Kanada, Montreal 1976 r. Igrzyska Olimpijskie. Mecz finałowy Polska - NRD. Polska drużyna zdobyła srebrny medal, Zbigniew Matuszewski, PAP
Marek Wawrzynowski: Kto to jest "kibic instytucjonalny"?
Dariusz Wojtaszyn, historyk Uniwersytetu Wrocławskiego: - To grupa kibiców NRD wytworzona specjalnie na potrzeby kadry narodowej oraz drużyn grających na Zachodzie w europejskich pucharach. To ludzie niekoniecznie interesujący się piłką nożną, ale reprezentujący NRD na zewnątrz.
Skąd brano tych ludzi?
Co dziesiąty był tajnym współpracownikiem, ale większość była typowana przez zakłady pracy. Wypełniali odpowiedni formularz, który był potem analizowany przez Stasi, i następnie taka osoba zostawała kibicem.
Zarabiała na tym?
Dostawała paszport i miała możliwość wyjazdu zagranicznego, dlatego zawsze było więcej kandydatów niż miejsc.
W jednym z pańskich artykułów przeczytałem, że większość ludzi w NRD kibicowała zachodniemu sąsiadowi, RFN. Czy to właśnie doprowadziło do powołania kibiców instytucjonalnych?
Na pewno było jedną z przyczyn. Generalnie do wolnej sprzedaży na mecze reprezentacji rozgrywane na terenie NRD przeznaczano zaledwie ok. 2-5 tys. biletów. Inny powód to poziom sportowy. Proszę pamiętać, że w NRD każdy miał możliwość oglądania reprezentacji RFN za pośrednictwem telewizji, poza małym terenem w okolicy Drezna i Greifswaldu (tereny znajdujące się na północnym wschodzie, przy granicy z Polską, obejmują m.in. niemiecką część wyspy Uznam - red.). To tzw. Dolina Nieświadomych, jak ją drwiąco nazywano. Każdy mógł śledzić rozgrywki Bundesligi za pośrednictwem kanałów telewizyjnych.
Legalnie?
Władze na to nie zezwoliły, ale się z tym pogodziły. RFN ustawił bardzo silne nadajniki skierowane na NRD. Próbowano z tym walczyć, zakłócać, ale bez rezultatu.
Jak w takim razie odebrano wygraną 1:0 NRD z RFN w Hamburgu podczas mundialu w 1974 roku?
Dwojako. Funkcjonariusze podnosili, że kadra stała się ważna dla narodu. W dokumentach można przeczytać, że pojawił się nakaz, by szeroko wykorzystywać to zwycięstwo propagandowo. Prasa zareagowała spokojnie, więc też nie chcieli za bardzo pompować balonika. Podeszli z umiarem. Gdy jednak czyta się wywiady z bardziej świadomymi kibicami wschodnioniemieckimi, to powtarza się zdanie: "Nasi przegrali z NRD". To jednoznacznie pokazywało rozkład sympatii.
Ale to wynik pojawienia się kibiców instytucjonalnych czy po prostu bunt przeciwko systemowi?
Oczywiście większość kibiców nie sympatyzowała ze swoją drużyną narodową, trzeba też pamiętać, że ta drużyna nie miała do 1974 roku żadnych wyników. Z drugiej strony była reprezentacja RFN, która grała o najwyższe cele, medale mistrzostw świata i Europy. Dziś, gdy czyta się wypowiedzi kibiców, mówią, że przyglądali się z ciekawością, życzyli dobrze, ale o drużynie z zachodu wyrażali się, że to "Die richtige deutsche Mannaschaft", "Prawdziwa niemiecka drużyna".
NRD miało dużo sukcesów w innych sportach, ale w piłce nie potrafiła się odnaleźć. Może i kluby były niezłe. Magdeburg wygrał Puchar Zdobywców Pucharów (74), Carl Zeiss Jena (81) czy Lokomotive Lipsk (87) awansowały do finału tych rozgrywek, a jednak drużyna narodowa, poza Igrzyskami Olimpijskimi, nigdy pewnego poziomu nie przeskoczyła.
Rozwój piłki klubowej następuje od połowy lat 60. i trwa około dekady. Potem przyszedł kryzys, który wiąże się z ingerencją polityki w futbol.
Czy 10 kolejnych tytułów dla Dynama Berlin to jeden z powodów kryzysu? Jakich metod używano?
Zacznijmy od wyjaśnienia, że Dynamo Berlin miało fanatycznego kibica. Erich Mielke, szef Stasi, był nazywany kibicem numer 1. Był zainteresowany piłką nożną i hokejem. Doszło do tego, że przez około 20 lat w lidze hokeja uczestniczyły dwie drużyny - Dynamo Berlin i Dynamo Weisswasser, które grały ze sobą od kilku do kilkunastu spotkań. I zazwyczaj wygrywało Dynamo Berlin. Mówi się, że jedyną osobą, która interesowała się rozgrywkami, był właśnie Mielke.
