Piotr Tumidajski, Forum
Karuzela spekulacji na temat zwolnienia Joanny Adamik i jej współpracowniczek z biura prasowego Archidiecezji Krakowskiej mogłaby się skończyć tak szybko, jak się zaczęła.
Sprawę zamknąłby otwarty tekst i wyjaśnienia abp. Jędraszewskiego w imię jawności i dbałości o nadszarpnięty wizerunek archidiecezji.
Tak się nie stało, ponieważ hierarcha zmienił krakowską kurię w warowny gród do walki z ofensywą "królestwa cieni", w którym obsesja na punkcie "tęczowej zarazy" to tylko jeden z odprysków.
Arcybiskup, co nie chce być "miętusem"
- A może to Kraków powinien się zmienić. Może zbyt przyzwyczailiście się do modelu biskupa "dobrego wujka", a potrzeby i wymogi są zgoła inne? – pytam znanego w krakowskim środowisku dziennikarza.
Odpowiada: – Nie, pan nic nie rozumie! To zupełnie nie tak. My, w Krakowie, jesteśmy, a przynajmniej byliśmy do tego przyzwyczajeni, że nasz arcybiskup przechadza się po Plantach, zaczepia ludzi, ludzie jego zaczepiają, rozmawiają, uśmiechają się. Teraz jest inaczej.
– To nie tylko kwestia stylu, ale zupełnie innej konstrukcji emocjonalnej i wyobrażenia, kim ma być biskup – dopowiada inny.
W opublikowanym w Magazynie WP portrecie abp. Jędraszewskiego moi rozmówcy podkreślali hermetyczność i chłód bijący z Franciszkańskiej 3.
Nie tylko zamurowane okno papieskie, ale firewall wzniesiony i podtrzymywany wokół arcybiskupa, oddają atmosferę otaczającą krakowskiego arcypasterza.
Moi rozmówcy – podobnie jak poprzednim razem – nie chcą wypowiadać się pod nazwiskiem, ale mówią spójnie i co najważniejsze spokojnie. Bez nerwów, ale jakby zrezygnowani, a przede wszystkim bezsilni.
Wydaje się, że ponad zaporą zbudowaną przez Jędraszewskiego nie widać już nawet czubka pastorału – w symbolice chrześcijańskiej pastorał to baculus pastoralis, a więc kij pasterski oznaczający duszpasterską troskę biskupa. I odpowiedzialność.
Nie brakuje też innej symboliki, która mówi o wizualizacji siły i władzy, za którą abp Jędraszewski podziwiany jest przez zwolenników jako jeden z niewielu prawdziwych biskupów, który nie stał się "miętusem" i który wie, że biskup to godność, hardość i dostojeństwo.
Z kolei inni moi rozmówcy coraz rzadziej dostrzegają kij pasterski, a kij bejsbolowy, którym arcybiskup roztrzaskuje pozostałości po diecezji Wojtyły, Macharskiego i wciąż aktywnego arcybiskupa-seniora, czyli kardynała Stanisława Dziwisza.
Wyjątkowo smutna "anegdotka"
O tym, że archidiecezja po objęciu sterów przez abp. Jędraszewskiego stała się twierdzą, media rozpisywały się nie raz – w tym m.in. tygodnik "Polityka", który informował o niewpuszczaniu dziennikarzy na wydarzenia archidiecezjalne.
O nowym stylu w Krakowie można usłyszeć anegdotki – niektóre w dość mocnej osnowie.
Jeden ze znanych duchownych archidiecezji opowiada mi jedną z nich. Ukazuje ona również atmosferę wokół strategii komunikacyjnej hierarchy.
Oto ona:
"Podchodzi wariat do furtki przy Franciszkańskiej 3 za czasów kard. Macharskiego i mówi, że przyszedł zastrzelić arcybiskupa. Portier mówi: a to proszę przejść prosto, wejść na pierwsze piętro, a później skręcić w lewo. Drzwi do kard. Macharskiego będą otwarte.
