Karol trafił do rodziny zastępczej w wieku 9 lat (zdjęcie ilustracyjne), WP.PL

Gdybym mógł dziś ją zobaczyć i spojrzeć jej w twarz powiedziałbym, że jest starą k… i że traktowała mnie gorzej niż psa. Ale ja bym wcale nie chciał patrzeć jej w twarz, bo ta twarz jest strasznie surowa i przerażająca.

Znęcanie psychiczne było codziennością, poniżanie chlebem powszednim, a tłuczenie normą. Ciotka, którą państwo wyznaczyło na prawnego opiekuna, nie była głupia. Po głowie i rękach biła z otwartej dłoni, tak, że nie było śladów. Tylko po dupie dostawał wężem ogrodowym i pasem, ale kto by tam zaglądał mu w majtki.

Świetne wyniki w nauce i fakt, że był ministrantem stanowiły wystarczające dowody na to, że w domu jest tak, jak być powinno. Zresztą, wszyscy wiedzieli, że ciocia z wujkiem to dobre, starające się małżeństwo. Zdecydował się opowiedzieć o tym, co go spotkało, bo jak twierdzi, są tematy, o których trzeba opowiadać. Postawił tylko dwa warunki, damy mu nowe imię i zmienimy nazwę miasta, w którym rozegrał się jego koszmar.

Mama zachorowała i zmarła

- Mogę być Karol?
- Możesz. A dlaczego właśnie tak?
- Lubię być Karolem. Tak na mnie wołali na boisku i wiesz co, czasem dalej mówię ludziom, że jestem Karol.

Miał 13 lat, kiedy wszedł do starej szopy ze sznurem w ręku. Wakacyjne słońce przebijało się przez spróchniałe deski, oświetlając stojące równo rowery. Wśród nich niebieski góral z biegami, który dostał na komunię.

Karol z uwagą oglądał sufit, szukając chociaż jednego miejsca, w którym mógłby zawiesić linę. Deska po desce, w poszukiwania kołka, haka, czegokolwiek, co utrzymałoby jego ciężar. To były najgorsze chwile jego życia, nie mógł dłużej oglądać jej twarzy, ale nie mógł też znaleźć żadnego, cholernego miejsca, na którym mógłby się powiesić. Odpuścił. Rzucił sznur ze starannie zawiązanym supłem w kąt i zamknął za sobą drzwi. Nie wiedział jeszcze wtedy, że to właśnie w tej szopie skończy się jego przygoda z piekłem. Ale nie tego dnia. I nie w taki sposób.

- Była jakaś myśl, która trzymała cię przy życiu?
- Jak to leci… "Nie poddaj się, bierz życie jakim jest i pomyśl, że na drugie nie masz szans…" Znasz?
- Pewnie, że znam. Kto to śpiewał?
- Zaraz zobaczę. Boże, jak dawno tego nie słuchałem.

Karol odwraca się i googluje autora słów, które uratowały mu życie. Na ekranie miga zdjęcie jego ślicznej dziewczyny. Obok laptopa stoi kubek z kawą, umowa o pracę na stanowisku inżyniera i kilka książek do magisterki, którą właśnie kończy. Podobno o tym, jak Karol poradził sobie w życiu opowiadają podczas szkoleń w Centrum Pomocy Rodzinie. Jego historia ma być motywacją dla przyszłych pracowników socjalnych, że nie wszystkie dzieci, które wychodzą z patologii, stają się patologią. Mówią, że Karol jest dumą CPR-u.

- Myslovitz! To wtedy ciągle leciało w radiu. Moje rodzeństwo też to znało.
- Powiedz mi jeszcze raz, ile masz rodzeństwa?
- Dziewięcioro.

Karol ma czterech braci i pięć sióstr. Najmłodsza ma 18, najstarszy 37 lat. Mieszkali pod Łodzią. Ojciec był rolnikiem - kawałek pola, kilka świń. Matka pracowała w szpitalu. Nieraz nie mieli co do garnka włożyć, ale wszyscy we wsi wiedzieli, że w tym domu oprócz biedy była też miłość. Mama kochała całą dziesiątkę i o całą dziesiątkę dbała jednakowo. Do 2000 r. żyli więc spokojnie, choć czasem głodno. Wtedy mama dostała wylewu i po kilku miesiącach zmarła.

