Do trzech wsi w gminie Koniecpol wodę dowożą strażacy. Wodociągu nie ma, a studnie wyschły / fot. Maciej Stanik, WP
Tysiąc litrów. Tyle wchodzi do plastikowego zbiornika, który strażacy ładują na pakę samochodu. Czerwony opel Movano z logo "OSP Stary Koniecpol" lata świetności ma już za sobą. Wyprodukowano go w latach 90-tych bynajmniej nie z myślą o wożeniu zbiornika z wodą.
- Staramy się o niego dbać, ale niech pan zobaczy. Tu rdza, tu podłoga gnije – mówi Jarosław Druś, szef jednostki. – Po tylu kilometrach, ile my z tą wodą robimy, to już się do kapitalnego remontu nadaje.
Opel i tak jest najnowszym autem we flocie. Dwa pozostałe wozy to zabytki wyprodukowane w 1974 roku. One też rozwożą wodę, ale gospodarczą. Ta pitna jeździ Oplem.
- Wodę pitną rozwozimy w weekendy, bo wtedy jest najbardziej potrzebna – wyjaśnia Druś. – Ludzie są w domach, nie jeżdżą do pracy.
Piach w studni
Wąsosz, Kuźnica Wąsowska i Łysaków – to trzy wsie w gminie Koniecpol. Wokół lasy, pola, cisza i spokój. Idealne miejsca na domek letniskowy. Jest tylko jeden problem. Nie ma wody.
- Problemy zaczęły się jakieś pięć lat temu – opowiada Małgorzata Starczewska, sołtys Kuźnicy Wąsowskiej. – Wcześniej ludzie mieli studnie, pompy, można było normalnie żyć. Ale studnie wyschły. Dziś z kranów leci brązowa woda i trochę mułu. Strach się w tym umyć, a co dopiero to pić.
Wsie, do których strażacy dowożą wodę, leżą między dwoma rzekami – Białką i Pilicą. Teoretycznie wody nie powinno brakować.
Mieszkańcy opowiadają, że były to tereny zalewowe. Powódź była właściwie co roku. Problemy z powodziami się skończyły, odkąd pięć lat temu uregulowano koryta. Wtedy obniżył się też poziom wód gruntowych.
- Tam są wały Pilicy, a po drugiej stronie widać Białkę – pokazuje Jarosław Druś przez okno wysłużonego Opla. – Regulowanie koryt to jedno, ale potem jeszcze przyszły susze. Efekt jest taki, że choć ludzie mają rzekę za płotem i stawy hodowlane niedaleko, to w studniach jest piach. Żeby wywiercić tutaj studnie z wodą, która nadaje się do picia, trzeba bardzo głęboko wiercić, a to przecież kosztuje. A pamiętam czasy, kiedy można było podejść do studni i wiaderkiem zaczerpnąć czystą wodę.
25 litrów
Od pięciu lat wodę do wsi dowożą strażacy. Raz w tygodniu pitna, dwa razy gospodarcza. Gdyby nie oni, wody nie byłoby wcale.
Ekipa jest trzyosobowa - oprócz szefa jest jeszcze kierowca Mariusz i Mateusz, który nalewa wodę.
Gdy wjeżdżamy do pierwszej wsi, strażacy uruchamiają syrenę, żeby mieszkańcy wiedzieli, że mają przygotować naczynia.
W pierwszym domu na trasie mieszka starsza kobieta. Nie wychodzi na spotkanie. Na płocie wisi pięć 5-litrowych butelek.
Mateusz podłącza do zbiornika krótki wąż zakończony plastikowym kolankiem i napełnia po kolei każdą butelkę. W sumie 25 litrów – tyle staruszce musi wystarczyć na tydzień.
- Różnie ludzie biorą, limitów nie ma – mówi Druś. – Jak jest potrzeba, to jedziemy dotankować zbiornik i przyjeżdżamy jeszcze raz. W razie potrzeby ludzie mają do nas telefon i przyjeżdżamy w tygodniu, ale to się rzadko zdarza.
W kolejnym domu wody pójdzie więcej, bo mieszka w nim kilkuosobowa rodzina, w tym dwójka dzieci. Woda musi wystarczyć do picia, gotowania, prania i mycia.
Właściciel wystawia kilka plastikowych wiader, dwa 3-litrowe kanistry i 5-litrowe butelki.