Ten sam człowiek ponownie pojawia się przed kurią w czasach kard. Dziwisza i powtarza: 'Przyszedłem zastrzelić kardynała'. Portier znów spokojnie odpowiada: 'A był pan umówiony? Jeśli nie to proszę się zgłosić do kancelarii metropolity'.
Mężczyzna przychodzi po raz trzeci za czasów abp. Jędraszewskiego i zdaje sobie sprawę, że czuje się jak u siebie".
Opowiastka, jak to opowiastka, przez chwilę wywołuje gorzki uśmiech, bo mojemu rozmówcy wcale nie jest do śmiechu i z rozrzewnieniem wspomina czasy "otwartych drzwi".
– Dlaczego więc arcybiskup zwolnił kobiety, które realizowały jego wizję?
– Naprawdę, nie wiem. To się po prostu kupy nie trzyma – odpowiada duchowny.
Inny podkreśla, że zwolnione kobiety nie tylko, że realizowały wizję abp. Jędraszewskiego, ale wykraczały znacznie poza zadania biura prasowego, a już na pewno robiły więcej niż osoby zatrudniane na podstawie umowy zlecenia… zlecenia do czego?
Ten aspekt może wyjaśni Państwowa Inspekcja Pracy, która, na razie, deklaruje, że nie ma nic wspólnego ze sporem, ale trudno przypuszczać, aby arcybiskupowi związanemu z aparatem władzy spadł z mitry choćby kawałek brokatu.
Na froncie
Na czym polegała praca pani Joanny i jej współpracowniczek?
– To był front. To nie tylko praca, ale przede wszystkim misja z absolutnego przekonania i autentycznej troski o wizerunek arcybiskupa, który ze swoimi pracownicami spotykał się również na niwie prywatnej – mówi mi krakowski dziennikarz.
Gdy po kazaniu w Bazylice Mariackiej - tym o "tęczowej zarazie" - rozpętała się burza, pani Joanna rozsyłała do dziennikarzy i znajomych wiadomości z apelem o wzięcie udziału w akcji solidarności z abp. Jędraszewskim.
Miała się ona odbyć pod oknami domu arcybiskupów krakowskich, który Jędraszewski częściej nazywa pałacem.
Zresztą "w spontaniczne akcje poparcia" zaangażowane były media zbliżone do kręgów władzy, a kuria (być może również Biuro Prasowe) intensywnie zabiegała o głosy poparcia zagranicznych episkopatów.
Owoc był dość skromny, a Rada Episkopatu przyjęła inny, niż chciał Jędraszewski dokument, znacznie bardziej stonowany niż epopeja rzucona biskupom przez krakowskiego metropolitę.
W tym samym czasie, kiedy przez Płock szedł kolorowy i pierwszy w tym mieście Marsz Równości, któremu niektórzy akompaniowali chrześcijańskim "wypier…", pod oknami kurii odbywał się wiec solidarności z udziałem polityków PiS, Klubów "Gazety Polskiej" i wiernych zarówno z Krakowa, jak i spoza miasta.
Sądząc po zdjęciach z obydwu wydarzeń i transmisji internetowych, demonstracja z Krakowa frekwencyjnie przegrała z Płockiem. Czy wiec był inicjatywą pań z Biura Prasowego?
O to i inne sprawy próbuję więc spytać u źródła i zdobywam kontakt do Joanny Adamik, prosząc o rozmowę.
Odpowiedź: "Bardzo dziękuję, ale nie. Proszę o modlitwę za Księdza Arcybiskupa i za nas."
Pani Joanna prosiła o modlitwę także w opublikowanym na Facebooku oświadczeniu, wyrażając – jak to się teraz mówi – szok i niedowierzanie.
Déjà vu
Po przyjściu do Krakowa abp Jędraszewski szybko wprowadził nowe porządki i subsydiarność zamienił na ręczne sterowanie, szczególnie w sprawach personalnych.
W sumie święte prawo arcybiskupa, któremu Kodeks Prawa Kanonicznego daje – mówiąc delikatnie – ogromną swobodę w kierowaniu powierzoną mu diecezją.
W styczniu 2017 roku odbywa się ingres abp. Jędraszewskiego do katedry na Wawelu. We wrześniu tego samego roku zwolnienie z obowiązków rzecznika prasowego otrzymuje ks. dr Piotr Studnicki, od niedawna pełniący obowiązki kierownika Biura Delegata Konferencji Episkopatu Polski ds. Ochrony Dzieci i Młodzieży abpa Wojciecha Polaka.
Również ks. Studnicki odmówił komentarza ws. okoliczności swojego odwołania. Bardziej rozmowni są koledzy duchownego, choć właściwie nie zdradzają niczego konkretnego.
– Ponoć nie otrzymał uzasadnienia, a tylko jakieś ogólniki – mówi jeden z nich.
Trudno odeprzeć wrażenie, że sprawa Joanny Adamik to takie déjà vu. Konkretów brak, jest mail, jest obwieszczenie – "wolno nam", "do widzenia". Radźcie sobie.
Właściwie to dziwne, że tak historyczna i ważna archidiecezja z tak barwnym arcybiskupem od tak dawna nie posiada rzecznika prasowego. W kwietniu 2019 roku po spięciach medialnych na terenie archidiecezji odbyło się spotkanie lokalnych dziennikarzy z abp. Jędraszewskim w siedzibie kurii.
Nie było to spotkanie oficjalne, więc nie było komunikatu. Dziennikarze poinformowali hierarchę o incydentach, o których wspominała również cytowana powyżej "Polityka".
Dziennikarze byli "miło rozczarowani" spotkaniem, bo arcybiskup nie tylko, że przeprosił za incydenty, ale i obiecał dobrą zmianę. Przedstawiciele mediów poprosili arcybiskupa m. in. o powołanie rzecznika prasowego, co znaczenie ułatwiłoby współpracę z mediami. Jędraszewski miał dziękować za impulsy i zadeklarował, że będzie szukał odpowiedniej osoby, ba, miał wyrazić zdziwienie skalą medialnego zainteresowania jego osobą.
Co ciekawe, na spotkaniu z dziennikarzami nie było pań z Biura Prasowego. Nie zostały zaproszone. Niestety ze złożonych obietnic przez abpa Jędraszewskiego nic nie wynikło.
Powstał za to kryzys medialny, ruszyła lawina krytyki pod adresem arcybiskupa, demonstracje solidarności ze zwolnionymi kobietami, ale też hejt przeciwko nim.
Arcybiskup z "parciem na szkło"
Wachlarz komentarzy w sieci jest szeroki: od "dobrze wam tak, karma wraca, nie wiedziałyście, z kim współpracujecie?", poprzez zapewnienia o modlitewnym wsparciu, a skończywszy na stwierdzeniach "nie nadawałyście się najwyraźniej, arcybiskup poznał się na was".
Często pojawia się konsternacja, tym bardziej że kuria broniła się ujawnieniem fragmentów prywatnej korespondencji, która miała zdyskredytować panią Adamik z racji uprzednio wręczonej rezygnacji.
Na swoim profilu na Facebooku Adamik dementowała sugestie kurii i podkreślała, że nie zrezygnowała z pracy, ale oddała się do dyspozycji przełożonego z powodu zakłóconego kontaktu, który najwyraźniej torpedował prace Biura.
Można zaryzykować stwierdzenie, że to, co miało być jedynie ustaleniem warunków współpracy na skutek ilości zadań, poskutkowało najmniej spodziewaną sytuacją: wypowiedzeniem umowy oddanym, może nawet ciut za bardzo, współpracowniczkom arcybiskupa.
- Być może tu był problem, że kobieta zwróciła uwagę hierarsze, że coś jest u niego nie w porządku – spekuluje publicysta z ogólnopolskiego czasopisma.
Ale są też inne przemyślenia wskazujące na brak logiki w postępowaniu Jędraszewskiego.
