Prof. Leokadia Oręziak / fot. Krzysztof Żuczkowski, Agencja FORUM

Zwolennicy OFE, a teraz PPK prowadzili nieustannie kampanię podważającą zaufanie społeczne do ZUS. Chodzi o utrzymanie w społeczeństwie strachu, że ZUS nie będzie w stanie zapewnić emerytur w przyszłości. Ma to skłonić ludzi do przekazywania prywatnym instytucjom składek emerytalnych do zarządzania, a w efekcie do powierzenia im swego losu na starość. To skrajnie nieuczciwe podejście – mówi prof. Leokadia Oręziak.

Patryk Słowik: "Pracownicze Plany Kapitałowe zabezpieczą godne emerytury" – to wypowiedź Mateusza Morawieckiego ze stycznia 2019 roku. Premier i inni politycy PiS przekonują, że powinienem zapisać się do PPK. Powinienem?

Leokadia Oręziak, profesor nauk ekonomicznych, kierownik Katedry Finansów Międzynarodowych w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie: To zależy, czego pan oczekuje i czy godzi się na szereg ryzyk związanych z PPK.

Jakich ryzyk? Przecież rządzący są przekonani, że to bezpieczny program. Dodają, że bez niego emerytury mają być wręcz głodowe.

Utworzeniu i dotychczasowemu funkcjonowaniu PPK - podobnie, jak to było w przypadku Otwartych Funduszy Emerytalnych - towarzyszy propaganda, że emerytury z ZUS będą niskie. Ten straszak ma zachęcić do dodatkowego oszczędzania w PPK.

Rzeczywiście, za kilkadziesiąt lat emerytury z ZUS będą niskie. Szacowana przez Komisję Europejską tzw. stopa zastąpienia, czyli relacja pierwszej emerytury do ostatniego wynagrodzenia, w 2070 roku wyniesie w Polsce 25 proc. Dla porównania w 2016 r. wynosiła 55 proc.

Pamiętajmy jednak, że obecny publiczny system emerytalny w Polsce sam się taki nie stał. To efekt reformy przeprowadzonej w 1999 roku przez polskich neoliberałów wspieranych przez międzynarodowe instytucje finansowe.

To wtedy wprowadzono zasady powodujące zmniejszenie emerytur z ZUS o ponad połowę. Celem było stworzenie miejsca dla OFE i innych form emerytur prywatnych.

Zdecydowano więc o obniżeniu publicznych emerytur, by część pieniędzy ze składek emerytalnych, pobieranych od wynagrodzeń pracowników, przesunąć na rynek finansowy.

Nieuczciwość propagatorów prywatnych emerytur polega więc na tym, że najpierw drastycznie zredukowano emerytury z ZUS, a potem te niskie emerytury podaje się jako argument za prywatyzacją emerytur.

Czy dobrze rozumiem, że pani zdaniem PPK to kolejna forma wyprowadzenia pieniędzy z systemu publicznego do prywatnego?

Bez wątpienia PPK to kolejny, po OFE, wielki projekt realizowany w Polsce zgodnie z ideologią neoliberalną.

Jest ona wcielana w życie od kilkudziesięciu lat w różnych krajach świata i doprowadziła do dramatycznego wzrostu nierówności społecznych. To z kolei stworzyło grunt do umacniania się w wielu regionach antydemokratycznych rządów.

Ani PPK, ani OFE nie biorą na siebie żadnej odpowiedzialności za wysokość przyszłego świadczenia emerytalnego. Jest ono nieprzewidywalne

Neoliberalizm okazał się zagrożeniem dla demokracji zarówno w krajach wysoko rozwiniętych, jak i słabszych ekonomicznie, jak kraje w Europie Środkowej i Wschodniej.

To na nim wyrosły partie populistyczne propagujące ochronę "zwykłych ludzi" przed "liberalnymi elitami".

Tworzące się autorytarne reżimy mają poparcie ze strony wyborców, którzy w dużej części postrzegają się jako ofiary neoliberalnych reform.

