Materiały prasowe
Jeszcze do niedawna badacze wyobrażali sobie Epokę Brązu jako coś w rodzaju "Złotej Ery" - stosunkowo pokojowego okresu, w którym ludzie woleli ze sobą handlować, niż walczyć.
Do epickich bitew miało dochodzić tylko na południu Europy i na Bliskim Wschodzie. Jak pod Troją (wzgórze Hisarlik w dzisiejszej Turcji) czy pod Kadeszem (Syria). W Środkowo-Wschodniej części kontynentu nie było żadnych śladów na takie batalie. Czasem wykopywano co prawda pochodzące z epoki dowody na nagłą śmierć zadaną człowiekowi przez człowieka, jednak wskazywały one raczej na pojedyncze akty przemocy o niewielkiej skali. Ot, ktoś starł się o bydło czy kawałek żyznej ziemi. Prehistoryczni "Sami swoi".
*A potem odkryto Tollense... *
Pole walki, do której mniej więcej 3200 lat doszło nad niewielką meklemburską rzeką Dołężą, to pierwszy przekonujący dowód na dużych rozmiarów bitwę w tej części Europy w Epoce Brązu. Najstarszy znany dowód na starcie z udziałem kilku tysięcy wojowników, prawdopodobnie o ponadlokalnym charakterze, na północ od Alp. Wcześniej niespotykane poświadczenie zorganizowanej przemocy na potężną skalę i przesłankę za tym, że na tysiąclecia przed Chrystusem w tym uważanym za zacofany względem basenu Morza Śródziemnego rejonie także dochodziło do doniosłych wydarzeń.
Do odkrycia, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, doszło dość przypadkowo. Nad Dołężą od lat 80. XX wieku znajdowano artefakty z brązu, co ściągało tam archeologów amatorów. Jeden z nich, Hans-Dietrich Borgwardt, w 1996 roku w czasie poszukiwań natknął się na kawałek kości ramienia, w którą wbity był krzemienny grot. To intrygujące znalezisko skłoniło archeologów do sprawdzenia większego fragmentu terenu.
Wykopaliska pokazały, że mamy do czynienia z archeologicznym Świętym Graalem. Dały zatrzęsienie dowodów na batalię, o której nie wspominają karty historii, a która może być porównywana na przykład ze znakomicie udokumentowaną bitwą pod Kadeszem pomiędzy egipskim faraonem Ramzesem II a Hetytami.
Kadesz dzieli od Dołęży niewielki dystans czasowy, datuje się go na 1274 rok przed naszą erą. Z antycznych źródeł pisanych wiemy o nim niemal wszystko - znamy motywy walczących, liczebność wojsk Ramzesa II i Muwatalilisa II, różnice między egipskimi i hetyckimi rydwanami, a nawet nazwy poszczególnych dywizji armii faraona. Wiemy o hetyckich szpiegach wysłanych do obozu Egipcjan w celu przekazania im nieprawdziwych informacji. A nawet to, że Ramzes nakazał opisać nierozstrzygniętą bitwę jako swoje wielkie zwycięstwo.
Co mówią kości...
O Tollense wiemy tylko tyle, ile chcą powiedzieć nam kości. A tylu kości i innych pozostałości po bitwie, co w Meklemburgii, nie znaleziono nawet w nad rzeką Orontes w dzisiejszej Syrii, gdzie walczyły armie Egiptu i kraju Hetytów.
Program badawczy na szeroką skalę niemieccy specjaliści z różnych dziedzin prowadzili nad Dołężą przez sześć lat. Od 2009 do 2015 roku pole bitwy i artefakty, które tam odkopano, badali archeolodzy, geolodzy, botanicy, antropolodzy, a nawet paleopatolodzy. Przeprowadzono datowanie radiowęglowe, badania izotopowe, analizowano DNA.
