., WP.PL
Katarzyna Puzyńska, autorka wydanej niedawno książki „Policjanci. Bez munduru” razem z Wydawnictwem Prószyński zainicjowała akcję charytatywną #NIEBIESKIM. Chcą wesprzeć działania Fundacji Pomocy Wdowom i Sierotom po Poległych Policjantach. Życia poległym policjantom nie wrócimy, ale możemy realnie pomóc ich rodzinom. Wirtualna Polska postanowiła włączyć się w tę akcję.
"Ja, obywatel Rzeczypospolitej Polskiej, świadom podejmowanych obowiązków policjanta, ślubuję: służyć wiernie Narodowi, chronić ustanowiony Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej porządek prawny, strzec bezpieczeństwa Państwa i jego obywateli, nawet z narażeniem życia…" (Fragment ślubowania policjantów)
Magdalena Drozdek: - Która sprawa przelała czarę goryczy?
Irena Zając, prezeska Fundacji Pomocy Wdowom i Sierotom po Poległych Policjantach: - To było w 1996 roku. 27 kwietnia będzie kolejna rocznica. Na stacji benzynowej podłożono bombę. Dzisiaj w takich wypadkach do podejrzanego przedmiotu podjeżdża robot i sprawdza, co to za ładunek. A tam policjant miał podejść i gołymi rękami sprawdzić, z czym dokładnie mają do czynienia. I miał tę bombę zneutralizować.
To był rozkaz?
A co mieli zrobić, jak dostali takie zgłoszenie? Musieli zareagować. Trzeba było się jakoś dobrać do tego ładunku. Oddział antyterrorystyczny dopiero powstawał, były pierwsze ćwiczenia dla funkcjonariuszy, policjanci mieli na wyposażeniu kombinezon...
Ale to był pierwszy taki przypadek, że bomba wybuchła policjantowi niemal w rękach. Doznał wielu obrażeń. Zmarł dwie godziny po eksplozji. Sprawców nigdy nie znaleziono. Przypuszczaliśmy, że mogły to być porachunki grup przestępczych. Gangi rywalizowały między sobą a ofiarami byli przypadkowi ludzie. I policjanci.
Co stało się z rodziną tego funkcjonariusza?
Zostawił żonę i dwie córki. To taka modelowa sytuacja. Ginie policjant, zostają dzieci i żona. Na początku o sprawie jest głośno, bo ludzie współczują i dyskutują. Potem jedno dramatyczne wydarzenie przykrywają inne i o zmarłym szybko się zapomina. Zostaje za to rodzina w żałobie i z problemami. Wie pani, co stało się z jego żoną? Joasia po śmierci męża latami działała w naszej fundacji. Zmarła jesienią 2018 roku.
Więc Fundacja Pomocy Wdowom i Sierotom po Poległych Policjantach. To był naturalny gest środowiska funkcjonariuszy, którzy chcieli pomagać swoim?
To była konieczność. W latach 90. było wiele takich zamachów jak ten na stacji benzynowej. Działały grupy przestępcze takie jak Wołomin, a policjanci ginęli z ich rąk. Gdy odchodził funkcjonariusz, koledzy chcieli pomóc jego rodzinie. Zbierali "do czapki", by pomóc tym często bardzo młodym wdowom, które nagle zostawały same z dziećmi i domem na utrzymaniu.
W pewnym momencie mieliśmy dosyć takich zbiórek. Chcieliśmy lepiej się zorganizować. W ustawie o policji nie dało się nic zmienić, by poprawić sytuację rodzin osieroconych, by był ustalony tryb postępowania na wypadek śmierci policjanta i żadnych nowych zapisów wprowadzić się nie dało.
Wiadomo, że dzieci dostają rentę, ale to często nie wystarczy. Wysokość renty zależy przecież od wynagrodzenia zmarłego. Dlatego powołaliśmy fundację, by móc pomagać wdowom systematycznie.
Są takie sceny w filmach: strzelanina, giną policjanci, trup ścieli się gęsto. I tyle. A pani powiedziała kiedyś, że policjanci często giną po cichu.
Bo nie każda śmierć jest spektakularna i atrakcyjna medialnie. Ludzie wolą sensację. Nie o wszystkich sprawach może być głośno. Do opinii publicznej trafiają tylko te przerażające historie. Jak wtedy, gdy w 2010 roku, zginął Andrzej Struj.