Ciekawe, że neoliberałowie i wielki biznes - pomimo wolnorynkowej retoryki - w rzeczywistości nigdy nie byli zainteresowani umacnianiem systemu demokratycznego.

Co więcej – wskazują na to różne badania - biznes czuje się dobrze pod rządami populistycznych liderów, bo nie tylko nie zmieniają zbyt wiele z korzystnych dla biznesu rozwiązań, lecz także wprowadzają na jego rzecz nowe preferencje.

Ich przykładem w Polsce są PPK.

Skupmy się jednak na skali mikro, nie makro. Czy PPK to dobrze zbudowane rozwiązanie oszczędzenia na emeryturę? Program wydaje się spójny. Pozostaje jednak obawa: czy za kilkanaście lat, nie zostanie zdemontowany tak jak OFE. Pani zdaniem to możliwe?

PPK to właściwie nie jest program emerytalny, tylko komercyjny program gromadzenia oszczędności, z których zasadniczo można skorzystać po ukończeniu 60. roku życia.

O ile emerytura z ZUS wypłacana jest dożywotnio, to w przypadku PPK okres wypłaty świadczenia to 10 lat (krótszy okres oznacza utratę uzyskanych od państwa korzyści).

Co do demontażu OFE, to ten częściowy z roku 2011 i 2014, był uzasadniony. Szkoda, że wtedy nie zlikwidowano OFE w całości.

Za tamte cięcia, które miały uratować finanse publiczne, rząd PO-PSL zapłacił wysoką polityczną cenę. Wyborcy uznali to za zamach na własność prywatną.

To o tyle ciekawe, że na tamtej likwidacji żaden uczestnik OFE nie stracił ani złotówki. Równowartość aktywów przeniesionych w 2014 r. z OFE została bowiem zapisana na jego indywidualnym subkoncie w ZUS i podlega waloryzacji uwzględniającej wzrost PKB.

Środki pozostawione w OFE były natomiast dotychczas pomniejszane o prowizje na rzecz firm zarządzających oraz są narażone na ryzyko rynku finansowego.

KNF podała, że na przykład od 29 września 2017 roku do 30 września 2020 roku, średnia ważona stopa zwrotu osiągnięta przez OFE wyniosła minus 22,8 proc.

A może OFE padło ofiarą wyłącznie sporu politycznego?

Nie, to prosta ekonomia. Systemy emerytur prywatnych, generujące ogromne koszty dla finansów publicznych, a nie dające bezpiecznych emerytur, są w istocie skazane na upadek.

Na ich istnieniu bogaci się jedynie garstka społeczeństwa. Los OFE czy PPK może przypieczętować kolejny kryzys finansowy, który przecież kiedyś nastąpi.

Ludzie zobaczą wtedy, że systemowe budowanie emerytury na ruchomych piaskach, jakimi są aktywa finansowe (akcje, obligacje i inne), jest bez sensu. Niczego nie gwarantuje, a pochłania ogromne zasoby prywatne i publiczne.

Wtedy kolejni rządzący staną przed takim samym pytaniem, na jakie musiał odpowiedzieć poprzedni rząd, decydując się na częściową likwidację OFE. Nie da się bez końca utrzymywać systemów irracjonalnych.

Choć – rzecz jasna - ich główni beneficjenci, czyli instytucje finansowe, będą wszelkimi sposobami zabiegać, by systemy te trwały jak najdłużej. Zapewne znów usłyszymy o "głodowych emeryturach z ZUS".

Czy da się w ogóle porównywać PPK i OFE?

Są porównywalne, choć różni je nieco charakter uczestnictwa.

Z udziału w OFE można było zrezygnować tylko w czasie okienka transferowego w 2014 i 2018 r. (zrezygnowało 85 proc. członków, ale w OFE pozostawiono zgromadzone przez nich aktywa).

Wszystkie podmioty z sektora publicznego oraz prywatnego mają obowiązek zorganizować PPK i automatycznie zapisać do programu wszystkich pracowników w wieku od 18 do 55 lat. Z PPK można się wypisać po złożeniu stosownej deklaracji.