Z wilgotnej, dobrze konserwującej ziemi wydobyto ponad dziesięć tysięcy kości. Ustalono, że należą one do co najmniej 130 osób i 5 koni. Badanie węglem C14 pozwoliło stwierdzić, że wszyscy zginęli około 1250 roku przed naszą erą. Te dane wskazywały na niespotykane znalezisko - dużą bitwę późnej Epoki Brązu w części Europy uważanej za peryferia ówczesnej cywilizacji. Starcia potężnych armii rezerwowano dla południowej części kontynentu i tamtejszych królestw. Dla Greków, Trojan czy Egipcjan. Rejon bałtycki miał być słabo zaludniony (gęstość zaludnienia północnych Niemiec tego okresu szacuje się na 3-5 osób na kilometr kwadratowy - to mniej więcej tyle, ile dziś wynosi gęstość zaludnienia Kanady czy Islandii) i zamieszkały przez zacofane w stosunku do krajów Śródziemnomorskich i Bliskiego Wschodu plemiona.
Analiza znalezisk zdecydowanie przeczyła temu obrazowi. Początkowo powściągliwi archeolodzy zakładali, że mają do czynienia z lokalną potyczką, ale szczątków było zwyczajnie zbyt dużo. Szef wykopalisk, dr Detlef Jantzen, uważa, że przebadano nie więcej niż 10 procent terenu bitwy. A skoro na takim wycinku znaleziono 10 tysięcy kości 130 osób, na całym obszarze poległych może być nawet 750.
W antycznych bitwach zwykle ginęło 10-20 procent wszystkich walczących, liczbę uczestników starcia można zatem oszacować na kilka tysięcy. Jeśli życie stracił co piąty wojownik, nad Dołężę mogło ich ściągnąć nawet 4000. A to już każe myśleć o zorganizowanych armiach, a nie oszalałych plemionach bijących się o krowy.
Za jakąś formą organizacji walczących przemawiają też inne przesłanki. Niemal wszyscy zabici byli mężczyznami, większość w chwili śmierci miała od 20 do 40 lat, a więc była w wieku w sam raz dla wojowników. 27 procent szczątków nosi ślady zaleczonych urazów, w tym urazów głowy, co sugeruje, że mamy do czynienia raczej z ludźmi zawodowo trudniącymi się walką, niż uzbrojonymi rolnikami. Zwróćmy też uwagę na znalezioną przy poległych broń. Wykonane z brązu naramienniki, groty strzał, włóczni, topory, pierścienie z cyny - to wyposażenie elity. Drewniane maczugi - wyposażenie wojowników niższej rangi.
Śmierć na różne sposoby
Kości noszą znamiona różnych śmiercionośnych broni tamtej ery. Jej rodzaj, a także sposób zadania śmierci, archeologom pomogli ustalić paleopatolodzy. Wgłębienie jak od maczugi rozpoznać można dość łatwo, cięcie brązowego miecza, ślad grota strzały czy strzaskanie w wyniku potężnego uderzenia, prawdopodobnie włócznią, jest już trudniejsze. Ale dzięki nowoczesnej technologii - możliwe do ustalenia, nawet jeśli kość leżała pod ziemią przez trzy tysiące lat.
Niezwykle ciekawe jest to, że część broni, od której ginęli walczący, trafiła do Meklemburgii z obszarów oddalonych o setki kilometrów. A jeszcze ciekawsze - że z daleka przybyła część wojowników!
Żmudne badania obecnych w szczątkach izotopów strontu, ołowiu i tlenu (ich zawartość różni się w zależności od ukształtowania terenu, na którym ktoś mieszkał, czynników geologicznych, czy częstości opadów) pozwoliły wysnuć teorię, że wśród walczących były dwie grupy - jedna to ludzie, którzy żyli na terenie północnych Niemiec, czyli w uproszczeniu miejscowi. Inni mogli natomiast przybyć z południa i zachodu Niemiec, z Czech czy z Danii.
Analiza DNA wykazała natomiast, że część uczestników bitwy żywiła się prosem, wówczas mało znanym w rejonie Bałtyku zbożem, za to bardziej popularnym w części kontynentu o cieplejszym klimacie. Wśród poległych byli też tacy, którzy dzielili sporą część genomu ze współczesnymi mieszkańcami południa Europy, Skandynawii czy Polski!