- W rok po śmierci matki, ojciec poszedł do więzienia.
- Za co go zamknęli?
- Za przestępstwa seksualne. Mnie nie mówiono, co dokładnie zrobił. Wiem, że molestował moją ciotkę. Wiem też, że oskarżono go o molestowanie moich sióstr.

To był dzień jak każdy inny. Karol wrócił ze szkoły jako pierwszy. Uczniem nie był pilnym, ale zdolnym. Z lekcji zapamiętywał tyle, że spokojnie mógł darować sobie naukę w domu. Rzucił gdzieś niedbale plecak i rozłożył się na kanapie przed telewizorem. Kątem oka zobaczył ojca, który szykował się do wyjścia. Zakładał kurtkę i buty. I tak dziwnie na niego patrzył.

- Zapytał mnie, czy chcę go jeszcze zobaczyć, czy chcę, żeby on wrócił. Powiedziałem, że pewnie, że chcę, a czemu mam nie chcieć? On zawsze gdzieś jeździł na tym swoim składaku i zawsze wracał.

Ale tym razem nie wrócił. Mijały godziny. Zdezorientowana gromadka zebrała się razem, czekając na ojca. Dopiero wieczorem do drzwi zapukali policjanci w asyście strażników miejskich. Dzieciakom powiedziano, że tata jest w więzieniu, że prędko nie wyjdzie, że od dziś najstarszy brat zajmuje się gospodarstwem, a cała reszta zostaje przydzielona do nowych rodzin zastępczych, że muszą pożegnać się ze sobą nawzajem, i że mają 15 minut na spakowanie.

- Większość rodzeństwa trafiła do kuzynów albo do znajomych mamy. Tylko ja ze starszym i młodszym bratem miałem jechać do zupełnie obcych ludzi.
- Bałeś się?
- Nie. My byliśmy trzema poszukiwaczami. Chodziliśmy na wyprawy do lasu i przebijaliśmy się przez największa chaszcze. To miała być po prostu nasza kolejna przygoda.

Ciotka i wujek - duma łódzkiej społeczności

Karol nie wiedział jeszcze wtedy, że ta przygoda będzie zupełnie inna. I że będzie ich ostatnią wspólną przygodą. Chłopcy trafili do szanowanej rodziny z Łodzi. Wykształcone, dobrze sytuowane małżeństwo miało doświadczenie w wychowywaniu dzieci – kiedy trójka ich synów skończyła, zaadoptowali chłopca z domu dziecka, a teraz wzięli jeszcze trójkę nieszczęśników, których matka zmarła, a ojciec poszedł do więzienia. Ciocia i wujek byli prawdziwymi bohaterami łódzkiej społeczności. Wujek nie lubił dużo mówić. Cenił ciszę i samotność, ale ciotka dbała, żeby trzej bracia mieli co zjeść, byli czyści i zadbani. Sielanka trwała cztery miesiące. Potem chłopcy zaczęli doprowadzać ciotkę do szału. Wystarczyło niedbale położyć ręcznik, albo źle ułożyć buty, by zasłużyć na pełne obrzydzenia spojrzenie i groźbę oddania do domu dziecka.

- Wieczorami rozmawialiśmy po cichutku, że chyba coś jest nie tak, że w normalnych rodzinach to tak nie wygląda. Ale wtedy nie byłem jeszcze pewny.

Karol zyskał pewność, któregoś poranka, kiedy jego brat znów zmoczył łóżko. Zdarzało mu się to często, podobno ze względu na stres, którego doświadczył. Do tej pory ciotka bez słowa zmieniała pościel obrzucając chłopca typowym dla siebie spojrzeniem. Tym razem było inaczej. Nalała pełną wannę wrzątku, a lała prosto z czajnika. Kazała chłopcu się rozebrać i wejść do wanny. To był jej sposób na oduczenie chłopca nocnego sikania.

- Wszedł?
- Nie pamiętam momentu, w którym wszedł. Pamiętam, że bardzo długo trzymał się obu krawędzi wanny i zwisał nad tym wrzątkiem. Nogi miał wygięte na bok, żeby nie dotknąć wody. Byłem w szoku.

