, że każdy pracownik służb to człowiek wyprany z emocji, niepotrafiący wchodzić w relacje społeczne z kimkolwiek, żyjący jako outsider na marginesie społeczeństwa. Przecież to kompletna bzdura.

OG: Zauważyliśmy, że im więcej czasu upływa od komunizmu, tym bardziej czarno-biało odmalowuje się jego realia. Ludzi dzieli się na dobrych i złych, moralnych i niemoralnych, lojalnych i takich, których system zassał.

To wszystko niebezpieczna radykalizacja, która fałszuje obraz historii. W tamtym okresie ludzie mieli dokładnie takie same aspiracje jak my teraz - przez kilka dekad świat naprawdę nie zdążył się tak zmienić, żebyśmy mogli patrzyć na naszych ojców i dziadków i ich wybory z wyższością.

Czy w okresie komunizmu Czesi też się według niego klasyfikowali i potępiali reprezentantów władzy w jakiejkolwiek formie?

OG: Komunizm jako system był ludziom narzucony. Kiedy patrzę, jak jesteśmy podzieleni dzisiaj jako społeczeństwa w wolnych krajach, jak natychmiast dzielimy się na pół przy byle sporze - nie tylko o politykę, ale choćby też o ekologię czy szczepionki, widzę, jak zmieniły się reguły życia społecznego.

Mam wrażenie, że przed transformacją ustrojową byliśmy jednak bardziej zżyci. Do dziś wspomina się w krajach byłego bloku wschodniego milicjanta, który puszczał oko do pouczanego. Jeden i drugi wiedział, że uczestniczą w swoistej grze, że w gruncie rzeczy stoją po tej samej stronie, a nie są śmiertelnymi wrogami, jak dziś ich przedstawiamy.

Jak traktowano wtedy milicjantów w Czechosłowacji?

OG: Każdy miał kogoś w rodzinie albo wśród znajomych, kto pracował w milicji. To był popularny zawód. Mam wrażenie, że dbano o to, żeby mundurowym przypominać, po której stoją stronie, żeby nie dali się porwać systemowi, który przez mundur reprezentują.

Autor: HBO

Źródło: Materiały prasowe

Znam relacje, z których wynika, że ojcowie krzyczeli na synów, jeśli ci robili problemy komuś ze znajomych albo z rodziny. Panowało przeświadczenie, że trzeba sobie pomagać, bo czasy są, jakie są.

Pomagać, nawet jeśli znajomi albo rodzina łamali prawo?

TP: Jest spora różnica między ściganiem kogoś za spowodowanie wypadku czy kradzież, a za słuchanie radia Wolna Europa. Wtedy po prostu nie utożsamiano się aż tak bardzo z władzą, którą się reprezentuje.

Nie dopiekało się człowiekowi, tylko dlatego, że można było mu dopiec. Generalizuję, ale chodzi mi o skalę. Z pewnością znajdowały się jednostki, które czepiały się, kogo się dało, byle tylko w ten sposób nasycić się rządzą władzy, ale jako całość, ogół, graliśmy na siebie jako społeczność. Myślało się o drugim człowieku, a nie jak dziś - tylko o sobie. Takie mam wrażenie.

Kiedy to się zmieniło?

OG: Transformacja ustrojowa zaczęła nastawiać ludzi przeciwko sobie. W czasach republik ludowych podział był jasny. Wiadomo było, kto stoi po której stronie. Przynajmniej teoretycznie, bo podejrzewano się nawzajem o donoszenie na siebie. Ale żeby zmyć z siebie takie podejrzenia, to jeszcze bardziej próbowano się pokazać jako zatroskany o drugą osobę człowiek.

A transformacja przyniosła zagubienie. Byli agenci i politycy, umoczeni w system lub odpowiedzialni za wydanie ciężkiego kalibru decyzji, w wyniku których ktoś ucierpiał albo zginął, chcieli się za wszelką cenę zabezpieczyć. Zaczęto zbierać przeciwko sobie dowody, szantażować, grozić. Tak to wyglądało po stronie rządzących. Zwykli ludzie z kolei szukali wszelkich sposobów na zarobek. A tymi sposobami już tak chętnie nie dzielono się z otoczeniem.

TP: Bardzo chcieliśmy ten moment w serialu odmalować. Kiedy agenci z dnia na dzień stają się bezrobotni i nie mają pojęcia, jakie czekają ich konsekwencje. Nie wiedzą, czy powinni uciekać, ukrywać się, a może grać va banque i wykorzystywać przeciwko wszystkim zebrane w czasie pracy informacje, licząc w ten sposób na wstawiennictwo i protekcję?

To był kres pewnej ery. Zaburzył kompletnie znany wcześniej porządek. A odbywał się w dość ponurej rzeczywistości, bo 1990 rok to czas dosłownej ciemności - Praga była wyjątkowo szara, mało było czynnych lamp na ulicach, neony nie rzucały świateł, a łuna z mieszkań nie była tak intensywna, jak dziś. Idealny krajobraz końca epoki.

Zabawne, że mówisz o końcu. W Polsce o transformacji zwykło się mówić jako o początku wolności. O nowym rozdziale, o nadejściu lepszych czasów.

