PAP

Kątem oka dostrzegam duży znak z nazwą poprzecznej ulicy. "Przywidziało mi się. To nie może być prawda" – myślę. Czuję się, jakbym przejeżdżając przez Berlin, zatrzymał się na rogu Adolf Hitler Strasse.

- Zatrzymaj się. Muszę coś zobaczyć - proszę Dawida. Kierowca zatrzymuje zakurzonego Land Cruisera na zatłoczonym skrzyżowaniu przy drodze biegnącej wzdłuż granicy ugandyjsko-kongijskiej. Typowe afrykańskie miasteczko. Wszędzie pełno ludzi, którzy tym razem nieszczególnie interesują się nawet nagłym pojawieniem się białego. Stacja benzynowa z szyldem zaczerwienionym od pyłu i tłuste plamy na podjeździe.

Ciężarówki w afrykańskim stylu negocjują przejazd z tłumem. Każdy gdzieś ustąpi, zrobi krok wstecz, puści samochód, albo kierowca w chwili słabości zdejmie nogę z gazu i pozwoli przejść na drugą stronę. Byłoby to najzwyklejsze miejsce na świecie, gdyby nie tablica z nazwą: "Idi Amin Road". Aż trudno uwierzyć. Ulica Idiego Amina Dady.

Autor: Jarosław Kociszewski

Źródło: WP.PL

Dobre wspomnienia o potworze

Jestem zaledwie kilkanaście kilometrów od Koboko, równie małego miasteczka, w którym niemal sto lat temu urodził się jeden z najokrutniejszych dyktatorów ubiegłego wieku. Członek plemienia Kakwa. Wielki sierżant brytyjskiej armii, który przejął władzę po przewrocie wojskowym w 1971 r. i kazał nazywać się Ostatnim Królem Szkocji, wyzwał prezydenta wrogiej Tanzanii na pojedynek bokserski i leczył afrykańskie kompleksy wyrzucając z kraju Azjatów oraz każąc białym, by nosili go w lektyce.

A przecież to jego żołnierze, pędząc samochodami, strzelali do mijanych ludzi. To za jego rządów ryby w zbiorniku Kabaka’s Lake w stołecznej Kampali były dorodne jak nigdy wcześniej ani później, bo żywiły się topionymi zwłokami rzeczywistych i domniemanych przeciwników reżimu.

Joseph Kony i Idi Amin to potwory z rajskiej Ugandy. Zobacz, w jaki sposób ci ludzie zyskali miano jednych z największych zbrodniarzy naszych czasów.

- Większość ludzi już go nie pamięta - tłumaczy mi Dawid. To zupełnie zrozumiałe. Przecież Idi Amin stracił władzę w 1979 r. w wyniku tanzańskiej inwazji i zmarł w spokoju na wygnaniu w Arabii Saudyjskiej w 2003 r. Uganda jest krajem młodych ludzi i nie więcej, niż co dziesiąty jej obywatel pamięta dyktatora.

- Wielu Ugandyjczyków, nie tylko Kakwa, uważa, że był lepszy niż obecny prezydent Museveni. - Dodaje Dawid, a widząc moje zdziwienie dodaje - Uważają, że bardziej dbał o zwykłych ludzi, rozwijał kraj, a korupcja była mniejsza.

Piękne miejsce kaźni

Czy naprawdę koszmar bunkra na Wzgórzu Mengo w Kampali poszedł w zapomnienie? Izraelczycy na zamówienie prezydenta Miltona Obote, poprzednika Amina, wkopali bunkier amunicyjny kilkadziesiąt metrów od uroczego pałacu Króla Bugandy. Szybko okazało się, że na dnie betonowej konstrukcji zbiera się woda, do której można podłączyć instalację elektryczną zasilającą rozsuwane, ciężkie drzwi.

Katownia na Wzgórzu Mengo w Kampali

Katownia na Wzgórzu Mengo w Kampali

Autor: Jarosław Kociszewski

Źródło: WP.PL

W ten sposób powstała śmiertelna pułapka. Aby zdezorientować więźniów, Amin kazał zawiązywać im oczy i godzinami wozić ciężarówką wokół wzgórza, z którego turyści podziwiają panoramę Kampali. Następnie trafiali do jednego z pięciu pomieszczeń w ciemnym, wilgotnym bunkrze, gdzie ich głodzono. Na porządku dziennym były tortury i egzekucje. Ci, którzy nie mieli już sił znosić bestialstwa oprawców, wskakiwali do wody pod napięciem. Nikt spośród kilkudziesięciu tysięcy więźniów nie wyszedł żywy z bunkra na Wzgórzu Mengo. Zwłoki trafiały do pobliskiego Zbiornika Kabaki.