Mijały miesiące. Ciotka miała lepsze i gorsze dni. Czasem była awantura, czasem dostali w dupę. W szkole nie mieli za dużo znajomych, bo miastowe dzieciaki wyśmiewały się z nich. Rodzeństwa nie widywali, a z wujkiem i chłopcem z domu dziecka właściwie nie rozmawiali. Była tylko ciotka i oni – trzej poszukiwacze, gotowi na przygodę, która już wkrótce miała nadejść. Pewnego dnia ciotka oznajmiła, że dostała w spadku dom pod Łodzią. Nie było ważne, że czekała ich kolejna przeprowadzka i kolejna zmiana szkoły.

Ważne było tylko to, że wracali na wieś. Na ukochaną wieś, gdzie mogli buszować po krzakach i szukać skarbów. Dzieciaki w nowej szkole tolerowały dużo więcej niż te miastowe – brudne buty, podarte koszulki i potargane włosy były dla nich normą. Ale jednego nie akceptowały.

- Poszedłem wtedy do VI klasy. Pamiętam, że jak oni się dowiedzieli, że jesteśmy z rodziny zastępczej to się zaczęło… Dwa razy dostałem takie lanie, że ledwo chodziłem. Później trochę mi odpuścili, ale i tak ciężko było się uporać z tymi wiejskimi gangami.

Karol nie wiedział jeszcze wtedy, że wredne dzieciaki już wkrótce okażą się jego najmniejszym problemem. Nadeszła zima. Bracia nie mogli dłużej biegać po krzakach i bawić się na podwórku. Ciotka wyznaczyła im dokładny rozkład dnia – po szkole obiad, potem lekcje i czytanie książek. Wszystko na specjalnie przydzielonym stole w pokoju, w którym stał też telewizor. Wiecznie włączony telewizor. Gdy chłopcy odrabiali lekcje, musieli siedzieć do niego plecami, gdy czytali książki także, ale ciotka szybko nabierała podejrzeń.

"Wy nie czytacie, wy słuchacie telewizora!" – krzyczała. Chłopcy szli więc na górę, ale tam wszystkie pomieszczenia przeznaczone były tylko do snu. Nie chciało im się spać, więc przenosili się do kuchni, ale szybko byli z niej wyrzucani, bo dzieci nie miały tam wstępu. Podobnym zakazem objęty był strych i piwnica.

- Gdzie spędzaliście czas wolny, kiedy była zima?
- Pamiętam, że często staliśmy w trójkę w przedpokoju, przy takim dużym regale. Do czasu, gdy nie zastała nas tam ciotka i nie kazała zająć się czymś pożytecznym. Wtedy krążenie po domu zaczynało się od nowa.

Pierwsza krew zostawiła ślady na spodniach

Karol swoją pierwszą prawdziwą karę dostał w lecie, nim poszedł do VI klasy. Siedział na ławce przed domem i zdrapywał małe strupki, których miał pełno na nogach. Kiedy cienkie stróżki krwi popłynęły po jego chudych łydkach, ciotka wyszła z domu. Ten widok niezwykle ją rozzłościł. Kazała mu się wypiąć i tłukła go wężem ogrodowym. Może pobrudził ją krwią, a może krzyczał zbyt cicho, ale ciotka uznała, że na tym kara się nie skończy.

- Wzięła taki wieszak na płaszcze z przedpokoju, złapała moją głowę i wkręcała mi go w skroń. Pamiętam, że to trwało dość długo, i że ból był ogromny.

Kolejną pamiętną karę dostał niedługo później, podczas obiadu, kiedy postanowił podzielić się ciekawostką usłyszaną na lekcji. Nie wie już dziś, czego dotyczyła, ale ciotce się nie spodobała. "Wasz nauczyciel ma joba" – stwierdziła. "Sami macie joba" – wypalił Karol i dalej zajadał kanapki. W jednym momencie znalazł się na ziemi, uderzony z całej siły w głowę. Wstał. Oberwał jeszcze raz, drugi, trzeci. Zobaczył, że cała podłoga jest we krwi, podobnie jak koszulka i spodnie. "Widzisz, jak nabrudziłeś!" - krzyknęła ciotka. Kazała mu prędko posprzątać bałagan, a sama wróciła do kolacji.