Zaatakował go nożownik. Zostały po nim na świecie dwie dziewczynki [młodszy aspirant Struj na przystanku zwrócił uwagę mężczyznom, którzy rzucali w tramwaj koszem na śmieci. Rok później sąd skazał sprawców odpowiednio na 25 i 15 lat więzienia – przyp. red].
Inny przypadek: nasz chłopak zginął pod Wrocławiem. To była też głośna sprawa. Bandyci próbowali okraść bankomat, zaczęła się strzelanina. Zginął gangster i policjant. Ten chłopak osierocił dwójkę dzieci.
Skupiacie się głównie na pomocy osieroconym dzieciom?
Zawsze powtarzałam, że trzeba zrobić wszystko, by dzieci zmarłych policjantów nie stały pod budką z piwem. Dziś już budek nie ma, ale to tylko symbol. Walczymy o to, by dzieci mogły się uczyć, żeby mogły czasem pojechać na wakacje. Wie pani, jak wiele dzieci rodzi się już po śmierci taty policjanta? Ostatnio odwiedził nas Adrian. Ma teraz 25, może 26 lat. Pytam go: "Ile miałeś, gdy zginął tata?". Słyszę: "Dwa tygodnie". Nie może pamiętać ojca. Nie ma żadnego wspomnienia o nim.
W takiej sytuacji dzieci myślą o ojcach jako o bohaterach, czy mają żal, że dorastały bez nich?
Myślę, że tłuką im się w głowie różne myśli. Czy musiał być tym bohaterem, skoro ja teraz sam muszę żyć? Ale zdaje mi się, że myślą o ojcach głównie jak o bohaterach. Tak, żeby ich śmierć nie poszła na marne. Jeszcze do niedawna często jeździłam po Polsce i odwiedzałam rodziny poległych policjantów.
Gdy zaglądało się do pokoi dzieci, to często widziało się w szafie mundur po ojcu. Na regałach stoją zdjęcia. Są też takie dzieciaki, które wstępują do policji. Mimo tego, co przeszły. Nigdy nie usłyszałam od żadnego z nich słów o ojcach: "Głupi był, po co tam się pchał".
Na to podejście ma wpływ, jak wdowa poradziła sobie z odejściem męża?
Każda kobieta inaczej przechodzi żałobę. Z żalem borykają się wszystkie. Ten, który zostaje przy życiu, zawsze wyrzuca sobie jakieś zachowanie. Dziewczyny słyszą np. od teściów, że niepotrzebnie godziły się na to, żeby mężowie wstępowali do policji.
Powiedziała pani dziewczyny. Trafiają do was młode wdowy?
A ile ma pani lat?
Dwadzieścia sześć.
Mamy podopieczne, które zostały wdowami w tym wieku. Dzisiaj dziewczyny na ogół później wychodzą za mąż i też później rodzą. Ale takich wdów koło trzydziestki jest dużo. Są i młodsze, są i te przy nadziei, gdy dowiadują się, że mąż zmarł na służbie. Jedną z naszych podopiecznych jest Ela.
W grudniu 2018 roku tuż przed Bożym Narodzeniem, zmarł jej mąż. Tylko on wiedział, że Ela jest w ciąży. Nie zdążyli pochwalić się rodzinie. Zamiast cieszyć się dobrą nowiną, organizowali pogrzeb. W lipcu przyszło na świat jej maleństwo. Ja sama miałam 28 lat, gdy zostałam wdową. Mieliśmy już wtedy trójkę dzieci.
Jak pani przez to przeszła?
Obowiązki stawiają człowieka do pionu. Nie ma rady, nawet jeśli się nie chce i życie jest straszne. Maluch podejdzie, o coś poprosi – trzeba się ogarnąć. Myślę, że dzieci bardzo pomagają. Wystarczy choćby tylko, że są. Później wstąpiłam do policji, ale nie chcę mówić o swojej historii.
Katarzyna Puzyńska w swojej nowej książce "Policjanci. Bez munduru" opublikowała rozmowę z młodszą aspirant, która pracuje jako technik kryminalistyki. Mówi, że gdy zamyka wieczorem oczy, widzi twarze osób, z którymi zetknęła się w pracy.
Pani też tak ma?
