Katarzyna Bartman , 17 kwietnia 2020

Stan wyjątkowy już mamy. Na rynku pracy

Wicepremier, minister rozwoju Jadwiga Emilewicz, Leszek Szymański, pap

Bezrobocie - tego Polacy zaczynają bać się chyba bardziej, niż koronawirusa. Wielu, by przetrwać, będzie musiało się dostosować do nowych warunków i zdobyć nowe kompetencje zawodowe. Alternatywa jest ponura - bieda i wykluczenie.

Eksperci nie mają dobrych wieści. Na koniec roku rejestrowane bezrobocie może wynieść 10, a może i 14 proc. Bez pracy będzie zatem od 1,8 do 2,7 mln Polaków. Na koniec lutego br. w urzędach pracy było zarejestrowanych 921 tys. ludzi.

To oznacza, że liczba Polaków pozostających bez pracy w stosunku do lutego 2020 roku w najlepszym razie się podwoi. Połowa firm zamierza zmniejszyć pracownikom wynagrodzenia, a jedna trzecia liczbę swojej kadry.

Firmy będą "wykrwawiać się" stopniowo, pozbywając się resztek oszczędności. Tylko co czwarty przedsiębiorca ma poduszkę finansową, która pomoże mu przetrwać więcej niż trzy najbliższe miesiące - wynika z najnowszego raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego.

4,5 miliona zamrożonych

Zwolnienia już ruszyły, ale dla gospodarki groźniejsze są przestoje - uważa dziennikarz Tomasz Wróblewski, prezes Warsaw Enterprise Institute.

Jak wyliczył, ponad 4,5 mln ludzi nie pracuje, a jeśli już pracują, to w niewielkim wymiarze. Są zawieszeni w próżni.

Stoi turystyka (14 tysięcy firm/112 tys. osób), działalność kulturalno-rozrywkowa (83 tys./318 tys.) i transport (242 tys./ 600 tys. z czego 200 tys. jest w tej chwili na przestojowym).

Dramatycznie jest w usługach kosmetycznych i fryzjerskich (311 tys./630 tys.), gastronomii (100 tys./ 650 tys.), hotelarstwie (145 tys./1,2 mln), no i wreszcie centra handlowe i sklepy (490 tys./2 mln).

Zamknięte galerie handlowe, restauracje, salony fryzjerskie. Ponad 4,5 mln ludzi nie pracuje, a jeśli już pracują, to w niewielkim wymiarze

Zamknięte galerie handlowe, restauracje, salony fryzjerskie. Ponad 4,5 mln ludzi nie pracuje, a jeśli już pracują, to w niewielkim wymiarze

Źródło: East News

Urszula Jawor (imię i nazwisko zmienione na prośbę bohaterki) z Krakowa nie jest w grupie 4,5 mln "zamrożonych", ale jedną z pół miliona już zwolnionych.

Pracodawca pożegnał się z nią 13 marca, w dniu ogłoszenia narodowej kwarantanny. Łatwo mu poszło – przysłał jej SMS. Jawor od ponad roku była barmanką w pubie. Pracowała trzy razy w tygodniu na umowę o dzieło. Ma 2-letnie dziecko, stąd taki wybór zajęcia i godzin pracy.

Nie ma żadnych oszczędności. Żyją teraz z partnerem za 1500 złotych (on również pracuje na zlecenia). Czynsz za mieszkanie za poprzedni miesiąc zapłacili znajomi.
- Albo rachunki, albo jedzenie. Dla mnie wybór jest prosty i oczywisty – mówi Urszula.

Z wykształcenia jest pedagogiem. Wcześniej wiele lat pracowała w placówkach wychowawczych.

- Ktoś mi powiedział, że szukają teraz pracowników w Domach Pomocy Społecznej. Znalazłam ogłoszenie o naborze w krakowskim MOPS. Złożyłam papiery, bo mam odpowiednie doświadczenie. Dostałam odpowiedź odmowną. Kierowniczka poinformowała mnie, że odezwą się, jeśli w którymś z ośrodków będzie kwarantanna. Znalazłam się pod ścianą, bo nie przysługuje mi zasiłek dla bezrobotnych – mówi krótko.

Upokarzająca jałmużna

W najbliższych miesiącach o pracę będzie ciężko, podobnie, jak o zasiłek dla bezrobotnych.