- To była krew z mojego nosa. Tego dnia coś musiało pęknąć mi w śluzówce, bo zacząłem mieć krwotoki bardzo często. Szczególnie wtedy, kiedy coś notowałem, więc na lekcjach miałem ze sobą chusteczki. Gdy tylko widziałem kropelki krwi na kartkach zeszytu, od razu zakrywałem nos i pytałem, czy mogę iść do łazienki się wysmarkać.

Znęcanie psychiczne było codziennością, poniżanie chlebem powszednim, a tłuczenie normą. Ciotka nie była głupia. Po głowie i rękach biła z otwartej dłoni, tak, że nie było śladów. Tylko po dupie dostawali wężem ogrodowym i pasem, ale kto by tam zaglądał im w majtki. Świetne wyniki Karola w nauce i fakt, że był ministrantem, stanowiły wystarczające dowody na to, że w domu jest tak, jak być powinno. Zresztą wszyscy wiedzieli, że ciocia z wujkiem to dobre, starające się małżeństwo. Karol miał tego dość i postanowił przerwać milczenie. Zrobił to na komunii jednego z braci, bo komunie i osiemnastki były jedynymi momentami, w których rodzeństwo spotykało się ze sobą. Zaszył się między gośćmi ze swoją starszą siostrą i pośpiesznie powiedział jej o wszystkim. Kiedy wrócili, ciotka zamknęła go w pokoju. "Co powiedziałeś?" - powtarzała z kamienną twarzą. Karol się nie przyznał – przecież ona nie mogła tego słyszeć. Później dostał lanie i szlaban na wychodzenie, a także zakaz na słodycze, owoce i telewizor. Wiele lat później siostra przyznała się, że powiedziała o wszystkim swoim opiekunom, a oni zadzwonili do ciotki. Wymienili się kilkoma uprzejmościami i zakończyli rozmowę stwierdzeniem: "Ach te dzieciaki!".

- Przecież miałeś opiekuna z Centrum Pomocy Rodzinie. Czemu mu nie powiedziałeś?
- Ja tę moją opiekunkę widziałem tylko raz, na samym początku. Ciotka zawołała nas do salonu, a my powiedzieliśmy, że wszystko dobrze. Później, gdy naprawdę było źle, już jej nie widziałem. Przychodziła zawsze, kiedy byliśmy w szkole. Pamiętam, że kilka razy, jak wróciłem do domu, to widziałem jeszcze kubki z niedopita kawą w salonie. Ale jej już nie było.

Podrobiony podpis i pierwsza ucieczka

Karol zaczynał dojrzewać. Miał 13 lat i rosła w nim frustracja oraz potrzeba buntu. Stawiał się coraz częściej, a ciotka biła go coraz mocniej. Jedynek nie dostawał prawie nigdy, bo był dobrym uczniem, ale któregoś dnia zapomniał odrobić pracę domową. Nauczycielka napisała mu notatkę: "Karol nie odrobił zadania domowego. Niedostateczny", którą ciotka musiała podpisać.

- Ja wtedy w głowie miałem tylko jedno: "Ona mnie zajebie".

Karol długo się nie zastanawiał. Znalazł w domu jakiś stary kwit i podrobił podpis ciotki. Nie był zbyt udany. Na szczęście, nauczycielka nawet tego nie sprawdziła. Na nieszczęście, na podrobiony podpis kilka dni później trafiła ciotka. Karol dostał lanie, dowiedział się też, że skończy w więzieniu jak jego ojciec. Nie mógł wychodzić, ani oglądać telewizora, a ciotka uznała, że w ramach dodatkowej kary powinien nauczyć się na pamięć słownika ortograficznego. Szybko okazało się, że dla 13-letniego chłopca jest to po prostu niewykonalne, wtedy znalazła jakąś starą sztukę teatralną. Miał kilka dni, by nauczyć się jej na pamięć i wyrecytować bez zająknięcia. Nie pamięta już dziś, co to był za dramat, ale miał wiele słów, których Karol w ogóle nie rozumiał. Zakuwał więc tak mocno, że kiedy umiał już 20 stron, mówił ciotce, że umie dopiero 10, by zyskać więcej czasu i uniknąć kolejnego lania. Ciotka zapytała go z pierwszych siedmiu stron, które Karol wyrecytował bez zająknięcia. Później odpuściła. Ale szlaban na wszystko pozostał.