Ten automatyczny zapis, stosowany m.in. w Wielkiej Brytanii i USA, to idea wypromowana przez tzw. ekonomię behawioralną.

Ma ona wielkie zasługi dla instytucji finansowych, właśnie dzięki wypromowaniu idei automatycznego zapisu, mającego skłaniać masy pracownicze, by przeznaczyły do gry na rynkach części swoich wynagrodzeń w postaci składek emerytalnych.

Większość ludzi z własnej inicjatywy nie zapisuje się do tak ryzykownych systemów.

Rządzący o tym doskonale wiedzą, ale może trudno ich obwiniać, skoro celem jest stworzenie powszechnego programu oszczędzania na emeryturę.

Stosowanie automatyzmu opiera się na oczekiwaniu, że pracownik z powodu inercji, strachu lub braku wiedzy nie wypisze się z systemu.

Pozostanie w nim, a jego wynagrodzenie będzie automatycznie pomniejszane o składki przekazywane do zarządzania prywatnym instytucjom finansowym.

Twórcy PPK oczekiwali, że w planach pozostanie co najmniej 75 proc. z ponad 11 mln zapisanych automatycznie pracowników. Pozostało mniej niż 30 proc., a w małych firmach odsetek jest jeszcze niższy.

Wrócę jeszcze do porównania OFE i PPK.

Ich wspólną cechą jest to, że zyski z zarządzania przypadają prywatnym instytucjom finansowym oraz firmom i osobom z nimi powiązanym.

Z kolei całe koszty i ryzyko obciążają pracowników, przyszłych emerytów oraz finanse publiczne.

Ani PPK, ani OFE nie biorą na siebie żadnej odpowiedzialności za wysokość przyszłego świadczenia emerytalnego. Jest ono nieprzewidywalne.

Firmy mogą latami obracać pieniędzmi ze składek, nie dając żadnej gwarancji co do efektu – wiadomo, ile masz do nich wpłacić, ale nie wiesz, ile dostaniesz z powrotem.

To w dużej mierze zależy od koniunktury na rynku w czasie, gdy ktoś przechodzi na emeryturę. Kolejne kryzysy i załamania giełdowe mogą drastycznie zredukować wartość zgromadzonych aktywów finansowych.

Podobny skutek przynoszą pobierane przez instytucje zarządzające opłaty i prowizje, a także popełniane przez te instytucje możliwe defraudacje środków. Inwestowanie przez nie pieniędzy ze składek nie podlega bowiem kontroli celowościowej ze strony państwa. Oznacza to możliwość wykonania dowolnej operacji na niekorzyść uczestnika funduszu, bez ponoszenia konsekwencji.

Wartość realna aktywów finansowych, zgromadzonych w PPK, będzie też obniżała się w wyniku inflacji. W odróżnieniu od emerytur z ZUS, świadczenie z PPK nie podlega żadnej waloryzacji.

Nawet niewielka inflacja występująca w długim okresie jest w stanie poważnie zrujnować oszczędności zainwestowane w aktywa finansowe, zwłaszcza w obligacje skarbowe.

"Prywatyzacja emerytur", to tytuł pani tegorocznej książki. Co złego w tym, że Polacy chcą mieć coś prywatnego, a nie państwowego?

Zwolennicy OFE, a teraz PPK prowadzili nieustannie kampanię podważającą zaufanie społeczne do ZUS.

Taka czarna propaganda dotycząca publicznego systemu emerytalnego to fundament strategii prywatyzacji emerytur. Wobec braku pozytywnych argumentów za prywatnymi emeryturami skoncentrowano się na kreowaniu zagrożenia mającego wynikać z emerytur państwowych.

Chodziło i chodzi o utrzymanie w społeczeństwie strachu, że ZUS nie będzie w stanie zapewnić emerytur w przyszłości.