- To nie była banda lokalnych idiotów, tylko wysoce zróżnicowana populacja - mówił magazynowi "Science" Joachim Burger, genetyk z Uniwersytetu w Moguncji. Z kolei Helen Vandkilde z Uniwersytetu w Aarhus porównała armię znad Dołęży do tej, która według Homera miała złupić Troję, złożonej z walczących we wspólnym celu mniejszych grup.
O możliwy udział praojców Polaków w tajemniczej pomorskiej bitwie zapytaliśmy dra Jantzena. - Niektóre wyniki badań izotopu strontu wskazują na południowowschodnią część Europy Środkowej. Regionów pochodzenia wojów nie udało się jednak zidentyfikować tak precyzyjnie, jak o tym marzyliśmy - powiedział nam jeden z głównych badaczy stanowiska.
To było niezłe wojsko
Niemieccy naukowcy wciąż czekają na szczegółowe wyniki analizy DNA, i to z wielkimi nadziejami. Liczą, że dadzą one bardziej precyzyjną odpowiedź na pytanie, skąd pochodzili uczestnicy bitwy. Z rezultatów badań izotopowych nie są w pełni zadowoleni - w wielu przypadkach ich wyniki są niejednoznaczne, pasują do kilku lokacji. Za najbardziej uderzający fakt, jaki można stwierdzić na ich podstawie, badacze uznali ten, że część uczestników walk nie pochodziła z północnych Niemiec i musiała przebyć długą drogę, by dotrzeć na pole bitwy.
Za udziałem ludów z innych regionów przemawia również co innego - w dolinie Dołęży nie znaleziono do tej pory żadnego większego osiedla z tamtych czasów. Nie znaleziono go także na wschód i na zachód od doliny. A zatem - jeśli była to walka lokalnych ludów, gdzie owe ludy żyły? Skąd w miejscu, wokół którego nie było dużych osad, nagle wzięłoby się kilka tysięcy wojowników z lokalnych plemion?
Zgromadzenie w jednym miejscu tylu ludzi z odległych miejsc było jak na tamte czasy niesamowitym wyczynem. - Polegli nad Dołężą na pewno nie są wojami z kilku okolicznych wiosek. Kilka tysięcy wojowników to znaczna siła, co sugeruje istnienie organizacji politycznych, które były w stanie zgromadzić pod jednym przywództwem wielu uzbrojonych mężczyzn. Możemy zatem podejrzewać istnienie w tym regionie dość dużych wodzostw i występowanie istotnych konfliktów zbrojnych o sporym zasięgu - mówi nam Wojciech Pastuszka, pasjonat archeologii, który przez dziesięć lat prowadził cenionego bloga Archeowiesci.pl.
Wiemy już, że w bitwie brało udział kilka tysięcy wojowników, a część z nich walką zajmowała się zawodowo. Możemy zakładać, że nie były to wyjątkowo duże dzikie bandy, a raczej zorganizowane armie, które miały swoich dowódców i oficerów. Wiemy też, że wielu z nich przebyło setki kilometrów, zanim stanęło do boju.
O co jednak walczyli? Jak wyglądała największa znana do tej pory prehistoryczna bitwa naszej części Europy?
W 2013 roku badania geomagnetyczne ujawniły w pobliżu wykopalisk pozostałości 120-metrowej przeprawy przez Dołężę z drewna i kamienia. Przeprawę zbudowano około 600 lat przed bitwą. Naukowcy sądzą, że mogła być naprawiana, konserwowana i wykorzystywana przez kilka wieków. Mogła być miejscem powszechnie znanym. Wszystko wskazuje na to, że to dostęp do niej był powodem walk.
Bitwa o most?
- Została wybudowana około 1900 roku p.n.e i istniała przynajmniej do roku 1250 p.n.e, kiedy miała miejsce bitwa. Nie wiemy, czy walczono o kontrolę nad nią, ale to dość znamienne, że strefa, w której znajdujemy ludzkie kości i inne artefakty, zdaje się zaczynać właśnie przy przeprawie - mówi nam dr Jantzen. - To musiał być strategiczny punkt na trasie wschód-zachód, prawdopodobnie o znaczeniu większym, niż lokalne - dodaje.