- Jeszcze wielbłąda przyprowadzę – śmieje się, chociaż zaraz poważnieje. – Wie pan co, my już nie mamy siły o tym opowiadać. Tu już chyba wszystkie telewizje były, pani Szydło nam osobiście obiecała wodociąg. I co? Tak zasuwamy z tymi wiadrami. XXI wiek, k... mać.
Chciałabym umyć psa
- Na tydzień wystarczy, w razie potrzeby dokupi się "piątek" – mówi starszy mężczyzna, dokręcając korek w 30-litrowym kanistrze. – Tak sobie radzimy. W studni albo nie ma nic, albo jest rudy szlam, więc jeśli wody od strażaków braknie, to trzeba kupić w sklepie.
A jak wygląda codzienne życie bez wody? Rozwiązania, do których przywykła większość gospodarstw domowych, odpadają. Na przykład pralka automatyczna.
- Pranie robi się ręcznie albo w pralce typu "Frania", gdzie wodę trzeba najpierw zagrzać, potem wlać, a potem wylać – mówi Małgorzata Starczewska. Pralkę wirnikową ma, ale nie chce pokazać.
Ciepłej wody pod prysznicem też nie ma. Trzeba ją najpierw podgrzać w garnkach, a potem wlać do misek. Z toaletą też bywa różnie. Ci, którzy mają w studniach jeszcze choć trochę wody, używają jej do spłukiwania. Inni mają na podwórkach sławojki.
Strażaków wita starsza kobieta, emerytka, która mieszka w jednym z domów na trasie przejazdu. Mieszka sama, ale w tym tygodniu potrzebuje trochę więcej wody, bo dzieci przyjadą na kilka dni. Przez furtkę wybiega mały, biały piesek, który łasi się do strażaków.
- Bardzo chciałabym go wreszcie wykąpać, bo już się taki szary zrobił – mówi właścicielka psa, gdy ten radośnie podgryza buty strażaków. – Ale w studni woda jest tak brudna, że to nie ma sensu. Byłby potem rudy.
- To miało być tylko na chwilę – mówi Jarosław Druś. – Ale ci ludzie tak żyją od 5 lat. A my tak od 5 lat jeździmy, chociaż nie mamy do tego odpowiedniego sprzętu.
Mówimy podniesionymi głosami, bo w starym Oplu jest głośno. I trzęsie.
- A jak samochód się zepsuje? – pytam.
- To pójdzie do naprawy. Często jest u mechanika, on to szybko załatwia – mówi dowódca strażaków. – Za naprawy, na szczęście, płaci gmina.
Przecież obiecali
Był czas, kiedy gminą Koniecpol zainteresowali się politycy. I to tego najwyższego szczebla. W 2016 roku pieniądze na wodociąg obiecała premier Beata Szydło.
- Jak można żyć bez wody w XXI wieku, w Unii Europejskiej - dziwiła się premier, witana przez mieszkańców oklaskami. Jej przyjazd był efektem rozpaczliwego listu, który napisali.
Premier zapewniała, że rząd dofinansuje gminę i zapłaci 80 proc. kosztów budowy wodociągu.
Obiecane pieniądze się pojawiły, ale za mało. Gmina zaczęła go budować. Część wsi, w których wyschły studnie, radośnie wkroczyła w XXI wiek. Jednak nie wszystkie.
Rządowych pieniędzy nie wystarczyło na kilkanaście kilometrów wodociągu, przez co nadal ok. 200 domów musi polegać na wodzie dowożonej przez strażaków.
Higiena? Jaka higiena?!
Mateusz, jako jedyny ze strażaków, oprócz hełmu, munduru i wysokich butów, nosi maseczkę i rękawiczki.
- Na szczęście w naszej gminie przypadku koronawirusa nie było – mówi Druś. Ale i tak staramy się trzymać na dystans. Jednego mamy zamaskowanego, dlatego on leje. Wolimy też, jak zostawiają pojemniki, wtedy sami napełniamy i stawiamy pod płotem, ale różnie z tym bywa. Tu mieszkają starsi ludzie, niektórym trzeba pomóc tę wodę wnieść do domów.
Strażacy, gdy słyszą o koronawirusie, wzruszają ramionami. Za to mieszkańcy się irytują. Bo jak mają się stosować do zaleceń, często myć ręce czy dezynfekować przedmioty, mając na tydzień zaledwie kilka wiader wody?
- Ja bym bardzo chciał, żeby któryś minister tu przyjechał i nam pokazał jak to zrobić? – mówi jeden z mieszkańców Łysakowa. – Władza nie zrobiła nic, żeby nam pomóc, a teraz jeszcze nam tłumaczy, że mamy myć ręce. Jaka higiena? O czym my w ogóle mówimy? – odchodzi zirytowany.
