Marlena, niegdyś twarda policjantka, dziś pomaga kobietom w ciąży, Maciej Stanik, WP.PL
Kilka scen z dzieciństwa małej Marleny.
Przedszkole. Mówi, że będzie milicjantką. Akurat dzieci poznają różne zawody, ona jest zafascynowana dzielnicowym, który z pasją opowiada o swojej pracy. Zresztą nie tylko ona. Choć milicja nie ma w latach 80. najlepszej prasy, dzielnicowego w okolicy lubią i szanują.
Wczesna podstawówka. Kiedy koleżankom rodzi się młodsze rodzeństwo, jest pierwsza do pomocy. Uwielbia maluchy, chętnie pójdzie na spacer. Umie nakarmić, przewinąć. Myśli, że w przyszłości mogłaby się tym zajmować zawodowo. Może nie jako przedszkolanka, ale praca w domu dziecka? Głowę ma pełną ideałów, chce robić coś dla ludzi.
Późna podstawówka. Odważnie idzie na komisariat, żeby dowiedzieć się, co musi zrobić, żeby w przyszłości tu pracować. Rezolutną panienkę traktują z lekkim rozbawieniem, ale tłumaczą: musisz się dobrze uczyć, zdać maturę, potem iść na studia, bo potrzebujemy osób wykształconych. Najlepiej na prawo albo ekonomię.
Rok 1989. Marlena zdaje maturę i składa papiery na studia. Wybiera ekonomię. Bliscy liczą, że dziecięce marzenia o służbie i mundurze wywietrzeją jej z głowy. Przecież to nie jest praca dla kobiety! Zresztą Polska się zmienia, pracy dla ekonomistów nie zabraknie. Kariera stoi przed nią otworem. Studenci zachłystują się nowymi możliwościami, pociągają ich atrybuty człowieka sukcesu: garnitury i garsonki, anglojęzyczne nazwy stanowisk, pieniądze pozwalające na zakup tego wszystkiego, co pokazują zachodnie reklamy, na razie dość nieudolnie tłumaczone na polski. Pieniądze zarabiane w prywatnych firmach są nieporównywalne z tym, co oferuje budżetówka. Po jednej stronie jest kariera, po drugiej klepanie biedy.
Marlena idzie do policji
Marlena obstaje przy swoim. Przez moment myśli nawet o wojsku. Ale armia początku lat 90. ma dla kobiet skromną ofertę: stanowiska przy biurku, na zapleczu. A ona nie zamierza przekładać papierków. Dlatego nie jest wcale zachwycona, kiedy po studiach dostaje pracę w Komendzie Głównej Policji.
- Szukali kogoś po ekonomii, poszłam, nie wiedząc dokładnie, o jakie stanowisko chodzi. Trafiłam do działu logistycznego, miałam zajmować się przetargami. Służba była moim marzeniem. Wszyscy odwodzili mnie od tego, więc mówiłam, że to przecież będzie praca "przy Policji". Ale ja chciałam czegoś innego i wiedziałam, że jak tylko pojawi się możliwość, to się przeniosę.
Młoda ekonomistka, zanim zacznie służbę, musi zaliczyć szkolenie podstawowe. Nauka w Szczytnie utwierdza Marlenę w przekonaniu, że nie chce utknąć w logistyce. Najbardziej interesują ją zajęcia z prawa i kryminalistyki.
- Cel miałam jasny: "pezety". Już pierwszego dnia, jak tylko weszłam do komendy na rozmowę kwalifikacyjną, zobaczyłam drzwi do gabinetu dyrektora Biura do Spraw Walki z Przestępczością Zorganizowaną. Wiedziałam, że chcę tam pracować.
W 1998 roku udaje jej się przenieść. Już do końca służby zostaje w biurze ds. walki z PZ, potem przekształconym w Centralne Biuro Śledcze.
I tutaj zaczyna się ta część życia Marleny, o której nie chce i nie może za wiele opowiadać. Lepiej nawet nie pytać, bo zaczyna się irytować. Żadnych dat, żadnych spraw, nawet ogólnikowo. Kto pamięta jednak atmosferę lat 90. i kolejnej dekady, wie, że policjanci walczący z przestępczością zorganizowaną mieli co robić. W latach 90. media regularnie donosiły o gangsterskich egzekucjach – strzelaniny i wybuchy były stałym elementem walk o wpływy. Dopiero w 2000 roku rozbito gang pruszkowski, dłużej działała grupa powiązana z Wołominem.
