tvp
Basia Żelazko, Wirtualna Polska: Oglądałam wiele razy serial "Alternatywy 4” jako nastolatka, a także jako dwudziestolatka i wydawało mi się, że wszystko rozumiem. A tu nagle w pana książce pada tyle pytań ze strony moich rówieśników...
Janusz Płoński: Chętnie dowiodę, że pewnych rzeczy nie miała pani prawa rozumieć. Na przykład sceny w Radzie Narodowej, kiedy radni próbują znaleźć patrona dla nienazwanej jeszcze ulicy! Tam są takie zawiłości, o których tylko starzy warszawiacy wiedzą. Jak ktoś nazywał się Kazubek i pracował na Koszykowej, a potem przenieśli go na Rakowiecką, to znaczy, że przeszedł z kazamatów UB mieszczących się przy Koszykowej do pracy w więzieniu lub w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych.
Poddaję się, to rzeczywiście nie mogło być dla mnie zrozumiałe. Ale jeżeli chodzi o sceny stricte komiczne, czy odwołujące się do codzienności, to chyba dobrze je rozumiałam.
One były prawie prawdziwe. Pewne rzeczy po prostu się zdarzały. Sceny w sklepach mięsnych, sceny z autobusami, przeprowadzka robiona przy pomocy komunikacji miejskiej - tak było naprawdę. To nie był oczywiście chleb powszedni, ale ludzie wiedzieli, że tak można i że tak bywa. A dzisiaj trudno sobie młodemu człowiekowi wyobrazić, że ktoś robi przeprowadzkę przy pomocy całej klasy. Dzieci biorą po krześle i po kwiatku, wsiadają do autobusu i jadą na Ursynów. No dobrze, ale jak pani nie ma z tym kłopotów, to o czym my będziemy rozmawiać?
Dziwi mnie to, że ludzie zaledwie 10 lat ode mnie młodsi już nie rozumieją tego humoru. Co przysparzało tym widzom najwięcej problemów? Co najmniej rozumieli?
W tej książce padają pytania, które świadczą o tym, jak trudne są to sytuacje dla współczesnych dwudziestolatków. No, ale cóż na to poradzić, że tak jest? Nie bardzo wierzę w to, co pani mówi. Oglądałem ten serial z przyjaciółmi młodymi i starszymi i dosyć często padały rozmaite pytania. I teraz jesteśmy w rozkroku, bo ja książkę napisałem z wiarą, że jest tak, jak ja myślę, a pani tę wiarę podważa.
Zaskakuje mnie niewiedza na temat epoki wśród dzisiejszych dwudziestolatków. I najbardziej zaskoczona byłam, gdy pytali o karpia w wannie.
A pani uważa, że karp w wannie, to jest taka oczywista oczywistość? Szczerze, to ja myślę, że to jest egzotyka, bo kto dzisiaj trzyma karpia w wannie?
Myślę, że to istnieje choćby w naszych wspomnieniach. Ten karp w wannie.
Dzisiaj nie mamy takich doświadczeń, żeby dwa dni w wannie pływały karpie, prawda? Karpia mamy, ile chcemy i można go kupić nawet w wigilię. Przynieść do domu już zatłuczonego i świeżutkiego. A wtedy był ten problem: jak utrzymać karpia do wigilii świeżego i jak nie przegapić tego momentu, kiedy go już w sklepach nie będzie. To była prawdziwa ruletka.
Teraz wszyscy przeżywamy okres fascynacji tamtymi czasami i choćby designem z czasów PRL-u. Auta z tamtych dekad są coraz droższe. Czy patrzymy na tamten świat przez różowe okulary?
