ANDRZEJ WRZESINSKI, East News

Mówiono o "królowej ludzkich serc", o tym, że gwiazda odeszła... A ja ciągle podkreślam, że to nie była gwiazda. To była mama, córka, siostra, żona... Nasza Ania po prostu - z Krystyną Przybylską, mamą Ani Przybylskiej, rozmawia Ewa Koszowska.

Ewa Koszowska, Wirtualna Polska: Śni się pani Ania?

Krystyna Przybylska: Często. We śnie najczęściej porządkujemy dom, wyjeżdżamy gdzieś, spieszymy się. To są takie najnormalniejsze, codzienne sytuacje życiowe. Po przebudzeniu mam wrażenie, że spędziłam z moją córeczką kolejny dzień. Każdy taki sen to dla mnie olbrzymie emocje, serce matki od razu zaczyna inaczej pracować.

W tych snach Ania jest smutna czy się uśmiecha?

Zawsze jest uśmiechnięta. Nie miałam snu, w którym by była zatroskana czy przestraszona. A to oznacza, że jest jej dobrze tam, gdzie jest.

Nauczyła się pani czegoś od niej?

Że w życiu ważne są marzenia. Dała mi do zrozumienia, że rodzice powinni dzieciom pomagać w spełnianiu ich pragnień, wspierać je. Kiedy któregoś dnia wpadła do domu z uśmiechem na ustach i okrzykiem "będę modelką", trochę się przestraszyłam. Świat ten znałam tylko z opowieści i niezbyt dobrze mi się kojarzył. Ale wiedziałam, że nie mogę jej tego zakazać. Tak samo jak grania w filmach. Zresztą ona sama nigdy potem nie mówiła "robię karierę". Tylko właśnie - "spełniam marzenia".

Ania w swoim pokoju w domu rodzinnym, rok 1993

Ania w swoim pokoju w domu rodzinnym, rok 1993

Źródło: Materiały prasowe

Rozmawiałyście o pracy?

Nie za dużo. Bardziej na początku kariery, kiedy była tym wszystkim zafascynowana, zauroczona. Potem w domu rzadko pojawiał się już temat filmów czy reklam. Zagrała w filmie, wystąpiła w reklamie - OK, ale w domu były ważniejsze tematy do rozmowy - dzieci, ich dorastanie i codziennie perypetie, rodzina, planowanie wspólnych dni, wyjazdów...

Radziła się, jak kierować karierą?

Nie ingerowałam w jej karierę. Pomagałam jej, jak tylko mogłam i potrafiłam, zawsze mogła na mnie liczyć, ale świetnie sobie sama radziła. Bo moja Ania - w wielu rzeczach - była naprawdę bardzo dzielna. Czasami coś opowiadała o swojej pracy, o swoich filmach, ale tak bardziej wyrywkowo. Najbardziej lubię ją w filmie "Bokser". Ania występuje tam w roli matki, którą jest na co dzień: czułej, opiekuńczej. Myślę, że w tym filmie nie musiała nawet specjalnie grać. Bo ona właśnie taka była - pełna ciepła, miłości.

Lubiła oglądać filmy ze swoim udziałem?

Nigdy nie widziałam, by to robiła. Jedynie co oglądała, to powtórki "Daleko od noszy". Potrafiła coś gotować w kuchni, a kiedy akurat usłyszała, że w telewizji leci ten serial, to głośno krzyczała: poczekaj, poczekaj. I przybiegała do pokoju, by zaśmiewać się z jakiejś sceny.

Paweł Wawrzecki (doktor Kidler) i Anna Przybylska (stażystka Karina) na planie &quot;Daleko od noszy&quot;,<br /> 23 marca 2005 roku

Paweł Wawrzecki (doktor Kidler) i Anna Przybylska (stażystka Karina) na planie "Daleko od noszy",
23 marca 2005 roku

Autor: PIOTR FOTEK/REPORTER

Źródło: East News

Robiła jej pani wyrzuty o rozbierane sceny?

Nie.

Była faworyzowana w domu?

Nigdy. Zawsze z siostrą Agnieszką były przez nas traktowane równo. Ale między sobą wojowały. Bywało, że kończyło się to wybiciem szyby w drzwiach (śmiech). Ale już kiedy Ania była popularna i grała w "Złotopolskich", i dzwonili do mnie znajomi z pytaniem: "co tam u Marylki", zawsze musiałam ich poprawiać. "Po pierwsze - u Ani, a nie Marylki. A po drugie, to ja mam dwie córki".

Ania i Agnieszka podczas choinki w Jednostce Wojskowej 2035 w Gdyni-Demptowie

Ania i Agnieszka podczas choinki w Jednostce Wojskowej 2035 w Gdyni-Demptowie

Źródło: Materiały prasowe

Ani umiała siarczyście przekląć...