A więc zrobił sobie prywatną ligę z prywatnymi klubami i prywatnymi zawodnikami.
Mniej więcej. Z kolei na stadionie piłkarskim Dynama miał zawsze swoje specjalne miejsce, natomiast jeśli nie mógł oglądać meczów wyjazdowych, jeśli nie mógł być, wysyłał specjalnego korespondenta, który relacjonował mu spotkanie przez telefon. I jak każdy fanatyk, był gotów zrobić wiele, by jego zespół wygrał. Sposobów było kilka. Po pierwsze Dynamo miało takie możliwości jak Legia Warszawa, a więc ściągała do służby w Stasi i w Volkspolizei, czyli policji ludowej.
Jednak typowy klub wojskowy nie odegrał ostatecznie takiej roli jak Legia, Dukla, CSKA czy Honved.
Był Vorvaerts Berlin. Mielke namówił Heinza Naumanna, ministra obrony narodowej, by przeniósł zespół do Frankfurtu nad Odrą. Argumentował, że w Berlinie są trzy kluby, a we Frankfurcie żadnego, za to są doskonałe warunki. W 1971 roku klub przeniesiono i zaczął powoli tracić na znaczeniu.
Żeby było jasne, mówimy o zespole, który miał wszelkie przesłanki ku temu, by stać się potęgą. W latach 1958-69 zdobył sześć tytułów mistrzowskich, był ćwierćfinalistą Pucharu Mistrzów i Pucharu Zdobywców Pucharów.
- A to nie jest jedyny przypadek. Relokacje ze względów politycznych się zdarzały. Świetnym przykładem jest klub Empor Lauter. Pochodził z niespełna 10-tysięcznej wówczas miejscowości w Rudawach (Erzgebirge - red). Klub przeniesiono odgórną decyzją do Meklemburgii i nazwano Empor Rostock, a z czasem przemianowano na Hansę. A więc Hansa Rostock nie powstała naturalnie. Została przywieziona razem z działaczami i piłkarzami. Decyzję podjęła SED, rządząca partia. Następnie podpisał się pod tym związek piłki nożnej, który uzasadnił, że "należy przenieść klub w celu wzmocnienia zainteresowania i rozwoju piłki nożnej w Meklemburgii". W Rudawach i okolicach były już cztery kluby, więc kibicom wystarczy. Inny przykład relokacji to Wismut Aue. Klub związany z zakładami produkującymi materiały rozszczepialne. Bardzo ważny klub z tego punktu widzenia, że wszystko, co wydobywali, było automatycznie eksportowane do Związku Radzieckiego. W pewnym momencie władze zadecydowały, że należy przenieść klub do pobliskiego Karl-Marx Stadt (wcześniej i obecnie Chemnitz - red.), gdyż tam dobrego klubu brakowało.
To tylko 40 kilometrów, czyli jak u nas przeniesienie klub z Łęcznej do Lublina.
Tyle że tutaj protesty dyrektorów zakładów oraz pracowników spowodowały, że klub pozostawiono w Aue, zmieniono mu jedynie nazwę i oficjalną siedzibę na Wismut Karl-Marx Stadt. Zakład pracy był tak istotny, że władze zdecydowały się uszanować prośby. Zresztą również Dynamo Berlin nie powstało przypadkowo - u jego podstaw leżało przeniesienie klubu policyjnego Volkspolizei Dresden, który z czasem przekształcił się w Dynamo Drezno. A potem, w 1954 roku, został w całości przeniesiony do Berlina.
Na swoje szczęście się odrodził. A Dynamo Berlin zostało hegemonem. Rzadko zdarza się, by ktoś wygrał 10 tytułów z rzędu.
Oczywiście starano się pozyskiwać najlepszych piłkarzy poprzez struktury gwardyjskie oraz powołania do wojska. Trzeba pamiętać, że piłkarze chcieli przychodzić do Dynama, bo to oznaczało wzrost stopy życiowej. Mieszkania, dacze, lepsze jedzenie i możliwość częstszego wyjeżdżania na Zachód. I samochody osobowe.
Jakie?
Najlepsze modele Łady. Zachodnie samochody raczej się nie zdarzały.
A sędziowie?
Każdy, który marzył o wyjeździe na Zachód, musiał się starać o paszport. A o przyznaniu decydowało Stasi. W latach 80. pojawiały się głosy członków biura politycznego, by nie pokazywać do końca w programie "Deutsche Sport Echo" fragmentów meczu Dynama, gdyż było ewidentnie widać, że są kręcone. Jedno ze spotkań na przykład przedłużono do setnej minuty, czekano tak długo, aż Dynamo strzeli bramkę, i wtedy mecz się zakończył. Na meczach Dynama pojawiła się większa liczba żółtych i czerwonych kartek. Oczywiście, starano się to trzymać w pewnych granicach, ponieważ obawiano się reakcji trybun...