Ale o tym Marlena nie powie ani słowa. Może tylko tyle, że służba była całym jej życiem. - Nic nie było dla mnie problemem. Ani zarobki, niższe niż w biznesie, ani nocne dyżury, praca w weekendy, wyjazdy, z których nie było wiadomo, kiedy się wróci. Lubiłam jeździć na realizację, lubiłam adrenalinę, lubiłam, jak coś się działo. Wiedziałam, że przy mnie są ludzie, do których mam stuprocentowe zaufanie. I wiedziałam, że robię coś ważnego. I dobrze się w tym odnajdywałam, choć jak ktoś na mnie spojrzy, to trudno mu uwierzyć, czym się zajmowałam. A zawsze byłam drobna i szczupła. Czasami przestępcy nie mogli uwierzyć, że jestem policjantką. Podobno nie wyglądałam na nią. "Pani prokurator" do mnie mówili. Zresztą tylko osoby z najbliższego otoczenia wiedziały, że jestem policjantką. Niekiedy dochodziło do zabawnych sytuacji, gdy ktoś mnie przez przypadek rozpoznał w materiale w mediach.
Służba kontra dom
Marlena z adrenaliną i tempem życia w służbie radziła sobie znakomicie. Jej mąż – trochę gorzej.
– Nie ma nic wspólnego z tym środowiskiem. Na początku było dla niego trudne, że nie wie do końca, gdzie jestem, co robię i kiedy wrócę. Sprawdzał, czy media nie informują o jakichś większych akcjach i próbował się domyślać. Chyba go to trochę przerastało. Za dużo emocji, do których ja byłam przyzwyczajona – opowiada Marlena.
Ale nigdy nie próbował walczyć z pracą żony. Akceptował, że służba to jej życie. Ustalili nawet, że jeśli pojawi się dziecko, to on bierze urlop wychowawczy, a Marlena wraca do pracy. Nie wyobrażała sobie siebie udomowionej, krzątającej się, skoncentrowanej na sprawach domowych.
Wreszcie pojawiła się córka. A Marlena zaczęła weryfikować plany.
– Byłam z nią w domu i zastanawiałam się, co dalej. Dotarło do mnie, że i rodzicielstwo, i służba wymagają pełnego zaangażowania. Tego się nie da na robić na pół etatu. Zaczęłam sobie przypominać kolegów, młodych ojców, którzy widywali dzieci głownie, gdy te już spały. Koleżanki policjantki jeżdżące na realizacje z piersiami pełnymi mleka czy wysyłane w delegacje. Wiedziałam, że nie chcę takiego macierzyństwa. Z drugiej strony nie wyobrażałam sobie mojego życia bez służby i nie umiałam jeszcze podjąć decyzji.
Więc po roku Marlena wraca jeszcze do służby. Szybko dociera do niej, że to już nie jest jej miejsce. Nie jest w stanie pracować tak jak dawniej. A pracować na pół gwizdka, byle wysiedzieć godziny i dostać pensję? Tego sobie nie wyobrażała.
– Pomogło to, że miałam za sobą już 15 lat służby i uprawnienia emerytalne. Po tylu latach to nie są duże pieniądze, ale wiedziałam, że nie zostanę bez niczego, na utrzymaniu męża. Podjęłam decyzję o odejściu. I nigdy potem jej nie żałowałam. Ale muszę to podkreślić: to nie jest tak, że nie da się łączyć macierzyństwa i służby. To był mój wybór.
Marlena wsiąka w wioskę do wychowywania
O takich jak Marlena zwykle mówi się "chłopczyca". Choć drobna, delikatna, o dziewczęcej urodzie, od dzieciństwa przebywała głównie w towarzystwie kolegów. Na studiach grała w piłkę, ćwiczyła na siłowni. Potem zaczęła służbę. Wszędzie dookoła – faceci. Nawet problemy rodzicielskie znała bardziej od strony ojców niż matek.