Ma to skłonić ludzi do przekazywania prywatnym instytucjom składek emerytalnych do zarządzania, a w efekcie do powierzenia im swego losu na starość.

To skrajnie nieuczciwe podejście.

Jeśli prywatyzacja emerytur jest zła, to - jak rozumiem – zakłada pani, że koordynowanie systemu przez państwo jest wydajniejsze?

Państwo nie powinno wymuszać na obywatelach korzystania z prywatnych emerytur.

Jeśli ktoś chce zaryzykować własne pieniądze na taką emeryturę, to powinien mieć taką możliwość. Prywatne emerytury nie powinny być jednak w żaden sposób finansowane z publicznych pieniędzy - ani przez ulgi podatkowe, ani przez bezpośrednie dotacje budżetowe, tak jak to się dzieje w przypadku PPK.

Jest to bowiem w istocie transfer pieniędzy podatników na rynek finansowy w celu zapewnienia korzyści instytucjom finansowym.

Naiwnością jest przekonanie, że bankierzy i maklerzy zadbają o nasze emerytury. Ich celem jest przede wszystkim zadbanie o swoje dochody.

Tyle że to nie musi się wykluczać. Mogą zadbać o siebie, a przy okazji zadbają o nas.

Założenie tyleż piękne, co nieprawdziwe. Dotychczasowe kryzysy finansowe ujawniły w różnych krajach gigantyczną skalę patologii w instytucjach finansowych.

Mimo licznych oszustw niemal nikt z zarządzających bankami czy firmami ubezpieczeniowymi nie został skazany.

Jaką więc motywację mają zarządzający, by dbać o interes przyszłego emeryta? Wolą maksymalizować swoje zyski na potęgę.

Katalog sposobów na zdefraudowanie pieniędzy z funduszy emerytalnych jest właściwie nieograniczony. Sprzyja temu fakt, że rynek emerytur prywatnych jest wysoce nietransparentny.

W publicznym systemie emerytalnym jest inaczej?

Zupełnie inaczej! W systemie ZUS nie da się zgubić nawet jednego złotego. Wszystko da się sprawdzić i nawet gdyby zaistniały jakieś nieprawidłowości, to nie da się ich ukryć.

ZUS to system finansów publicznych, podlegający publicznej kontroli. Nie ma tu pola do żadnej uznaniowości i samowoli ze strony pracowników ZUS i innych publicznych instytucji.

Fundamentalne znaczenie ma też to, że koszty ZUS, obejmujące obsługę nie tylko emerytur, lecz także rent, zasiłków chorobowych, macierzyńskich i wszelkich innych świadczeń, są mniejsze niż 2 proc. ogólnej kwoty, którą rocznie zarządza ta instytucja.

Tymczasem koszty zarządzania prywatnymi emeryturami są kilkukrotnie, a niekiedy kilkunastokrotnie wyższe. Opłaty i prowizje pobierane przez prywatne instytucje zarządzające funduszami emerytalnymi mogą znacznie zmniejszyć pulę środków, z których ma być wypłacana emerytura. Z badań wynika, że łącznie opłaty i prowizje np. w wysokości 1,5 proc. aktywów mogą prowadzić do zmniejszenia o prawie 30 proc. tej puli w porównaniu do sytuacji bez opłat.

Skumulowany wpływ opłat jest tym większy, im wcześniej pracownik przystąpi do danego funduszu emerytalnego. I tak np. gdy zostaje on jego uczestnikiem w wieku 25 lat, a całą swoją pulę emerytalną wycofa w wieku 65 lat, opłaty roczne za pierwszą składkę zostaną zapłacone 40 razy, czyli tyle razy zostanie ona pomniejszona w trakcie kariery zawodowej pracownika.

Mówiąc wprost: system prywatny jest z punktu widzenia ubezpieczonego znacznie kosztowniejszy niż państwowy.

Firmy zarządzające podają często wysokie stopy zwrotu. Twierdzi pani, że mijają się z prawdą?

Manipulują. Podają często osiągane przez siebie stopy zwrotu bez uwzględniania opłat i prowizji, co wprowadza w błąd uczestnika funduszu.

