Fotolia

Oto wizja świata opanowanego przez potęgi farmaceutyczne, które w swoich ośrodkach wstrzykują dzieciom końskie dawki sterydów, narkotyków, zmieniają ich genotypy. A wszystko po to, aby jako dorośli sportowcy szybciej biegały, strzelały coraz ładniejsze bramki, podnosiły niewyobrażalne ciężary. Przy okazji zarabiały kosmiczne pieniądze. Skoro nie ma przepisów antydopingowych, nie ma hamulców.

Od autora:

Od pewnego czasu regularnie pojawiają się pomysły dotyczące likwidacji struktur antydopingowych i otwarcia sportu na wszystkie dostępne środki farmakologiczne. Zwolennicy takiej idei przekonują, że to jedyne wyjście, aby zakończyć problem dopingu. W myśl zasady: kto chce, niech się szprycuje. To jego życie, zdrowie, ryzyko.

Osobiście - od zawsze - stoję po drugiej stronie frontu. Koledzy, dziennikarze sportowi, często nazywają mnie fundamentalistą. Gdybym to ja decydował o przepisach dopingowych, każde - podkreślam celowo to słowo - wykrycie niedozwolonych środków w organizmie sportowca kończyłoby się dożywotnim zakazem profesjonalnych startów oraz zaborem całego majątku. Tak, jestem za wprowadzeniem "sportowej kary śmierci". Wierzę, że to jedyna droga, abyśmy ograniczyli (bo nie jestem naiwny i wiem, że zawsze znajdą się ryzykanci i oszuści) problem dopingu. A chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego warto to zrobić.

Albo muszę... Poniżej znajdziesz Drogi Czytelniku moją wizję przyszłości. Nie tak bardzo odległej. Rok 2047, 30 lat po zniesieniu kontroli dopingowych i dopuszczeniu do użycia wszelkich dostępnych środków farmakologicznych. To nie jest opowiadanie science-fiction. To bardzo realistyczna wizja świata sportu. Nie pozwólmy, aby się ziściła!

25 maja 2047 roku, godz. 20:13

Las na południowy wschód od Moczarnego, Bieszczady, 2,5 kilometra od granicy polsko-ukraińskiej, Ośrodek dla Byłych Sportowców prowadzony przez firmę farmakologiczną Sport-Pharma.

Czuł, jak strużka krwi wiła się po jego skórze. Niczym wąż boa, który morduje swoją kolejną ofiarę. Zamiast znaleźć najkrótszą drogę do ziemi, meandrowała najpierw po barku, klatce piersiowej, teraz czuł ją w okolicach kolana.

- Gdzie jest August, k...a mać, co się z nim dzieje?! - łapał myśli resztkami sił, które mu jeszcze pozostały.

Herbinho wbijał mu w szyję długie na kilkanaście centymetrów pazury. Coraz głębiej, milimetr po milimetrze. Zwabił go do izolatki, zaatakował znienacka, przygwoździł do ściany, podniósł kilkanaście centymetrów nad podłogę. Jeden z najlepszych piłkarzy świata, który jeszcze 10 lat temu strzelał bramki od Camp Nou po Łużniki i od Old Trafford po San Siro, miał obłęd w oczach. W niczym nie przypominał gwiazdy futbolu, którą kochały tłumy. Owszem, na boisku był agresywny, potrafił brutalnie sfaulować, ale odkąd zakończył karierę i został osadzony właśnie tutaj - w bieszczadzkim ośrodku - dziczał w niewiarygodnym tempie. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Pazury, kły, owłosienie całego ciała, nocne, wielogodzinne wycie, brak kontroli nad emocjami. Rok temu zamordował współlokatora. Franco, który swego czasu pobił historyczny rekord Siergieja Bubki w skoku o tyczce, a po zakończeniu kariery zaczął zmieniać się w kobietę. Zanikające genitalia, zmiana barwy głosu, coraz dłuższe rzęsy. Jednak nikomu nie wadził. Trudno było uwierzyć, że mógł czymś zdenerwować Herbinho. Zresztą... W tym momencie nie miało to znaczenia.

