Bartosz Luliński, WP.PL
- Boże, pan wygląda zupełnie jak ksiądz Piotr! – pani Katarzyna, którą spotykam przed kościołem, ma łzy w oczach. Przed chwilą modliła się za księdza, który odebrał sobie życie. - No kropka w kropkę, jakbym jego widziała - mówi i wyciera nos w chusteczkę. - Myślałam, że pan z rodziny. Brat może.
O tym, jak bardzo przypominam zmarłego, usłyszę jeszcze kilka razy. Również golił głowę i nosił brodę. Był niewiele starszy - miał 39 lat. Może z powodu tego podobieństwa, a może z ludzkiej potrzeby wypłakania się, mieszkańcy Kotunia opowiadają mi o zmarłym duchownym.
Jego ciało znaleziono w sobotę, 15 czerwca. Powiesił się w niewielkim domku obok kościoła. Tam mieszkał. Plebania była zarezerwowana dla proboszcza.
Dwie plebanie
Do budynku kotuńskiej plebanii, na tyłach kościoła, prowadzą dwie drogi. Jedna do drzwi z napisem "kancelaria parafialna". Dzwonek nie działa. Nie ma też informacji o godzinach otwarcia.
Źródło: WP.PL / Domek, w którym mieszkał ksiądz Piotr.
- Tam zawsze jest zamknięte - mówi pan Marek, którego spotykam przed kościołem.
Druga droga prowadzi do prywatnej części plebanii, w której mieszka proboszcz. Budynek jest duży i okazały.
Ale w Kotuniu jest też druga plebania. Mały, skromny domek, kilkadziesiąt metrów dalej. Tutaj mieszkali wikariusze.
- Mieli fatalne warunki - opowiada mi jeden z księży z siedleckiej diecezji. Prosi o anonimowość. - Okna były nieszczelne, zimą w kożuchach spali.
- Księża się skarżyli. W końcu jakieś dwa lata temu, założyli im ogrzewanie - mówi pan Edward z Kotunia i pokazuje zbiornik na gaz, który stoi przed domkiem wikariusza. - Ale to i tak wstyd, żeby proboszcz mieszkał w takim wielkim domu, a młody ksiądz w komórce. Ale proboszcz się tu nigdy nie mógł z wikariuszami dogadać.
Bójka
O regularnych konfliktach proboszcza z wikariuszami wiedzą w Kotuniu niemal wszyscy. Młodzi księża zmieniali się co roku. Piotr wytrzymał dwa lata.
Źródło: WP.PL / Plebania. W okazałym budynku mieszkał tylko proboszcz.
- Przed nim był tu taki ksiądz z wojskowej parafii - opowiada pani Małgorzata, która pracuje w piekarni niedaleko kościoła. - Ten się nie patyczkował. Jak się któregoś razu z proboszczem pokłócił, to mu w mordę dał.
- I jeszcze go później do szpitala zawiózł - dopowiada pan Edward. - Nie ma się co dziwić, młody, wysportowany, to takiego dziada jednym ciosem załatwił. No i go przenieśli do innej parafii. Znaczy tego młodego. Bo stary jest nie do ruszenia.
O stosunki na linii proboszcz-wikariusze próbuję zapytać siedlecką kurię. Pytam też o częstotliwość zmian wikariuszy i konflikt pomiędzy księdzem Piotrem a proboszczem. Odbijam się niczym od ściany.
"Ze względu na szacunek dla zmarłego oraz w związku z obowiązywaniem przepisów związanych z RODO (dane biometryczne, dawniej wrażliwe) Kuria Siedlecka nie udziela informacji związanych ze śmiercią ks. Piotra" - informuje mnie rzeczik prasowy kurii, ksiądz Jacek Świątek.
Kolejna wiadomość, w której proszę o odpowiedź na pytania niedotyczące personalnie zmarłego księdza, pozostaje bez odpowiedzi. Mówią za to inni księża z diecezji siedleckiej, którzy sprawę parafii w Kotuniu dobrze znali.
- Wszyscy wiedzieli co się na tej parafii dzieje. Biskup też musiał wiedzieć, bo jeśli wikariusze zmieniają się co roku, to musi wzbudzić podejrzenia - opowiada jeden z księży i prosi o anonimowość. - Jeśli proboszcz nie może się dogadać z jednym, to OK, można to zrozumieć, ludzie są różni. Z dwoma jeszcze też. Ale z żadnym? No, coś tu jest nie tak. A jak nie wiadomo, o co chodzi, to jak zwykle chodzi o pieniądze.