Wszystko zmieniło się, kiedy urodziła córkę. Zaczęło się od pieluch wielorazowych.
- Sama jestem jeszcze z czasów tetry, nie chciałam, żeby córka nosiła jednorazówki. Na pieluchy wielorazowe zwykle decydują się mamy stawiające na rodzicielstwo bliskości, ekologię, noszące dzieci w chustach. Tak dowiedziałam się, że w ogóle istnieje coś takiego, jak chusta do noszenia dziecka. A że córka należała do dzieci, które trudno było odłożyć, chusta okazała się strzałem w dziesiątkę. Mając dziecko w chuście nadal mogłam spędzać czas aktywnie.
Mamy noszące chustach często organizują spotkania. Marlena poszła na jedno, potem na kolejne.Zaczęła jeździć na "chustozloty", powoli wsiąkała w ten kobiecy, macierzyński świat. I szybko doceniła siłę kobiet.
– Kiedyś były rodziny wielopokoleniowe, żyło się w otoczeniu matki, babki, sióstr, kuzynek, było wsparcie i wymiana doświadczeń. Dzisiaj kobieta rodząc może czuć się osamotniona. Dlatego same tworzymy kobiece kręgi, grupy wsparcia. Taką naszą wioskę do wychowywania dzieci.
Gdy poznaje pierwsze doule, pojawia się myśl, że też mogłaby to robić.
- Doulowanie to też forma służby, więc w pewnym sensie tak daleko nie odchodziłam od dawnej pracy – uśmiecha się.
Bo słowo "doula" pochodzi z języka greckiego i oznacza "służącą".
Matka pod profesjonalną opieką
Od 2015 roku na liście zawodów publikowanej przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej można przeczytać, że doula "udziela kobiecie w okresie ciąży i podczas porodu wsparcia emocjonalnego stwarzającego poczucie bezpieczeństwa. Przygotowuje i pomaga rodzącej w spożywaniu płynów. Masuje rodzącą. Ściśle współpracuje z osobą sprawującą opiekę nad kobietą podczas porodu, czyli położną, lekarzem". Co to oznacza w praktyce?
- Doula nie jest położną, nie należy do personelu medycznego, choć oczywiście zdarza się, że położne kończą szkolenie doulowe i dodatkowo wykonują ten zawód.. Stawiamy bardziej na aspekt emocjonalny, ale też na przekazywanie informacji i udzielanie kobiecie w ciąży, w czasie porodu i połogu wszechstronnego wsparcia – wyjaśnia Marlena Świrk.
Najczęściej doule są kobietami, które mają własne doświadczenia macierzyńskie, niektóre urodziły kilkoro dzieci. Wypełniają lukę, jaka powstała, gdy porody zmedykalizowały się, a rodzącej przestał towarzyszyć krąg bliskich i doświadczonych kobiet. Młode matki wyrwane z kobiecego otoczenia często doświadczają niepewności, lęków, osamotnienia. Szczególnie te, które rodzą po raz pierwszy, czują się "niewystarczająco kompetentne". Doula pomaga odnaleźć się w nowej roli.
- Mamy różne specjalizacje. Wiele z nas towarzyszy przy porodach, ja skoncentrowałam się na wsparciu poporodowym.
To dlatego, że poród to nie wszystko. To, co przychodzi później, też może być dla kobiety trudne.
- Duży nacisk kładę na laktację i na prawidłową opiekę nad noworodkiem – wyjaśnia Marlena.
- I nie chodzi mi o samo karmienie, tylko o proces, fizjologię laktacji, o zależności między matką a dzieckiem. Problemy mają swoje źródło. Dzięki kompleksowej opiece nad matką i dzieckiem ich jakość życia może ulec znacznej poprawie. Zainteresowałam się też karmieniem sztucznym. Wiem, że wzbudza to kontrowersje w środowisku laktacyjnym. Jednak rzetelne informacje na temat takiego sposobu karmienia są bardzo istotne dla matek, bo większość niemowląt jest karmionych właśnie sztucznie. A wbrew pozorom prawidłowe karmienie butelką (mlekiem kobiecym lub jego substytutem) nie jest łatwe.
