Przemysław Chwała , 30 czerwca 2017

Magiczne miasto. Podróż do innego świata

Archiwum Przemysława Chwały

Nocny pociąg leniwie przemierza pustynię. Radziec­kie wagony sypialne są po generalnym remoncie, co stwarza przyzwoity komfort i umożliwia płynność jazdy – skład wyjeżdżający późnym wieczorem z Taszkientu o świcie skończy bieg na dworcu w Bucharze. Trzeci z czterech dni ciągłej podróży z Osz, przez Taszkient i Bucharę, do Chiwy daje mi się już we znaki. Jazda z punktu do punktu dzielonymi taksówkami, zmiany pasażerów i przekraczanie granic z ciężkim plecakiem sprawiają, że nogi i barki chciałyby wreszcie odpocząć.

Oparłszy back-pack o drzwi właściwego przedziału, spoglądam na jasne przedmieścia Taszkientu. Pociąg niebawem zupełnie pochłoną ciemności i bezkres pustyni. Gdy korytarz pustoszeje, a prowadnik chowa się wreszcie do swojej kanciapki z przodu wagonu, udaje mi się zrobić kilka zdjęć. W Uzbekistanie obowiązuje zakaz fotografowania infrastruktury kolejowej i komunikacyjnej.

Zmęczenie jednak wygrywa. Żeby odpocząć, wystarczy już tylko otworzyć drzwi przedziału, ściągnąć bluzę i spodnie, a potem beztrosko zalec na "spalnej pryczy". Kilka prostych ruchów sprawia, że już po chwili znajduję się w środku i… nie wiem, kto jest bardziej zdziwiony – ja czy kilka par utkwionych we mnie oczu. Towarzyszkami całonocnej podróży okazują się trzy kobiety w ortodoksyjnych muzułmańskich strojach. Wyczuwa się dziwne zmieszanie. W chwili, kiedy rozpinam spodnie i ściągam pasek, natychmiast odstawiają herbatę i jak na niemą komendę, zajmują w łóżkach pozycję plecami do mnie. Chyba lepiej będzie zostać w spodniach… Brak separacji w, bądź co bądź, muzułmańskim kraju jest krępujący, ale, drogie panie, to jedna noc i nie śpimy przecież razem.

Widok na Osz z Góry Salomona

Widok na Osz z Góry Salomona

Źródło: Archiwum Przemysława Chwały

Im dalej na południowy zachód, w stronę turkmeńskiej granicy, tym bardziej przypomina Uzbekistan krainę z baśni tysiąca i jednej nocy. Im dalej od stolicy i jej wielkiego przemysłu, tym więcej bogatych w mozaiki medres, kramów z pachnidłami, kaszmirowymi chustami i przyprawami. W pociągu, oprócz "trzech kobiet i samotności", towarzyszy mi ulga, że zostawiłem hen, hen daleko stąd przemysłową stolicę. Mawiają, że każde daewoo jeżdżące w kontynentalnej Azji na wschód od Uralu ma błogosławieństwo Karimowa. Trudno na ulicach Taszkientu czy Fergany dostrzec samochód innej marki. Ten luksus wiąże się najczęściej z wysokim obowiązkiem podatkowym, a stać na to nielicznych. W sąsiednich krajach popularny jest żart, że chcąc tu jeździć czymś innym niż "rodzima koreańska jakość", trzeba by podstawić w zamian kamaza wypchanego pieniędzmi. Przy tej okazji przypomina mi się jeszcze jeden żart na temat kursu suma (uzbeckiej waluty) i nieprzeprowadzonej dotąd denominacji. Za 300 dolarów dostaniemy blisko milion sumów, więc raczej zabraknie nam miejsca w kieszeniach. Pliki banknotów trzeba gdzieś upchnąć – nieraz zostaje już tylko plecak. W Uzbekistanie tak samo łatwo stać się milionerem, jak trudno przejść niezauważonym z większą gotówką.