Co łaska, ale nie mniej niż 1800
O proboszczu mieszkańcy Kotunia mówią chętnie i nie są to opinie pochlebne. Z kimkolwiek rozmawiam, zawsze pojawia się temat pieniędzy. Jak mówią mieszkańcy, bardzo dla księdza proboszcza ważnych.
- Wie pan, ile proboszcz bierze za pogrzeb? 1800 złotych. Sam! Za organistę i całą resztę trzeba dodatkowo zapłacić - oburza się pan Marek. Tę samą wersję nieoficjalnego cennika potwierdza mi pięciu innych mieszkańców. - Ludzie uciekają z Kotunia, żeby ślub wziąć, bo ich na księdza nie stać! Ale z pogrzebem się tak nie da.
Źródło: WP.PL / Na pogrzebie księdza Piotra zebrały się tłumy parafian.
- Chciałam ochrzcić dziecko - opowiada młoda dziewczyna, którą spotykam przed piekarnią. - Najpierw ksiądz powiedział, że tego nie zrobi, bo nie wie, czy zostanie wychowane w wierze. Jak ksiądz Piotr interweniował, to się łaskawie zgodził. Po mszy pytam "ile?". Usłyszałam "co łaska". No to dałam mu 100 złotych, a ksiądz mówi "150 się należy".
Jak mówią mieszkańcy, zamiłowanie do pieniędzy miało być jedną z podstawowych przyczyn konfliktu między proboszczem a księdzem Piotrem. Bo podejście do finansów obaj księża mieli zupełnie różne.
- Ksiądz Piotr, jak chodził po kolędzie, to od tych biedniejszych w ogóle kasy nie chciał. A jak już brał, to pytał "czy na pewno możecie tyle dać?" i "czy to nie za dużo?" - opowiada pan Edward. - Jak się stary ksiądz dowiedział, to młodemu zakazał chodzić po kolędzie. Bo się kasa musiała zgadzać.
Mieszkańcy mają dość proboszcza, a śmierć księdza Piotra przelała czarę. Chcą, żeby biskup go odwołał. Jestem świadkiem rozmowy, jaką pan Marek przeprowadza z sekretarzem biskupa, z którym próbuje się umówić.
Jak mówi sekretarz, ksiądz biskup jest zajęty i nie ma czasu na spotkania.
- Dopiero po niedzieli - słyszę przez telefon.
- Ale jak to po niedzieli? Po takiej tragedii ksiądz biskup nie znajdzie dla nas czasu? - pyta zirytowany pan Marek.
Sekretarz w końcu mówi, żeby mieszkańcy przyszli w poniedziałek o godz. 11. Po czym się rozłącza.
"Piotrek nie pasował"
Ze śmiercią Piotra parafianie nie mogą się pogodzić. Jak mówią, był życzliwy i dobry. Taki, jaki powinien być ksiądz.
Źródło: WP.PL / "Jemu nic nie było wolno, tylko słuchać i być posłusznym" - mówią o księdzu Piotrze parafianie.
- Jeździł po Kotuniu rowerem, z każdym porozmawiał, z każdym się przywitał - opowiada pan Marek. Choć do kościoła nie chodzi, księdza Piotra bardzo lubił. - Wszyscy go tutaj lubili. I dzieci, i starsi.
Dobrze mówią o nim też koledzy kapłani.
- To był taki ksiądz z powołania - mówi jeden z księży z diecezji siedleckiej. - Był zaangażowany, dużo mu się chciało. Zderzał się przez to z podejściem tzw. góry, gdzie liczą się głównie pieniądze.
Andrzej był z Piotrem na jednym roku w seminarium duchownym. Księdzem nie został, wyrzucono go na trzecim roku. Jak mówi, do dziś nie wie za co.
- Piotrek też nie miał w seminarium łatwo. Skończył w 2006, a powinien był rok wcześniej. Przesunęli mu któreś święcenia, nie pamiętam czy kapłańskie czy diakonackie - opowiada Andrzej, kiedy spotykam go na pogrzebie Piotra. - Jego pierwszą parafią była Wola Uhurska. W nagrodę go tam nie wysłali.
Ksiądz gorszego sortu
Ksiądz Piotr opiekował się kotuńską Oazą. Na Facebooku można znaleźć zdjęcia z warsztatów i spotkań, które prowadził. Uczył też w szkole.
W niedzielę, 16 czerwca, miał pojechać z dziećmi na wycieczkę.
- Proboszcz mu zabronił - mówi pani Małgorzata. Potwierdzają inni mieszkańcy. - Powiedział, że sam pojedzie. Wycieczkę odwołano. A ksiądz bardzo chciał jechać. Lubił pracować z młodzieżą i był w tym dobry.
Jak opowiadają parafianie, wycieczka to nie jedyna rzecz, od której młody ksiądz był odsuwany.