Ponadto, by uzyskać rzeczywisty obraz systemu prywatnych emerytur, trzeba też uwzględnić, jakie koszty dla finansów publicznych on powoduje.

Wizja nędzy w okresie starości związana z brakiem zabezpieczenia społecznego ma być dla społeczeństwa silnym bodźcem do budowania prywatnych emerytur, opartych na inwestycjach w aktywa finansowe

W praktyce oznacza to świat, w którym system emerytalny nie tyle powiela nierówności społeczne istniejące w okresie aktywności zawodowej ludzi, co dramatycznie je powiększa

W przypadku OFE to ponad 20 lat zwiększania długu publicznego, by pokryć ZUS ubytek składki idącej do funduszy zamiast na wypłatę bieżących emerytur.

W przypadku PPK to finansowanie ze środków publicznych opłat powitalnych, dopłat rocznych, ulg podatkowych, a także składki do PPK, pobieranej od wynagrodzeń pracowników sektora finansów publicznych.

W efekcie emerytury prywatne są silnie dotowane przez państwo.

Dzieje się to kosztem pilnych potrzeb społecznych jak ochrona zdrowia czy edukacja.

W swojej najnowszej książce podkreśla pani, że jest szereg długoterminowych ryzyk związanych z emeryturami z rynku finansowego. W tym, że systemy prywatne nie chronią przed ryzykiem związanym ze starzeniem się społeczeństwa. Wydaje się to, na pierwszy rzut oka, nielogiczne.

Liczne badania pokazują, że zmiany demograficzne mają nieuniknione niekorzystne skutki finansowe dla emerytów i całych systemów emerytalnych.

By można było wypłacać świadczenia coraz liczniejszej grupie osób przechodzących na emeryturę, fundusze emerytalne muszą bowiem sprzedawać na rynku na coraz większą skalę zgromadzone aktywa finansowe, w tym akcje.

Ta zwiększona podaż aktywów spotyka się z popytem ze strony coraz mniej licznego pokolenia ludzi młodych. A to prowadzi do spadkowej tendencji cen aktywów, a tym samym do obniżenia emerytur. Cały mechanizm prywatnych emerytur zaczyna się więc obracać się w drugą stronę.

Przez dziesięciolecia składki emerytalne od płac osób w wieku produkcyjnym tworzyły silny popyt na aktywa finansowe, podtrzymując presję na wzrost ich cen.

Gdy pokolenia te przechodzą na emeryturę i zgromadzone aktywa w funduszach emerytalnych muszą być zbywane, aby sfinansować im świadczenia, to powoduje to negatywną presję na ceny tych aktywów.

Będzie ona tym większa, im wyższy odsetek społeczeństwa będą stanowić ludzie starzy i im niższy ludzie młodzi. Mówiąc prościej: wysokość prywatnych emerytur zależy od koniunktury m.in. na giełdzie. A ta wcale nie jest odporna na starzenie się społeczeństwa.

Ten mechanizm oddziaływania procesu starzenia się społeczeństwa na oczekiwaną rentowność aktywów finansowych, zgromadzonych w prywatnych funduszach emerytalnych, skłania do traktowania tych funduszy jako tzw. schematów Ponziego albo piramid finansowych.

Jedne i drugie wymagają ciągłego przypływu pieniędzy od nowych inwestorów, aby można było je kontynuować. Schematy te nieuchronnie załamują się, najczęściej, gdy trudno jest pozyskać nowych inwestorów lub gdy duża liczba inwestorów domaga się zwrotu swoich środków.

By zmniejszyć tego rodzaju zagrożenia, instytucje zarządzające funduszami emerytalnymi lobbują na ogół za ustawowym podwyższeniem wysokości kierowanych do nich składek emerytalnych oraz podwyższeniem wieku emerytalnego, by opóźnić wypłatę emerytur.