Islom Karomow

Islom Karomow

Źródło: Getty Images

Słońce świeci nam dziś jasno w kraju baśniowych miast, daewoo, wielkiej, lecz mało wartej gotówki i pana Isloma Karimowa, który od blisko ćwierć wieku sprawuje tu niepodzielną władzę. Ojciec narodu – zdaniem jednych, uzurpator – w opinii innych. Niezależnie od zróżnicowanych ocen przyznawanych temu politykowi, nie sposób pominąć kluczowej roli, jaką odegrał w przejściu Uzbekistanu do postradzieckiej rzeczywistości. To właśnie Islom Karimow kreował nową sytuację społeczno-ekonomiczną i nowe wyobrażenia o kształcie niepodległego kraju. Za jego rządów powstało hermetyczne i silnie scentralizowane państwo. Odrzucono przy tym zarówno islamskie, jak i radzieckie korzenie, doszukując się kolebki współczesnego narodu w zupełnie innych odnogach historii. Znikające z przestrzeni publicznej kolosy epoki sowieckiej zastąpiono odniesieniami do dynastii Timurydów, panującej w Azji Środkowej i Iranie od schyłku XIV wieku, aż do połowy XVI stulecia. W szczytowym okresie imperium Timura rozciągało się na ogromnym terytorium od Indii aż po Anatolię. Swego czasu do roli stolicy wielkiego państwa i jednego z głównych ośrodków muzułmańskiej nauki, kultury i sztuki urosła Samarkanda.

To właśnie tam, w jednej z trzech pereł uzbeckiej architektury, wśród pięknych medres i minaretów znajduje się mauzoleum Gur-i-Mir, w którym spoczywa Timur, jego dwaj synowie i dwóch wnuków. Samarkanda wraz z Chiwą i Bucharą to miasta, które zwykło się określać mianem "pereł Uzbekistanu" lub "pereł Jedwabnego Szlaku". Współczesne państwo uzbeckie odnosi się więc do wielkiej narracji o dawnych czasach, które zostawiły w jego obecnych granicach wciąż żywe ślady przeszłości. Nie znaczy to jednak, że zupełnie zrezygnowano z radzieckiego dziedzictwa. Zostało ono raczej selektywnie przemodelowane na użytek nowej rzeczywistości. Pomniki odnoszące się do Wielkiej Wojny Ojczyźnianej podkreślają wyraźnie uzbecki (nie zaś wspólny – radziecki) wkład w ostateczne zwycięstwo. Popularne w miejskim krajobrazie, skłaniają do refleksji nad ofiarą, którą oddał bitny trzon Armii Czerwonej, złożony de facto z mieszkańców uzbeckiego kraju. Wielka Wojna, mocno unarodowiona i oswojona przymiotnikiem "uzbecki", stała się jakby drugą kolebką narodu. Z tych dwóch korzeni, z odległych dziejów i z całkiem niedawnej przeszłości, wywodzi się dziś wspólnotę uzbeckiego narodu. Mają one stanowić też o jej ciągłości i trwałości bytu od czasów imperium Wielkiego Timura, aż po dziś dzień.