Źródło: EI/BSP/DN

Czuł, że powoli odpływa. Resztkami sił naciskał czerwony przycisk, który miał w kieszeni wojskowych spodni. Nic z tego, pomoc nie nadchodziła. Partner z nocnego dyżuru jakby zapadł się pod ziemię.

- Mamoooooo! - przerażający okrzyk wypełnił ciemną izolatkę.

Nagle zrobiło się przeraźliwie jasno...

25 maja 2047 roku, godz. 19:15

- To co? Zakładzik? - Kamil Bracki emanował wyjątkowo dobrym humorem.

Za niespełna dwie godziny miał się rozpocząć najważniejszy mecz w sezonie, finał Ligi Mistrzów. Nie tej, która powstała w latach 90. XX wieku. Tej ważniejszej, bardziej prestiżowej, której budżet reklamowy był dwukrotnie większy od budżetu Polski. Real Madryt, Barcelona, Manchester United, Bayern Monachium, Chelsea, Juventus... Te oraz kilka innych potęg w 2020 roku stworzyły zamkniętą ligę na wzór NBA i miały dożywotnie prawo udziału w tych rozgrywkach. Pięć lat temu do tego grona dołączył Guangzhou Evergrande. Chińczycy mieli nie tylko kosmiczne pieniądze, ale i dostęp do najlepszych środków medycznych na świecie. Specjaliści mówili, że to sterydy XXII wieku. Poza tym za Wielkim Murem w końcu doczekano się złotego pokolenia piłkarzy. Chen Hyun, Ze Lio Xen, Peng Ming-Yon, Ju Watsu, Gin Hyon... Wszyscy wychowani w specjalnych szkółkach zbudowanych przez światowych potentatów farmakologicznych. Wszyscy poddani wieloletniej kuracji sterydowej.

- Daj spokój, dobrze wiesz, że odkąd w 2017 roku Chińczycy, Amerykanie i Rosjanie przeforsowali likwidację kontroli antydopingowych, nie interesuję się sportem - August Mielecki nie oderwał nawet wzroku od swojego iPhone'a dwudziestej piątej generacji, który dosłownie godzinę temu dostarczył mu dron DHL-a. Kupił w promocji na Aliexpress. Odkąd eBay i Amazon upadły, Chińczycy byli monopolistą na rynku handlu elektroniką.

- Dzisiaj to rywalizacja naćpanych cyborgów. Przecież po boisku biega cała tablica Mendelejewa - dokończył.

Bracki skrzywił się z niesmakiem. Nie przepadał za nocnymi zmianami z Augustem. Kolega nie akceptował dzisiejszego sportu, cały czas wspominał, że "trzydzieści lat temu zamordowano prawdziwe emocje, prawdziwych zawodników". Nie mieli więc zbyt wiele tematów do rozmowy. A tutaj - w tej leśnej głuszy - z prawie tysiącem byłych sportowców odizolowanych od społeczeństwa przez Sport-Pharmę w obawie o ich stan związany z wieloletnimi kuracjami hormonalnymi i przyjmowaniem sterydów (a ostatnio mówiło się też o zmianach genetycznych, których dokonywano w organizmach zawodników), trzeba było mieć kompana do rozmowy. W innym przypadków można było wpaść w paranoję. Te ciągłe krzyki, zwierzęce odgłosy, uderzenia w drzwi, smród odchodów - nic dziwnego, że w tym ośrodku można było naprawdę dobrze zarobić. W zamian podpisywało się jednak klauzulę tajności. Pracownicy nie mogli rozmawiać o swojej pracy. Nawet żona Brackiego nie znała szczegółów. Wiedziała, że pracuje w ośrodku firmy farmakologicznej. Nic więcej. A przecież takich miejsc na świecie było coraz więcej. Mongolia, Syberia, Australia, krążyły też plotki o supertajnych bunkrach w Teksasie czy o mniej rygorystycznych uzdrowiskach w Alpach.