To prawda. Pewnie dlatego, że wychowywała się w wojskowym domu. Kiedy ją za to karciłam, próbowała mnie przekonywać, że to jej czasem pomaga, jak sobie bluźnie. Mam zeszyt z wycinkami z gazet i na jednym z nich jest zdjęcie pani Beaty Tyszkiewicz i właśnie mojej Ani, podpisane, że to dwie najpiękniej przeklinające kobiety. Ale nie pochwalałam tego.

Lubiła też jeść?

Kochała, o każdej porze i w każdych ilościach. Mięsko, smażone ziemniaczki, racuszki... Najczęściej prosiła o "kubaskę". Nieważne jaką: toruńską, zwyczajną, jakakolwiek. Ciągle była głodna. Ale też bardzo żywotna, wszędzie jej było pełno.

Z lewej Ania. Zima 1983 roku, przedszkolne zabawy

Z lewej Ania. Zima 1983 roku, przedszkolne zabawy

Źródło: Materiały prasowe

Nadmiar energii wyładowywała w sprzątaniu?

Tak, to u nas rodzinne. Ania po prostu uwielbiała sprzątać, sprawiało jej to radość, relaksowało ją. I zawsze z wyjątkową starannością tego porządku pilnowała.

Czego Ania nauczyła dzieci?

Tego, co sama wyniosła z domu. Dobroci dla ludzi, szacunku do drugiego człowieka i właśnie dyscypliny. Ten okres nauki był, niestety, krótki. 15-letnia Oliwka, 11-letni Szymonek najwięcej z niego wynieśli. Jasiu jest najmłodszy i wątpię, by cokolwiek pamiętał. Ale myślę, że w tej małej główce kreśli mu się obraz mamy. Cała trójka: Oliwka, Szymon i Jan to klony mamy. Patrzę na nich i widzę moją Anię. Oliwka, Szymon i Jasiu są teraz pod opieką swojego taty, który świetnie się nimi zajmuje. Pomaga mu w tym mocno jego mama, ale Jarek wie, że na mnie też może zawsze liczyć. Nie narzucam się, wiadomo, ale on wie, że druga babcia jest zawsze blisko, zawsze jest pod ręką. Uwielbiam chwile, które mogę spędzić z dziećmi, ciężko to porównać do czegokolwiek innego. To, jak pachną, jak się poruszają, jak śpią - czuję się wtedy tak, jakbym była z moją Anią. Bardzo mocno je kocham.

Jarosław Bieniuk i Anna Przybylska z dziećmi, 2009 rok

Jarosław Bieniuk i Anna Przybylska z dziećmi, 2009 rok

Autor: LUKASZ OSTALSKI/REPORTER

Źródło: East News

Oliwka wyrasta na nową gwiazdę Instagrama. Rozpoczęła przygodę z modelingiem. Ania byłaby zadowolona z drogi, którą wybrała?

Ania też zaczynała od modelingu. Chociaż nie to było jej marzeniem. Od zawsze chciała grać w filmach. Zastanawiałam się, czy to jest świat dla niej. Czy to jest dobra praca dla młodej dziewczyny. Pozwolę - będzie źle, nie pozwolę, też będzie źle - myślałam. Przyznaję, że bałam się, ale moja siostra pomogła mi w opanowaniu tego strachu. W końcu aktorstwo było pasją Ani. Nie mogłam jej tego zakazać. Zagrała w licznych filmach i serialach. Uwielbiała nawał pracy. Świetnie łączyła obowiązki zawodowe z prowadzeniem domu. Często powtarzała po urodzeniu Oliwki, że "dom ma być domem, a nie miejscem dla jakiejś zwariowanej aktoreczki". Dlatego jechała na plan, gdzie się mogła spełniać, ale po powrocie do domu była już tylko mamą i żoną. "W życiu potrzebna jest równowaga" - mówiła.

Jak Ania dowiedziała się o swojej chorobie?

Nie chciałabym o tym rozmawiać. Wszystko, co mogłam i chciałam powiedzieć, wyrzuciłam z siebie w książce, biografii "Ania". Dosłownie wyrzuciłam, bo przez wiele miesięcy dusiłam to w sobie. Książka, która wyszła tak ciepło, tak prawdziwie, była dla mnie rodzajem terapii. W końcu mogłam powiedzieć, jak wspaniałą miałam córkę, jakim była dobrym człowiekiem i jak bardzo mi, i nam wszystkim, jej teraz brakuje. Dlatego proszę mi wybaczyć, ale nie chciałabym już wracać do tych najtrudniejszych chwil, książka - tak pięknie napisana - jest zamknięciem tego etapu. Zdecydowałam się na nią także dlatego, że chciałabym, aby na zawsze pozostała na półkach i przede wszystkim w sercach dzieci. Zrobiłam to także dla nich. Żeby Oliwka, Szymuś i Jasiu zawsze mogli po nią sięgnąć, przeczytać choć fragment i żeby z dumą mogli powiedzieć: oto nasza Ukochana Mama.