Myślę, że każdy człowiek jest wyposażony przez naturę w mechanizm obronny, te tak zwane "różowe okulary". Tylko że z istnienia tego mechanizmu zdaje sobie sprawę, kiedy jest trochę starszy, jak ma dwadzieścia lat, to go nie zauważa. Trzeba mieć 40-stkę albo 50-tkę, żeby ten sentyment zaczął się budzić. I wtedy naturalnie lukruje się całą przeszłość. Zresztą nasza pamięć ma taką wrodzoną cechę, że czyści, dla naszego bezpieczeństwa psychicznego, ten twardy dysk z rzeczy nieprzyjemnych. A pozostawia przyjemne, żeby dało się żyć. Żebyśmy mogli jakoś w tym świecie funkcjonować. Sentyment do PRL-u chyba jest spowodowany tym mechanizmem: ludziom, którzy wtedy żyli, kojarzy się to z młodością, a młodość jest na ogół fajna. A to samochody, a to mebelki z tamtej epoki… one mają swój przedziwny urok w czasach dzisiejszego perfekcjonizmu produkcyjnego. Są takie przaśne, trochę ludowe. Tamte samochody inaczej jeżdżą, inaczej wyglądają, są kanciaste. A mebelki? Taki fotelik, który stał u mojej mamy w domu , można dziś kupić za 600 zł i do tego trudno go znaleźć. Taki zwykły bez żadnych bajerów. A młodym się teraz bardzo podoba.
*Co ciekawe, to podoba się to właśnie ludziom, którzy po te meble nie musieli nigdy stać w kolejkach. *
Ale nie przesadzajmy znowu. Kolejki były oczywiście wielką uciążliwością, ale nie był to tak naprawdę jakiś koszmarny dramat. Dało się z nimi żyć, tylko że trzeba było posiadać inne umiejętności, których współczesna pani domu nie ma. Na przykład czy współczesna pani domu umiałaby zaprosić gości nie wiedząc, czy będzie miała co im podać? Wtedy trzeba było mieć zdolności improwizacyjne i czasem nawet umieć sobie lub gościom odmówić obiadu, kiedy można było kupić buty.
Chciałam jeszcze na chwilę wrócić do grupy oglądającej z panem serial. Czy były sytuacje, które ich bawiły, z których się śmiali, a które z założenia wcale nie miały być komiczne, tylko zwyczajne, codzienne?
Używaliśmy różnych figur stylistycznych w tym serialu i różnych prowokacji. Na przykład na miejscu, gdzie ludzie się wprowadzają, pojawia się kondukt pogrzebowy. I teraz: czy on jest śmieszny, czy on jest tragiczny? Jak traktować wprowadzenie nieboszczyka do nowego mieszkania? Studenci byli niepewni tej sytuacji. Zwłaszcza, gdy okazało się, że ów nieboszczyk natychmiast został z powrotem wyniesiony do samochodu. To ma takie podwójne dno. Nasza codzienność była tak poplątana, że często nie było wiadomo, czy się śmiać, czy płakać. W tym serialu jest wiele takich momentów.
Czy ten serial można przedstawiać młodym widzom jako dokument o epoce?
Niemcy mają taką ładną zbitkę słów: jein - czyli i tak i nie. Z całą pewnością nie jeden do jednego. Ale tak, jeżeli pokazujemy pewne mechanizmy, które towarzyszą tworzeniu się społeczności. Chodziło nam także o to, by pokazać sposoby sprawowania władzy. I tutaj nasz pan Anioł jest doskonałym przykładem pozbawionego skrupułów władcy, który idzie po trupach i robi swoją karierę. Ta postać jest dla mnie wzorcowym ubekiem, bo postępuje według sprawdzonych przez służby metod. Pomaga, wywołuje wdzięczność, a potem prosi o drobny rewanż. Grzecznie, prawda?
Tak postąpił z Docentem...
Dokładnie według tej zasady, ale zwróćmy uwagę na życiorys Docenta, który opowiada o wstrząsach, które wydarzyły się w Polsce. Podaje daty wydarzeń marcowych, radomskich i wydarzeń na Wybrzeżu. 1968 rok, czyli Marzec był znamienny, bo uczelnie w wyniku antysemickiej nagonki potraciły bardzo dobrych wykładowców, profesorów, którzy nagle wyjechali, albo przestali być profesorami. I na te miejsca powoływano aparatczyków albo mizernych ludzi. Nasz Docent jest bardzo typowym przykładem karierowicza, który chcąc się komuś podlizać, zrobił z siebie błazna. Zaczął kupować dubeltówki i kapelusze z piórkiem, potem nawet niezdarnie strzelać. Ale wróćmy na chwilę do jego życiorysu. Wymieniane przez niego daty to kamienie milowe w najnowszej historii Polski, o których nie mówiło się na lekcjach historii w szkole. I w tym sensie serial jest dokumentem, naturalnie wymagającym rozszyfrowania wielu elementów, ale tylko w tym sensie. A pani ta rzeczywistość serialowa się podoba?