Stalowej bramy już nie ma. Dno katowni też jest suche. Na ścianie widać jedynie zaciek, do którego sięgała woda. Czy odcisk dłoni na ścianie to ślad po jednej z ofiar? Rodziny pomordowanych odwiedzają to miejsce i zostawiają pożegnalne napisy. Przynajmniej oni jeszcze pamiętają.

Rozległy busz, w którym grasowała LRA

Rozległy busz, w którym grasowała LRA

Autor: Jarosław Kociszewski

Źródło: WP.PL

To, co pozostało w świadomości Europejczyków i Amerykanów, a zaskarbiło sobie sympatię Ugandyjczyków i wielu Afrykańczyków poza granicami kraju, to obelżywy stosunek Amina do białych. Żartował, że w Londynie spał pod królową brytyjską. Nosił mundur ze szkockim kiltem. Na basenie organizował wyścigi, których nikt nie próbował nawet wygrywać. Wygonił indyjskich sklepikarzy i biznesmenów. Rozbudowywał armię.

To wszystko z czasem przyćmiło tortury, krwawą pacyfikację zbuntowanych rejonów kraju i upadek gospodarczy. W pamięci pozostała jeszcze katastrofalna wojna z Tanzanią, która doprowadziła do jego ucieczki z Kampali w 1979 r. oraz reparacje, które Kampala skończyła płacić rządowi w Dar as Salaam dopiero dziesięć lat temu.

Uganda rozciąga się od Jeziora Wiktorii, przez porośnięte lasem tropikalnym góry na pograniczu z Rwandą i Kongiem, aż po schnący busz przy granicy z Sudanem Południowym. Są też malaryczne mokradła z zagrzebanymi w błocie wrakami czołgów, pozostałymi po nieudanych akcjach pacyfikacyjnych kolejnych prezydentów. Przepiękna, bogata przyroda kraju, gdzie wetknięty w ziemię patyk wypuści liście i zacznie owocować. Rajski ogród, w którym pojawiają się potwory. A Idi Amin Dada nie był ani pierwszym, ani ostatnim.

Tylko broń mogłaby opowiedzieć, co się stało

Najwięcej do powiedzenia miałaby broń, gdyby umiała mówić jak Frakir, świadomy powróz-dusiciel z powieści Rogera Zelaznego. Podczas jazdy na pace pickupa Toyoty przez sawannę w północno-wschodniej części kraju, pod moimi nogami leży stary, chiński karabin Kałasznikowa, należący do miejscowego strażnika przyrody, pamiętającego wiele wojen. Zużyta kolba jest tak starta, że nie da się jej już przyłożyć do ramienia. Składany, przypominający sztylet, bagnet nie stracił ostrości.

Strażnik przyrody i jego stary Kałasznikow

Strażnik przyrody i jego stary Kałasznikow

Autor: Jarosław Kociszewski

Źródło: WP.PL

Strażnik twierdzi, że broń nadal dobrze strzela mimo tego, że musiała trafić do Ugandy ponad pół wieku temu. Nie wątpię też w skuteczność Kałasznikowa na ramieniu strażniczki przy przeprawie przez Nil Alberta. Niewiele wyższa od długiego karabinu dziewczyna w białej bluzce i granatowej spódnicy bardziej przypomina uczennicę, a nie wojownikczkę.

"Święty" potwór

Pozory mylą. Duże połacie północy kraju nadal są spustoszone po wieloletniej wojnie z Armią Bożego Oporu (LRA) Josepha Kony’ego złożoną z porywanych i siłą rekrutowanych dziecięcych żołnierzy. Rebeliant, zbrodniarz, człowiek nawiedzony, miał doznać objawienia wśród huku wód Nilu Wiktorii koło malowniczego Wodospadu Murchisona, którym zachwycali się Winston Churchill i Theodore Roosevelt, a Ernest Hemingway niemal zginął w jego pobliżu.

Joseph Kony doznał objawienia przy Wodospadzie Marchisona

Joseph Kony doznał objawienia przy Wodospadzie Marchisona

Autor: Jarosław Kociszewski

Źródło: WP.PL

- Kiedyś przejechanie tego odcinka zajmowało mi tydzień - tłumaczy Joseph, kierowca, który kilkanaście lat temu utrzymywał się z przemytu paliwa z sąsiedniego Sudanu. - Przy granicy ustawialiśmy się w konwój i pod eskortą jechaliśmy do miasta Gulu.

Dziwne wydawać by się mogło, że przemytnicy byli eskortowani przez armię walczącą z "dziećmi w kaloszach" Kony’ego. - Któregoś razu zmieniła się obsada garnizonu. Jak zwykle jadę swoją ciężarówką, aż tu nagle drogę zajeżdża mi samochód, z którego wyskakują żołnierze i grożą mi bronią - opowiada Joseph. - Strasznie się na nich zdenerwowałem. Wysiadłem i nakrzyczałem na oficera. Za kogo on się uważał? Ja jestem uczciwym przemytnikiem. Jak wszyscy tutaj zarabiam w ten sposób na szkołę dla dzieci. Powiedziałem, żeby wziął pieniądze, tak jak wszyscy i przestał przeszkadzać. Żołnierze wzięli łapówkę i odjechali. Więcej nie stwarzali problemów.