Samarkanda

Samarkanda

Autor: Ekrem Canli

Źródło: Wikimedia Commons CC BY

Uzbekistan XXI wieku to kraj pełen kolorytu, wspaniałej architektury i rozmaitych administracyjnych ciekawostek. Konieczność ciągłych meldunków, papierologia, martwe, lecz niekiedy stosowane prawo o dewizach i legalności przebywania w danych miejscach nakazują, by trzymać się na baczności. Mimo sterty przepisów, które trudno zrozumieć, wszystkie moje spotkania z mundurowymi sprowadzały się raczej do miłej pogawędki. Nawet w sytuacji, gdy trzymałem przed sobą aparat z odkrytym obiektywem w miejscach, gdzie jest zakaz fotografowania. Najmilej wspominam wysokiego rangą funkcjonariusza służby fiskalnej, który w czasie zakrapianej arakiem kolacji w Bucharze nalegał, abym przymierzył jego mundur i zrobił sobie pamiątkowe zdjęcie. Ale skoro już o kolorycie… Jasnopiaskowe domy przeszłości w niebieskiej mozaice medres i minaretów. Jak piasek i niebo. Chciałoby się spędzić tu tysiąc nocy i jeszcze tę jedną. W Bucharze jest nieco spokojniej niż w Samarkandzie. O Samarkandzie mówi się bowiem, że jest przesadnie uturystyczniona. Choć i w Bucharze nie brakuje turystów. Wśród zwiedzających grupami dominują Niemcy, gdyż przed paroma laty to właśnie niemieckie biura podróży jako pierwsze wprowadziły oferty zorganizowanych wycieczek do Uzbekistanu. Plan pobytu jest schematyczny. Obejmuje noclegi w wysokiej klasy stołecznym hotelu i dzienne wycieczki do starych miast na południu. Przejazdy odbywają się zazwyczaj pod eskortą ochrony.

Bazar w Bucharze

Bazar w Bucharze

Źródło: Archiwum prywatne Przemysława Chwały

Zwiedzanie to spacer głównymi ulicami pod opieką pilota i zakupy na droższych, popularniejszych straganach. Z perspektywy dachów i minaretów Buchary, po których chodzę od rana, wycieczkowicze sprawiają wrażenie leniwego stada wodzonego alejkami miasta. Większość zabudowań wszystkich trzech pustynnych pereł poddano w okresie radzieckim gruntownej renowacji. Rząd Uzbekistanu kontynuuje ten proces po dziś dzień. Nieraz trudno odróżnić fresk sprzed tysiąca lat od tego sprzed kilku dekad.

Część Chiwy do dziś stoi w rusztowaniach, a na ulicach późnym wieczorem widuje się ludzi z "komandirowki", wysłanych, by wsadzić gdzieś brakującą cegłę albo gdzieniegdzie coś domalować. Chiwa, leżąca tuż przy granicy turkmeńskiej, oddzielona od Buchary trzystoma kilometrami pustyni Kyzył-kum, ma się stać równie atrakcyjnym i pociągającym miejscem. Budynki nie mogą mieć wielu ubytków, piękne mozaiki nie mogą straszyć dziurami…

Gdy ruszasz z Buchary ku Chiwie, najmniej potiomkinowskiej z trzech pereł, swoje usługi oferują ci taksówkarze i kolej. Podróż pociągiem to doskonała opcja, ale… warunek posiadania dodatkowej wizy jest zazwyczaj nie do spełnienia.

Minaret w Chiwie

Minaret w Chiwie

Źródło: Archiwum prywatne Przemysława Chwały

W drodze do Chiwy pociąg przekracza, niestety, granicę Turkmenistanu. Rozpad Związku Radzieckiego sprawił, że bezproblemowe niegdyś przemieszczanie się koleją zostało mocno ograniczone. Tory leżą jak leżały, lecz poprzecinały je granice. Jedynym wyjściem jest przejechanie autem przez Kyzył-kum i targowanie się o cenę, stały element załatwiania miejsca w dzielonej taksówce. Po paru minutach podaję kierowcy rękę, spotykając się z nim w połowie drogi między ceną, której żądał, a tym, co byłem w stanie zaoferować. Po dogadaniu opłaty za przejazd nadchodzi czas na drugi pewny element tej podróży – czekanie. Potrzeba nam jeszcze dwóch pasażerów i możemy ruszać. Zamiar dotarcia do Chiwy przed zmierzchem skłania mnie do pomocy w poszukiwaniu współtowarzyszy podróży. Wraz z Husamem, bo tak mi się przedstawił kierowca, zagadujemy krążących wokół ludzi z tobołkami. Z uśmiechem na twarzach pytamy: "Chiwa?". Aż wreszcie po godzinie los się do nas uśmiecha i zsyła nam dwóch szukających transportu mężczyzn.

