Getty Images

Mieli być zespołem jednego przeboju, ale przeszli do historii muzyki pop. Z prowincjonalnej Szwecji dostali się na listy przebojów świata. A przy tym byli być może najgorzej ubranym zespołem w historii. Historia ABBY jest pełna paradoksów. Jednym z nich jest fakt, że blondwłosa bogini, uwielbiana przez tłumy, zaszyła się w końcu na farmie na małej wyspie. Dlaczego?

Agnetha Fältskog miała wszystkiego dosyć.

Była zmęczona i zagubiona. I na dodatek te pogróżki o porwaniu.

W listopadzie 1980 roku ABBA miała wyjechać do Niemiec, nakręcić program dla stacji ZDF. Ale producent telewizyjny dostał ostrzeżenie o możliwym porwaniu. Celem mógł być ktoś z zespołu, albo córka Agnethy – Linda. Blond wokalistka powiedziała więc, że nigdzie nie jedzie i występ w RFN został odwołany. W Sztokholmie grupa dostała obstawę.

Agentha wiedziała już, że świat jest pełen szaleńców, stalkerów i pokręconych fanów. Miała nocne "wizyty" nieproszonych gości: ktoś kręcił się wieczorem wokół jej domu, zaglądał do okien, pukał do drzwi. Jakiś "zakochany" fan.

Jej priorytet był jeden: wychować w spokoju córkę Lindę i synka Petera Christiana.

Agnetha coraz bardziej oddalała się od zespołu. Miała dosyć podróży, hoteli i samolotów. Nienawidziła i bała się latać. A tu ciągle w powietrzu, między kolejnymi miastami.

Co zrobić, gdy trasa koncertowa to ponad 50 koncertów w 14 krajach? Cały świat, od Australii po Japonię, chciał zobaczyć zespół na żywo. Bilety wyprzedawały się w kilka godzin.

Agnetha miała dosyć wrzasku i pisku fanów, ich histerii. Ta ABBA-mania dawno przestała ją bawić. Przerażała ją.

Źródło: East News

No i to ciągłe ocenianie przez dziennikarzy, czy jej pupa jest najseksowniejszym tyłeczkiem świata w obcisłych, lateksowych spodniach.

"Najważniejsze są dzieci" – powtarzała. ABBA jest druga.

Miała dosyć. A teraz jeszcze te groźby porwania jej dziecka. Coś się musiało zmienić…

Był 1982 rok. Agnetha zaczęła chodzić na długie, samotne spacery. Tylko z psami. One są najwierniejsze. Mówiła, że przedawkowała sławę. Musiała odstawić ten "narkotyk". Przez kilka lat nie mogła słuchać ABBY. Nie wracała do starych piosenek. Cisza, pieski, spacer w parku nad kanałem, krzyk mew.

Blond wokalistka najmocniej ze wszystkich członków ABBY odczuła, co znaczy być megagwiazdą w megazespole. Gdy ludzie rzucają się na ciebie, stoją tysiącami pod hotelem, pukają do twoich drzwi. Gdy mała Linda nie poznaje ci i ucieka do niani, bo nie wie, że Agnetha to jej mama, bo nigdy nie ma jej w domu.

Ale przecież dostała to, o czym marzyła od dziecka. Zawsze, jeszcze jako młoda piosenkarka, gdy śpiewała partie Magdy Magdaleny w szwedzkiej wersji musicalu "Jesus Christ Superstar", marzyła, żeby słuchały jej miliony i żeby była sławna i wielbiona.

Waterloo: patent na Eurowizję

Benny Andersson śmiał się, że szwedzka muzyka była wtedy nikomu niepotrzebna: – Taśmy ze Szwecji lądowały od razu w koszu. Nikt w Europie tego nie grał.

A jednak czwórka młodych ludzi w Szwecji wierzyła, że mają coś ważnego do zaproponowania światu. Mimo, że Londyn, Nowy Jork i Los Angeles żyły muzyką anglosaską, Szwedzi wierzyli, że nie są wcale gorsi. Przez lata Björn Ulvaeusz grał z folkowym zespołem o dziwnie brzmiącej nazwie Hootenanny Singers. Z kolei Benny grał na klawiszach w grupie The Hep Stars - naśladującej Beatlesów i Stonesów. Agnetha, występowała w telewizyjnych programach, w których biegała między kutrami w porcie i śpiewała po szwedzku o miłości. "Jag var så kär" – tak bardzo Cię kochałam – wyznawała. I wreszcie Anni-Frid Lyngstad, piosenkarka, która robiła w Szwecji karierę poważnej, szanowanej szansonistki.

Trafili na siebie, bo jeździli po tych samych miejscach,_ folkparken_, parkach ludowych, gdzie dawali małe koncerty. Występowali w tych samych programach dla szwedzkiej telewizji. Zaczęli więc razem grać i komponować. Ba stworzyli dwie pary: Agnetha z Bjornem, Anni-Frida z Bennym. Razem pracowali, chodzili do kina i pożyczali od siebie kosiarki do trawy. Takie małżeństwo złożone z czterech osób. Mieszkali koło siebie w jednej dzielnicy Sztokholmu – Vallentuna. To małe, drewniane, niepozorne domki w przeciętnej dzielnicy. Później kupili także dwa małe letnie wakacyjne domki po dwóch stronach jednej wysepki – Viggsö.

Źródło: Getty Images

Na początku lat 70. nagrywali jako Björn & Benny, Agnetha & Anni-Frid. Mało brakowało i tak by zostało: "Abba" to bowiem także nazwa szwedzkich zakładów przetwórstwa rybnego. Na szczęście firma zgodziła się na wykorzystanie nazwy.

Przełom nastąpił w 1974 roku. Utworem "Waterloo" udało im się wygrać szwedzkie eliminacje do Eurowizji. Jechali do angielskiego Brighton zadowoleni: wiedzieli, że cała Europa (Zachodnia, bo przecież nie socjalistyczna) zobaczy ich występ. To już było dużo. Zależało im na dostępie do milionów widzów i Eurowizja dawała takie szanse.

Tymczasem… wygrali. Zdobyli 25 punktów, najwięcej z 17 krajów. Jurorów i publiczność zachwyciła chwytliwa melodia i pstrokate, fantazyjne stroje zespołu. Jedynie szwedzki dziennikarz nie był pod wrażeniem: pytał zespół prowokacyjnie, dlaczego śpiewają o miejscu, gdzie w jednej bitwie zginęło 40 tysięcy ludzi. Benny o mało go nie pobił. Przecież piosenka była o poddaniu się miłosnym uniesieniom, a nie o trupach wojsk napoleońskich. Miała taki tytuł, bo zespół szukał czegoś, co będzie czytelne w całej Europie, a o rozbiciu Napoleona pod Waterloo słyszeli chyba wszyscy. Wa – Ter – Loo: trzy proste, uniwersalne sylaby. To miał być znak rozpoznawczy ABBY: chwytliwy, łatwy do zanucenia i dobrze opakowany uniwersalny produkt.

Dancing Queen: wieśniaczka królową

Wygrać Eurowizję to jedno, ale utrzymać się na topie, to co innego. Pamiętacie, kto wygrał w tym roku Eurowizję i z jaką piosenką? No właśnie! Przypomnę: Netta z utworem "Toy". Czy jeszcze o niej usłyszymy?

ABBA chciała za wszelką cenę uniknąć losu jednorazowego zwycięzcy, o którym zapomina się następnego poranka. Ale kolejny singel "I do, I do, I do" – niespecjalnie się podobał; dotarł zaledwie do 38 miejsca listy przebojów w Wielkiej Brytanii. A to Londyn wyznaczał światowe trendy.

W tamtych latach nie było YouTube'a i Spotify. O promocję trzeba było dbać, wysyłać płyty do rozgłośni radowych w Europie, odwiedzać modne dyskoteki w Londynie, Berlinie i Rzymie, by namówić didżejów do grania ABBY. Trzeba było koncertować. A tu na koncercie w Austrii, w wiedeńskiej Stadhalle w 1974 roku było raptem 1200 osób na 5600 miejsc. Klapa!

Paradoksalnie z pomocą ABBIE przyszła… Australia! Jeśli Wielka Brytania i Stany Zjednoczone były wciąż nieprzekonane, to w Australii panowało istne szaleństwo. Każdy kolejny singel docierał tam do pierwszego miejsca listy przebojów, a koncerty były wyprzedane. Australia, mniej snobistyczna niż Anglia, kochała Szwedów. W Londynie zaczęli drapać się w głowę: co tam się dzieje w tym Sydney i Melbourne, może rzeczywiście coś jest na rzeczy?

Przełom w Wielkiej Brytanii przyszedł z płytą "Arrival" z 1976 roku. Znalazły się na niej wielkie przeboje: "Dancing Queen", "Knowing Me, Knowing You" oraz "Money, Money, Money". Album dotarł do pierwszego miejsca w Szwecji, Wielkiej Brytanii, Niemczech Zachodnich i oczywiście Australii. W USA jedynie do miejsca 20, ale tam wciąż królowała rodzima psychodelia i progresywny rock. Tymczasem ABBA proponowała świetnie wyprodukowany, melodyjny pop w wysokiej rozdzielczości hi-fi. Nieco naiwny, bezpieczny i familijny. Żadnych narkotyków, żadnego alkoholu. Krytycy pisali, że Agnetha wygląda tak świeżo i zdrowo, jakby właśnie odeszła od dojenia krów w szwedzkiej zagrodzie.