Przy kolejnym domu strażacy dostrzegają w butelce czarny paproch. Wylewają wodę, żeby go usunąć.
- Pewnie butelka była brudna, ale musimy się tego pozbyć, żeby nie było, że to strażacy brudną przywieźli – wyjaśnia Druś.
Pytam, czy woda, którą rozwożą, nadaje się do picia prosto z butelki.
- Zbiornik jest chlorowany co dwa tygodnie, ale mimo wszystko ja bym jej nie pił – mówi szef strażaków. – Lepiej przegotować.
Stówa na tydzień
Ochotnicza straż na rozwożeniu wody nie zarabia. Strażacy pracują po godzinach, a od gminy dostają ekwiwalent za godziny na akcji. 8 złotych za godzinę.
- Jeszcze do niedawna były 4 złote, ale podnieśli – mówi Druś. – Jak tak policzymy, to w sumie może gminie bardziej opłaca się nie budować tego wodociągu. Bo jak dodamy te grosze, które dostają strażacy do ceny paliwa i wody, którą zabieramy, to wychodzi około stówy na tydzień.
Wyjazdy z wodą gospodarczą są trochę droższe, bo wozi się jej więcej, a zabytkowy wóz strażacki pali więcej paliwa. Za to strażaków jedzie wtedy dwóch, bo zbiorniki, do których się ją zlewa, są większe i nie trzeba tyle nosić.
Wody nie ma i nie będzie
Trzy wsie w gminie Koniecpol to skrajny przypadek. Na problem obniżenia się poziomu wód gruntowych nałożyły się kłopoty finansowe, bo gdyby gminę było stać na wodociąg, mieszkańcy mieliby wodę.
Wąsosz, Kuźnica Wąsowska i Łysaków doskonale pokazują jednak jak już niedługo sytuacja może wyglądać w innych miejscowościach. Bo problem z wodą nie dotyczy tylko okolic Koniecpola.
W Polsce na jednego mieszkańca przypada średnio 1600 m³ wody pitnej na rok. W okresach suszy ten wskaźnik spada nawet do 1000 m³. Dla porównania, na jednego mieszkańca Europy przypada średnio w ciągu roku ok. 4500 m³, a na Ziemi 7300 m³.
Okresowe problemy z dostępem do wody w czasie upalnego lata mieli już w zeszłym roku mieszkańcy Skierniewic. Z powodu upałów zużycie wody było tak duże, że zabrakło jej w zbiornikach.
Krany zakręcono na 2 dni. W sobotę w mieście pojawiły się beczkowozy. Ludzie, którzy nie mieli wody w mieszkaniach, otrzymywali od miasta 10-litrowe pojemniki.
To, że Polska staje się coraz bardziej sucha, widać gołym okiem. Wystarczy popatrzeć na niektóre zbiorniki wodne.
Jednym z najbardziej drastycznych przykładów jest Pojezierze Gnieźnieńskie. Jezioro Wilczyńskie w ciągu ostatnich kilkunastu lat straciło połowę stanu wody.
Zupełnie suche są kanały, które kiedyś łączyły jeziora. Pomosty, do których niedawno jeszcze cumowano łódki, dziś stoją na piachu.
Na dramatyczną sytuację jezior Pojezierza Gnieźnieńskiego, oprócz suszy, wpływa też pobliska kopalnia odkrywkowa, która "zabiera" wodę.
Żadnej kopalni nie ma jednak przy zalewie sulejowskim, który podczas zeszłego lata stracił tyle wody, że tylko jeden port jachtowy był w stanie funkcjonować. Pozostałe były zupełnie suche.
Ostatni przystanek. Przed bramą stoi kilka starych wiader i duże beczki – właściciel bierze też wodę gospodarczą, dla bydła. On jednak wodę w studni ma - mieszka tuż przy rzece.
Jak twierdzi, po ostatnich deszczach jego studnia znów zaczęła być użyteczna.
- Ludziom się nie chce studni czyścić. Bo po co, skoro za darmo jest? – mówi i sam podstawia wiaderka.
- Coś w tym może faktycznie jest. Ludzie się przyzwyczaili. Marudzą, denerwują się, ale to w większości starsze osoby. Nic z tym nie zrobią – mówi Druś. – Może faktycznie po ostatnich deszczach tej wody jest więcej i moglibyśmy jeździć rzadziej? Ale jak to sprawdzić? Musielibyśmy przestać jeździć w ogóle.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl