East News
Nina Harbuz, Wirtualna Polska: Dlaczego trafił pan do domu dziecka?
Ryszard: Po śmierci mamy, kiedy miałem 9 i pół roku, ojciec został sam z sześciorgiem dzieci, z czego najmłodsza siostra miała 3 miesiące. Nie radził sobie i wszystkie obowiązki zrzucił na mnie, najstarsze dziecko. Wieczorami dostawałem jadłospis na następny dzień i musiałem wszystko ugotować. Pamiętam, jak szedłem do sklepu po mleko albo śmietanę i kątem oka widziałem kolegów grających w piłkę. Korciło mnie, żeby do nich dołączyć. Chociaż na moment. I czasem dołączałem, ale potem nie wyrabiałem się w domu. Ojciec wracał, a nic nie było gotowe. Najpierw mnie straszył, że mnie zleje, ale jak zawaliłem raz i drugi, to potem już kazał mi klękać, brał mnie za głowę, wsadzał ją sobie między kolana, żebym nie mógł się ruszyć, wyciągał pasek ze szlufek i bił mnie.
Nienawidził go pan za to?
Nie, uważałem, że to bicie mi się należy, skoro się nie wyrabiałem. Ale też szybko zorientowałem się, że on jest ode mnie zależny. Byłem najstarszy, więc tylko ja mogłem zająć się młodszym rodzeństwem. Kiedy miałem dość lania, zacząłem uciekać z domu.
Przeczytaj poruszajacą rozmowę, po której odezwał sie do nas pan Ryszard
Poskutkowało?
Na chwilę. Najpierw uciekłem na 48 godzin. Wróciłem tylko dlatego, że było mi szkoda rodzeństwa. Ale za ucieczkę ojciec musiał mnie ukarać, więc znów mnie zbił. Następnym razem uciekłem na tydzień, a potem na dwa. Znalazłem jednak sposób, żeby sióstr i braci nie zostawiać na długo samych. Chowałem się za drzewami. Czekałem, aż ojciec wyjdzie z domu i wracałem. Chwilę przed jego powrotem znów się ukrywałem. Noce spędzałem w szopie, na sianie, bo wiedziałem, że nie będzie mnie tam szukać. Raz straciłem czujność, bo byłem głośniejszy niż zwykle. Pech chciał, że akurat wtedy pił ze swoim kolegą. To ten znajomy mnie usłyszał. Ojciec wrzasnął, że mam wyłazić. Nawet nie drgnąłem. Ojciec chwycił widły i zagroził, że przebije mnie nimi, jeśli nie wyjdę z ukrycia. Słyszałem, jak wbija je w siano. Dźwięki były coraz bliżej. Zsikałem się wtedy ze strachu.
Znalazł pana?
Nie. Może był zbyt pijany? Kilka dni po tym zdarzeniu poszedłem do działającej we wsi Ligi Kobiet i poskarżyłem im się na ojca. Wezwano kuratora, ojcu odebrano prawa rodzicielskie, a mnie i trzech braci zabrano do domu dziecka.
Przemoc w rodzinie - poruszająca historia tragicznego dzieciństwa
Ucieszył się pan?
W pierwszej chwili tak, bo pomyślałam, że skończy się bicie. No i miałem dostać własne łóżko.
Bicie się skończyło?
Nie, było już pierwszego dnia. Doskonale pamiętam, że najpierw było śniadanie. Pachnące rogaliki z masłem i serem i kakao do picia. Wspaniałe, w domu nigdy czegoś takiego nie było. Jedliśmy co najwyżej chleb z cukrem, z rzadka ze smalcem. Po posiłku wychowawcy zaprowadzili mnie do rówieśników. Kiedy poszli, podeszło do mnie trzech najsilniejszych chłopaków, którzy zapytali, z którym z grupy chcę się bić. Wybrałem piątego w hierarchii. Wygrałem i biłem się z dwoma kolejnymi. Też ich pokonałem. I tak, na dzień dobry, zająłem trzecie miejsce pod względem siły w mojej grupie wiekowej. Miałem wtedy 10 i pół roku.
I co pan zyskał dzięki tym zwycięstwom?
Szacunek kolegów. Słabsi musieli mi się całkowicie podporządkować i nie mieli prawa głosu. Kiedy na przykład wychowawca kazał nam posprzątać uczelnię, czyli salę, w której odrabiano lekcje, spadło to na niższych w hierarchii, ja nie musiałem tego robić. A gdyby odmówili, dostaliby z placka w czoło albo kopa i rozkaz, żeby to zrobić.
Źródło: East News
*Wychowawcy jakoś reagowali? *
Wychowawcy woleli, żebyśmy załatwiali sprawy między sobą. Kiedy widzieli, że się spieramy, dawali nam rękawice bokserskie i kazali walczyć, żeby tylko oni nie musieli nas karać. A za przewinienia, które popełnialiśmy, można było dostać baty na goły tyłek sznurem od żelazka. Trzeba było przed całą grupą zdjąć majtki, uklęknąć na krześle i to grupa określała ilość razów. Najmniejszą karą był jeden bat od każdego wychowanka, a że było ich 20, to dostawało się co najmniej 20 razy. Zdarzało się, że uderzeń było 3 razy więcej, aż lała się krew. Jeśli bijący uderzył za słabo, to sam musiał ściągnąć majtki, położyć się na drugim krześle i też był bity.
Ale dlaczego to wychowankowie bili innych wychowanków, a wychowawcy tylko się temu przyglądali?
Któregoś razu na jednego z wychowawców doniósł palacz kotłowni. Powiedział, że wychowawcy znęcają się nad dziećmi. Sprawa znalazła się w sądzie, ale zabrakło dowodów i wychowawcę, któremu stawiano zarzuty, uniewinniono. Dalej pracował w domu dziecka, a palacza kotłowni zwolniono. Wychowawcy nauczyli się jednak, że trzeba być ostrożnym i dlatego przekazali wymierzanie kar w ręce wychowanków. Żeby nie zostawiać dowodów.
Za co można było dostać baty?
Za pchnięcie koleżanki w kałużę. Zrobiłem to, bo naskarżyła na mnie wychowawcy. Nie spodobało mi się to. Zdenerwowałem się, podszedłem do niej po szkole na podwórku i zwymyślałem ja od sprzedawczyków. Odpowiedziała mi wulgarnie, więc ją pchnąłem. Upadła, poplamiła sobie fartuch, podarła pończochy i oczywiście znowu doniosła na mnie. Dostałem 60 batów i ogolono mi głowę na łyso. Dziewczynom też potrafiono takie kary wymierzać. Popularną formą kary było też klęczenie na grochu. Kiedyś wychowawca zapomniał, że zostawił u siebie w pokoju klęczącego w kącie chłopca. Dziecko zmęczone płaczem w końcu położyło się na wykładzinie i usnęło. Kiedy wychowawca go znalazł, zrolował dywan z nim w środku i zostawił na ponad pół godziny.
Źródło: East News
Buntowaliście się jakoś?
Tliła się we mnie chęć zemsty na wychowawcach, ale byłem zbyt młody, żeby cokolwiek z tym zrobić. Jak już nie wytrzymałem, to rzuciłem w wychowawcę ostrym nożem kuchennym. To było w stołówce, miałem akurat dyżur. Nie trafiłem, ale wyrzucili mnie za to z domu dziecka. A poza tym, przyzwyczaiłem się do tego.
Można przyzwyczaić się do bicia?
Można. Człowiek przyzwyczaja się do bólu, przestaje go czuć. Kiedy z innymi wychowankami domu dziecka paliliśmy papierosy, wielokrotnie gasiliśmy je sobie na klatce piersiowej. W ten sposób pokazywaliśmy, że jesteśmy twardzi i niczego się nie boimy. Kiedy chciałem udowodnić dziewczynie, która bardzo mi się podobała, że mi na niej zależy, wyjąłem nóż i na jej oczach pociąłem się. Bardzo mi na niej zależało, a ona gardziła moimi uczuciami. Chciałem jej udowodnić, że dla niej jestem w stanie zrobić wszystko.
Zdobył pan jej serce?
Przestraszyła się i uciekła, a nasza znajomość skończyła się.
Nikt pana nie nauczył, że uczucia można wyrażać inaczej?
W podstawówce, zanim trafiłem do domu dziecka, miałem fajną nauczycielkę, która wpajała mi, że kobiety należy szanować. Kiedy trafiłem do domu dziecka i widziałem na korytarzu sprzątaczkę czyszczącą 40-50 metrowy korytarz, brałem szczotkę albo froterkę i starałem się jej pomóc. Kiedy zobaczyli to koledzy z grupy, natychmiast zaczęli wytykać mnie palcami.
Źródło: East News
*Przestał pan pomagać? *
Nie miałem wyjścia. Bałem się ich, bo grozili, że jak nie przestanę, to "porozmawiają" ze mną pierwszy albo drugi z grupy. Twardych zasad i dyscyplinowania ludzi nauczyli mnie wychowankowie i wychowawcy z domu dziecka.
*I z taką wiedzą wszedł pan w dorosłe życie. *
Z taką wiedzą wróciłem do rodzinnej wsi, po tym, jak mnie wyrzucono z domu dziecka. Musi pani wiedzieć jedno, że tam skąd pochodzę, dom dziecka był tym samym, co poprawczak. Więc w środowisku kolegów, z którymi kiedyś się bawiłem, byłem naznaczony, gorszy. Pomyślałem więc, że skoro oni mnie odrzucają, to ja im teraz pokażę.
I co pan zrobił?
Związałem się z grupą ludzi, którzy dyktowali warunki reszcie społeczności. Kiedy pobiłem sąsiada, który ważył ponad 100 kg, a ja byłem od niego lżejszy o 45 kg i załatwiłem go tak, że nie mógł się podnieść, to wtedy poczułem się mocny i silny. Wiedziałem, że nikt mi nie podskoczy. Jak dziś spotykam ludzi, którzy mnie wtedy znali, to mówią, że musieli się zastanowić trzy razy, czy podejść do mnie, czy lepiej obejść szerokim łukiem, spuszczając głowę i odwracając wzrok, bo nigdy nie wiadomo było, jaki miałem nastrój i jak zareaguję.
Przyjemnie było czuć, że ludzie się pana boją?
Wtedy, tak. Czułem się silny i panowałem nad tymi ludźmi. Jednocześnie gardziłem tymi, którzy bili innych, choć wobec siebie pogardy nie czułem. Bicie stało się kluczem do mojego istnienia. Chciałem być zauważany. Chciałem czuć się ważny. Musiałem bić, żeby spełniano moje oczekiwania, a mogłem to wyegzekwować jedynie budząc w nich strach.
Źródło: East News
Nie mógł pan prosić?
Czasem może i prosiłem, ale nie było to wystarczająco skuteczne. Żonę prosiłem wiele razy, żeby dała mi spokój i nie czepiała się mojego picia albo tego, że pracuję 12 a nie 8 godzin na dobę. Bezskutecznie. Pamiętam, że po naszym weselu nie było mnie w domu przez tydzień. Musiałem posprzątać po zabawie i dopić z kolegami skrzynkę spirytusu, który został. Kiedy wróciłem do naszego mieszkania, zastałem żonę w przedpokoju. Zwyzywała mnie, uderzyła w twarz otwartą ręką. Złapałem ją pod pachy, podniosłem do góry, dwa razy targnąłem nią o ścianę i zapowiedziałem, że żyletkami będą ją zeskrobywać, jeśli jeszcze raz mnie uderzy i zbluzga. Ustaliłem w domu hierarchię.
Często przypominał pan, kto rządzi w domu?
Na początku nawet nie musiałem, ale napięcie narastało latami. W sumie trwało dziesięć. Żona uciekała z dzieckiem z domu, a kiedy wracałem pijany, dzwoniła po milicję i zabierali mnie na izbę wytrzeźwień. Wyzywałem ją od najgorszych szmat, wywłok, potrafiłem ją popchnąć i uderzyć. Pamiętam, że kiedyś oddała mi i zaczęła uciekać na klatkę schodową. To mnie tak rozsierdziło, że kiedy otworzyła drzwi wejściowe, złapałem za pukiel jej długich włosów, owinąłem go sobie wokół ręki i wciągnąłem do środka. Zaczęła potwornie krzyczeć, jej wrzask niósł się po całej klatce. Sąsiadka mieszkająca naprzeciwko wyjrzała na korytarz, spojrzała na mnie przerażonym i zdziwionym wzrokiem i tylko zdążyła krzyknąć, "panie Ryśku, co pan robi?". Poczułem się zmieszany. Puściłem włosy żony, które jednak zostały mi w dłoni i schowałem się do pokoju.