Źródło: Getty Images

Zespół był kolorowy, przerysowany, przebrany przesadnie bogato – po latach Bjorn przyznał, że robili to celowo, by przykuć uwagę widzów. Im bardziej wyzywająco, tym lepiej. W sumie mogli być też najgorzej ubranym zespołem w historii, ale co tam. To były początki telewizji kolorowej i ABBA świetnie się w kolorze sprzedawała.

Polska: Abba za dżem Krakus

Po co właściwie ABBA, u szczytu sławy, przyleciała w październiku 1976 roku do Polski? To był dla niej żaden biznes. Polacy zaproponowali Szwedom, że rozliczą się w… dżemie Krakus. To była wtedy nasza waluta eksportowa. O dolary było w socjalizmie trudno.

Ale ABBIE chodziło wtedy o coś zupełnie innego. Tłumaczy Michał Borowski, który stał za przyjazdem zespołu do Polski: - ABBA była kochana przez Szwedów, ale była niszczona przez tamtejszych dziennikarzy – mówi. – Chodzi o to, że Szwecja była wtedy bardzo lewicującym krajem i dziennikarze radiowi lansowali modę na rocka zaangażowanego. Miało być o wojnie w Wietnamie i ucisku trzeciego świata. ABBA według nich to była komercja, cekiny, pusty przekaz. ABBA chciała pokazać, że coś jednak o świecie wie i ma świadomość tego, co się dzieje. Wyjazd do Polski był więc dobrym pomysłem.

Michał Borowski miał 19 lat, kiedy wyjechał z Polski z matką na fali antysemickiej w 1968 roku. W Sztokholmie kontynuował studia architektoniczne. Później pracownia, w której zatrudnił się w wieku 26 lat, dostała zadanie zaprojektowania biura dla managementu zespołu. Tak Borowski poznał menagera ABBY Stiga "Stikkana" Andersona, założyciela malej wytwórni Polar Music.

- Podsunąłem Stikkanowi pomysł wyjazdu do Polski – mówi Borowski. – W sumie spędzili w Warszawie jeden dzień, zagrali w programie "Studia 2", a przy okazji zrobili sobie bardzo dobry PR.

- Ale na czym on polegał? – pytam. – Że ABBA wspiera socjalizm?

- Nie socjalizm! ABBA daje nadzieję ludziom zza Żelaznej Kurtyny, zwykłym Polakom i Polkom, że będzie lepiej, że Zachód o nich nie zapomniał – mówi Borowski. – To zadawało kłam twierdzeniom, że ABBA kompletnie nie interesuje się losami świata. Przyleciały wtedy dwa samoloty: w pierwszym zespół, a w drugim dziennikarze skandynawscy, którzy dzięki temu dostali szansę na odwiedziny za Żelazną Kutyną i napisanie, jak żyją tu ludzie i jak bardzo brakuje im zachodniej rozrywki.

Borowski mówi, że przy okazji udało się podpisać kontrakt na płyty ABBY z polskim wydawcą: - Dostawaliśmy 20 centów amerykańskich za płytę. Myślę, że polska wytwórnia sprzedała ich więcej, niż nam oficjalnie zadeklarowała. Ale przecież nie o biznes nam chodziło, a o to, żeby Polacy mieli dostęp do płyt, żeby fan klub ABBY mógł w Polsce działać. To był gest dobrej woli ze strony zespołu.

Październikowy koncert w Studiu 2 przeszedł do legendy. Grupa zagrała swoje największe przeboje, publiczność była wniebowzięta. Nakręcono cały program: od wylotu ze Sztokholmu, przez podróż samolotem, aż po show w studiu TVP przy Woronicza.

Borowski wspomina: - Dwóch duńskich dziennikarzy zostało na Okęciu, bo nie mieli polskich wiz. My byliśmy już po koncercie. Wsiadłem więc ze Stikkanem do taksówki, kupiliśmy po drodze ruskiego szampana i zawieźliśmy tym biedakom na lotnisko. Nie mogli być z nami, więc przynajmniej się upili, bo co mieli zrobić? A później poszliśmy z ABBĄ do nocnego klubu Czarny Kot w hotelu Victoria. Oczywiście cieć nie chciał nas wpuścić, bo nie mieliśmy krawatów. "Ale, człowieku, to jest ABBA!" "Jasne, panie, ABBA, i co jeszcze", śmiał się niewzruszony cieć. W końcu się zgodził. A w środku główna atrakcja wieczoru: striptiz. Ale, żeby nie było: dziewczyna rozbierała się z polskiego stroju ludowego. Niezapomniane atrakcje dla dewizowych turystów.

2019: czy wierzycie w hologramy?

Na pewno zespół zapamiętał polskie atrakcje na długo. Bo co mieli na Zachodzie? Takie same hotele, takie same pokoje w takich samych miastach. Monotonia, zmęczenie, nuda. Plus rozłąka z dziećmi.

