Bartosz Czartoryski , 3 listopada 2017

Lata 80. nigdy się nie skończyły. Ciągle w nich żyjemy

Materiały dystrybutora

Od dawna tu i ówdzie krąży rozpropagowana pośród badaczy kultury popularnej, przypominająca prosty wzór matematyczny teoria, jakoby przeszłość powracała do nas niczym rzucony niegdyś niedbale, zapomniany bumerang, którego cykl lotu wynosi mniej więcej dwadzieścia lat.

Niech zilustruje to prosty przykład zaczerpnięty z życia. Bo tak się złożyło, że lata pięćdziesiąte powróciły z całym impetem w siedemdziesiątych, sześćdziesiąte z kolei odcisnęły się na osiemdziesiątych, a osiemdziesiąte opanowały zeszłą dekadę. Tyle że nastąpił swoisty błąd systemu, coś się zawiesiło i neonowa epoka została z nami na jeszcze kolejną i nie zapowiada się, aby sobie poszła, choćbyśmy ją gonili z brudną ścierą. Ale tak po prawdzie nikt nie ma zamiaru tego robić, przeciwnie.

Bo o swoistym retro renesansie zmitologizowanego dziesięciolecia, którego koniec zbiegł się niemalże z upadkiem Muru Berlińskiego, pisano obszernie już na początku nowego millenium, wtedy jeszcze głównie w odniesieni do mody i muzyki. Dzisiaj boom na swojsko już u nas ochrzczone ejtisy nie wydaje się dłużej przejściową fazą czy efemerycznym szaleństwem, lecz integralną częścią popkulturowego świata i świadomym wyborem artystycznym.

Popkulturowe dziedzictwo

Źródło: East News

I, co interesujące, taki, a nie inny odbiór podobnych tendencji – a ten jest praktycznie bez wyjątku entuzjastyczny – determinuje kolejne decyzje stacji telewizyjnych czy wytwórni filmowych. Lata osiemdziesiąte okazują się bowiem nie tylko bogate w konteksty, którym można nadać nowe znaczenia, niejako przepisując popkulturowe dziedzictwo tamtego okresu, to jeszcze należy wziąć pod uwagę aspekt nostalgiczny. Do głosu doszli przecież twórcy wychowani na blockbusterach Spielberga, komiksach nowej ery, konsolach Nintendo czy Segi i muzyce Michaela Jacksona, czyli bodaj największej w dziejach fali, która niczym tsunami gruchnęła o brzegi dziecięcej wyobraźni.

Ba, nie chodzi tutaj nawet o pokolenie faktycznie dorastające w owej dekadzie, toć bracia Duffer, twórcy perfekcyjnie wystylizowanego na retro serialu "Stranger Things", są ledwie po trzydziestce i kiedy Reagan zdawał prezydenturę, nie chodzili jeszcze do podstawówki. A jednak lata osiemdziesiąte były chyba pierwszą dekadą, której spuściznę można było rejestrować na masową skalę – choćby na kasetach audio i wideo – i odtwarzać do upadłego, co umożliwiało natychmiastowy dostęp do kolektywnego przeżycia międzypokoleniowego.

Ejtisy jeszcze chwilę potrwają

U nas owe amerykańskie ejtisy niejako przemieszały się, z przyczyn historycznych, z latami dziewięćdziesiątymi, ale i my, z szarymi blokami z wielkiej płyty i gumami Turbo uczestniczyliśmy w owym doświadczeniu równie intensywnie, spragnieni powiewu z Zachodu. Stąd też panująca moda na retro wydaje się nie być podpięta pod konkretną flagę i rejon geograficzny, bo posługuje się obrazami i dźwiękami łatwo identyfikowalnymi pod praktycznie każdą szerokością geograficzną.

Kadr z serialu "Stranger Things"

Kadr z serialu "Stranger Things"

Źródło: East News

Lata osiemdziesiąte, a raczej, mówiąc ściślej, wykształcona przez nie popkultura, dorobiły się łatki niemalże dobra wspólnego i uniwersalnego, spotykającego się z akceptacją i zrozumieniem gdziekolwiek by ich nie wstrzyknięto. Ale owe przyspawanie się rzeczonej dekady do bieżącej rzeczywistości nie fałszuje przywołanej na samym początku teorii, bo lata dziewięćdziesiąte również się, zgodnie z ową cyklicznością, przebiły, tyle że muszą dzielić to piętrowe łóżko ze starszym bratem. A patrząc na to, co oferują kina, serwisy streamingowe oraz telewizja, można wyciągnąć nie tak znowuż oryginalny wniosek, że ejtisy jeszcze chwilę potrwają.

Ich najzagorzalszym ambasadorem nadal wydaje się rzeczone "Stranger Things", które jest imitacją niemalże doskonałą, od faktury obrazu począwszy, na ścieżce dźwiękowej skończywszy, a przecież po drodze jest cała masa detali na drugim czy trzecim planie, fabularne pomysły charakterystyczne dla epoki i tak dalej, i tak dalej.

Żywcem wyjęte ze Spielberga

Bracia Duffer jednak nie tylko hurtowo kopiowali – proszę się nie oburzać, niektóre ujęcia czy szczegóły scenograficzne są żywcem wyjęte z takiego Spielberga – ale i rozpisali na tej retro panoramie całkiem przyzwoitą historię ocierającą się i o horror, i o science-fiction, dając upust swojej fascynacji popkulturą lat osiemdziesiątych przy pełnej świadomości specyfiki dzisiejszej telewizji.