Obaj są Afgańczykami zmierzającymi do Chiwy z tym, czego nie udało się sprzedać w Bucharze. Mówią, że jeśli w Chiwie dobiją targu, wrócą szczęśliwi przez Turkmenistan do domu. Zawartość ich czterech toreb jest imponująca. W nadziei na dobicie choćby najmniejszego targu, Afgańczycy prezentują mi wspaniałe kaszmirowe chusty, obrazki w rzeźbionych ramkach, radzieckie zegarki i biżuterię. Moją uwagę przykuwają najbardziej "ikonki"… Kończy się jednak na dwóch chustach i zegarku nabytych łącznie za równowartość 15 dolarów. W czasie podróży długo myślę o obrazach ze świętymi Wschodu. Niestety, trzeba te myśli skutecznie odgonić, by nie mieć problemów w przypadku kontroli albo przy przekraczaniu granicy. W czasie jazdy przez pustynię trudno skupić wzrok na czymkolwiek.

Na bazarze w Chiwie

Na bazarze w Chiwie

Źródło: Archiwum prywatne Przemysława Chwały

Otacza nas tylko piasek, przechodzący niekiedy w glinę pokrytą ostrą i rzadką trawą. Jezdnia jest obsadzona po obu stronach rzędami maleńkich krzewów. Husam tłumaczy, że gdyby nie te roślinki, piach w ciągu jednej nocy zabrałby drogę. Wierzę jego słowom, bo widzę, jak żółte i szare drobiny ślizgają się raz po raz niesione wiatrem w dowolną stronę. Godzina za godziną mija czas monotonnej jazdy, lecz dokoła nas nic się nie zmienia – ciągle ten sam monotonny, martwy krajobraz. By nie zjeżdżać do Turkmenistanu, korzystamy z lokalnych objazdów, nadkładając wiele razy po kilkanaście kilometrów. Kilka dni podróży między kirgiską częścią Kotliny Fergańskiej a Chiwą to i tak niewiele w porównaniu z wielotygodniowym, mozolnym marszem, jaki niegdyś był udziałem kupców idących Jedwabnym Szlakiem. Gdy o tym pomyślę, uśmiecham się tylko na słowa Husama, który mówi z uśmiechem, że znów mamy kilometry do nadłożenia. Słońce i monotonne widoki to świetna pigułka nasenna, jednak szturchnięcie w ramię budzi mnie w odpowiednim momencie.

– Pytałeś o Amu-darię, więc nie prześpij – informuje Husam, przepraszając najpierw gestem dłoni, że mnie obudził, a następnie tą samą wolną ręką wskazuje widok za przednią i dwiema bocznymi szybami auta.

Przed zmęczonymi oczami, jak fatamorgana pośród nicości, wyłania się szerokie pasmo wody. To turkus Amu-darii, jednej z dwóch największych rzek Azji Centralnej, wdarł się nagle między żółć piasku i czerwień gliny. Teraz z każdym kilometrem wszystko zielenieje. Powoli daje się dostrzec uprawne pola i sady, a martwy kamień ustępuje życiu. Nareszcie.

Kolejnym cudem są rosnące z wody i piasku mury starej Chiwy – Chiwa jest bajką. Perłą w oceanie pustyni, na szlaku hodowców i kupców jedwabiu. Husam poleca niedrogi hotel, w którym pracuje jego znajomy. Przytakuję, bo nieuchronnie nadchodzi zmierzch. Żegnamy się już pod czerwonym słońcem, znikającym za starymi kremowymi budynkami. Afgańczycy życzą powodzenia i dodają, że jeżeli zechcę dobić targu, znajdę ich przy Tasz Chauli.

