Magdalena Drozdek, WP.PL
Marcin Ręczmin: "Pani Adamowicz, jakie ma pani kompetencje, poza byciem żoną zamordowanego prezydenta miasta?". Chciało się pani w ogóle odpowiadać Krystynie Pawłowicz na to pytanie?
Magdalena Adamowicz: Nie lubię wchodzić w prowokacje. Ale pomyślałam, że warto dać pozytywny przykład. Bo może pani profesor Krystyna Pawłowicz faktycznie nie wie, jakie mam wykształcenie i doświadczenie?
Znam swoją wartość i nie budowałam jej nigdy rozdając na prawo i lewo wizytówki ze wszystkimi tytułami. O mojej karierze zawodowej wie środowisko naukowe, w którym się obracam, i znajomi. A to jednak ważne, żeby przedstawić się, gdy jestem kandydatem w wyborach i moje kompetencje są podważane. Merytorycznie, bez emocji zamienić tę prowokację w dialog.
Pani i Krystyna Pawłowicz możecie się porozumieć?
Ja nawet bardzo chętnie spotkałabym się z panią Krystyną i wypiła z nią kawę, porozmawiała. Tak żeby najpierw mnie poznała, a dopiero później oceniała.
I co pani powie na kawie?
Że najważniejszą kompetencją osoby chcącej reprezentować innych musi być szacunek i empatia wobec ludzi. Że nie warto oceniać kogoś przez pryzmat tytułów naukowych albo ich braku. Jest mnóstwo przykładów, że mądrość i dobroć nie zależą od wykształcenia. Ale jeśli pani Pawłowicz chce dociekać, to jestem doktorem prawa, radcą prawnym, mam dyplom MBA i ukończyłam szkołę prawa niemieckiego przy Uniwersytecie w Bonn oraz szkołę prawa brytyjskiego i UE prowadzoną przez wykładowców z Cambridge. Znam angielski i niemiecki. Doceniam wiedzę i doświadczenie innych, potrafię rozmawiać i współpracować. Tego właśnie tak bardzo w życiu publicznym brakuje.
1. NIENAWIŚĆ
Ale to właśnie panią czeka, skoro zdecydowała się pani wystartować w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Ludzie będą reagować podobnie jak Krystyna Pawłowicz i oceniać. Oraz porównywać z tym, jakim politykiem był pani mąż.
Paweł miał z pewnością bardzo silny i spójny wizerunek. Niesamowicie charakterystyczny. Oparty o konsekwencję. Gdy coś zaplanował, szedł do celu, nawet jeśli był w tym marszu osamotniony. I faktycznie wielu ludzi teraz dostrzega tę jego siłę.
Tym bardziej trudna jest pani sytuacja.
Ale ja nie czuję, żebym musiała rywalizować z wizerunkiem mojego męża. Nie jestem ani lepsza od Pawła, ani gorsza. Jestem sobą. Nazywam się Magdalena Adamowicz i myślę, że mam coś do powiedzenia. I oczywiście to jest konsekwencja historii, która spotkała moją rodzinę. Tylko że to naturalne. Moim celem jest proste hasło, które na co dzień noszę na znaczku. "Imagine there is no hate". Mam do zrealizowania przesłanie, o którym mówił ojciec Ludwik Wiśniewski na pogrzebie Pawła.
Że nie będziemy dłużej obojętni na panoszącą się truciznę nienawiści?
Tak. Weszło mi to głęboko do serca. I do myśli. Bo serce szybko się podnieca, a potem szybko ostyga. Więc trzeba to objąć rozumem. Mój rozum, po śmierci Pawła, podpowiedział: "Magda, musisz się tym zająć". Bo doświadczyłam, czym jest mowa nienawiści.
"Nie ustaniemy, aż nie doprowadzimy do pełnego oczyszczenia Polski z ludzi, którzy nie są godni należeć do naszej wspólnoty narodowej". To wypowiedź ważnego polityka, dosłownie sprzed paru dni. Akceptowalna wolność słowa czy już mowa nienawiści?
A kto i jak ma zdecydować, kto jest godny wspólnoty narodowej? Kategoryzowanie ludzi nie ma nic wspólnego z wolnością słowa. Nastawia jednych przeciw drugim.
Ale hejt i mowa nienawiści nie są wyłączną domeną polityków. Może zaczynają się od nas samych, kiedy na ulicy przeklinamy, gdy ktoś nas wyprzedził albo niechcący ochlapał?