- Przez wiele tygodni mogłem wychodzić tylko do szkoły i do kościoła. Więc pamiętam, że do kościoła chodziłem codziennie.

Pewnego dnia Karol wyszedł do kościoła i już nie wrócił. Wziął ze sobą starszego brata –zdecydowali, że uciekną do rodzinnego domu. Szli pieszo przez cały dzień, po to, by spędzić tam godzinę. Brat od razu zawiadomił policję, która odwiozła uciekinierów z powrotem do rodziny zastępczej. Obaj składali zeznania w obecności policjantów oraz ciotki, która wbijała w nich kamienny wzrok.

- Baliśmy się powiedzieć, jaka była prawda. Obaj powiedzieliśmy, że zatęskniliśmy za domem. Byłem zbuntowany, ale wtedy… wtedy naprawdę się bałem.
Od momentu feralnej ucieczki Karol bał się coraz częściej. Jedyne miejsce, w którym czuł się bezpiecznie, to było jego gniazdo obserwacyjne. Zbudował je na starym, nieużywanym wychodku z pustaków, który stał za domem. To była jego baza, do której często uciekał, gdy czekało go lanie. Na pustaki wspinał się w dwie sekundy.
- Do tej pory wspominamy z braćmi, jak ona mnie goni, a ja na ten wychodek. Raz mnie nawet zdążyła złapać za nogę i ciągnęła, ciągnęła, ale się nie dałem. Oni do dziś się z tego śmieją.

Wyrzuciła go domu. Policja nie słuchała

Ale to nie w gnieździe obserwacyjnym zakończyło się piekło Karola, tylko w szopie. W starej szopie o gładkim suficie, bez haka, ani nawet kołka. Karol miał 15 lat. Ciotka potrafiła kilka raz w ciągu dnia zachęcać go: „Jeśli masz ochotę, pojedź do miasta na zakupy”. Ale to nie była prośba, a rozkaz. Ochotę na zakupy musiał mieć więc zawsze, ale tym razem coś w nim pękło. Cały dzień pielił grządki. Powiedział, że jest bardzo zmęczony i nie pojedzie. Ona udała, że niedosłyszała, dając mu jeszcze jedną szansę. Ale Karol był nieugięty. Jej kamienna twarz powoli robiła się czerwona. „W tym momencie wypierdalaj z mojego domu” – usłyszał.

- Słowa , które mówiłem na policji, że kazała mi wypierdalać, były wykreślone w oficjalnych zeznaniach. Za każdym razem sąd i policja wmawiali mi, że to ja uciekłem z domu, a ja zaznaczałem na przesłuchaniach, że to było słowo "wypierdalać", że to ona mnie wyrzuciła.

Ale zanim o sprawie dowiedziała się policja, zanim doszło do zeznań i zanim raz na zawsze pożegnał się z widokiem kamiennej twarzy ciotki, Karol przebrał się w stare łachmany do robót ogrodowych. Musiał zostawić swoje ubrania, bo ciotka twierdziła, że należą do niej. W altanie znalazł rozpadające się buty i poszedł do szopy po górala, którego dostał na komunię. "Ty złodzieju, rower jest mój!" – krzyknęła ciotka.

- To była godzina 15, jak ona zaczęła mnie pilnować, żebym nie zabrał tego roweru. Pilnowała tak do wieczora, wtedy zamknęła szopę na klucz. W środku byłem ja i był mój rower.