No właśnie: co z wiekiem emerytalnym? Polacy sprzeciwiają się jego podwyższeniu, a zarazem trudno zakładać, że obecnie obowiązujące regulacje pozwolą zapewnić schodzącym z rynku pracy godne emerytury.

Polska jest jednym z państw Unii Europejskiej o najniższym ustawowym wieku emerytalnym, w szczególności dla kobiet. Trudno założyć, że stan ten da się utrzymać w długiej perspektywie, zważywszy na rosnącą przeciętną długość życia.

Podwyższenie wieku emerytalnego mogłoby nastąpić jedynie w wyniku powszechnego porozumienia społecznego, na co się nie zanosi w dającej się przewidzieć przyszłości.

Być może jakieś częściowe rozwiązania uda się osiągnąć, jak np. możliwość przejścia na emeryturę po ustalonym okresie zatrudnienia (stażu). Podstawową trudnością będzie uzgodnienie tego okresu.

Osiągnięcie godnych emerytur w publicznym systemie zdefiniowanej składki, jaki obowiązuje w ZUS od 1999 r. jest trudne, o ile niemożliwe.

Te emerytury właśnie tak zostały ukształtowane, by wymusić korzystanie z emerytur prywatnych, mimo że te ostatnie są kosztowne i bardzo ryzykowne.

Z drugiej strony coraz większa będzie liczba osób, które na podstawie składek zaewidencjonowanych na indywidualnym koncie w ZUS nie będą w stanie osiągnąć nawet emerytury minimalnej.

Państwo musi im emeryturę do tego poziomu uzupełnić, o ile mają niezbędny okres zatrudnienia. Wiele osób nie ma więc motywacji do pracy ponad ten okres, skoro i tak państwo weźmie na siebie ciężar emerytury minimalnej.

Przeprowadzona w 1999 r. reforma systemu emerytalnego okazała się zupełną klęską. Nie dość, że w jej wyniku drastycznie obniżono emerytury, to generuje coraz większe obciążenia dla budżetu, chociaż jednym z jej haseł było zmniejszenie ciężaru emerytur dla finansów publicznych.

Twórcy reformy wpędzili Polaków w pułapkę.

By zapewnić przyszłym emerytom środki do życia, coraz więcej trzeba będzie dopłacać do ZUS z podatków powszechnych. Podobnie dzieje się w Chile. Po 40 latach od całkowitej prywatyzacji emerytur ponad 80 proc. wszystkich emerytur w tym kraju jest finansowana ze środków budżetowych.

Sprywatyzowany system emerytalny w postaci funduszy AFP zapewnia emerytury jedynie niewielkiej części emerytów, resztę utrzymuje państwo.

A może coraz bardziej zbliżamy się do rozwiązania lansowanego przez ekonomistów mówiących o emeryturze podstawowej? Dostajemy na "suchy chleb i czarną kawę", a wszystko więcej - musimy wypracować sami w wieku produkcyjnym.

Jestem przeciw takiemu rozwiązaniu. Ograniczenie publicznego systemu emerytalnego tylko do tzw. emerytury podstawowej i rezygnacja z systemu składkowego leży w interesie rynku finansowego i wszystkich tych, którzy chcą osiągać zyski z branży emerytalnej.

Im chodzi o to, by składki, które idą dziś do ZUS, zostały w całości przekierowane do zarządzania przez prywatne instytucje finansowe.

Przez ostatnie kilkadziesiąt lat lobbyści z tych instytucji w wielu krajach zabiegali o zredukowanie przez rządzących emerytur publicznych w jak największym stopniu.

Kolejny większy kryzys finansowy może zredukować wartość rynkową zgromadzonych środków nawet o kilkadziesiąt procent i może okazać się, że wartość ta nie zostanie nawet częściowo odbudowana do momentu przejścia danej osoby na emeryturę

Wizja nędzy w okresie starości związana z brakiem zabezpieczenia społecznego ma być dla społeczeństwa silnym bodźcem do budowania prywatnych emerytur, opartych na inwestycjach w aktywa finansowe.