Ogromnie mi się podoba.
Naprawdę? Przecież jak się nie ma na przykład telefonu, to jest niedobrze. W serialu był pan Winnicki, który miał telefon i na pewno by pozwolił zadzwonić na przykład na pogotowie. Tak było u mnie w domu, w którym mieszkałem. Akurat jedna pani miała telefon. Można było do niej pójść i zadzwonić po pogotowie, ona to rozumiała i wpuszczała do siebie. Mało tego, ona była osobą, która miała pierwszy telewizor w naszym domu i zapraszała do siebie na "Bonanzę”, ale prosiła, żeby przynosić ze sobą krzesła.
Jest taki fragment w książce, gdzie mówi pan o tym, że to, że teraz każdy ma wszystko u siebie w swoich czterech ścianach, zastopowało procesy integracyjne z sąsiadami.
To są dwie strony medalu. Z jednej strony to jest bardzo fajne, że wszystko mamy. W dodatku na dole jest sklep, czynny 24 godziny na dobę. Nie mamy problemu typowego dla PRL-u, gdy ludzie chodzili po korytarzach, pukali do sąsiadów i prosili o proszek do pieczenia. Jednak to właśnie dzięki temu poznawaliśmy sąsiadów, ich dzieci i widzieliśmy ich mieszkania. Dzisiejszy brak kontaktu to ogromna strata wynikająca między innymi z tego, że obecnie każdy ma wszystko.
*Czy może mi pan zdradzić cokolwiek na temat scenografii w serialu? O ile mieszkania lokatorów raczej się od siebie nie różniły z wiadomych powodów, to jednak i mieszkanie i dom Winnickiego, to jest ogromny przepych albo wizja luksusu według ludzi z tamtej epoki. Jestem fanką zwłaszcza okrągłego, kręcącego się łóżka. *
Z całą pewnością takich łóżek nie było w sklepach, najprawdopodobniej było pożyczone z teatru. Pytałem paru żyjących kolegów z serialu i nikt nie wie. Nawet Gajos, który był jego właścicielem! Aktorzy na ogół nie wiedzieli, skąd się co bierze. Czasem trzeba było przynieść z domu np. kawałek kiełbasy, żeby było co położyć na stole na potrzeby sceny. Nieszczęścia się zdarzały, ktoś zjadł kiełbasę, a inny ucierpiał na tym…
A przepych u Winnickiego był potrzebny. To był bardzo ważny człowiek, jego wizytówka potrafiła zdziałać cuda. Ta ważność odbijała się bardzo wyraźnie w tym mieszkaniu. Było widać, że nie tylko on jest zupełnie pozbawiony gustu, ale także jego żona.
Czytając o wątpliwościach tych młodych widzów, zastanawiałam się czy, za 20-30 lat "Alternatywy 4" nadal będą czytelne?
Na pewno serial będzie czytelny, tylko zmieni się warstwa tej czytelności. Coś dzieje się z tym „dziełem” w czasie oraz coś dzieje się z nami samymi. Książka, którą czytamy jak mamy 18 lat, jest zupełnie inną książką, niż ta, którą czytamy mając 40 lat. Może pewne rzeczy będą zupełnie dziwaczne?
Czy serial będzie bawił za 20 lat?
Pewne sfery są ponadczasowe. Na przykład sfera emocji. Jeśli za 20 lat będzie widać wyraźnie, że Anioł to szuja, a lokatorzy są porządnymi ludźmi, którzy są zmanipulowani, to ten serial się obroni. Tylko czy będzie nadal emitowany? Myślę że tak, bo pełni w telewizji dwojaką funkcję. Po pierwsze jest to taki pewniak - można go puścić i na pewno nie będzie zerowej oglądalności, a po drugie – zapchajdziura. Dziewięć godzin zagospodarowane właściwie bez kosztów. A teraz to się liczy!
