Getty Images

Prawicowy populizm à la Trump działa tak: 1. Można kłamać, internet przyjmie wszystko, nawet więcej, niż papier. 2. Nigdy nie można przyznawać się do błędu. Możemy się mylić, ale zawsze mamy rację. 3. Trzeba mieć swoje media, które nazwą kłamstwa prawdą, a prawdę będą podważać. Na końcu kadencji i tej wyliczanki są oszukani ludzie, destabilizacja USA, szturm na Kapitol i cztery ofiary.

Nie, Donald Trump nie wygrał wyborów w USA i nikt mu zwycięstwa nie ukradł.

Nie, w USA nie doszło do fałszerstw przy wyborach prezydenckich.

Stwierdził to Sąd Najwyższy. I to taki, w którym większość z sędziów ma sympatie zbliżone do ustępującej władzy, a przy okazji wszyscy zostali wybrani legalnie.

Nie, do budynku Kapitolu nie weszli ludzie broniący demokracji amerykańskiej, ale agresywni protestujący, którzy nie mieli prawa tam przebywać. Żaden z nich nie był deputowanym do Kongresu.

Nie, zatwierdzenie Joe Bidena jako prezydenta USA - które dokonało się dzisiaj - nie jest rezultatem oszustwa ani manipulacji głosami.

Nie, media państwowe w USA nie dyskryminowały nikogo w swoim przekazie. Zresztą mają tak mały kawałek medialnego tortu, że mało kto się nimi przejmuje.

Autor: John Minchillo

Źródło: AP, Associated Press, East News

Gen autodestrukcji

No chyba że przez ostatnie pięć lat (kampania plus prezydentura) docierał do nas ten kawałek medialnego tortu, który przedstawiał to, co mówił i pisał Trump jako prawdę objawioną, prawdę, raczej prawdę lub co najwyżej "kontrowersyjną opinię", do której w wolności słowa każdy ma prawo. Washington Post naliczył kończącemu rządy prezydentowi ponad dwadzieścia tysięcy kłamstw i półprawd (stan na 13 lipca 2020 r.)

Dwie kompletnie inne rzeczywistości polityczne Polski i USA łączy tylko jedna cecha wspólna polityków - charyzma. Bo w sieci i w TV bez niej daleko nie zajedziesz. To, co zaś łączy skrajnie różne mechanizmy politycznej walki o władzę, to fakt, że dziś 90 proc. wyborców widzi swojego kandydata wyłącznie w sieci lub w telewizji, a ta ostatnia i tak jest coraz bardziej "w sieci". Zwłaszcza tej społecznościowej, na F.

Gdyby przeciwko Bidenowi stanął populista charyzmatyczny oraz inteligentny, sprytnie manewrujący tak, by nie zrażać do siebie przeciwników, rozłożyłby go na łopatki. To nie jest wielkie zwycięstwo, po angielsku: "landslide". To jest zwycięstwo typu "uff!" O włos. Biden miał ogromne szczęście, że jego przeciwnikiem był populista o ogromnym elektoracie negatywnym i "genie" autodestrukcji.

Populista wolny od tej głównej wady Trumpa – milionera-bankruta, narcyza, który sam szarga własną reputację - mógłby wygrać w cuglach. Trump przegrał, bo po raz kolejny okazało się, że czego się nie dotknie, to owszem, wzbogaci się na tym, ale przy okazji popsuje.

Wzbogacił się na amerykańskiej demokracji i ją popsuł.

Zebrany w środę 6 stycznia w Waszyngtonie tłum usłyszał od niego to, co chciał usłyszeć: "nigdy nie uznamy wyniku wyborów". W praktyce Trump znów kłamał, bo dziś zapowiedział, że władzę odda, chociaż wyniku nadal nie uznaje i "stoją za nim fakty".

Gdyby naprawdę stały - na razie we wszystkich postępowaniach sądowych jego ekipa nie przedstawiła żadnych przekonujących dowodów - to przecież miałby pełne prawo tejże władzy nie oddawać.

Ale jego narracja to nie przypadek, to metoda.