Przykre jest to, że my, wy, oni – wszyscy mają z tym kłopoty. I nie tylko Polacy. Zaczyna się w szkole, w domu, jest niestety w Kościele. Nie rozgrywa się tylko między politykami, a już na pewno nie dotyczy polityków tylko jednej opcji. W opozycji jest ten sam język, ta sama retoryka.
Czyli wśród pani kolegów.
Nie wiem, czy kolegów. Startujemy z tej samej listy. I chciałabym, żeby mówili inaczej. Ludzie są tym zmęczeni. Trzeba dać przykład z góry. Ile jeszcze ma być tragedii takich jak ta, która mnie spotkała?
Śmierć pani męża ma związek z językiem nienawiści?
To jest pokłosie oskarżeń, którymi obrzucano Pawła, nie dając mu szansy na obronę. Przecież jest raport Rady Etyki Mediów, wskazujący, ile razy złamano zasady w przypadku przygotowania materiałów na nasz temat. Są przecież odbiorcy, którzy nie weryfikują wiadomości. Przyjmują wprost to, co mówią im niektóre media. Nawet nie ze złej woli. Po prostu nie potrafią analizować przekazów. Jeśli wystarczająco często słyszą, że ktoś jest oszustem i złodziejem, zaczynają w to wierzyć.
Ale chyba nie łączy pani z tym bezpośrednio waszej tragedii?
Gdyby nie język, który zrobił z Pawła wroga publicznego, do tej tragedii by nie doszło. Paweł by żył, a mnie nie byłoby w tym miejscu. Bo to, co teraz robię, jest moim zadaniem. Mam obowiązek zmienić relacje między ludźmi.
Jak zmienić ludzi, którym puszczają hamulce, gdy sądzą, że są anonimowi?
Dawać przykład. Pokazywać dobre praktyki. Mam nadzieję, że zwrócono uwagę na moją odpowiedź pani profesor Pawłowicz. I że jej w niczym nie uraziłam. Że widać, że chcę się porozumieć.
A może nie chce pani podejmować rękawicy?
Nie. Nie można tchórzyć. To młyn na wodę hejterów, którzy wyczuwają słabość swojej ofiary. Ja mówię o uświadamianiu. O pokazywaniu, gdzie kończy się wolność słowa, a zaczyna mowa nienawiści. I do jakich konsekwencji w skrajnych przypadkach ona prowadzi. Bo mechanizmy są takie, że tworzy się fakenewsa, on rośnie jak kula śnieżna, nikt już nie pamięta źródła, a wszyscy ekscytują się sensacją. I zaczyna się agresja słowna, a za nią mogą pójść nienawistne czyny. O różnym nasileniu. I różnych skutkach, jak się przekonaliśmy. I dlatego edukacja to pierwszy filar mojego programu.
A drugi?
To kwestie prawne.
Mamy przecież przepisy dotyczące tego, czym jest mowa nienawiści.
Ograniczone do kwestii związanych z przynależnością etniczną, narodowością, rasą, wyznaniem. A mowa nienawiści może dotyczyć mnóstwa innych aspektów i dotknąć każdego. Ja jestem Polką, chrześcijanką, ani superładną, ani superbrzydką, po prostu normalną. I też mnie to spotkało. Natomiast zmiany prawa nie odbywają się od ręki. Paradoksalnie – bo nie jestem entuzjastką brexitu - będzie ich można dokonać np. przy okazji zmiany traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej po wyjściu ze wspólnoty Wielkiej Brytanii. Choćby poprzez uzupełnienie Karty Praw Podstawowych o zapisy mówiące o wolności od mowy nienawiści. Albo poprzez wprowadzenie odpowiedniej dyrektywy obligującej państwa do walki z nią.
O ile państwa zechcą respektować te zapisy.
Po okresie przejściowym państwa członkowskie są zobowiązane respektować dyrektywy. Muszą wyznaczyć organy nadzorujące zmiany i pilnujące przestrzegania zasad. A wśród nich mogą się znaleźć konsekwencje administracyjno-prawne dla dostawców usług internetowych, którzy nie chcą odpowiadać za to, co na ich serwerach publikują użytkownicy. Tak by jednak brali odpowiedzialność za te treści.
Za komentarze anonimowych użytkowników?
Na pewno należy wprowadzić obowiązek posiadania mechanizmów oceniających komentarze pod kątem mowy nienawiści oraz nawoływania do przestępstw z nienawiści. Mechanizmów skutecznie eliminujących takie wypowiedzi.