25 maja 2047, godz. 19:36

Drgnął. Spierzchnięte usta nie dawały mu spokoju. Piekły mocno jak letnie słońce w Rio de Janeiro. Na samą myśl o rodzinnym mieście lekko się uśmiechnął. To właśnie na miejscowych plażach wypatrzyli go kilkadziesiąt lat temu agenci ze Sport-Pharmy. Po kilku dniach był już w Europie, trenował na początku w Madrycie, gdzie został włączony do specjalnego programu rozwoju największych talentów piłkarskich.

Mając 12 lat zaczął przyjmować kortyzol. Podobno dlatego teraz wyje nocami, a paznokcie zamieniły się w wilcze pazury. Potem już poszło. Co kilka miesięcy lekarze podawali mu inne hormony, sterydy i związki chemiczne, których nazwy nie był w stanie zapamiętać.

Wiedział, że nie ma innej drogi. Jeżeli chciał grać z najlepszymi, musiał współpracować z lekarzami. Skoro cały świat sportu legalnie się szprycował, nie miał wyjścia. - Albo zgadzasz się na naszą terapię, albo wypad - wielokrotnie słyszał od kolejnych trenerów.

Ale to nie było takie proste. Wiedział od innych sportowców, że nie było możliwości wyjścia z programów lekowych. Firmy farmaceutyczne w porozumieniu z działaczami tworzyły mafię. Bezwzględną, bogatą, potężną. Kilkanaście lat temu mówiło się nieoficjalnie o hokeiście z NHL, który za namową przerażonej jego stanem (nieodwracalnymi zmianami w organizmie) żony postanowił uciec. Ukrył się na Alasce, zniknął. Rodzina, znajomi, dziennikarze - nikt nie mógł go namierzyć. Po sześciu miesiącach odbył się jego pogrzeb w Montrealu. Oficjalnie został rozszarpany przez niedźwiedzia, który zaatakował go w przydomowym ogródku. Nieoficjalnie - żołnierze mafii wrzucili go do klatki z grizzlies w jednym z kanadyjskich ogrodów zoologicznych.

Autor: Ian Weldie

Źródło: Getty Images

Otworzył oczy. Ciemność. Wargi nadal nie dawały mu spokoju. Sięgnął ręką pod pryczę, po omacku dotknął żelaznego kubka z wodą, ostrożnie zbliżył go do ust i lekko je nawilżył. Nie miał sił podnieść się z łóżka. Wczoraj dostał mocny zastrzyk. Podobno na ból kręgosłupa, który doskwierał mu coraz bardziej. Podobno. Nie wierzył lekarzom od wielu lat. Ponownie zamknął oczy.

80 tysięcy kibiców, stadion wypełniony do ostatniego miejsca, wspaniały doping. Finał Ligi Mistrzów, ostatnia minuta meczu. Dośrodkowanie. Dziwnie śmierdzący potem, zbudowany jak rzymski gladiator i owłosiony jak Australopitek obrońca próbował powalić go na ziemię, ale nie miał szans. Wyskoczył niczym ze starożytnej katapulty, dopadł piłkę na wysokości prawie dwóch metrów i pięknymi nożycami wpakował piłkę do siatki. 1:0! Koniec meczu.

Poczuł przeraźliwe zimno. Jak to możliwe? Przecież w izolatce, w której go zamknęli po zamordowaniu Franco, nie było okna. A może ten zastrzyk? On tak działa? Nakrył się dokładniej kocem.

Kolejny błysk. Konferencja prasowa w centrum konferencyjnym w Mediolanie. On - jako główny bohater - uśmiecha się do fotoreporterów. To właśnie on ma wyciągnąć w rozpoczynającym się sezonie legendarny klub z marazmu. - Panie trenerze, mam pytanie o największy transfer tego lata - jeden z dziennikarzy rozpoczął serię pytań.