Tort kłamstw

Potrzeba było Donalda Trumpa, aby konfederacka flaga Południa, symbol niewolniczej hańby Stanów Zjednoczonych, załopotała w salach Kapitolu. Nie udało się wojskom generała Lee w 1860-65, udało się zwolennikom miliardera, który uczynił się trybunem ludowym, który zwyciężył, bo uznał, że wszystko mu wolno powiedzieć, nawet jeśli nie wpadł na to, że umożliwia mu to jego przywilej – bogatego białego.

Człowieka, który półotwarcie puszczał oczko do białych rasistów, który nie umiał przeciwstawić się fali przemocy policji wobec Czarnych, człowieka, który nadwyrężył transatlantyckie sojusze, zaognił relacje z Iranem, wyprowadził Amerykę z międzynarodowego paktu klimatycznego i kłamał w żywe oczy w sprawie własnej wiedzy i reakcji amerykańskiego państwa na pandemię koronawirusa. Który wreszcie uznał, że Art. II Konstytucji USA mówi, że jako prezydentowi wszystko mu wolno (Washington Post sprawdził: nie mówi).

Gorzki paradoks polega na tym, że tę konfederacką flagę wnieśli do Kapitolu ludzie, którzy – jak opisał to choćby Charlie le Duff w "Detroit" czy J.D. Vance w "Elegii dla bidoków" - sami raczej bliżej są najuboższych i najsłabszych warstw amerykańskiego społeczeństwa, a nie tych najbogatszych. Pod Kapitol przyszli ludzie, którzy mieli dotąd raczej poczucie, że nic im nie wolno. Że nic od nich nie zależy. Ale ich wściekłość ktoś skanalizował.

Autor: Win McNamee

Źródło: Getty Images

Do tego buntu - nieudanego, karykaturalnego, mającego twarz pląsającego po Kapitolu kolesia przebranego za bizona - szczuli ich od lat, w tweetach, w postach na Facebooku, w tekstach, w przemowach, cyniczni, sprytni polityczni gracze, prawicowi i alt-prawicowi politycy i dziennikarze, których modus operandi przedstawia się tak:

- można kłamać, internet przyjmie wszystko, nawet więcej niż papier

- nigdy nie można przyznawać się do błędu. Możemy się mylić, ale zawsze mamy rację

- trzeba mieć swoje media, które nazwą kłamstwa prawdą, a prawdę będą podważać.

Dowodem na to, jak niebezpieczne są kłamstwa i dezinformacja i jak daleko potrafią doprowadzić ludzi, jest sam człowiek-bizon. To Jake Angelii, propagator teorii spiskowych spod znaku QAnon, w największym skrócie twierdzących, że administracja Trumpa za kulisami oficjalnej polityki walczy z tajemniczą globalną grupą przestępczą podporządkowującą sobie instytucje państwowe niczym zbrodnicza organizacja Spectre w filmach o Bondzie.

"Ekosystem medialny wokół partii"

Dziś, przestraszone chyba tym, czego dokonały, nawet ultraprawicowe alt-media jak Breitbart czy prawicowe Washington Examiner i New York Post (nie mówiąc o Fox News, które "zdradziło" Trumpa o świcie w noc wyborczą) zgodnie krytykują - a przynajmniej opisują zgodnie z prawdą - przemoc na Kapitolu. O kilka lat za późno. Miliony Amerykanów żyją obecnie w alternatywnej rzeczywistości wykreowanej przez – jak nazwał to kilka godzin temu Barack Obama - "ekosystem medialny wokół partii politycznej".

Jak to wygląda? Tak, jak wpis zwolennika Trumpa na Facebooku, który dziś przeczytałem. W jego alternatywnej rzeczywistości na przemówieniu prezydenta była olbrzymia liczba ludzi (nieprawda, nie była), protesty były pokojowe (nieprawda, nie były), nikt nic w środku Kapitolu nie zniszczył (nieprawda), a wspomniany Wiking protestował wcześniej na wiecach Black Lives Matter i jest prowokatorem – przebierańcem (nieprawda, protestował, ale w rasistowskim kontrproteście przeciw demonstracji BLM), a Gwardię Narodową pod Kapitol wezwał oczywiście Trump (nieprawda, zrobił to Pence).

Kłamstwa zebrały żniwo. Zginęły cztery osoby. I to akurat jest prawda.