W praktyce oznacza to świat, w którym system emerytalny nie tyle powiela nierówności społeczne istniejące w okresie aktywności zawodowej ludzi, co dramatycznie je powiększa.

Wiele osób nie zdoła bowiem wypracować żadnej prywatnej emerytury, a jeśli ją nawet osiągnie, to nie zapewni ona akceptowalnego poziomu życia.

Dotyczy to w szczególności kobiet, mających często długie przerwy w zatrudnieniu w związku z wychowaniem dzieci i innymi obowiązkami rodzinnymi.

W trudnej sytuacji znajdzie się też szereg grup dyskryminowanych na rynku pracy, zatrudnionych na umowach śmieciowych, w tym osiągających niskie i nieregularne dochody.

Jak według pani można złagodzić problem niskich emerytur?

Przede wszystkim poprzez zapewnienie wysokiego poziomu oficjalnego zatrudnienia i minimalizację umów śmieciowych, wysokiego poziomu płac i rzetelnego odprowadzania do ZUS składek na ubezpieczenie społeczne.

Do systemu emerytalnego powinny więc trafiać odpowiednio duże środki finansowe.

Ludzie powinni sobie uświadomić, że emerytury prywatne też nie tworzą się z niczego. Ich budowanie wymaga także ogromnych zasobów publicznych i prywatnych, które przecież mogłyby służyć wsparciu publicznego systemu emerytalnego.

W parlamencie trwają właśnie prace nad ostateczną likwidacją OFE. To właściwy kierunek?

Jak już wskazałam, szkoda, że w 2014 r. OFE zredukowano tylko częściowo. Należało dawno je zlikwidować, a przede wszystkim nie tworzyć.

To, co obecnie jest planowane, to nie jest całkowita likwidacja, tylko pewna zmiana formy. Opcją domyślną jest przekazanie aktywów z OFE do IKE (czyli na Indywidualne Konta Emerytalne, które mogą prowadzić m.in. fundusze inwestycyjne i banki; IKE są elementem prywatnego oszczędzania na emeryturę - red.), czyli pozostawienie ich do gry na rynku finansowym.

Nie licząc drobnych różnic, aktywa przekazane do IKE będą tak samo inwestowane w akcje i obligacje oraz inne instrumenty finansowe, a instytucje zarządzające będą pobierać za to opłaty.

Aktywa te będą więc dalej narażone na te wszystkie rodzaje ryzyka, o których już wyżej powiedziałam. Osoby, które będą zastanawiać się, czy złożyć oświadczenie, by środki z ich konta w OFE zostały przeniesione do ZUS, powinny uwzględnić przede wszystkim to, że emerytury z ZUS wypłacane są dożywotnio oraz podlegają ustawowej waloryzacji.

Takich możliwości nie ma w IKE, co oznacza, że pochodzące z tego źródła świadczenia wystarczą jedynie na ograniczony czas, a ich wartość w żaden sposób nie będzie chroniona, ani przed inflacją, ani przed malwersacjami firm zarządzających.

Ponadto kolejny większy kryzys finansowy może zredukować wartość rynkową zgromadzonych środków nawet o kilkadziesiąt procent i może okazać się, że wartość ta nie zostanie nawet częściowo odbudowana do momentu przejścia danej osoby na emeryturę.

Krytycy projektu ustawy koncentrują się na tzw. opłacie przekształceniowej w wysokości 15 proc., która zostanie pobrana w przypadku pozostawienia środków w IKE. Zdaniem wielu to skandal porównywalny z "kradzieżą" z 2014 r.

Tymczasem to zupełnie poboczny wątek. Krytyków nie martwi, że w wyniku transferu z OFE do IKE finanse publiczne definitywnie mogą utracić znaczną część z obecnej kwoty aktywów OFE wynoszącej 153 mld zł (stan na koniec marca), znajdujących się na indywidualnych kontach ponad 15 mln członków OFE.