Hotel to jeden ze współczesnych budynków, zbudowany obok dawnych miejskich murów. Recepcyjną ścianę zdobią dywaniki z podobizną prezydenta Karimowa. (Zapytany o niego w drodze Husam, odparł z uśmiechem "Karimow ok!"). Po kilku minutach formalności polegających na wlepieniu do paszportu urzędowej karteczki, przychodzi upragniony czas odpoczynku. Zachód słońca nad pradawną Chiwą to jeden z piękniejszych obrazów tkwiących wciąż w mojej głowie. Cieszę się, że nie poświęciłem tego widoku na rzecz ściągania pajęczyn z kątów ścian i żyrandola. Spoglądam przy szklance mocnego, uzbeckiego koniaku na miasto skąpane we wczesnym wieczorze.

Chiwańska ceramika

Chiwańska ceramika

Źródło: Archiwum prywatne Przemysława Chwały

Dym papierosa miesza się z piaskiem, wonią kadzidła i kurzem.


W Chiwie o wiele rzadziej niż w Samarkandzie czy Bucharze miniemy na ulicy turystę z Zachodu. Ze względu na znaczną odległość Chiwy od tych dwóch miast, z jej zwiedzania rezygnuje też większość zorganizowanych, grupowych wycieczek. Poza głównym zespołem medres i mauzoleów, z dala od turystycznych tras, miejscowi żyją własnym życiem. Spokój, zwyczajność i codzienne sprawunki mieszkańców są jak łyk arabskiego powietrza po wyjściu z cepelii. W wąskich bocznych uliczkach kryje się coś przyciągającego, odwodzącego od chęci powrotu do ludnego i gwarnego centrum.

Główne aleje Chiwy, podobnie jak w Samarkandzie i Bucharze, pulsują życiem i handlem. Możemy tu nieco taniej nabyć jaśminowe pachnidło, tkaninę czy słynną uzbecką porcelanę. Chiwańscy handlarze wydają się też bardziej skorzy do targu, a licytować można się z nimi przez całe kwadranse. Gdy przed wiekami po Jedwabnym Szlaku sunęły kupieckie karawany, Chiwa, podobnie jak Buchara i Samarkanda, była miejscem wielkich interesów. W uzbeckich miastach spotykali się handlarze idący od strony Śródziemnomorza i Anatolii z tymi wędrującymi na Zachód z dalekich Indii i Chin. Wymiana towarów przynosiła ogromne zyski. Legła u podstaw wielu fortun i stała się potężnym impulsem do rozwoju wspaniałych miast leżących pośrodku martwej pustyni. I choć Jedwabny Szlak od wieków już nie istnieje, a kolejne państwa tylko mniej lub bardziej śmiało nawiązują do jego idei, handel w Centralnej Azji wciąż ma się dobrze. To jedno z podstawowych zajęć tutejszych mieszkańców. Sprzedawanie, kupowanie, wymiana – niezbędne elementy życia, jak powszedni czaj i chleb.

Nad wschodnią częścią miasta góruje pałac chana, Tasz Chauli. To w obrębie jego murów od końca pierwszej połowy XIX wieku aż do 1873 roku, kiedy nastąpił rosyjski podbój, zapadały najważniejsze decyzje dotyczące Chiwy i podporządkowanych jej terytoriów. Ostatni chan chiwański nie miał szans przeciwstawić się militarnej potędze caratu. Rosja szybko narzuciła swoją zwierzchność również Bucharze. W roku 1873 okrojony terytorialnie Emirat znalazł się pod carskim protektoratem. Zarówno Chanat Chiwy, jak i Emirat Buchary zlikwidowano w 1920 roku, po przekroczeniu wód Amu-darii przez bolszewików. Ziemie należące do trzech pereł pustyni dawnego imperium Timurydów zostały ponownie scalone w ramach Uzbeckiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, ze stolicą w upadającej od lat Samarkandzie.