Autor: Win McNamee

Źródło: Getty Images

Źródła gniewu

Na Trumpa – pamiętajmy! - zagłosowało ponad 70 milionów ludzi. Populizm ma się świetnie w dobie globalnych internetowych mediów i TV i tak łatwo sobie nie pójdzie. Choć w populistycznej falandze udało się stronie liberalno-progresywnej uczynić pierwszy, mocny wyłom.

Anne Applebaum w książce "Zmierzch demokracji" pisze o ludziach z elity, konserwatystach, którzy czuli się tak źle w swoim państwie – w USA, w Wielkiej Brytanii, na Węgrzech czy w Polsce, że uciekli się do niedemokratycznych środków, by je zmienić. Konserwatywno-populistyczna kontrrewolucja nie udałaby się jednak, gdyby jej postulaty nie padły na żyzny grunt uczuć milionów ludzi zawiedzionych swoją sytuacją, ludzi czujących się niepotrzebnymi, zepchniętymi na margines. Ludzi, którzy nie załapali się na pociąg z napisem "Postęp".

Jakże łatwo ocenić szturmujących Kapitol jako motłoch, białych prawicowych prostaków, inceli, wreszcie głupków przebranych za Wikingów, jakże łatwo spojrzeć na nich z wyższości katedr uniwersyteckich, mediów czy politycznych gabinetów.

Łatwo nie zrozumieć ich gniewu. Ale ten gniew, zanim został skanalizowany, nie wziął się znikąd. Napiszę truizm, coś, co powinno być – a nie jest – od dawna oczywiste: ten gniew wziął się z poczucia milionów Amerykanów, że też stoją na dworcu, a pociąg z napisem "Postęp" im odjechał po pierwsze dlatego, że nikt im nie powiedział, kiedy i jak mają dotrzeć na stację, a po drugie dlatego, że nie było ich stać na bilet.

Autor: Samuel Corum

Źródło: Getty Images

Jak kończy populista

Metody rodem z teorii Orwella i praktyki ZSRR okazały się niezwykle skuteczne w kolebce światowej demokracji. Ludzie nie interesujący się polityką na co dzień mają prawo wiedzieć o niej tylko tyle, co nakreśli im ten przekaz medialny, który akurat do nich dociera. A dociera ten, który mówi o ich pustych kieszeniach, o ich bezrobociu, o ich pokrzywdzeniu. Przekaz Trumpa.

Okupacja Kapitolu zdarzyła się po raz pierwszy od 1814 roku, kiedy to Brytyjczycy zaatakowali budynek i go podpalili podczas wojny z USA. Dzielnica rządowa Waszyngtonu, w której znajdują się Kapitol, Biały Dom i mauzoleum Abrahama Lincolna to w istocie jest świątynia demokracji, demokracji ułomnej, ale śpiewającej dziś "Gwiaździsty Sztandar", a nie czczącej flagę Konfederacji. Świecka świątynia, której świętości zostały podeptane, bo władza – żadna - nie umiała zatroszczyć się o dobrobyt milionów najmniej uprzywilejowanych obywateli. Trudno się zdziwić tonem komentarzy płynących z USA o ataku na narodową świętość.

Przerażające, jak populista kończy. Przegrany w wyborach prezydenckich, przegrany wraz z całą partią w wyborach do Kongresu, gdzie po pięciu latach dominacji traci wszystko, pokonany w sądach, które uznały jego protesty wyborcze za bezpodstawne. Przegrany, choć poparty przez ponad siedemdziesiąt milionów wyborców, którzy teraz też są przegrani – bo zostaną jeźdźcami bez głowy.

Nie wierzę bowiem, że Trump zdoła utrzymać w sobie żar aktywizmu, gdy nie będzie u władzy. A przecież nie zaprosi wszystkich zwolenników na swoje pole golfowe.

Przegrany, bo to on jest politycznie odpowiedzialny za szturm na Kapitol, w wyniku którego trzy osoby zmarły z różnych powodów zdrowotnych - a jedna zginęła od kuli.

Przerażające, gdy widać, że na końcu fake newsów i prawicowego populizmu jest anarchia. I śmierć.