- Nieraz było tak, że przy jakiejś ważniejszej uroczystości proboszcz księdza odpychał i sam mszę prowadził - mówi pani Małgorzata. - Jemu nic nie było wolno, tylko słuchać i być posłusznym.
- Któregoś razu, w czasie odpustu, proboszcz zaprosił kilku księży z innych parafii - opowiada pan Edward. - Młodego nawet na obiad nie zaprosił. Traktował go jak popychadło.
Ksiądz Piotr, podobnie jak poprzedni wikariusze, miał odejść z parafii. Mieszkańcy go polubili, chcieli żeby został. Zamierzali nawet poprosić biskupa, żeby go nie przenosił.
- Przyszedł wtedy do nas i prosił, żebyśmy nie szli. Że chce odejść, że już nie może wytrzymać - mówi pan Edward. - No i nie poszliśmy.
- Ja nie mogę sobie z tym poradzić - mówi pani Małgorzata i zaczyna płakać. - Byłam wtedy w pracy, jak go wynosili, w worku. A on chodzi z podniesioną głową i nic sobie z tego nie robi - mówi o proboszczu.
Biała dama
O księdza Piotra chcę zapytać proboszcza. Otwiera drzwi nieco zdziwiony.
- Ktoś mnie podgląda - mówi z uśmiechem.
Ubrany schludnie, na biało. Starannie uczesany. Ma 67 lat ale wygląda znacznie młodziej.
- Nie będę rozmawiał na ten temat - mówi, gdy pytam o księdza Piotra. - Jest rzecznik w kurii, proszę pytać rzecznika.
Ksiądz zamyka drzwi.
Źródło: WP.PL / Najbliżsi przy trumnie zmarłego księdza.
Na parkingu przed kościołem spotykam kolejnego mieszkańca Kotunia. Jest wyraźnie zainteresowany moją rozmową z proboszczem.
- A wie pan, jak na niego mówią? "Biała dama". Bo zawsze taki wystrojony na biało - mówi. - Powinniśmy go stąd już dawno wywieźć na taczce.
Skoro ksiądz proboszcz nie chce rozmawiać, dzwonię do rzecznika. Ale bezskutecznie. Dzwonię zatem do sekretarza biskupa.
- Proszę się kontaktować z rzecznikiem - słyszę w słuchawce.
- Od dwóch dni ksiądz rzecznik nie odbiera telefonów - tłumaczę sekretarzowi.
- Co ja wam poradzę? Nie jestem upoważniony - odpowiada sekretarz. - Szczęść Boże - mówi i odkłada słuchawkę.
"Nasza wina"
Wtorek, godz. 17. W kościele w Kotuniu zaczyna się modlitwa różańcowa w intencji zmarłego księdza. Wszystkie ławki są zajęte.
Na modlitwę przychodzi też proboszcz, ale nie bierze w niej bezpośredniego udziału. Siada w konfesjonale. Do spowiedzi nikt nie przychodzi.
O 17.30 kończy się różaniec i zaczyna msza św. Chwilę wcześniej proboszcz wychodzi z konfesjonału i idzie się przygotować. Przed mszą połowa wiernych wychodzi.
Przed kościołem słychać ożywione dyskusje. O wyjeździe na pogrzeb, o zmarłym wikariuszu i o proboszczu.
- Dlaczego sami organizujemy wyjazd? Dlaczego ksiądz proboszcz nic nie robi? - pyta oburzona parafianka.
- Dzisiaj przynajmniej na różaniec przyszedł, bo wczoraj w ogóle go nie było - dopowiada druga.
Pojawiają się też wzajemne pretensje. Bo problemy powszechnie lubianego i cenionego księdza Piotra nie były tajemnicą.
- Jak chodził po kolędzie, to mówił, że już nie może wytrzymać, że ten stary go gnębi - opowiada jedna z mieszkanek Kotunia. - Mówił też, że się leczy na depresję. A myśmy nic nie zrobili! To za nas się trzeba modlić, bo to chyba diabeł zszedł do Kotunia.
- Ja go kiedyś pytałam jak możemy mu pomóc - odpowiada inna parafianka. - Powiedział wtedy "nic nie jesteście w stanie dla mnie zrobić".
Co ma zrobić młody ksiądz?
Ksiądz Piotr, o czym doskonale wiedzą parafianie, leczył się na depresję. Jak informuje mnie jeden z siedleckich duchownych, kilka dni przed śmiercią miał otrzymać przeniesienie do innej parafii. Poprosił wtedy o urlop zdrowotny. Biskup jednak odmówił.
Pytam jednego z siedleckich księży, co może zrobić kapłan, który ma problemy. Czy ma się do kogo zwrócić po pomoc?