Ania przeżyła życie tak, jak sobie wymarzyła

Ania przeżyła życie tak, jak sobie wymarzyła

Źródło: Materiały prasowe

Jest coś, co nie zdążyła pani Ani powiedzieć?

Rozmawiałyśmy o wszystkim. Jak była potrzeba, to umiałyśmy też wykrzyczeć, co nam leżało na sercu. Bardzo mi tego brakuje, bo często powtarzałyśmy sobie, że się kochamy. Tak jak często to też mówię Agnieszce, a Agnieszka - mi.

Jaką jest pani babcią?

Kocham wnuki bezgranicznie. Nie cuduję, bo w końcu rodzice są po to, żeby wychowywać, a dziadkowie po to, żeby rozpieszczać. To są naprawdę bardzo dobre i kochane dzieci.

A na Anię zdarzało się pani krzyknąć?

W latach 80. największą karą był zakaz wyjścia z domu. Nie było komórek, Internetu. Kiedy wracaliśmy z mężem po pracy, a mieszkanie było wysprzątane od góry do dołu, wiedzieliśmy już, że dziewczynki coś knują. Za chwilę przychodzi jedna: mamusiu, czy mogłybyśmy na dyskotekę? Nie ma mowy. To szły do tatusia. Umiały go sobie okręcić wokół palca: tatusiu, pewnie zmarzłeś. Kawkę ci zrobimy. I kończyło się tym, że tatuś pozwalał (śmiech).

Krystyna i Bogdan Przybylscy z córeczkami w Jednostce Wojskowej 2035 w Gdyni-Demptowie, rok 1979

Krystyna i Bogdan Przybylscy z córeczkami w Jednostce Wojskowej 2035 w Gdyni-Demptowie, rok 1979

Źródło: East News

Jarek, jako zięć, od razu przypadł pani do gustu?

Ze strony Ani to było niesamowite uczucie. Dobrze się z Jarkiem się dobrali. Jarek dał jej wszystko, by mogła czuć się spełniona - miała w końcu pełną rodzinę, kochającego mężczyznę u boku.

No i chciała mieć czwórkę dzieci.

Ania kochała dzieci. Druga sprawa - często jedynacy tęsknią za dużą rodziną. A Jarek jest jedynakiem. Kiedy Ania zaszła w pierwszą ciążę, był przeszczęśliwy.

Byli pierwszą parą, która została okrzyknięta "polskimi Beckhamami". Jak to przyjęli?

Jarek powiedział kiedyś ładnie, że on nie jest tak dobrym piłkarzem, jak David Beckham, a Victoria Beckham nie jest tak dobrą aktorką jak Ania.

Anna Przybylska i Jarosław Bieniuk

Anna Przybylska i Jarosław Bieniuk

Autor: PIOTR FOTEK/REPORTER

Źródło: East News

Jarek był zazdrosny o Anię?

Myślę, że tak.

A Ania o Jarka?

Ania podporządkowała się Jarkowi. Przemieszczała się razem z nim. Kiedy podpisał umowę z tureckim klubem piłkarskim, wyjechała za nim do Turcji, nie chciała narażać dzieci na rozłąkę z ukochanym tatą.

Ania chciała, by po jej śmierci Jarek na nowo ułożył sobie życie?

Nie wiem, czy były takie rozmowy. Wiem jednak, że ktokolwiek pojawi się przy boku Jarka, nie może być porównywany do Ani, bo drugiej Ani nie będzie. Zresztą ta druga osoba, która zwiąże się z Jarkiem, też zasługuje na ciepło, a nie na falę hejtu. Ode mnie, jako matki Ani, będzie mieć wsparcie. Nie zastąpi mi Ani, ale możemy się przecież polubić. Ja też będę się cieszyć, jeśli mnie zaakceptuje.

Ania była szczęśliwa?

Przeżyła życie tak, jak sobie wymarzyła. Trójka dzieci, wspaniały partner. Myślę, że gdyby było jej dane, chciałaby się bardziej spełnić zawodowo. Marzyła o deskach teatru.

Ania w Nowym Jorku, wiosna 2014 roku

Ania w Nowym Jorku, wiosna 2014 roku

Źródło: Materiały prasowe

Bardzo pilnowała swojej prywatności.

To prawda. Problemy zaczęły się, gdy w Polsce pojawiły się tabloidy. Ania stała się ich "ulubienicą". Ona naprawdę nie unikała ludzi, dziennikarzy, ale nie potrafiła się też pogodzić z natarczywością niektórych z nich, koczowaniem pod domem, śledzeniem, później nawet atakami, prowokacjami.

Ma pani żal do mediów z tego powodu?