Pod koniec lat 70. zespół wyprzedawał hale na całym świecie od Tokyo po Kalifornię. Nagrywał teledyski i programy w studiach telewizyjnych całej planety. ABBA śpiewała nawet po hiszpańsku – "Gracias Por la Musica" - "Thank You for the Music" – by trafić na rynek latynoski, od Hiszpanii po Argentynę.

Źródło: Getty Images

Zespół był bajecznie bogaty. Wytwórnia ABBY Polar Music, jak żartowano, jest drugim szwedzkim eksportem po Volvo. Michał Borowski: - W Szwecji unika się ostentacyjnego obnoszenia z bogactwem. ABBA to byli skromni, zwykli Szwedzi, więc na pewno sodówka im do głowy nie uderzyła. Choć podatki w Szwecji były bardzo wysokie i zespół mógł próbować uciec z ich płaceniem gdzie indziej, koniec końców płacił je do budżetu szwedzkiego.

ABBA-mania rządziła światem. Do fascynacji Szwedami przyznawali się nawet członkowie punkowej grupy The Sex Pistols: gitarzysta Sid Vicious miał przypadkowo wpaść na Agnethę i Anni-Frid na lotnisku Arlanda w Sztokholmie i powiedzieć im, że uwielbia ABBĘ. Mało tego – utwór "Pretty Vacant" Pistolsów jest inspirowany muzycznie piosenką "SOS" ABBY. Przyznał się do tego gitarzysta Sex Pistols Glen Matlock.

ABBA miała więc sławę, pieniądze i szacunek. Dlaczego więc w 1982 roku zespół zawiesił działalność? Borowski: - Zdecydowały względy emocjonalne. Dwa małżeństwa się rozpadły, więc trudno było im razem się śmiać, dowcipkować i wspólnie muzykować.

Rzeczywiście, w 1978 roku rozpadło się małżeństwo Bjorna i Agnety, a w 1981 Benny’ego i Fridy. Mimo to, zespół pracował razem do 1982 roku, kiedy to na płycie zbierającej poprzednie single grupy, ukazały się dwa ostatnie wspólne utwory, w tym mroczny i tajemniczy "The Day Before You Came".

Na początku lat 80. muzyka ABBY nabrała gorzkiej dojrzałości, co najlepiej ilustruje utwór "The Winner Takes It All" – zwycięzca bierze wszystko. To bardzo emocjonalna i osobista piosenka o rozwodzie, napisana przez Bjorna, a zaśpiewana przez Agnethę.

Wokalistka zespołu była bardzo dzielna, biorąc pod uwagę, że w jedną z ostatnich tras ABBY jej były już mąż, Bjorn, wziął swoją nową miłość – dziennikarkę muzyczną Lenę Källersjö. Agnetha nie dała po sobie niczego poznać, mimo że co wieczór musiała z szerokim uśmiechem pojawić się na scenie, by zabawiać rozwrzeszczaną publiczność.

Po tym, jak ABBA zawiesiła działalność (do dziś), Bjorn i Benny napisali wspólnie w 1984 roku musical "Chess" – o rozgrywce szachowej między arcymistrzami z USA i ZSRR w czasach Zimnej Wojny. Później ich drogi także się rozeszły. Agnetha i Anni-Frid nagrywały projekty solowe. Dodatkowo Agnetha była w kolejnych, nieudanych związkach. Przeżyła także samobójstwo swojej matki Birgit. W rezultacie zaszyła się na farmie na wyspie Ekerö.

ABBA okazała się jednak ponadczasowa. Świadczy o tym sukces musicalu "Mamma Mia" na Broadwayu i West Endzie oraz globalny sukces filmu pod tym samym tytułem z Meryl Streep i Pierce'em Brosnanem. Również płyta "ABBA GOLD" sprzedała się w setkach milionów egzemplarzy.

Źródło: East News

Dziś w Sztokholmie można zwiedzić ABBA: The Museum i zaśpiewać tam z zespołem, czy samemu spróbować produkcji ich utworów na konsolecie.

ABBA pracuje także nad… hologramowymi postaciami, które będą wyglądać jak te z 1979 roku. Taki hologramowy show ma pojechać m.in. na tourne po Australii w przyszłym roku. Jak widać, zespół wciąż chce być na czasie, nawet jeśli oznacza to koncerty rodem z produkcji science fiction.

Mało tego! W grudniu tego roku, w czasie dwugodzinnego programu dla stacji NBC i BBC, ABBA ma zagrać premierowo nową piosenkę; pierwszą wspólną od 1982 roku! Ma ona nosić tytuł "I Still Have Faith in You". Wciąż w ciebie wierzę.

Nawet jeśli jesteś teraz hologramowym awatarem. Byle byś była w obcisłych, lateksowych spodniach.