Autor: Steven Ferdman

Źródło: Shutterstock.com

Skonstruowana, nieprzypadkowo, na podobnej zasadzie co lwia część książek Stephena Kinga, fabuła "Stranger Things" nie dorównuje jednak aspektowi nostalgicznemu, lecz sama struktura serialu, pomyślanego jako spójny, parogodzinny film, nie pozwala też sprowadzić go do roli jednorazowej ciekawostki.

Jedno jest jednak pewne: bracia Duffer umocnili pozycję ejtisów jako filaru dzisiejszej popkultury, od którego ta jeszcze długo się nie uwolni, bo premiery "Goonies" Richarda Donnera, "Czegoś" Johna Carpentera czy, już nieco później, "Parku Jurajskiego" Stevena Spielberga przypadły na lata formacyjne tych, którzy dzisiaj decydują o tym, co chcemy oglądać.

Pełniejszy obraz skali

Swojego czasu J. J. Abramsa nazywano zresztą spadkobiercą Spielberga i choć, poza "Super 8", nie decyduje się on na podobnie śmielsze formalnie eksperymenty mające za zadanie eksplicytnie oddać klimat retro, do czego dążą twórcy "Stranger Things", reżyserował przecież "Mission: Impossible", "Gwiezdne wojny" i "Star Treka", marki, na których dorastał. To z kina Nowej Przygody zapożyczył pewne zabiegi narracyjne, które z lubością stosuje (jak chociażby rozpoczynanie akcji in medias res). Teraz jest z kolei odpowiedzialny za nadchodzący serial "Castle Rock", osadzony w książkowych uniwersach... Stephena Kinga.

Kadr z filmu "Star Trek III"

Kadr z filmu "Star Trek III"

Źródło: East News

A to nie koniec tego, co dzisiaj dzieje się na naszych ekranach, mniejszych i większych. Ejtisowa rewolucja dotknęła też i Kinowe Uniwersum Marvela, czego swoistą zapowiedzą byli "Strażnicy galaktyki", lecz jako że to bohaterowie stosunkowo mało znani, można było założyć, że reżyserowi Jamesowi Gunnowi dano sporo swobody i to wyjątek od reguły. Ale grany obecnie "Thor: Ragnarok" już na poziomie zwiastuna czarował neonową paletą kolorystyczną i zapowiadał retro zabawę.

Swoją obietnicę spełnił dzięki rzadko dzisiaj spotykanej w skonwencjonalizowanym i wysokobudżetowym kinie superbohaterskim dezynwolturze. Jeszcze dorzućmy do tego pokazywane jeszcze gdzieniegdzie "To", adaptację powieści, a jakże, Stephena Kinga – który stał się swoistym patronem całej tej mody – której akcję z książkowych lat pięćdziesiątych przeniesiono do osiemdziesiątych i będziemy mieli jeszcze pełniejszy obraz skali tego, co się dzisiaj dzieje.

Kolejny patron rewolucji

A do tego, niezaprzeczalnie na fali "Stranger Things", powstają kolejne rzeczy skrojone na podobną modłę, jak chociażby głośny ostatnimi czasy, niezależny film Kevina Philipsa "Super Dark Times" (z tym, że rzecz dzieje się w latach dziewięćdziesiątych) czy nadchodzący niemiecki serial "Dark", który niebawem będzie można oglądać również za pośrednictwem Netflixa.

Kadr z drugiego sezonu "Stranger Things"

Kadr z drugiego sezonu "Stranger Things"

Źródło: Netflix

A jeszcze o krok dalej w ten swoistej filmowej incepcji pójdzie niedługo sam Steven Spielberg, kolejny patron rewolucji retro, który na ekran przeniósł powieść Ernesta Cline'a "Ready Player One" (premiera 28 marca 2018 roku) będącą swoistym hołdem oddanym między innymi... jego filmom.

Mało tego. Dla niektórych nadrzędnym dowodem świadczącym o powrocie ejtisów na tron jest nic innego jak wybór Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych, wszak jest on według wielu symbolem ówczesnego rozpasania. No cóż.

Czapki z daszkiem, rowery, tapiry

Lecz pojawia się przy tym wszystkim pytanie zasadnicze: czy aby owo spojrzenie za siebie nie jest powodowane brakiem wyobraźni? Bynajmniej. Bo fascynacja latami osiemdziesiątymi nie ogranicza się do stylistycznej woltyżerki, to nie tylko czapki z daszkiem, rowery, tapiry i odpowiedni plakat na ścianie, ale i głębsza refleksja nad ówczesną rzeczywistością, długo dyskredytowaną jako era mało wymagającej rozrywki i reaganowskiego zaduchu. A przecież chociażby seriale takie jak "Glow", "Kroniki Times Square" (którego akcja sięgnąć ma omawianej dekady), "Halt and Catch Fire" czy komediowi "Goldbergowie" to nie tylko anturaż, ale i celne rozłożenie tamtych lat na czynniki pierwsze.

Kadr z drugiego sezonu "Stranger Things"

Kadr z drugiego sezonu "Stranger Things"

Źródło: Netflix

Skupiają się czy to na rozwoju pornobiznesu, czy na technicznej rewolucji. Ale istnieje też i inna teoria tłumacząca owo powodzenie ejtisów. To ponoć nic innego jak swoista zemsta pokolenia X, które upchnięto pomiędzy baby boomers i milenialsów, i które rozpaczliwie chwyta się czegoś, co kiedykolwiek miało dla nich znaczenie – popkultury lat osiemdziesiątych. Tym samym dając szansę na jej przeżycie tym, którzy nawet ejtisów nie liznęli.