Tylko co piąty zwolniony z pracy Polak ma uprawnienia do otrzymania tego świadczenia. I chociaż rząd deklaruje, że od maja dotychczasowa stawka 861,40 zł (dla pracowników z co najmniej 5. letnim stażem pracy) wzrośnie do tysiąca złotych, to zdaniem ekonomistów jest to w dalszym ciągu upokarzająco niska kwota.

- Powinna wynosić co najmniej 80 proc. najniższego wynagrodzenia (czyli ok. 2 tys. zł. brutto) - uważa ekonomista dr Ryszard Bugaj. Były polityk zaraz jednak dodaje, że to mało realny scenariusz. Odległy jak holenderskie zasiłki wynoszące 80 proc. ostatniej wypłaty.

Zdaniem Piotra Szumlewicza, przewodniczącego Związku Zawodowego Związkowa Alternatywa, mamy do czynienia ze stanem wyjątkowym na rynku pracy.

- Ten kryzys obnażył wszystkie patologie w ostrym świetle - uważa Szumlewicz. Według związkowca sytuacja, której się znaleźliśmy, mogłaby paradoksalnie przyczynić się na przykład do wyczyszczenia rynku z umów pozakodeksowych.

- Rząd mógłby wprowadzić abolicję dla tych pracodawców, którzy przekształcą umowy cywilnoprawne w umowy o pracę ze swoimi pracownikami - podaje przykład.
Tymczasem praktyka jest odwrotna. Umowy o pracę są właśnie teraz nagminnie zamieniane na śmieciówki.

- Zmierzamy do tego, że umów śmieciowych przybędzie. A to może być zabójcze dla społeczeństwa i to zabójcze dosłownie. Ludzie, którzy nie są ubezpieczeni i nie mają prawa do zasiłku chorobowego, będą w obawie o utratę dochodu przychodzić do pracy chorzy i zakażać. Wzrośnie też liczba wypadków w pracy - ostrzega Szumlewicz.

Wiele ofert, mało chętnych. Ta sytuacja radykalnie się zmieni

Wiele ofert, mało chętnych. Ta sytuacja radykalnie się zmieni

Autor: Marian Zubrzycki

Źródło: Forum

Według niego jest ciche przyzwolenie na szerzenie się " śmieciówkowej zarazy". Zarówno władze, jak i duże centrale związkowe tolerują również łamanie kodeksu pracy, odbieranie ludziom urlopów wypoczynkowych oraz skracanie im dobowych norm wypoczynku.

– Po kryzysie będziemy pracować dłużej i za mniejsze pieniądze – przewiduje Szumlewicz i dodaje: – A to oznacza w przyszłości niższe odprawy, zasiłki z ZUS oraz emerytury.

Kryzys jak poligon wojenny

Inaczej sytuację postrzega prof. Robert Gwiazdowski, prawnik, komentator gospodarczy i wykładowca.

- Trudno się dziwić pracodawcom, że na niestabilnym rynku, nie mając gwarancji zbytu swoich towarów i usług, nie mogą dać pracownikom stabilnych gwarancji zatrudnienia - argumentuje Gwiazdowski.

Jego zdaniem państwo powinno zdjąć z małych i średnich przedsiębiorców daniny publiczne, gdyż zakłady stoją i niczego nie wytwarzają, a następnie przestać się wtrącać w sprawy, do których nie jest powołane, czyli w gospodarkę.

– Bankructwa w kapitalizmie to jest normalna sprawa. Wyjdą nam one na dobre. Źle zarządzane przedsiębiorstwa wraz z majątkiem i ludźmi przejdą w lepsze ręce. Byle nie państwowe! – podkreśla Gwiazdowski.

Rząd nie zamierzał jednak stać z opuszczonymi rękoma i tylko się przyglądać, jak firmy upadają. Od marca do połowy kwietnia skonstruował pakiet pomocowy (to cztery odsłony tzw. tarczy antykryzysowej).

Pierwsza z ustaw była konstruowana w takim pośpiechu, że już następnego dnia po jej uchwaleniu, przystąpiono do prac nad jej nowelizacją. Później rząd regularnie już informował Polaków o kolejnych pomysłach i aktach prawnych, które są tworzone pod presją czasu w różnych ministerstwach.

Koordynowaniem większości prac zajmował się resort rozwoju wicepremier Jadwigi Emilewicz. Ona sama podkreślała, że wszystkie działania są pod dyktando ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego. I to on zdecyduje, kiedy zaczniemy odmrażać gospodarkę.

Dziś już wiemy, że odmrażanie będzie odbywało się stopniowo, a pomiędzy kolejnymi etapami musi upłynąć co najmniej 14 dni, bo tyle trwa czas rozwoju wirusa.

Na podstawie nowych przepisów część uprawnionych firm nie będzie musiała odprowadzać składek do ZUS (zawnioskowało o to do tej pory 436 tys. przedsiębiorców).

Inni, np. samozatrudnieni, otrzymają przestojowe (wnioski o ten zasiłek złożyło ponad 90 tys. osób). Udzielane są też mikro pożyczki w kwocie do 5 tys. zł (ubiega się o nie obecnie ponad 55 tys. podmiotów gospodarczych). Rząd twierdzi, że dzięki tarczy udało się już ochronić 250 tys. miejsc pracy.

Ryszard Bugaj przypomina z kolei, że to, z czym teraz mamy do czynienia w gospodarce, to prawdziwy czarny łabędź (w ekonomii oznacza to bardzo rzadkie zjawisko, ale wywołujące znaczne, negatywne skutki), dlatego władzę krytykuje powściągliwie.

- Nikt nie mógł przewidzieć takiego scenariusza w odróżnieniu od poprzednich kryzysów gospodarczych, na które sobie zapracowaliśmy. Nie możemy więc snuć dalekosiężnych planów. Jesteśmy na nieznanych wodach. Tańczymy, jak nam wirus zagra – uważa Bugaj.

Pracodawca czy pracownik – kto będzie rządził?

Czy pracodawcy wykorzystają sytuację i zaczną dyktować swoje warunki pracownikom? Ryszard Bugaj nie jest taki pewny powrotu rynku pracodawcy.

– Są branże jak produkcja, telekomunikacja , medycyna, informatyka, księgowość, gdzie praca szuka człowieka, a nie człowiek pracy. To się nie zmieni w najbliższych miesiącach, a nawet latach. W innych sektorach będzie trudniej o pracę. Na pewno potrzebne będą nowe kompetencje i umiejętności zawodowe – przyznaje.

Jego zdaniem w najbliższych 2-3 latach (tyle według niego potrwa wychodzenie z obecnego kryzysu) przechył będzie raczej w kierunku ochrony pracownika. W tę stronę przynajmniej zmierza polityka rządu.

– Byłoby dobrze, aby w tym odbijaniu się od ściany neoliberalizmu, do ściany marksistowskich pomysłów typu "dla każdego gwarantowany dochód minimalny", zachować równowagę. Nawet właściwe lekarstwo podane pacjentowi w złej dawce może zabić – przypomina Bugaj.

Nowy, cyfrowy świat

Ekonomiści i eksperci rynku pracy są zgodni co do jednego: kryzys, który przechodzimy, jest katalizatorem zmian, które i tak już następowały.

– Będziemy teraz przechodzić 10 razy szybciej to, przez co i tak musielibyśmy przejść w gospodarce – uważa Tomasz Wróblewski. Chodzi m.in. o postęp technologiczny, automatyzację i robotyzację rynku pracy.

Robert Gwiazdowski: "Bankructwa w kapitalizmie to jest normalna sprawa. Wyjdą nam one na dobre. Źle zarządzane przedsiębiorstwa wraz z majątkiem i ludźmi przejdą w lepsze ręce. Byle nie państwowe!"

Robert Gwiazdowski: "Bankructwa w kapitalizmie to jest normalna sprawa. Wyjdą nam one na dobre. Źle zarządzane przedsiębiorstwa wraz z majątkiem i ludźmi przejdą w lepsze ręce. Byle nie państwowe!"

Autor: Rafał Guz

Źródło: PAP

W styczniu 2020 roku jeszcze przed nadejściem do Polski koronawirusa, wiele firm deklarowało ograniczenie miejsc pracy i redukcję wynagrodzeń.

Wiele sklepów wielkopowierzchniowych wprowadziło kasy samoobsługowe, fakturomaty oraz obsługę internetową. Kasy na dworcach zastąpiono biletomatami. Postępowała informatyzacja w bankach i urzędach państwowych. To oznaczało mniejsze zapotrzebowanie na pracę ludzi.

Przed poważnym wyzwaniem stanęli też rolnicy, którzy muszą na jeszcze większą skalę zautomatyzować procesy produkcyjne i liczyć na bezrobotnych Polaków. Ukraińcy raczej do nich szybko nie wrócą.

- Kryzys przetrwają nie ci najinteligentniejsi, czy najsilniejsi pracodawcy, ale ci, którzy potrafili się zaadoptować do zmieniających się gwałtownie warunków rynkowych - mówi Robert Gwiazdowski.

Z kolei Katarzyna Merska, koordynator ds. komunikacji w Gumtree.pl. w wywiadzie dla Puls HR powiedziała wprost, że do lamusa odejdą etaty i umowy o pracę, a ich miejsce zastąpią kontrakty.

"Będziemy pracować bardziej projektowo, szukać zleceń u różnych pracodawców i działać wspólnie na platformach crowdworkingowych, na których będziemy się dzielić projektami. Ale to stworzy również nowe możliwości, ponieważ automatyzacja – tak jak wiele osób oczekuje – sprawi, że będziemy mieć więcej czasu wolnego".

Według różnych szacunków jeszcze przed pandemią koronawirusa 10 mln Polaków korzystało z różnych form pracy zdalnej, czyli telepracy. Dla porównania w 2010 r. było to tylko 2 proc. ogółu zatrudnionych.

Ryszard Bugaj: "Nie możemy snuć dalekosiężnych planów. Jesteśmy na nieznanych wodach. Tańczymy jak nam wirus zagra"

Ryszard Bugaj: "Nie możemy snuć dalekosiężnych planów. Jesteśmy na nieznanych wodach. Tańczymy jak nam wirus zagra"

Autor: Wojciech Stróżyk

Źródło: East News

Eksperci rynku pracy nie mają wątpliwości, że telepraca będzie coraz popularniejsza. Korzystają na niej pracodawcy, ograniczając wydatki na powierzchnie biurowe czy sklepowe, opłaty za media czy sprzęt biurowy. Również pracownicy, którzy potrafią się samozdyscyplinować, będą mogli zarządzać czasem pracy bez nadzoru i kontroli przełożonych.

By dogonić Unię Europejską, gdzie w niektórych sektorach gospodarki z pracy zdalnej korzysta nawet do 80 proc. zatrudnionych, potrzebne są jednak: rozwinięta sieć internetowa oraz nowe, ulepszone przepisy dotyczące zarówno ochrony pracodawców (np. przed kradzieżą czy wyciekiem poufnych danych itd.), jak i pracowników (pracodawca ma obowiązek wyposażyć ich w bezpieczny komputer, łącze internetowe, telefon czy legalne oprogramowanie).

Tymczasem obecne polskie przepisy są przestarzałe, nakładają na firmy absurdalne obowiązki związane np. z dbaniem o bezpieczeństwo i higienę pracy w prywatnych domach pracowników.

Dwa scenariusze

Gdzie będziemy za kilka lat, kiedy kryzys się zakończy? Według Tomasza Wróblewskiego to zależy, co zrobi z nami wirus oraz rząd.

– Wyobraź sobie, że jesteśmy dziś w następującej sytuacji. Państwo to krupier w kasynie, który wchodzi i oznajmia: wydrukowaliśmy tyle pieniędzy, że wygrywa i czarne (pracodawcy) i czerwone (pracownicy). Nikt nie przegrywa. Gasimy światło i koniec gry. Gospodarka stoi jak stała, a pieniądze są wsypywane w czarną dziurę – mówi dziennikarz.
Przy takim scenariuszu czeka nas stagflacja, czyli jednoczesna inflacja i stagnacja gospodarcza. Wywołuje ją szok podażowy, który z kolei przekłada się na wzrost cen oraz na ograniczenie produkcji.

To będzie powtórka z wielkiego kryzysu 1929 roku, z którego świat wychodził przez kolejnych 45 lat.

Jest też i drugi scenariusz, bardziej optymistyczny. Zakłada on "tylko" inflację.

– Rynek uwierzy, że to koniec problemów i gospodarka ruszy z kopyta. Ludzie zaczną wydawać zachomikowane oszczędności, wzrośnie produkcja, a zatem też zapotrzebowanie na pracę – mówi Wróblewski.

Pieniądz będzie mniej wart niż dziś (może nawet o 15 proc.), a tym samym i nasze wynagrodzenia będą miały mniejszą siłę nabywczą, ale wyjdziemy z tego obronną ręką. Kiedy? Za 5-6 lat odrobimy ten dołek.