Karol znalazł stary pokrowiec na namiot, przewrócił go na miękką stronę, zwinął się w kłębek i poszedł spać. Nie pamięta, czy coś mu się tej nocy śniło. Kiedy rano ciotka otworzyła szopę, Karol nawet na nią nie spojrzał. Szedł ścieżką przed siebie. Do domu miał 40 km, pusty plecak i rozwalające się, za duże adidasy. W połowie drogi podeszwa w jednym bucie odpadła, Karol znalazł sznurek do wiązania snopków i naprawił but. Do domu dotarł równo o 17. Akurat najstarszy brat, dwie pełnoletnie już siostry, oraz ojciec, który wyszedł już z więzienia, zaczynali oglądać Teleexpress.

- Jak mnie zobaczyli, stanęli jak wryci. Moje pierwsze słowa to były, że już tam nie wrócę.

Rano przyszedł sołtys zaalarmowany przez ciotkę. Karol opowiedział, co się wydarzyło. Pracownicy socjalni zdecydowali, że lato spędzi w domu. Później trafi do rodziny zastępczej, w której była już jego najmłodsza siostra, bo ojciec nie miał do niego praw. To były dwa miesiące zabawy i beztroski, przerywanej przesłuchaniami na policji, w CPR oraz w Sądzie Rejonowym. Pierwszy raz od ośmiu lat przesłuchiwano go bez udziału ciotki.

- Mówiłem im, że nie uciekłem, że to ona mnie wywaliła, cytowałem "powiedziała wypierdalaj w tym momencie", ale oni nie słuchali.

Pierwszy dzień nowego życia

Mimo to sąd zdecydował, że bracia Karola oraz chłopiec z domu dziecka, zostaną odebrani ciotce. Wszystko odbyło się jednak polubownie – do jej domu wkroczyli pracownicy CPR i kazali spakować się dzieciakom. Powiedzieli ciotce, że jeśli będzie robić problemy, policja czeka na zewnątrz. Bracia Karola trafili do nowych rodzin zastępczych.

- Tam w tej szopie, wiedziałeś ją po raz ostatni?
- Tak.
- Gdybyś mógł dziś ją zobaczyć i spojrzeć jej w twarz, co byś jej powiedział?
- Że jest starą kurwą i że traktowała mnie gorzej niż psa. Ale ja bym wcale nie chciał patrzeć jej w twarz, bo ta twarz jest strasznie surowa i przerażająca.

W nowej rodzinie zastępczej Karol czuł się jak w domu. Pierwszego dnia dostał do szkoły bułki, soczek i drożdżówkę. Polubił nawet kolegów z nowej, czwartej już szkoły. Grał z nimi w rugby, a na bosku mógł brudzić ubranie, bez obaw, że dostanie w dupę. Raz nawet podarł koszulkę. Nowi opiekunowie zaniepokoili się, że został pobity, ale kiedy wytłumaczył im, że to tylko gra, śmiali się wszyscy razem. Byli naprawdę kochani. Dziś Karol ma 27 lat, mieszka sam, a z ciocią i wujkiem widuje się na święta. O sadystycznej opiekunce stara się nie pamiętać.

- Co najbardziej masz jej za złe?
- Chyba to, że ja i bracia już nigdy po tym nie byliśmy tak blisko. Ona nastawiała nas przeciwko sobie, kazała kablować jeden na drugiego, zastraszała. Mówiła okropne słowa o każdym z nas i te słowa gdzieś pomiędzy naszą trójką zostaną na zawsze.

Za znęcanie się psychiczne oraz fizyczne, naruszenie nietykalności cielesnej i wielokrotne spowodowanie uszczerbku na zdrowiu, kobieta nigdy nie została pociągnięta do odpowiedzialności. Aktualnie pracuje jako pensjonariuszka w prywatnym domu opieki dla seniorów, który założył jej syn.

- Myślisz czasem o niej?
- Rzadko. Ciotka nie śni mi się po nocach i nie prześladuje mnie w myślach. Przez lata spędzone w jej domu, nauczyłem się, żeby oddzielać piekło domowe od życia na zewnątrz. Żeby stawiać taką grubą kreskę między normalnością i nienormalnością. Kiedy poszedłem na studia, to ja tą kreską oddzieliłem całe swoje poprzednie życie. Zrobiłem to, co robiłem dawniej, tylko z jedną różnicą.
- Jaką?
- Wtedy udawałem, że jest dobrze. Teraz nie udaję. Mam super życie. Moje drugie życie.