Dzieci też pan dyscyplinował?
Starszego syna. Nie jakoś bardzo drastycznie, ale uplotłem z rzemienia 60 centymetrową pytę, która zawsze leżała na pochłaniaczu nad kuchenka gazową. Raz na miesiąc, raz na dwa miesiące, dostawał nią, jeśli zrobił coś potwornego.
*To co było taką potwornością? *
Skarga ze szkoły, że kogoś popchnął albo pobił, a mówiłem mu, że nie ma prawa na nikogo ręki podnieść. Za to, że stawiał się mamie. Próbowałem z nim rozmawiać, żeby nie dyskutował z matką. Wykręcał się, więc profilaktycznie brałem pytkę w rękę i trzepałem go dwa czy trzy razy, zapowiadając, że następnym razem będzie więcej. Ale nigdy nie biłem go tak, jak mnie bito, po 60 razy sznurem od żelazka na goły tyłek. Chciałem tylko pokazać mu hierarchię w stadzie, że ja tu żądzę.
Mąż sadysta latami znęcał się nad żoną. Wstrząsające nagranie.
Spał pan potem spokojnie?
Raczej tak. Wiele lat później zdarzyła się sytuacja, po której miałem wyrzuty sumienia. To było w czasach kiedy nie piłem i od dwóch lat chodziłem na spotkania AA. Syn był wtedy w ósmej klasie podstawówki. Dotarło do mnie, że popala marihuanę, a w szkole złapano go piwem. Wezwano mnie i żonę na rozmowę. Poszedłem z nim do psychologa szkolnego, ale on odesłał nas z kwitkiem. Wziąłem więc syna do pokoju na rozmowę, przypomniałem o pycie i zagroziłem, że następnym razem inaczej podejdę do tematu. A syn pokazał mi gest Kozakiewicza i powiedział "ty to mi możesz". No i nie wytrzymałem. Rzuciłem go na łóżko i zdzieliłem ręką w tyłek. Jestem budowlańcem, mam twarde ręce, więc kiedy go uderzyłem, pękła skóra na pośladku i krew się polała. Zaczął krzyczeć, przybiegła jego matka, nawymyślała mi od bandytów i łobuzów. Była przekonana, że uderzyłem go butem. Przeprosiłem syna, ale nie spałem trzy noce. Myślałem o sobie, że jestem katem.
Coś się po tym zdarzeniu zmieniło?
Zrozumiałem, że bicie to nie jest metoda na zdobywanie uczuć. Nigdy więcej już go później nie uderzyłem. Młodszy syn nie dostał ani razu.
Żonę też pan przestał bić?
Tak naprawdę nigdy jej nie biłem.
A rzucenie nią o ścianę, grożenie, wyrywanie włosów to co to było?
Wtedy to nie było dla mnie nic drastycznego. Zresztą, to żona mnie sprowokowała. I choć teraz wiem, że takie sytuacje nie powinny mieć miejsca, to nie wiem jak bym się dziś zachował, gdyby ktoś mnie sprowokował. Nie mogę zagwarantować, że bym nie uderzył. Niby na nowo nauczyłem się zachowań, które nie krzywdzą, ale w podświadomości stare odruchy drzemią. Choć wiem, że kiedy biłem, to byłem bydlakiem.
Wstyd panu za to?
Kiedyś nawet czułem chlubę, że potrafię bić. Klata mi urosła, kiedy pokonałem tego ponad stukilowego sąsiada. Poza tym, uważałem, że taka jest kolej rzeczy. Mnie bito, a jakoś radziłem sobie w życiu. Miałem własną firmę, zarabiałem pieniądze. Dziś nie jest mi wstyd. Powiedzmy, że jest mi głupio za to co robiłem, ale wyzbyłem się poczucia winy. Traktuję to jako etap w moim życiu, który był po coś.
Po co?
Dla mnie samego po to, żebym zbliżył się do Boga. A dla innych może po to, żeby słysząc moją historię, wytrzeźwieli - dosłownie i w przenośni. Żeby przestali pić i bić.