Na Facebooku? Czy szerzej?
Na Facebooku, w usługach Google’a. We wszystkich portalach. Także w Wirtualnej Polsce i innych mediach. Trzeba też skutecznie ścigać autorów łamiących prawo komentarzy. Dziś zwykle nie jest problemem ustalenie, kto jest twórcą konkretnej treści.
Internetowe mechanizmy kontroli są zwykle szybko omijane.
Oczywiście. Ale dlatego mówiłam o edukacji. Na spotkaniu w Facebooku rozmawiałam o tym, jak proste jest dziś założenie konta. Nie twierdzę, że mamy komplikować ten proces, ale każdy internauta powinien zapoznać się z definicjami mowy nienawiści, praw człowieka, dozwolonych i niedozwolonych zachowań. Powinien poznać konsekwencje prawne stosowania mowy nienawiści. Istnieją techniczne sposoby na to, by użytkownik rzeczywiście przeczytał regulamin, który obecnie pomija i klika "zgadzam się", nie wiedząc, na co. Choćby wprowadzenie elementu interaktywności, ankiety, konieczności odpowiedzi na kilka merytorycznych pytań.
Giganci internetu są gotowi na współpracę w tych sprawach?
Robią coraz więcej i nie unikają dyskusji. Jednocześnie na pewno są skłonni negocjować raczej z Unią Europejską niż pojedynczymi państwami. Rozmawiałam z Sheryl Sandberg, szefową operacyjną Facebooka. To ona odezwała się do mnie, gdy dotarło do niej, jakie były okoliczności śmierci Pawła. I mam przekonanie, że traktuje temat walki z hejtem bardzo poważnie.
Załóżmy, że prawo w zakresie walki z hejtem zostanie uściślone, pojawią się mechanizmy skuteczniej kontrolujące mowę nienawiści w internecie. To będzie ostateczny sukces?
Oczywiście, że nie. Na końcu walki z hejtem jest jeszcze pomoc poszkodowanym. Polska jest w czołówce statystyk, jeśli chodzi o samobójstwa młodzieży. Nie rozkładając tego na różne grupy przyczyn, na pewno są wśród nich te związane z hejtem. A jeszcze nie mamy danych dotyczących nieudanych prób samobójczych. Nie chcę zostawiać ofiar samym sobie. Nie wyobrażam sobie, żeby mogło brakować pieniędzy na telefon zaufania. Uważam też, że powinno nas być stać na punkty konsultacyjne dla osób dotkniętych hejtem. Młodych, o których wspomniałam, i starszych – na przykład tych, którzy są obrażani za swoje konserwatywne poglądy. Jestem zdeterminowana, by to zmienić.
Najłatwiej to zrobić przez politykę?
Nie uważam się za polityka. Nie jestem członkiem żadnej partii i nie będę. Twórcy listy, na której się znalazłam, są tego świadomi.
Czyli jest pani społeczniczką?
Tak. Zawsze byłam aktywistką, gospodarzem od pierwszej klasy szkoły podstawowej.
Prymuską.
Prymuską chyba nie. Działaczką tak. Zresztą podobne spojrzenie miał Paweł. Jak możesz zrobić coś dobrego, to o wiele więcej warte, niż coś dostać.
2. MIŁOŚĆ
Ale dlaczego w Brukseli? To próba ucieczki od miejsc kojarzących się z mężem?
Bycie z dala na pewno daje pewien dystans. I to było mi potrzebne zaraz po śmierci Pawła. Pojechałyśmy do Stanów Zjednoczonych i to pomogło przeżywać żałobę. Byłyśmy anonimowe. Miałyśmy mnóstwo czasu na rozmowy. Na płacz. Na bycie razem.
Tylko we trójkę.
We czwórkę. Z Zeusem, naszym psem.
Ale wróciłyście do Gdańska.
Trochę się tego bałam. Że będzie traumatycznie. Ale nie jest. Przeciwnie. Gdy ktoś mnie rozpoznaje na ulicy, spotykam się ze współczuciem, ale ono jest budujące. To wyrazy wsparcia w tym, co nas spotkało. Ale i w tym, w co się zaangażowałam. Spotykam ludzi, którzy mi kibicują.
Antonina i Teresa też się cieszą z powrotu?
Brakuje im właśnie anonimowości, którą miałyśmy w Stanach.
Rozmawiacie o tym?