Na jego ustach pojawił się szelmowski, wręcz niezauważalny uśmiech. Teraz będzie o nim. Największym transferze lata. - Jak oceni pan - kontynuował dziennikarz - podpisanie umowy ze Sport-Pharmą? Czy środki wspomagające, które dostarczało Pieno Labo, nie gwarantowały walki o mistrzostwo kraju?

Poczuł się, jakby ktoś dał mu publicznie w twarz. No tak, przecież odkąd doping stał się legalny, to nie sportowcy byli w klubach najważniejsi, a firmy medyczne. Odpowiedź trenera nawet nie docierała do jego świadomości, zamyślił się.

25 maja 2047, godz. 20:02

- A pamiętasz jak w 2032 roku na igrzyskach w Pekinie ten rudzielec pobiegł setkę w czasie 9,19 s? - Bracki mimo wszystko próbował rozpocząć jakąkolwiek konwersację z partnerem z nocnej zmiany.

- Potem znosili go z bieżni, bo był w takim stanie, że nie wiedział, co się dzieje - Mielecki od niechcenia prychnął pod nosem.

- No, a ten bokser, co każdą walkę kończył w I rundzie? Mike "Tyson" Weseback?

- Przed ostatnią walką wpakowali w niego tyle anabolików, że zmarł w szatni. Serce nie wytrzymało.

- Mówi się trudno, taki wybrał sobie zawód. Ryzyko zawsze jest. Ten Gruzin, co dźwignął ponad 600 kilogramów w dwuboju na igrzyskach w Indiach, też wykitował.

- Nie tyle wykitował, co popełnił samobójstwo. Od zażywania tego gówna wydawało mu się, że jest wysłannikiem Króla Małp i musi zmartwychwstać, aby zbawić świat. A pamiętasz Leszka Mikołajewskiego?

Autor: Matthew Lewis

Źródło: Getty Images

- No ba - Bracki ożywił się, bo jego partner najwyraźniej podchwycił konwersację. - Pewnie. Największy talent polskiej piłki od czasów Roberta Lewandowskiego. Grał jak ta lala.

- Grał - rozmarzył się drugi ze stróżów. - W polskiej lidze. Na Ligę Mistrzów był za słaby, bo nigdy nie brał koksu. Nie miał szans z silnymi jak tur obrońcami. Żadnych. W meczu eliminacji do MŚ Grazio Venatti zaatakował go z taką siłą, że...

- ... stracił nogę, musieli mu amputować - dokończył nie bez smutku Bracki. - Potem stanął na czele takiej organizacji, jak się oni nazywali?

- Stowarzyszenie Na Rzecz Prawdziwego Sportu - podpowiedział Mielecki. - Chcieli wprowadzenia przepisów antydopingowych. Po kilku miesiącach policja aresztowała wszystkich członków. Po większości ślad zaginął. Mikołajewski podobno leży gdzieś na dnie Wisły, w betonowych butach.

- Ratuuuuuujcie! - nagły wrzask postawił ich na nogi. Zerknęli na czujniki, część z nich świeciła się na czerwono. Natychmiast pobiegli w kierunku sektora C.

25 maja 2047, godz. 20:08

Ich miarowe kroki dudniły w pustym korytarzu.. Sektor A był słabo oświetlony. Mieszkali tutaj byli piłkarze, siatkarze, koszykarze, przedstawiciele sportów zespołowych. Ich stan był najlepszy. Owszem, po wieloletnim zażywaniu mocnych środków farmakologicznych były kłopoty z emocjami, psychiką, często dochodziło do spięć, a nawet bójek. Jednak mimo wszystko to byli nadal normalni ludzie. Niektórzy mieli problemy z włosami, skórą, paznokciami, orientacją seksualną, ale dało się nad nimi panować. Czasami mocny zastrzyk na uspokojenie wystarczał. Ta grupa miała też dostęp do internetu, mogła wychodzić na spacery po lesie, brała aktywny udział w życiu ośrodka. Większość z tych sportowców zdawała sobie sprawę z tego, co się dzieje.