W dzisiejszych, polskich serialach nagości jest niewiele, a w "Alternatywy 4" mamy scenę striptizu Ewy.
Czy to tak wiele? Pokazaliśmy, jak było naprawdę. Striptiz był w prawdziwym miejscu, czyli w restauracji „Kongresowa” mieszczącej się pod Salą Kongresową. Pani Ewa była striptizerką, która ciągle pracowała w przeciągach i cierpiała. Chciała kupić sobie mieszkanie, co było powszechnym celem oszczędzania. Aktorka Hania Bieniuszewicz nie chciała się rozebrać do rosołu. Powiedziała, że ona kończyła studia artystyczne i "nie po to je kończyła, żeby teraz tyłkiem świecić". W związku z tym do tej sceny została wynajęta kaskaderka. Piersi są Hani Bieniuszewicz, a reszta już należy do tej kaskaderki.
Hania mówiła potem, że ona by to lepiej zrobiła. A striptizerka z kolei mówiła, że Hania w ogóle nie umie się ruszać i się nie nadaje do striptizu…
Czy dzisiaj jest emitowany jakiś serial, który też może zasłużyć w przyszłości na miano kultowego?
Na pewno mamy seriale, które były kultowe, ale po ostatnich zmianach w Polce zostały obłożone infamią. Jak np. "Czterej pancerni i pies", gdzie polski aktor Gajos ściska się z Marusią, a Marusia jest Rosjanką. Razem śpiewają radzieckie piosenki, nasi pancerniacy jeżdżą radzieckim czołgiem i w ogóle dużo się mówi o przyjaźni polsko-radzieckiej. Teraz ma tego nie być, to się usuwa z historii. Także kapitana Klossa, który był naszym człowiekiem w Abwehrze. Nowe reguły dotyczące historii pewnie wyrzucą Klossa na śmietnik. Trochę niesłusznie.
Czy teraz jest jakiś serial w telewizji, który pan z przyjemnością ogląda?
Nie.
*Czy już zawsze będziemy oglądać "Alternatywy"? *
To nie byłoby takie złe! Za każde takie wznowienie dostaję od ZAIKSu pewną skromną kwotę (śmiech). Nie wiem, czy dziś w ogóle mogą powstać kultowe produkcje. W tamtych czasach, mówię o PRL-u, czasach bardzo trudnych, mieliśmy cenzurę na głowie. Wszystko, co pisaliśmy, czytała cenzura. Ale nie traktowaliśmy cenzorów jak wrogów, którzy nas terroryzują. Raczej jak kogoś, kogo trzeba sprytnie przechytrzyć, i to tak, żeby tego nie zauważył. To się nazywało pisaniem między wierszami, stosowaniem aluzji, zaskakującej metafory... Mieliśmy wyćwiczonego czytelnika, który umiał te rzeczy wychwytywać. I właściwie nastawiał się na to, czytając. Trzeba było tworzyć tak, by do czytelnika dotarły ukryte treści, a do cenzora nie. I to była w sumie bardzo sympatyczna zabawa. A dziś bierzemy do ręki jakąkolwiek współczesną gazetę i żadnych aluzji, nic między wierszami. Wszystko po chamsku wywalone, jak obuchem w łeb.
Janusz Płoński: dziennikarz, scenarzysta, w latach 1970-1980 pracował w tygodniku "itd”, współpracował z tygodnikami "Polityka”, "Motor”, publikował w miesięczniku "Dialog”. Wraz z Maciejem Rybińskim autor książek "Góralskie tango", "Balladyna Superstar – git czytanka z momentami", "Brakujące ogniwo", "Wielka Islandzka". Współautor (wraz z Maciejem Rybińskim i Stanisławem Bareją) scenariusza serialu "Alternatywy 4". W 1980 wyjechał do Niemiec, gdzie jako autor, reżyser i producent współpracował z telewizjami ZDF, Bayersicher Rundfunk i Hessischer Rundfunk. Autor książek "Elvis – dlaczego ja, Panie?" i "Janusz Płoński – kandydat na prezydenta".