Fanaberia dla bogatych żon?
Ile zarabia doula? - Kiedyś usłyszałam od znajomego, że doulowanie to fanaberia żon bogatych mężów. To oczywiście złośliwość, ale faktycznie do doulowania trzeba mieć zaplecze finansowe. Nie znam chyba doul, które żyłyby tylko z tego. Bo doula, jeśli chce pracować indywidualnie, musi poświęcić jednej klientce naprawdę dużo czasu. Nie można podpisać kilku umów jednocześnie, bo przecież nie rozdwoimy się, gdy dwie, trzy kobiety jednocześnie będą nas potrzebowały. Poród jest dynamiczny, nie zawsze da się go zaplanować i nie w każdej sytuacji inna doula może nas zastąpić. Dyspozycyjność i dobra organizacja "życia" są pożądanymi cechami u douli. Większość z nas ma dodatkowo różne specjalizacje czy wykonuje inny zawód.
Życie zawodowe Marleny też jest różnorodne.
Po pierwsze – fundacja Mlekiem Mamy. Założyła ją w 2018 roku z Elą Malinowską, włączając w to wszystkie wcześniejsze działania promujące karmienie piersią i prawa kobiet. - Wykłady, warsztaty, pogadanki, indywidualne spotkania, grupy dla kobiet w ciąży… Mamy co robić – mówi.
Żałuje tylko, że tyle czasu spędza przy komputerze, administrując stroną i pisząc artykuły poradnikowe. A jeszcze trzeba się postarać o granty, jeśli chcą rozkręcić fundację.
Po drugie – spotkania chustowe. Tam uczy rodziców, jak prawidłowo wiązać chustę i nosić maluchy. Można ją spotkać na przykład na zajęciach Klubu Kangura – za symboliczną opłatą można przyjść, porozmawiać o rodzajach chust i nosideł, poćwiczyć wiązanie, wyjaśnić wątpliwości. To ważne dla tych, którzy nie mogą pozwolić sobie na wydanie 200 zł na indywidualne spotkanie. To też dobra okazja, żeby nawiązać kontakty z innymi kobietami.
Po trzecie - doulowanie. Na razie Marlena przede wszystkim prowadzi warsztaty okołoporodowe, ale córka jest coraz starsza, niedługo będzie mogła sobie pozwolić, żeby podpisywać więcej umów indywidualnych.
Pieniądze?
– Gdyby były dla mnie najważniejsze, nie zostałabym ani policjantką, ani doulą. To nie są rzeczy, które robi się dla pieniędzy.
Choć niestety nie da się o pieniądzach nie myśleć. – Wiem, że zbliża się czas, kiedy nie będę mogła sobie pozwolić na pracę bez wynagrodzenia, choć dla mnie wdzięczność kobiet, którym pomagam, to bardzo wiele. Cieszy mnie widok uśmiechniętych, pewnych siebie kobiet. Wierzących w swoje kompetencje bez względu na sposób porodu czy karmienia dzieci. Ale córka rośnie, rosną potrzeby finansowe, a emerytura policyjna nie wystarczy na wszystko – mówi. Przyznaje, że nie lubi tego tematu. – Musiałam najpierw sama siebie przekonać, że wolno mi brać pieniądze za pomoc. Nie muszę tego robić za darmo. Mam prawo utrzymywać się z tego, co robię. Chciałabym, aby pasja stała się pracą i żebym nie musiała zrezygnować z tego, co robię – dodaje.
Ale wie jedno. Nigdy pieniądze nie będą na pierwszym miejscu: - Może to trochę patetyczne, ale ze służby się nie odchodzi.
Marlena Świrk. Fundatorka i Prezeska Fundacji “Mlekiem Mamy”, doula zrzeszona w Stowarzyszeniu "Doula w Polsce", Promotorka Karmienia Piersią Centrum Nauki o Laktacji (CNoL), doradczyni AND, zrzeszona w Stowarzyszeniu Edukatorów i Doradców Noszenia "Sedno". Na co dzień - żona, mama długo karmiąca piersią, ławniczka, społeczniczka i lokalna aktywistka (Warszawa - Wesoła).