Handlujący linami

Handlujący linami

Źródło: Archiwum prywatne Przemysława Chwały

Spacer po każdym z dziewięciu dziedzińców pałacu w Chiwie daje odczuć potęgę i piękno architektury Wschodu. Trudno pozostać obojętnym na widok różnobarwnych misternych mozaik czy ręcznie rzeźbionych drewnianych kolumn podtrzymujących sklepienia. Te obrazy zostają w pamięci na zawsze jako niezapomniane, niepowtarzalne doznania. Dookoła pałacu Tasz Chauli, podobnie jak w obrębie samych zabudowań, kwitnie handel. Uliczki w sąsiedztwie pałacu to wielkie skupisko chiwańskich i zamiejscowych kupców. Można tu znaleźć przysłowiowe mydło i powidło. Zadziwia obfitość pamiątek radzieckich – monety, ordery, akcesoria urzędniczej i wojskowej garderoby. Teren wokół Tasz Chauli jest niczym ludzkie mrowisko. Ciasno rozstawione baldachimy, wszechobecne dywany, tkaniny, drobiazgi i suweniry nie zostawiają już właściwie wolnej przestrzeni, a krążący w tym labiryncie ludzie muszą wykonywać iście ekwilibrystyczne figury, by przecisnąć się w tłumie. Szukając zagubionego towarzysza, lub tylko po to, by coś dokładniej obejrzeć, bez przerwy wspina się ktoś na jeden z kamiennych bloczków i góruje przez chwilę nad ludzkim mrowiem. Pośród straganów, w falującym morzu kupujących i sprzedających, rozpoznaję wreszcie dwie znajome twarze. To moi afgańscy towarzysze drogi, którzy nie próżnują i chcą spieniężyć jak najwięcej dóbr, zanim będą wracać.

– Salam Alejkum! Zdecydowałeś się na obrazy?

– Niestety, nie wezmę ikon… – odpowiadam, tłumacząc problemy, jakie mogą z tego wyniknąć, a przy tym gasząc serdeczny uśmiech młodszego.

Nie chcę mu jednak sprawić przykrości. Mam w zanadrzu kilka pytań, dobijamy więc targu na kolejną chustę. Afrah czuje, że rozmowa zajmie mu chwilę – a nuż mnie jeszcze na coś namówi! – powierza więc bratankowi obowiązki handlowe i zaprasza na czarkę herbaty. W trakcie miłej pogawędki dowiaduję się, że obaj co roku ruszają w kierunku południowej Kirgizji i Uzbekistanu, starając się sprzedać jak najwięcej "sentymentalnych pamiątek" i rękodzieła, które udaje im się pozyskać we własnym kraju. Afrah tłumaczy, że jego ojczyzna od dawna nie zaznała spokoju, a ludzie są tam biedni w porównaniu do coraz bardziej bogacących się Uzbeków. W Afganistanie nie ma też mowy o dobiciu targu z jeszcze bardziej majętnymi turystami – bo turystów i kolekcjonerów tam po prostu nie ma. Nikt o zdrowych zmysłach nie zapuszcza się w afgańskie góry ani nie zagląda do centrum afgańskich miast, zaś jedno udane tournée z Osz, przez Ferganę i trzy perły pustyni, potrafi zagwarantować im godne życie w kraju, aż do czasu kolejnego wyjazdu. Afrah dodaje jeszcze, że musi sprzedać ikony, koniecznie – nie wjedzie z nimi z powrotem do kraju. Żałuje, że nie mogę dobić z nim targu. Ja też żałuję – ikony są piękne.

Ciężko opuszczać wieczorem Chiwę. Magiczne miasto jakby nie chciało wypuścić wędrowca z powrotem. Nad medresami pojawiają się pierwsze gwiazdy, a jutrzejszego południa przyjdzie znów z bólem serca patrzeć na betonowo-szklany Taszkient. Stolica, ale nie klejnot. Autokar, który całymi godzinami będzie sunął bezdrożem w kierunku stolicy, zostawił już za sobą miejskie światła i nagle utonął w mroku pustyni.

Żegnajcie, trzy perły. Cudowne kamienie na jasnym złocie.

Książka "Obłoki Fergany" ukazała się nakładem wydawnictwa MUZA

Książka "Obłoki Fergany" ukazała się nakładem wydawnictwa MUZA

Źródło: materiały promocyjne