Istnienie takiej konstrukcji mówi nam przynajmniej tyle, że w regionie był ktoś zdolny do zainicjowania jej budowy i do utrzymania jej jako funkcjonalnej przez długi czas. A to duży wysiłek organizacyjny, pojedyńcze plemię nie byłoby do tego zdolne. Czy zatem przeprawa była kontrolowana przez jakieś znaczące, a nieznane z kart historii, wodzostwo lub księstwo, które w chwili zagrożenia stanęło w jej obronie? Czy to do jego wojowników należą szczątki, które identyfikuje się z lokalną ludnością? Wydaje się to całkiem możliwe.
Archeolodzy na podstawie rozkładu znalezisk ustalili dość dokładny scenariusz bitwy. - Grupa ludzi próbowała przejść z jednej strony rzeki na drugą i wtedy została zaatakowana. Najpierw ostrzelano ją z łuków, potem doszło do walki z użyciem włóczni, noży, mieczy i maczug - mówi Jantzen. Rozlew krwi zaczął się przy przeprawie i rozciągnął na terenie około trzech kilometrów wzdłuż rzeki.
Batalia nie trwała długo, brak śladów gojenia się ran na znalezionych kościach każe przypuszczać, że było to co najwyżej kilka dni. Zwycięzcy zebrali z pola bitwy łupy, a przynajmniej część ciał wrzucili do wody, co ochroniło je przed drapieżnikami i ptakami. Na kościach nie ma bowiem śladów obgryzania i ciągnięcia, jakie zostawiają padlinożercy. Ci zabici, przy których znaleziono ozdoby i cenne metale, musieli zginąć w trudno dostępnych miejscach, na przykład utonąć w bagnie.
Pozostają pytania czym były armie, które starły się nad Dołężą. Dlaczego jedna strona nie chciała dopuścić, by druga przedostała się z brzegu na brzeg? Te kwestie wyjaśnić jest najtrudniej. Mamy tu w zasadzie same hipotezy.
- Bardzo trudno w oparciu o pozostałości jednej bitwy tworzyć jakąś szczegółową rekonstrukcję nadbałtyckich społeczności. W rachubę wchodzi bardzo wiele scenariuszy wydarzeń i nie mamy wystarczającej wiedzy, aby wskazać ten właściwy - zaznacza Wojciech Pastuszka. Wskazuje jednak na fakt, że bitwa nad Dołęża miała miejsce w podobnym czasie, w którym wielkie niepokoje targały wspaniałymi cywilizacjami na południu Europy i na Bliskim Wschodzie.
- Około 1200 roku p.n.e. dochodziło tam do ataków tak zwanych Ludów Morza. Najeźdźcy pustoszyli Anatolię i Lewant, płonęły też mykeńskie pałace, a kilkadziesiąt lat wcześniej miała prawdopodobnie miejsce wojna trojańska. Może to przypadek, że bitwę datuje się na podobny czas, ale nie można wykluczyć, że wstrząsy z rejonu Morza Śródziemnego i wydarzenia nad Bałtykiem mogły mieć wspólne źródło - wyjaśnia.
Kto upadł w epoce brązu...
Okres trzynastego i dwunastego stulecia przed naszą erą określa się jako "Late Bronze Age collapse" - załamanie późnej Epoki Brązu. Według amerykańskiego historyka Roberta Drewsa w ciągu 40-50 lat upadło wtedy każde liczące się miasto we wschodniej części basenu Morza Śródziemnego. Wśród możliwych przyczyn wymienia się ochłodzenie klimatu (między 1300 a 1200 rokiem p.n.e. stał się zimniejszy i bardziej deszczowy), erupcje wulkanów i suszę. Dostęp do najważniejszych zasobów mógł stać się mocno utrudniony i doprowadzić do masowych wędrówek ludów, a te - do wojen.
- W okolicach 1300 roku p.n.e. obserwujemy dużo zmian. Na przykład wiele wskazuje na to, że podaż metali znacząco się zmniejszyła. To prawdopodobne, że właśnie w tym kontekście należy rozpatrywać bitwę nad Dołężą. Choćby dlatego, że szlaki handlowe musiały w takiej sytuacji stać się niebezpieczniejsze - tłumaczy dr Jantzen.