Rozmawiamy. Antonina ma 15 lat. Jest pełna emocji. Nie zawsze dobrze znosi okazywanie wyrazów sympatii. Tak wewnętrznie.
A kto wychodzi na wieczorne spacery z Zeusem?
Ja albo Antonina.
Wcześniej to był zwyczaj jej i pani męża.
Tak. Jeśli nie wyjeżdżał z Gdańska, wychodzili poza osiedle, szli wzdłuż Brzeźna. To był taki czas dla Pawła, żeby odetchnąć świeżym powietrzem, poukładać w głowie wydarzenia dnia. Czasami też chodziłam na te spacery. Zawsze bez telefonów. Żeby nas nie podsłuchiwano. I żeby omówić w spokoju swoje sprawy.
Zwyczajne rodzinne rozmowy?
Nie wtedy, gdy Antonina spacerowała z ojcem. Oni mieli swoje tematy. Na przykład jesienią wciągnęła ją historia wychodzenia państw bałkańskich z komunizmu. Także obecna sytuacja polityczna. I zasypywała Pawła mnóstwem pytań.
Na wszystko miał odpowiedź?
Antonina jest przekonana, że tata znał się na wszystkim. Ale Paweł tłumaczył, że są rzeczy, których nawet on nie wie i trzeba je sprawdzić. Najlepiej wspólnie. Dyskutowali, ustalali wersję. Umiał ją zainspirować do tego, by szukała rozwiązań. Mobilizował, by sięgała po wymagające lektury. Trzy lata temu, jeszcze w podstawówce, czytała Kuriera z Warszawy Jana Nowaka Jeziorańskiego. Taką malutką czcionką, że ja, mrużąc oczy, nic nie widziałam. Albo Paweł wybierał książkę i czytał Antoninie. Bardzo to lubił.
Na głos?
Tak. Nie tak dawno listy Daniela Chodowieckiego. Bo jeśli w książkach było coś o Gdańsku, to była lektura obowiązkowa. Strasznie żałuję, że tego nie nagrałam. Doszedł do mistrzostwa. Kiedyś, gdy dziewczynki byłe małe, to było takie zwyczajne czytanie. Teraz – modulowanie głosu, udawał zwierzęta, instrumenty. Normalnie słuchowisko radiowe. I dlatego Antonina, która sama patologicznie dużo czyta, uwielbiała, gdy tata chociaż przez kilka minut robił to dla niej. Ja z pewnością nie potrafię odpowiedzieć na tyle pytań, co Paweł. Zresztą moja rola w domu jest inna. Jestem od logistyki.
Od tego, by dom funkcjonował i nikt nie spóźnił się do szkoły?
Również od wymieniania żarówek i opon w samochodzie, bo Paweł nie jeździł.
Nie miał prawa jazdy?
Miał, ale nie jeździł. Twierdził, że uwielbia, kiedy go wożę. No i lubił ten czas spożytkować na oddzwonienie, przeczytanie czegoś. Albo po prostu drzemkę.
Jak spędzacie tę Wielkanoc?
Tradycyjnie. Nic się nie zmienia. Zawsze była dla nas ważna cała liturgia. Od Wielkiego Czwartku przez Drogę Krzyżową w piątek po liturgię ognia w sobotę i potem niedzielę wielkanocną. Śniadanie u brata Pawła z ich rodzicami. A potem jedziemy do moich rodziców, gdzie spotykamy się z moim rodzeństwem. Do niedawna jeszcze był z nami pradziadek Tereski i Antoniny. Każdy ma swój pokój. Z naszego żartowano oczywiście, że to apartament prezydencki. Nocujemy i w poniedziałek czeka nas wielkie lanie wodą w ogrodzie. Wielopokoleniowe święta. Tylko że w tym roku idziemy jeszcze do Pawła. Na grób.
Zawsze był z rodziną mimo natłoku zajęć? To pierwsze święta bez niego?
Pierwsze.
Boi się pani?
To nie strach. Jestem smutna. Z drugiej strony, po tym, co przeżyłam, ja już się chyba niczego nie boję. Musimy sobie poradzić. Staram się zająć czymś moje dziewczyny.
Pani musi być silna?
Tak. Mam siłę w sobie. I ją przekazuję.
Skąd ona się bierze?
Myślę, że mam ją z wiary. I z Pawła. Że on tam gdzieś jest i czuwa. Czuję jego obecność i bliskość.