TP: Rewolucja w twoim kraju przebiegła zupełnie inaczej niż w Czechach, ale rok 1990 jest dla nas wszystkich przełomowy. Zastanawiałam się, czy widzowie polubią taką wizję. Zwłaszcza w Polsce, gdzie powstanie takiego serialu wydaje mi się na ten moment niemożliwe, właśnie przez podział społeczeństwa, o którym mówiliśmy.

Można wmawiać dzieciom, że człowiek jest z natury zły albo dobry, ale dorosła osoba powinna mieć w sobie na tyle świadomości i refleksyjności, by wiedzieć, że to mrzonka. Jesteśmy skomplikowanymi bytami, które żyją w skomplikowanej rzeczywistości. Upraszczanie jej nie może się odbywać kosztem żyjących w niej ludzi.

OG: Na takie postrzeganie ludzi mają też wpływ decyzje podjęte przez polityków. Kiedy Czechosłowacja przechodziła aksamitną rewolucję, czescy politycy zdecydowali się odciąć grubą kreską od dziedzictwa komunizmu. Zamiast rozliczać się nawzajem z postaw i decyzji podjętych w poprzednim systemie, postawiono na budowanie nowego ładu.

Wiem z portali internetowych, że w innych krajach wciąż wyciąga się młodym politykom, że ich ojcowie byli w partii albo pracowali w sądach, które wydawały polityczne wyroki. W Czechach to się nie zdarza.

W Polsce to norma. Nad Wisłą takie polowanie na czarownice odbywa się na co dzień. Politycy i społeczeństwo mają obsesję na punkcie pozostałości po "czerwonej zarazie" w swoich szeregach.

TP: W Czechach społeczeństwo jest podzielone, ale żyjemy teraźniejszością i staramy się siebie rozliczać z podejmowanych dziś wyborów. Nie rozgrzebujemy przeszłości na taką skalę.

Nie mam wątpliwości, że wśród odbiorców naszego serialu znajdą się krytycy, którzy będą zarzucali nam, że odmalowaliśmy agentów ŠtB w lepszym świetle, niż na to zasłużyli. Ale nas właśnie najbardziej interesował aspekt tego, jak patrzyli na nich bliscy, z którymi tworzyli relacje: żony, dzieci, sąsiedzi, przyjaciele. Przecież ci ludzie też ich mieli!

OG: Nie sądzę, żeby w Czechach "Nieświadomi" kogokolwiek obeszli, zwłaszcza że nie jesteśmy pierwsi. Niemcy zrobili swoje "Życie na podsłuchu", które pokazało ludzką twarz agentów STASI. Film zdobył Oscara i był szeroko komentowany, ale nie zapisał się w historii jako obraz wybielający komunistyczne służby, tylko tłumaczący, jak banalne jest zło.

Autor: HBO

Źródło: Materiały prasowe

Kiedy pracowałem nad "Nieświadomymi", miałem w głowie esej Hanny Arendt właśnie o banalności zła. Filozofka pisze w nim, że każdy z nas nosi w sobie potwora, który może się objawić w najmniej spodziewanym momencie. Ale u 99 proc. społeczeństwa nie ma okazji się objawić, bo to ludzie, którzy wykonują czyjeś rozkazy w nadziei, że w ten sposób polepszą byt rodziny albo poprawią swoją pozycję.

Od ich decyzji niewiele zależy, a odpowiedzialność idzie na tych stojących wyżej.

Wasz serial powstał w służbie walki o prawdę historyczną?

OG: To fikcja, która mogłaby się zdarzyć. Nawiązałem kontakt z historykiem, który specjalizuje się w ŠtB. Rozmowy z nim pozwoliły mi ukuć historię, która zachowuje wiarygodność właśnie dlatego, że pokazuje codzienność pracowników ŠtB.

TP: Dopiero kiedy czytałam teczki z raportami działań agentów, uświadomiłam sobie, jak nudną i mało znaczącą pracę większość z nich wykonywała. Dni zajmowało im głównie pisanie notek o działaniach ludzi, którym się przyglądali. Robili to, co dziś robią programy w telefonach i komputerach zbierające o nas dane.

W Czechach mieliśmy największą na świecie partię komunistyczną, jeśli weźmiemy pod uwagę stosunek liczby członków do liczby mieszkańców kraju. Łatwiej było wskazać tych, którzy do niej nie należeli. Wydaje mi się, że to dlatego w Czechach nie ma takiej paranoi na punkcie komunistów, jak w innych krajach.

Nasz główny aktor, który na co dzień mieszka w Vancouver, gdzie jego rodzina emigrowała, gdy miał rok, opowiadał nam, że jego matka wypowiada się pozytywnie o Trumpie, bo walczy z komunistami. W Czechach, którzy zostali w swojej ojczyźnie, takich narracji nie ma, bo w 1990 roku zdecydowaliśmy, że nie będziemy karać ludzi za to, co robili w poprzednim systemie, tylko wtedy, gdy będą działali na szkodę nowego.

Dziś dyskusja, czy była to słuszna decyzja, co jakiś czas powraca. I właśnie dlatego warto, żeby powstawały seriale takie jak nasz, które pokażą, że dyskutujemy o czymś, czego nie da się opisać z pomocą zer i jedynek, nawet jeśli niektórzy politycy bardzo by chcieli.

Sześć odcinków serialu "Nieświadomi" można oglądać w HBO GO