Jeśli w tym czasie niespokojnie było nad Morzem Sródziemnym, wydaje się prawdopodobne, że tereny nadbałtyckie były areną podobnych wydarzeń. Jeden lud szukał dla siebie nowego miejsca i wypierał drugi, ten wyparty był zmuszany do migracji i ścierał się z kolejnym. W takim świecie musiało dochodzić do sporych rozmiarów zbrojnych starć.
Pastuszka rozważa scenariusz podobny do tego, który kilkanaście stuleci później został wywołany przez pojawienie się w Europie niebezpiecznych Hunów. - Pod koniec istnienia Imperium Rzymskiego najazd Hunów na Ukrainę, a potem Nizinę Węgierską spowodował ucieczkę wielu ludów. Germanie, Alanowie, Sarmaci wtargnęli na terytorium cesarstwa uciekając przed Hunami i rozpierzchli się od Grecji po Półwysep Iberyjski. Potężna migracja. Tollense może sugerować podobne zjawisko, które objęło tereny od Bałtyku po basen Morza Śródziemnego. Nie wiemy jednak, czy jest związek między bitwą nad Dołężą, a atakami Ludów Morza i załamaniem się wielkich cywilizacji Epoki Brązu. Mamy tylko intrygującą zbieżność chronologiczną - zaznacza.
Archeolodzy twierdzą, że w połowie drugiego tysiąclecia przed Chrystusem w środkowej Europie miały miejsca duże przemieszczenia ludności. Przypuszcza się, że społeczności rolników i hodowców bydła były wtedy atakowane przez ludy koczownicze. Na cmentarzysko wojowników takiego ludu niespełna dziesięć lat temu natrafiono w Górzycy w województwie lubuskim. Groby są starsze od Tollense o około 400 lat, ale to kolejna wskazówka, że w późnej Epoce Brązu w naszym rejonie dużo się działo, a mieszkający tu ludzie wcale nie żyli spokojnie, stroniąc od wojen.
Hipotez dotyczących bitwy nad Tollense można postawić naprawdę dużo. Wojna o kontrolę nad Bursztynowym Szlakiem? Bitwa nieznanej z kart historii miejscowej potęgi (zdaniem niektórych mogła to być potęga prasłowiańska. Większość naukowców przyjmuje jednak, że Słowianie pojawili się w tej części Europy około VI wieku naszej ery) ze sprzymierzonymi armiami z różnych części kontynentu? A może wskazówka za tym, że wojna trojańska tak naprawdę rozegrała się właśnie w rejonie bałtyckim (taką teorię rozważał włoski historyk-amator Felice Vinci w książce "O bałtyckim pochodzeniu eposów Homera")?
Pomorska Troja?
Detlef Jantzen mówi nam, że stanowisko Tollensetal nie daje dowodów na poparcie takich sensacyjnych stwierdzeń. Pokazuje za to, że w antycznych czasach konflikty o dużej skali miały miejsce nie tylko w rejonie Morza Śródziemnego, ale i na północy. A taka zorganizowana przemoc każe przypuszczać, że struktura władzy na terenach nad Bałtykiem była w Epoce Brązu bardziej rozwinięta, niż wyobrażaliśmy to sobie jeszcze kilka lat temu. - A groby możnowładców, którzy rządzili tymi ziemiami, prawdopodobnie już odkryliśmy, tyle że jeszcze nie wszystkie odkrycia rozumiemy - uważa Jantzen.
Zdaniem szefa wykopalisk nad Dołężą bitwy raczej nie można nazywać piękną nazwą "Pomorska Troja", jaką próbuje się jej nadawać. - Nie wydaje mi się, żeby była ona opowiednia. Choć mamy do czynienia z konfliktem o niespotykanej wcześniej na północy Europy skali, wciąż niewiele wiemy o podłożu konfliktu. Z archeologicznego punktu widzenia bardziej rozsądne byłoby porównywanie Tollense z bitwą pod Kadeszem - mówi.