Nie ma w pani zwątpienia, że po drugiej stronie nic nie ma?
Nie. Ani u moich córek. Parę dni temu Antonina wyczytała kolejne zapowiedzi końca świata. I mówi mi: "Wiesz, mamo, to nawet dobrze, gdyby się spełniło. Szybciej zobaczyłybyśmy się z tatą".
Jak pani zareagowała?
Przypomniałam sobie luterański kościół w Santa Monica. To dla nas symboliczne miejsce, bo byłyśmy w nim, gdy Paweł zginął. Wtedy, 13 stycznia, przechodziłyśmy obok, a przed kościołem odbywał się festyn. Parafianie nas zaczepili, poczęstowali ciasteczkami, weszłyśmy do środka. Po wyjściu włączyłam telefon i zobaczyłam, że dzwoniła siostrzenica. Oddzwoniłam i dowiedziałam się, co się stało. I gdy już po pogrzebie znowu pojechałyśmy do USA, postanowiłam, że tam wrócę. A jednocześnie strasznie się przestraszyłam. Co się stanie, gdy wejdę do tego kościoła. Co się stanie, gdy wyjdę. Jaka wiadomość będzie czekać na moim telefonie.
Więc dlaczego pani poszła?
Żeby się nie poddawać.
Pomogło?
Było trudno, chyba najtrudniej jak pamiętam. Ale z innego powodu. Siedziałam w tym kościele, a przede mną rodzina. Wysoki, szczupły facet z żoną i trzema córkami. Miał szeroko rozłożone ręce, zagarniał je wszystkie do siebie. Obejmował i przytulał. I pomyślałam, że u nas już tego nie będzie. A taki był Paweł. Ciepły. Okazywał uczucia. Przytulał. Głaskał. I tego jest mi żal. Stałam jak posąg, łzy mi leciały jak z kranu. Te dzieciaczki się odwróciły i patrzyły na mnie jak na kosmitkę.
3. ODKUPIENIE
Sprawdza pani, co dzieje się w śledztwie w sprawie Stefana W.?
Nie za bardzo. Mam pełnomocników, którym ufam. Jeśli wydarzy się coś istotnego, jeśli będę potrzebna, dadzą mi znać.
Wiceprezydent Gdańska Piotr Kowalczuk spotkał się z jego matką. To potrzebny gest?
Jeśli pomógł, to oczywiście. Ja nigdy nie łączyłam mamy sprawcy ze śmiercią Pawła. Przecież musi jej być strasznie ciężko. Jest mi jej szkoda. Moja teściowa szybko zaczęła się o modlić o tę mamę, o spokój dla niej. I o tego człowieka. Żeby się zmienił i odnalazł nadzieję. Wierzę, że to także nam pomaga. Ja wielokrotnie pytałam i lekarza, i księdza, czy to normalne, że nie czuję nienawiści. Że czuję spokój. Oczywiście jest mi smutno. Jest mi przykro. I zrobiłabym wszystko, żeby cofnąć czas. Ale nie mam w sobie chęci odwetu.
I nie wie pani, skąd w pani ten spokój?
Wiem, że nie musiałam się o niego starać. Był we mnie niemal od razu. Z pierwszego dnia nie wszystko pamiętam, ale gdy leciałyśmy rządowym samolotem z Londynu, byłyśmy przekonane, że Paweł żyje, że będziemy się nim opiekować, że po to jedziemy. Dostałam wtedy silne środki uspokajające, tak silne, że Antonina mówiła, że w domu lunatykowałam. Okazało się też, że w nocy odpisywałam nieświadomie ludziom na wiadomości. Na pytanie, co z Tereską, odpowiedziałam znajomemu lekarzowi, że bardzo ciężko, że jej stan jest krytyczny. I potem nagle wzięłam się w garść.
W którym momencie?
Chyba trzeciego dnia, gdy na Placu Solidarności było robione serce ze zniczy. Wracałam od teściów, wiózł nas mój brat, poprosiłam, żeby się zatrzymał. Był niesamowity tłok, tysiące, tysiące gdańszczan. Zobaczyłam, ilu jest tych ludzi, jak to wygląda, poczułam, że muszę podziękować. Nie miałam żadnego przemówienia. Ale gdy dostałam mikrofon, pierwsze słowa, które wypowiedziałam, były o tym, że nie mam nienawiści. Że Paweł był pozytywny, uśmiechnięty i że żałoba minie. I żeby Jurek Owsiak wrócił do WOŚP. Zaraz potem chciała mówić Antonina. O tym, że Gdańsk jest Pawła trzecim dzieckiem i rodzicem oraz drugą żoną.