Drzwi. Z prawej strony czytnik tęczówki oka. Bracki i Mielecki, już mocno zasapani, stanęli w odpowiednim miejscu. Jest zielone światło. Drzwi otwarte. Od razu uderzył ich smród. Mimo specjalnej klimatyzacji w sektorze B to była normalka. Tutaj osadzeni często mieli problemy fizjologiczne. Tak ogólnie rzecz ujmując. Zwierzęta też mają. Byli sztangiści, pięściarze, ale również biegacze, kolarze - oni byli szprycowani podczas czynnej kariery końskimi dawkami. Dawkami, które musiały odbić się nie tylko na psychice, ale i na ich wyglądzie. Ciała porośnięte długimi włosami, paznokcie przypominające zwierzęce pazury, długie kły. U niektórych lekarze obserwowali nawet zmiany kopytogenne, niekontrolowany rozrost wewnętrznych organów, zanikanie pewnych narządów. - To są po prostu zwierzęta - Bracki przypomniał sobie słowa jednego z lekarzy, który oprowadzał go po budynku ośrodka tuż po przyjęciu do pracy.

Tutaj panowała już totalna ciemność. Po co budzić demony? Zza krat poszczególnych cel było słychać a to głośny ryk, a to głośne sapanie, a to mlaskanie, a to... - Chwila, gdzie jest August? - Bracki niepewnie się zatrzymał. Włączył czołówkę, snop światła przeszył korytarz. Obrócił głowę w lewo, prawo, zerknął za siebie. Nic. - Spanikował, pewnie uciekł i teraz wymiotuje w kiblu - przeszło mu przez myśl. Pobiegł dalej. W kierunku najbardziej niebezpiecznego sektora - sektora C.

Tam lekarze umieścili - znów określenie ze szkolenia - "bestie". Podwójne zamki, zabezpieczenia elektroniczne, izolatki, brak okien. Jeden nieuważny ruch i można było stracić życie. Osadzeni w tym miejscu nie znali pojęcia dobra i zła. Ich wyznacznikiem były albo zwierzęce instynkty, albo urojenia, które pchały ich do szalonych rzeczy. Tutaj strażnikom nie wolno było wchodzić pojedynczo. Bracki spojrzał na czujnik, który niósł w kieszeni. Czerwona lampka nadal migała. Coś złego stało się w sektorze C. Obejrzał się jeszcze raz za kolegą. Nic się nie zmieniło, Mieleckiego nadal nie było. Przyłożył tym razem rękę do czytnika linii papilarnych. Otworzyły się drzwi. Wszedł do piekła...

25 maja 2047 roku, godz. 20:24

- K...a mać! Kamil mnie zabije. Na pewno opisze to w raporcie i stracę robotę - August Mielecki biegł z całych sił przez sektor B. To już ponad kwadrans, jak stracił partnera z zasięgu wzroku. Zgubił się w korytarzach, pomylił drogę, spanikował, nie wiedział, gdzie jest. Na dodatek nie działało połączenie głosowe. Słuchawki zawsze psuły się w najmniej odpowiednim momencie. Ot, prawo Murphy'ego. Spojrzał na czytnik alarmowy - migała nie tylko czerwona lampka przy sektorze C, ale również taka sama dioda przy napisie „help”. A to oznaczało, że partner z nocnej zmiany był w niebezpieczeństwie. - Gdzie on jest?

Źródło: Getty Images

Mielecki otworzył drzwi do sektora C. Wszedł powoli, bezszelestnie, niczym antyterrorysta. Grube, wielkie, stalowe drzwi do pierwszych izolatek były zamknięte. Zerknął przez wizjer do środka. Jerry "Niedźwiedź" Lacost spał w najlepsze. Podobnie jak Manuel "Diablo" Faced i Krzysiu "Rambo" Bruczyński. O, ten to był szaleniec. W ostatniej walce w klatce był tak napakowany narkotykami, że wydłubał oko swojemu rywalowi. Co ciekawe, kibice i środowisko MMA wcale nie potępili jego zachowania, a sędziowie go nie zdyskwalifikowali. Mógł walczyć dalej. Przedstawiciele Sport-Pharmy doszli jednak do wniosku, że jest coraz niebezpieczniejszy. Dlatego go tutaj umieścili.