- Jeżeli spotka się ze ścianą w kurii w postaci kanclerza, który to zlekceważy lub sekretarza, który nie dopuści do spotkania z biskupem i powie, aby nie zawracać głowy biskupowi głupotami, to zostaje sam - odpowiada ksiądz. - Wielu młodych księży boryka się z depresją. Zamykają się w sobie. Izolują się. Znam kilku księży, którzy mieli myśli samobójcze, bo nikt nie chciał ich słuchać.
O samobójstwach wśród duchownych mówi się rzadko, bo Kościołowi jest to nie na rękę. Ale to nie znaczy, że problem nie istnieje. W samej tylko diecezji tarnowskiej od 2006 roku samobójstwo popełniło 9 księży.
Źródło: WP.PL / Wyprowadzenie trumny z ciałem księdza Piotra z kościoła.
Ostatni w poniedziałek. Ojciec Piotr, jezuita z Nowego Sącza zastrzelił się. Pozostawił po sobie dwa listy pożegnalne.
Wcześniej powiesił się m.in. 31-letni wikary ze Starego Sącza. W 2006 roku proboszcz z Łukowicy koło Limanowej zginął po upadku z wysokości. Diecezja przekonywała wówczas, że był to nieszczęśliwy wypadek. Tak samo, jak w przypadku proboszcza z Żelazówki koło Dąbrowy Tarnowskiej, który zmarł po przedawkowaniu leków.
"My - sami księżą, ale także środowisko, w którym żyjemy, udajemy, że tej normalności w życiu księdza nie ma. Jedna i druga strona wchodzi w takie konwenanse, że ci, którzy przeżywają problemy, dochodzą do wniosku: nie mogę pokazać słabości. Kiedy to robię, to zawsze mi się za to obrywa, że obdzieram święty stan kapłaństwa z godności" - napisał na swoim blogu jezuita Grzegorz Kramer, po samobójstwie jednego z księży w 2017 roku.
"Widok księdza w trumnie, z wyraźnym śladem na szyi jest tak samo smutnym widokiem jak widok młodej dziewczyny, która w ostatnią podróż została zaopatrzona w bandaże na nadgarstkach" - dodał.
"Niepotrzebna irytacja"
Piątek, 21 czerwca. O godz. 9.30 w kościele w Kotuniu rozpoczyna się msza żałobna. Prowadzi ją siedlecki biskup. Przyjeżdża kilkudziesięciu księży, przychodzą tłumy parafian.
- Pamiętajcie, że jesteśmy z wami. W waszym bólu i w waszym smutku - mówi ksiądz głoszący homilię. I wymienia zasługi księdza Piotra. Mówi, jakim dobrym kapłanem był i jak "gorliwie głosił Słowo Boże".
- Teraz go tak chwalą? Dlaczego wcześniej nic nie zrobili? - słyszę rozmowę dwóch parafianek.
Z ambony pada też prośba o modlitwę "bez niepotrzebnej irytacji".
- Słyszy pan, jakich słów oni używają? "Tragicznie zmarł"? "Niepotrzebna irytacja"? - mówi Andrzej, kolega Piotra z seminarium. - Jak oni mogą spojrzeć w oczy jego rodzinie?
Wśród księży obecnych na mszy brakuje proboszcza kotuńskiej parafii. W dniu mojej pierwszej wizyty w Kotuniu złożył rezygnację i przeszedł na emeryturę.
- Biskup Siedlecki przyjął rezygnację, a do czasu mianowania nowego proboszcza wyznaczył administratora parafii - informuje rzecznik prasowy kurii ks. Jacek Świątek.
Jednocześnie w siedleckiej prokuraturze rozpoczęło się śledztwo w sprawie śmierci księdza.
- Prokurator wszczął śledztwo w sprawie doprowadzenia przemocą albo groźbą bezprawną do targnięcia się na życie (art. 151 KK). Powołał biegłego, zlecono sekcję zwłok. Do tej pory nie została przeprowadzona. Po niej będzie wiadomo, w jakim kierunku dalej prowadzić postępowanie. Wykaże też ona, czy osoby trzecie przyczyniły się do śmierci, czy nie - powiedziała w rozmowie z WP prokurator rejonowy Katarzyna Wąsak.
- Nie potwierdzam i nie zaprzeczam - tak prokurator odpowiedziała na pytanie o to, czy konflikt w parafii mógł mieć wpływ na sprawę.
- Wątpię, żeby go skazali - mówi o proboszczu pan Edward. - Będzie sobie spokojnie żył na emeryturze i nikt go nie będzie niepokoił. Ale przynajmniej już go tu nie ma. Tyle dobrego.