To było spontaniczne?
Tak. Bez presji, bez stresu, który miewałam choćby podczas konferencji naukowych. I tak jest od tej pory wszędzie. Nawet w Kongresie USA. Jakbym miała jakąś nową umiejętność.
Tragedia, która otwiera?
Chyba tak. Chyba dlatego, że jestem przekonana, że jestem taka pewna, że muszę to zrobić. Mówię o tym, co mam w sercu i w głowie. Bez udawania, bez aktorzenia, wymyślania.
Córki nie kwestionują tego optymizmu? Tej wiary, że można zmienić świat.
Zanim podjęłam decyzję o kandydowaniu, długo z nimi rozmawiałam i dostałam ich wsparcie. Wiem, że trochę im mnie brakuje. Mówią, że kiedyś miały zajętego tatę, ale mamę na miejscu. Teraz mama jest zajęta. Ale to specyficzny czas, krótka, intensywna kampania. Jakoś ogarniamy, dajemy radę. Są ze mnie dumne.
Wzajemne wsparcie?
Tak. Ja też jestem z nich strasznie dumna. Paweł nie zmarł na zawał, nie w wypadku. Każda taka śmierć jest dla bliskich szokiem. Ale ich tata zginął w wyjątkowo dramatycznych okolicznościach. Fantastycznie sobie radzą. Korzystamy z pomocy psychologów, lekarzy, ale w ich postawie jest heroizm. I dojrzałość.
Zadaje sobie pani pytanie "dlaczego to spotkało Pawła"?
Myślałam, że ktoś na moim miejscu może nawet próbowałby z Panem Bogiem dyskutować, pokrzyczeć na niego. Spytać "dlaczego". Ja nie miałam czegoś takiego. Wiem, wydaje mi się, to znaczy wiem na pewno, że pan Bóg jakoś strasznie go potrzebował. Chciał zwrócić na coś uwagę. Przekazać coś. Ta śmierć wstrząsnęła tyloma ludźmi, że chyba stąd to moje działanie.
I siła?
I siła. I wiara, że to nie jest na marne. Że słusznie nie siedzę w domu, nie uskarżam się, nie obwiniam, bo mam do zrealizowania – nie chcę używać słowa misja – ale jakieś zadanie. Od Pawła. Tylko czasem jest trudno. Gdy byłyśmy w Kongresie, Antoninie zamgliły się oczy i powiedziała "To tata powinien tu być. To on zawsze walczył". No tak. Ale dlatego, że go nie ma, my jesteśmy. I mówię mu tylko: "Kurde, Paweł, no ok, fajnie, że to wszystko się układa, że ci mnie zaprosili, tamci. Że jesteśmy w Kongresie. Ale nie mogłeś poczekać?"
Rozmawiacie?
Pytam go, czy dam sobie z tym radę. Że zostawił mi jednak trudne zadanie. Chociaż zawsze dawał mi trudne zadania. Bycie jego żoną to było trudne zadanie. Ale we mnie wierzył. Nawet gdy ja już nie wierzyłam w siebie i mówiłam, że chyba tej mojej habilitacji nie napiszę. On miał odpowiedź: "Kto, jak nie ty?".
Jemu nie brakowało motywacji?
Był zawsze zmotywowany. Zastanawiałam się, skąd bierze tę swoją siłę. A dziś wydaje mi się, że jego siła gdzieś tu zabłądziła. Została i przechodzi na mnie. I chociaż w tej chwili płaczę, to jestem silna.
Nie ma w tym sprzeczności.
Nie ma. Tak jak fakt, że nie płaczę publicznie, nie znaczy, że Pawła nie kocham, jak mówią niektórzy.
Maj to był dla was radosny miesiąc. Rocznica waszego ślubu. Jak będzie teraz?
Mieliśmy ją spędzić w Stanach Zjednoczonych, trochę po terminie, po obchodach 4 czerwca. A nasz ślub wypadł w moje imieniny 29 maja. Przyspieszyliśmy go dwadzieścia lat temu, żeby pójść na mszę Jana Pawła II na hipodromie w Sopocie już jako mąż i żona. Teraz po prostu pójdę do Pawła. Z naszymi obrączkami. Wciąż jestem jego żoną. On moim mężem. Gdzie mam być?