Odwrócił się w lewo. Drzwi do izolatki Herbinho były lekko uchylone. Błyskawicznie do nich doskoczył i zamknął je na oba rygle, zatwierdzając to jeszcze elektronicznym kodem. Otarł pot z czoła. - Uff, udało się - pomyślał.

Odchylił wizjer, odgarnął kosmyk włosów opadający mu na czoło. Na ziemi leżał Bracki, cały we krwi, z dwoma dziurami w szyi. Nie ruszał się, nie oddychał, już nic mu nie pomoże. Ale gdzie jest Herbinho? Gdzie on jest? Panicznie rozglądał się po celi: prycza pusta, krzesło przewrócone w kącie. Uciekł? Aż zimna stróżka potu popłynęła mu po plecach. W końcu zwrócił uwagę na dziwny kształt przy ścianie. Jest, to on, siedzi skulony, chyba płacze, cały się trzęsie. - Może wejść do środka i mu pomóc? - Mielecki już miał sięgać po klucze, gdy Herbinho jednym susem doskoczył do wizjera.

- Zabiję cię, was wszystkich, zabiję! - jego ryk obudził osadzonych w innych celach. Zaczynało się robić niebezpiecznie. Mielecki rzucił się do ucieczki, marzył, aby jak najszybciej znaleźć się w portierni i wezwać pomoc.

- Jestem prorokiem! Zabiję wszystkich, którzy staną mi na drodze. Razem z moimi przyjaciółmi stanę na czele wielkiej armii - jeszcze długo słyszał słowa obłąkanego Herbinho.


Nie mam pewności, czy za 70-100 lat nie dojdzie do takich sytuacji

Rozmowa z dr Dariuszem Błachnio, Kierownikiem Wydziału Edukacji i Promocji Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie

Wirtualna Polska: Co pan sądzi o naszej wizji sportu bez ograniczeń dopingowych?

Dariusz Błachnio: Przeczytałem ją z wielką uwagą, ale i przerażeniem. Jest mroczna, tajemnicza, mocno depresyjna.

Ale realna?

- Na pewno nie za 30 lat. Tak samo jak niemożliwym jest, że w 2017 roku światowy sport zmieni przepisy i dopuści legalnie do gry środki dopingowe. Jednak rozumiem, że to był specjalny zabieg, który miał zrobić wrażenie na Czytelniku, zmusić go do myślenia. To się udało. Nie wiem, jak potoczy się przyszłość. Nie mam pewności, czy za 70-100 lat nie dojdzie do takich sytuacji, jak w opowiadaniu. Z drugiej strony nie mogę tego wykluczyć. Nikt tego dzisiaj nie zagwarantuje.

Sportowcy zamieniający się w bestie? Doping może wywołać takie zmiany?

- Dzisiaj znane środki dopingujące nie mają takich skutków ubocznych. Zazwyczaj też ci, którzy godzą się na ich przyjmowanie, zażywają jednocześnie inne środki, których zadaniem ma być łagodzenie objawów. Jednak trudno ocenić, co by się działo, gdybyśmy zlikwidowali agencje antydopingowe i zmienili obecny stan prawny. Jakie specyfiki produkowałyby koncerny medyczne? Czy ktoś dbałby o to, aby skutki uboczne nie rujnowały zdrowia? Już z przeszłości mamy przykłady sportowców, u których wieloletnie przyjmowanie dopingu spowodowało tak wielkie przeobrażenia, że zmienili płeć.

Dzieci, które koncerny medyczne "hodują" na zawodowych sportowców?

- Świetnie, że ten element znalazł się w waszym opowiadaniu. Liczę, iż to opowiadanie trafi właśnie do rodziców. Niech będzie przestrogą dla nich, jeżeli kiedykolwiek spotkają się z problemem dopingu u swoich pociech, które trenują i marzą, aby być wielkimi sportowcami. Nie tędy droga.