Od dziesięciu lat LRA nie działa już w Ugandzie, a za głowę jej przywódcy wyznaczono nagrodę. Plotki mówią, że Joseph Kony z niewielkim oddziałem ma teraz napadać na wioski w północnym Kongu i zarabiać na handlu minerałami. Trauma wywołana brutalną rebelią jest ciągle obecna. Duże połacie północy kraju opustoszały. Teraz w buszu, w którym niegdyś stały wioski spalone przez LRA, osiedlani są uchodźcy z Sudanu Południowego.

Ugandyjski dziennik New Vision informuje o powrotach byłych żołnierzy Kony'ego

Ugandyjski dziennik New Vision informuje o powrotach byłych żołnierzy Kony'ego

Autor: Jarosław Kociszewski

Źródło: WP.PL

Ostatni ocaleni wracają do rodzin

Do kraju powracają ostatni ugandyjscy członkowie LRA, którzy przeżyli uprowadzenie i wojnę w szeregach ugrupowania opętanego szaloną ideą wprowadzania siłą i terrorem wypaczonych chrześcijańskich idei, opartych na dziesięciu przykazaniach. Michael Omona był łącznościowcem LRA i spędził w jej szeregach 23 lata. Poddał się w Republice Środkowoafrykańskiej międzynarodowym siłom ścigającym Kony’ego.

Omona miał 10 lat, gdy został uprowadzony tak jak 20 - 30 tys. innych dzieci. - Ludzie ciągle się boją, że Kony powróci - mówi Dawid. On też należy do plemienia Acholi, które znajdowało się w sercu konfliktu z LRA. To ich Kony chciał oczyszczać przez krew i ogień. W jego wiosce na północ od Gulu ludzie pamiętają strach przed rajdami dzieci żołnierzy, mordami i porwaniami oraz masowy napływ uchodźców.

Ludzie tacy jak Omona traktowani są jak cud i dowód na działanie opatrzności Bożej. Krewni byłego żołnierza LRA na rękach nosili bliskiego, którego dawno uznano za straconego na zawsze. Szeregowi członkowie Bożej Armii nie wracają do normalnego życia, jeżeli potrafią i nie są ścigani za zbrodnie wojenne tak, jak ich były dowódca.

Wiara w boską opiekę i nadprzyrodzone siły rządzące życiem jest bardzo ważna dla Ugandyjczyków, którzy po innych nie mogą spodziewać się wiele dobrego. Praktycznie każdy przywódca tego kraju na pewnym etapie swojego życia walczył o władzę. Także obecny prezydent Yoveri Museveni w pierwszej połowie lat 80. toczył Wojnę w Buszu przeciwko Miltonowi Obote, następcy Amina, a później przeciwko armii Tiko Okello. Jak wszystkie konflikty ugandyjskie, także tutaj pojawiły się oskarżenia o zbrodnie wojenne, grabieże, mordy i trudne do wyobrażenia okrucieństwa.

Ludzie, duchy i różowe trumny

Dla Ugandyjczyków śmierć jest naturalnym elementem cyklu życia. Tutaj nikogo nie dziwi sklep z trumnami tuż przy wejściu do szpitala w Kampali. Wiadomo, że w szpitalu ludzie umierają. Skoro jest popyt, to znajdzie się ktoś, kto go zaspokoi.

Sprzedawcy trumien przy szpitalu w Kampali

Sprzedawcy trumien przy szpitalu w Kampali

Autor: Jarosław Kociszewski

Źródło: WP.PL

Ugandyjskie demony drzemią, dopóki ludzie mają czas i siłę wybierać kolory trumien. Odniosłem wrażenie, że w tym roku wyjątkowo dobrze sprzedają się różowe. - Czy może być dyktatorem ktoś, kto pięć razy wygrał wybory? - dziwił się ostatnio prezydent Museveni w wywiadzie dla amerykańskiej telewizji CNN. Janet, jego żona pełniąca funkcję Minister Edukacji i Sportu, przekonywała z kolei w ugandyjskiej telewizji, że nie należy przewozić kilkorga dzieci do szkoły na jednym motorze "Boda Boda". To najpopularniejszy środek transportu w kraju.

Prezydent i pierwsza dama sprawiają wrażenie zadowolonych z siebie i kompletnie oderwanych od codziennych problemów zwykłych Ugandyjczyków, którzy po cichu ostrzegają przed wojną. Mówią o prześladowaniu opozycji i zabójstwach politycznych, których ofiarami padają też ludzie związani z władzą. Cykl krwawych rebelii, karykaturalnej władzy i potwornej przemocy spowolnił, ale nigdy w pełni nie zanikł.