Aktywa te – jeśli ustawa zostanie przyjęta - zostaną definitywnie przekazane do IKE i nie będą mogły już być wykorzystane do finansowania emerytur. Środki z IKE nie będą liczone do ogólnego poziomu emerytury z ZUS, więc z budżetu państwa trzeba będzie przeznaczyć większe wydatki na dofinansowanie minimalnych emerytur gwarantowanych.

To dodatkowy ciężar finansowy planowanych zmian w OFE. Środków przekazanych z OFE do IKE nie będzie można wykorzystać też na żadne inne cele publiczne, choćby ratowanie systemu ochrony zdrowia.

Transfer do IKE będzie to niespotykana w dziejach, nieodwracalna darowizna polskiego społeczeństwa na rzecz rynku finansowego.

Instytucje finansowe, w większości bogate międzynarodowe koncerny finansowe, zyskają na czas nieokreślony miliardy złotych do zarządzania według swego uznania i czerpania z tego wszelkich zysków.

Zwolennicy tego rozwiązania argumentują, że przekazanie wszystkich aktywów OFE do ZUS stanowiłoby nacjonalizację wielu spółek, których akcje znajdują się w portfelach funduszy.

Argumentacja ta zakłada więc, że nie ma i nie da się ustanowić takich środków prawnych, które np. pozwoliłyby ograniczyć Skarbowi Państwa wykonywanie praw z akcji, a także ograniczyły możliwości masowego zbywania akcji, by zapobiec gwałtownemu spadkowi ich wartości.

W efekcie jedynym rozwiązaniem miałoby być dokonanie wskazanej wyżej gigantycznej darowizny środków publicznych na rzecz podmiotów prywatnych, powodującą niepowetowaną utratę majątku publicznego.

Trzeba mieć świadomość, że o ile aktywa przekazane z OFE do IKE stałyby się definitywnie własnością prywatnych osób i instytucji, to na państwie dalej spoczywałby obowiązek spłaty długu publicznego, jaki Polska zaciągnęła od 1999 r. by sfinansować aktywa znajdujące się w OFE. Kolejne rządy zaciągały dotychczas pożyczki, by pokryć ZUS ubytek składek emerytalnych idących do OFE zamiast na wypłatę bieżących emerytur.

Na koniec 2013 r. dług z tego tytułu przekroczył 300 mld zł. Po przeniesieniu w 2014 r. połowy aktywów OFE do ZUS dług zmniejszył się prawie o połowę, ale od tego czasu dalej rósł, głównie z powodu odsetek.

Uczciwe byłoby, gdyby wraz z aktywami z OFE do IKE przetransferowano także odpowiadające im obciążenie długiem. W przeciwnym razie jedna strona przejmie aktywa, a druga zobowiązania, gdyż dług ten będzie dalej obciążał całe społeczeństwo. Oznaczać to będzie prywatyzację zysków i uspołecznienie kosztów.

Czyli ustawa likwidująca OFE jest zła z zupełnie innych powodów, niż wskazują jej krytycy?

Właśnie. To kolejne wzmocnienie sektora finansowego na koszt ogółu obywateli. Od wielu lat z systemu emerytalnego niektórzy robią element finansowej inżynierii i wspierania giełdy. Podczas gdy sprawa powinna być prosta – kto chce ryzykować swoją emeryturą, niech ryzykuje. Ale tylko na własny koszt, a nie ogółu społeczeństwa.


Leokadia Oręziak - profesor nauk ekonomicznych, kierownik Katedry Finansów Międzynarodowych w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. W 2021 r. ukazała się jej książka "Prywatyzacja emerytur" (Wydawnictwo Naukowe PWN). W latach 20142015 była członkiem międzynarodowej komisji Comisión Asesora Presidencial sobre el Sistema de Pensiones w Chile. Jest autorką propozycji odbudowy w Chile publicznego systemu emerytalnego. Jej książka "OFE: katastrofa prywatyzacji emerytur w Polsce" (Instytut Wydawniczy Książka i Prasa) w 2014 r. w konkursie "Economicus" została uznana za najlepszą książkę szerzącą wiedzę ekonomiczną.