Postanowiłam dać im szansę. W 2016 r. udzieliłam wywiadu "Wysokim Obcasom", które były ulubionym tytułem mojej Ani. Chciałam wyrzucić, wykrzyczeć, że Ania była zwykłą dziewczyną. Wspaniałą, spełniającą marzenia. Tamten wywiad i teraz książka to dla mnie zamknięcie pewnego rozdziału. Teraz chciałabym mieć już Anię tylko dla siebie. Powiedziałam wszystko, co mogłam, wszystko co chciałam, wszystko, co dusiłam w sercu matki. Potrzebowałam tego, to mi pomogło.

Po premierze książki "Ania" znaleźli się jednak tacy, którzy nie szczędzili pani w internecie gorzkich słów.

Po premierze biografii spotkałam się przede wszystkim z bardzo ciepłym przyjęciem książki przez wielu wspaniałych ludzi. Tak naprawdę dopiero zdałam sobie sprawę, jak Polki i Polacy byli - mam nadzieję, że to słowo nie będzie nadużyciem - "zakochani" w mojej córce. Od czytelników, sympatyków Ani, osób mi znanych i nieznanych, otrzymaliśmy niezliczoną ilość wspaniałych maili, telefonów, wiadomości i komentarzy. I przede wszystkim - przepięknych, budujących słów. Z całego serca im za to dziękuję, to dla mnie niezwykle ważne.

14-letnia Ania w Jastrzębiej Górze

14-letnia Ania w Jastrzębiej Górze

Źródło: Materiały prasowe

Niestety, pojawiły się też krytyczne głosy, anonimowych ludzi w internecie, którzy wytykali mi, że nie powinnam głośno opowiadać o swojej córce. Jestem tylko człowiekiem, czasem zdarzy mi się powiedzieć coś za dużo, czasem o czymś zapomnę, coś przemilczę... Ale chciałbym, aby ci wszyscy ludzie, którzy tak boleśnie mnie zaatakowali, wiedzieli jedno - wszystko, co powiedziałam i mówię o mojej Ani, płynie prosto z serca matki. Czasem są to słowa rozpaczy, czasem efekt nostalgii, czasem najwspanialszych wspomnień związanych z Anią. Ale każde słowo płynie prosto z serca, inaczej nie potrafię. Mam nadzieję, że ludzie to zrozumieją, że ci, którzy na mnie naskoczyli, będą potrafili wczuć się w smutek matki, w przeżycia osoby, która straciła kogoś najbliższego. Długo milczałam, ale - tak jak wspomniałam - nadszedł moment, że musiałam to z siebie wyrzucić, potrzebowałam tego, tak po prostu, to był element mojej terapii. Musiałam wykrzyczeć, jak cudowną miałam córkę i jak bardzo mi jej brakuje.

Była pani zdziwiona, jak Polacy zareagowali na śmierć Ani?

W telewizji, gazetach i internecie ciągle powtarzali, że Ania Przybylska nie żyje. Mówiono o "królowej ludzkich serc", o tym, że gwiazda odeszła... A ja ciągle podkreślam, że to nie była gwiazda. To była mama, córka, siostra, żona... Nasza Ania po prostu. Jestem dumna, że ludzie wynieśli ją tak wysoko, ale niech nikt tego nie zestawia z ołtarzami czy pomnikami. Bo tak nie można. Z każdym, kto stracił kogoś tak bliskiego, czy to był zwykły człowiek, czy człowiek z pierwszych stron gazet, zawsze łączę się w bólu po stracie takiej osoby. Wiele osób się ze mną zresztą kontaktuje, które cierpią tak, jak ja, utrzymujemy często stały kontakt. Strata córki, strata dziecka, to chyba najgorsza rzecz, jaka może nam się w życiu przytrafić. Dlatego nie ma dnia, żebym nie myślała o Ani. Dzień bez Ani, bez wspomnienia o niej, to jest dzień stracony. Rozmawiamy o Ani w rodzinie, potrzebujemy tego. Może przyjdzie taki moment, że będzie nam łatwiej. Na razie ciągle nie umiem się pogodzić z jej stratą.

Źródło: EastNews/Materiały prasowe

Ma pani marzenia?

Chciałabym, żeby ludzie byli zdrowi. Nie lubię życzyć innym 100 lat, bo mało kto dożywa setki. Dlatego wolę życzyć zdrowia. I spełnienia marzeń - tak jak Ania spełniała swoje marzenia. A moje marzenie jest takie, żeby ludzie zaczęli się szanować. Nawet jeśli się czasami różnimy, mamy inne poglądy, z czymś lub z kimś się nie zgadzamy - szanujmy drugiego człowieka, nie zadawajmy mu bólu, nauczmy się współczuć i wybaczać.

Rozmawiała Ewa Koszowska, Wirtualna Polska