Pamiętam mnóstwo twarzy i historii. Takich z czasów, gdy dopiero zakładaliśmy fundację. Policjant patrolował swój rejon radiowozem. Skończył służbę i teoretycznie powinien wrócić do domu. Ale nikt go nie widział. Nie zdał samochodu, nie zgłosił się do jednostki, nie zakończył formalnie dyżuru. Nie było ani policjanta, ani radiowozu. Komendant zarządził poszukiwania. Szukali dwa dni. Ostatecznie znaleziono radiowóz zatopiony w stawie. Policjant był zmasakrowany. Byłam przerażona. Jak można być takim bandytą, poturbować policjanta i potem jeszcze go utopić?
Wiadomo, jaki był powód?
Zemsta. Zamordowany był skutecznym policjantem. Miał haki na grupę przestępczą, która działała w jego mieście. Do dziś nie wiadomo jednak, kto go zabił. Są też takie historie: trzy lata temu Marek Dziakowicz, policjant z Wałbrzycha, zginął, ratując tonącego w Bałtyku nastolatka. Był na urlopie, zadziałał instynktownie. Chłopak przeżył, Marek utonął. Miał żonę i 9-letnią córkę.
Opiekujecie się 240 rodzinami. To 240 śmierci. 240 historii kobiet, które usłyszały: "Pani mąż nie żyje". Co się wtedy czuje?
Przede wszystkim zwątpienie. Na początku jest niedowierzanie. "To niemożliwe. Ci wszyscy ludzie się mylą". Ten stan niewiary trwa, aż musisz zidentyfikować zwłoki, pojechać do szpitala. Zorganizować pochówek.
Pani też nie wierzyła, że męża już nie ma?
Oczywiście. Ale potem przychodzi moment, gdy do ciebie to dociera. Trzeba iść na pogrzeb. Choć gdzieś wciąż kołaczą się myśli: "Na jaki pogrzeb? Nigdzie się nie wybieram". Człowiek jest młody i nie dopuszcza do siebie, że może stać się coś tragicznego. Trzeba się z tym pogodzić, zaakceptować to, bo inaczej nie da się normalnie funkcjonować. Trzeba zacząć od nowych zasad: nie ma go i koniec. Żałoba to naturalny proces. Trwa przynajmniej rok. Pierwsza rocznica śmierci, pierwsza Wigilia bez męża, pierwsze urodziny. Ten pierwszy rok jest najgorszy. Dlatego tak ważna jest pomoc wdowom. Kobiety piszą nam, że dzięki nam odzyskały wiarę w człowieka.
Zdarza się, że wdowy nie chcą państwa pomocy?
Jasne, nie wszyscy są w stanie otworzyć się na pomoc. Czasem dzieje się też tak, że wprost mówią nam, że im nie dzieje się nic złego, a są inne osoby bardziej potrzebujące. Nie chcą pieniędzy. Wolą wziąć udział we wspólnym wyjeździe i spotkać kobiety w tej samej sytuacji. Bo ważne jest, gdy można porozmawiać z kimś, kto dokładnie wie, jakie to nieszczęście.
Fundacja Pomocy Wdowom i Sierotom po Poległych Policjantach ma misję, o której nieczęsto mówi się w mediach. Ginie policjant, ale co z jego rodziną? Fundacja wspiera rodziny, które ledwo wiążą koniec z końcem. Funduje stypendia dzieciom policjantów, organizuje kolonie i obozy. Wspierają też finansowo te rodziny, których nie stać na kosztowne leczenie czy rehabilitację. Członkowie fundacji działają pro bono. Środki, którymi wspierane są wdowy i sieroty, pochodzą z 1 proc., zbiórek charytatywnych i wsparciu zaprzyjaźnionych organizacji i firm.
Cały dochód z akcji charytatywnej #NIEBIESKIM zostanie przeznaczony na potrzeby podopiecznych fundacji. Logo akcji i zarazem grafikę, która zostanie zlicytowana, stworzył Papcio Chmiel, do akcji przyłączają się znane i lubiane osoby, które przekazują przedmioty na licytacje (m.in. Marcin Dorociński, Aleksander Doba, Radosław Majdan, Budka Suflera).
Jeśli zechcesz przekazać jakiś przedmiot na aukcję, napisz wiadomość na email: policjanci@proszynskimedia.pl.
Więcej informacji o akcji na facebookowej stronie Katarzyny Puzyńskiej.