– Arcybiskup chce, by o nim mówiono. Ta niechętna, kolejna już narracja utwierdza go tylko w przekonaniach. To nie jest tak, że on mediów nie rozumie. Jest zupełnie odwrotnie – mówi mi jeden z duchownych.
Podobnie sprawę widzi inny dziennikarz "od religii".
– Najgorzej byłoby dla abp. Jędraszewskiego, gdyby w ogóle przestano o nim mówić, ale to oczywiście nierealne – konkluduje kolejny rozmówca.
I rzeczywiście w takim rozumieniu inżynierii informacyjnej zarówno biuro prasowe, a tym bardziej rzecznik prasowy, są zbędni – przełożony jest jak PR-owy Inspektor Gadget: nie tylko coś powie i pokaże, ale wykreuje i sam sprzeda swój wizerunek, a informacje na stronie internetowej i w mediach społecznościowych?
Od tego mogą być alumni seminarium – niekoniecznie rzecznik prasowy czy sztab medialny, szczególnie jeśli są to osoby świeckie, spoza duchownej kasty, a na dodatek – jak się okazuje – niezamężne kobiety, którym za bardzo zależy.
Rzecznicy prasowi w kuriach diecezjalnych lub innych jednostkach kościelnych postawieni są przed bardzo trudnym zadaniem. Zresztą, taki los rzecznika: nie może mówić, co myśli, a w chwilach kryzysowych musi chronić przełożonego. A jeśli nie potrafi odpowiednio "płynąć", tudzież umiejętnie rozpylać informacyjnego dymu kadzidlanego, powinien podać się do dymisji.
Można rzec, że funkcja ta właściwie nie różni się od odpowiedników w wielkich korporacjach czy urzędach centralnych służby publicznej.
Poza nielicznymi wyjątkami, rzecznicy prasowi powiązani z Kościołem czy Kościołami to duchowni pozostający w dość skomplikowanym stosunku służbowym ze swoim przełożonym, szczególnie zaś w hierarchicznej strukturze Kościoła.
W sprawie krakowskiej dodatkową okolicznością jest trudna do pozazdroszczenia sytuacja zwolnionych kobiet, które mimo oddania sprawie, zostały rzucone na pożarcie niezłomnym obrońcom i krytykom każdego kroku abp. Marka Jędraszewskiego, a właściwie pozostawione same sobie.
Co to jest rodzina? Definiujący to wie
Sprawa zwolnienia pracowniczek Biura Prasowego Archidiecezji Krakowskiej w równym stopniu zszokowała, co zdziwiła nie tylko środowisko dziennikarskie, ale i opinię publiczną.
W końcu katolicka instytucja z papieskimi tradycjami, na której terenie znajduje się Sanktuarium Miłosierdzia Bożego zwolniła samotne matki, pełniące również rolę matek zastępczych.
Właściwie, dla archidiecezji i samego abp. Jędraszewskiego posiadanie takich pracownic było wymarzonym PR, bo ten demonizowany i odsądzany od czci wiary hierarcha mógłby być ucieleśnieniem duszpasterskiej wiarygodności – świadectwa, które nie celebruje się w deklaracjach, a w cichości realizuje ewangeliczne rady i prorodzinne nauczanie Kościoła.
Stało się inaczej i w oświadczeniu kurii, pod którym nikt zresztą nie miał się odwagi podpisać i które też później ocenzurowano, tłumacząc wymogami RODO, mowa jest o niezamężnych kobietach, które straciły pracę i o dalszym utrzymaniu stosunku pracy z paniami, które żyją w katolickich małżeństwach.
Sprawą zwolnionych kobiet zainteresował się już Rzecznik Praw Obywatelskich, głos zabrało paru etyków katolickich, ale nie ma (na razie?) głosów Rady Episkopatu Polski ds. Rodziny (przewodniczący: bp Wiesław Śmigiel) czy przede wszystkim Rady ds. Społecznych (abp Józef Kupny) w kontekście sposobu zatrudnienia i zwolnienia kobiet samotnie wychowujących dzieci.
Ale jak wiadomo, definicja rodziny zależy od kontekstu definiującego.