W nierozstrzygniętej batalii nad rzeką Orontes mieliśmy dwa silne państwa i dwóch potężnych władców - wspomnianych już Ramzesa i Muwatallisa. Kto starł się w Meklemburgii, co doprowadziło do walki o przeprawę, jakimi językami władali wojownicy i jakie organizacje polityczne reprezentowali? Tego na razie nie jesteśmy w stanie ustalić.
Zdaniem Wojciecha Pastuszki bitwa wcale nie musi świadczyć o istnieniu jednej dużej politycznej organizacji. Równie dobrze możemy mieć do czynienia z dowodem na luźną współpracę okolicznych mieszkańców. - Może zaistniało zagrożenie, pojawili się najeźdźcy, kilka ludów znajdujących się na ich trasie dowiedziało się, że nadciągają i zwołali każdego mężczyznę, który mógł wziąć do ręki topór czy łuk, a potem stawili im czoła przy przeprawie? - zastanawia się.
Czy odkrycie bitwy nad Dołężą zmieni myślenie historyków i archeologów o Epoce Brązu na terenach Europy Środkowo-Wschodniej? Czy na ziemiach między innymi dzisiejszej Polski żyły ludy lepiej zorganizowane i bardziej wojownicze, niż wcześniej się nam wydawało? Bardzo wiele na to wskazuje. Także znaleziska polskich archeologów. Nie ma wśród nich śladów po tak epickiej bitwie, ale jest inny ciekawy materiał.
- Znamy osiedla obronne wznoszone już we wczesnej epoce brązu. Przykładem może być osada w Bruszczewie z południowo-zachodniej Wielkopolski, badana przez archeologów z Poznania pod kierownictwem profesora Janusza Czebreszuka. Tollense to zjawisko późniejsze, ale przypadające na okres, kiedy budownictwo obronne jest już stosunkowo dobrze udokumentowane. A przecież palisad czy wałów nie wznoszono bez powodu – mówi nam Sylwia Domaradzka z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego.
- Budowa takich grodów wymagała dużego wysiłku i doskonałej organizacji, co świadczy o znacznym stopniu zaawansowania cywilizacyjnego żyjących tu ludzi. Na epokę brązu datowana jest także część rytów naskalnych, które pojawiają się na terenach alpejskich i w Skandynawii, przedstawiających różne rodzaje broni. To wskazuje, że miała ona dla ówczesnych ludzi duże znaczenie, a starcia zbrojne nie były im obce – kontynuuje Domaradzka.
Znaleziska takie jak nad Dołężą są bezcenne dla pogłębienia naszego stanu wiedzy o historii rejonu Morza Bałtyckiego, jednak pewne tajemnice mogą na zawsze pozostać tajemnicami. Choćby ta, kim byli ludzie, którzy mieszkali na tych ziemiach, jakim mówili językiem, czy istniało tu jakieś regionalne mocarstwo. Niektórzy bardzo chcieliby przesunąć słowiańskość ziem nad Odrą i Wisłą o tysiące lat, ale taki obraz antycznego świata, choć kuszący, nie broni się twardymi faktami i dowodami. Tollensetal tych dowodów nie dostarcza. Być może pełne wyniki analizy DNA pozwolą stwierdzić, czy w bitwie walczyli ludzie, których potomkowie po wielu stuleciach nazwą się Polakami.
Wobec braku źródeł pisanych z tych czasów musimy liczyć głównie na kości. A te nie wszystko chcą opowiedzieć. - W przypadku takiej Dołęży nie mamy najmniejszych możliwości ustalenia, jakimi językami mówili walczący w tej bitwie ludzie - rozwiewa wątpliwości Pastuszka.
- Same kości nie powiedzą nam, jakim ktoś mówił językiem, jakie były jego wierzenia i obyczaje. Pewne rzeczy jesteśmy w stanie zrekonstruować, ale obraz, który uzyskujemy, wciąż jest bardzo niepełny - dodaje Domaradzka.
Nadzieja w tym, że nauka nigdy nie chce stać w miejscu i z biegiem czasu wyposaża swoich wyznawców w coraz doskonalszy arsenał badawczy. Kto wie, może wkrótce da im do ręki narzędzia, które umożliwią kolejne fascynujące odkrycia o zamierzchłej historii naszej części Europy?