Których nigdy do końca nie mogli kontrolować.
Trybuny to jedyna porażka Stasi w kontroli społeczeństwa obywatelskiego.
Nacjonaliści w barwach Dynama Drezno to pozostałość?
Nie szedłbym w tym kierunku. Pojawili się skinheadzi, ale to była kalka z Zachodu. Nie było tak, że w NRD było ich więcej. W latach 80. skinheadzi po prostu pojawili się wszędzie. Zresztą nie można ograniczać kibiców z NRD do nacjonalistów. Choćby Union Berlin jest dziś drugim po St. Pauli bastionem lewicowości.
A Dynamo Berlin?
Oni specjalnie podkreślają swoje związki z III Rzeszą, by odciąć się mocno od komunizmu. Było takie słynne hasło kibiców: "Mój dziadek był w SS, ojciec był w Stasi, a ja jestem w BFC". Mieli świadomość przeszłości.
A hasło "Mur musi zniknąć", które pojawiało się na meczach Dynama podczas ustawiania muru przed rzutem wolnym?
Nie wiem, skąd się wzięło, ale było powszechnie używane na meczach Dynama. Zwłaszcza na stadionie, który znajdował się stosunkowo blisko muru. Hasło wykrzyczane przez kilkanaście tysięcy widzów musiało zrobić wrażenie również po jego drugiej stronie.
Zjednoczenie Niemiec to tak naprawdę koniec Dynama Berlin?
Klub funkcjonuje, jest znany ze swoich kibiców, którzy mają powiązania z grupami przestępczymi. Jeden z szefów BFC o polsko brzmiącym nazwisku został aresztowany niedawno za kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą.
Jednak klub gra zaledwie na poziomie IV ligi.
Ale wzbudza emocje. Zresztą na przykład mecz dwóch najlepszych klubów w Berlinie, a więc Herthy i Unionu, nie powoduje wielkiego poruszenia w stolicy, gdyż są to kluby zaprzyjaźnione, a mecz Unionu z Dynamem zawsze jest meczem podwyższonego ryzyka, gwarancją zadym.
Union w kontrze do Dynama jako klub lewicowy i jednocześnie prozachodni?
Jak to kiedyś dygnitarze mówili: "Nie każdy kibic Unionu jest wrogiem państwa, ale każdy wróg państwa jest kibicem Unionu". Był to klub zrzeszający ludzi myślących inaczej, grupy subkulturowe, od skinheadów przez punków, hippisów i tak dalej. Każdy w Berlinie, kto chciał wyrazić sprzeciw, sympatyzował raczej z Unionem.
Skinheadzi i punki na jednym stadionie przeciwko państwu. Przepraszam, że się śmieję.
Więcej, jest coś, czego nigdzie indziej nie znalazłem. To subkultura "Fussballskin" lub "Fussballskinhead". I ci "skini piłkarscy" różnili się od reszty o tyle, że ich jedynym polem zainteresowania była piłka nożna. A więc ubierali się jak skinheadzi ale kibicowali i Dynamu, i Unionowi. I na przykład razem walczyli przeciwko fanom Dynama Drezno. Organizowali wspólne akcje...
Na przykład?
Kupili ogromną liczbę słoików z musztardą i obrzucili nimi zawodników jednej z drużyn przeciwnych (niestety dokumenty Stasi nie precyzują, jaka to drużyna). Wynajęli też autobus, który jeździł po Dreźnie, zatrzymywał się, gdy spotkał grupę kibiców rywali. Wysiadali, bili, wsiadali i jechali dalej.
Są przypadki, gdzie Stasi naciska, wpływa na zawodników? Gdzie zawodnicy stają się ofiarami? Podobnych do przypadku Eigendorfa, który uciekł do RFN, a po trzech latach zginął w "tajemniczych okolicznościach", gdy jego samochód został zepchnięty na drzewo?
Sytuacja Lutza Eigendorfa nie jest wyjaśniona, ponieważ nigdy nie znaleziono dokumentów, które by potwierdziły zabójstwo. A więc nie ma np. dokumentu, który by potwierdzał wyrok śmierci. Jest to oczywiście prawdopodobne. Polecenie mogło być wydane przez telefon. Faktem jest, że wokół Eigendorfa zainstalowano czterech agentów Stasi, poza tym okoliczności wypadku również były podejrzane.
Tak wiele dla jednego gracza?
Bo Lutz Eigendorf nie był zwykłym piłkarzem, ale ulubionym zawodnikiem Mielkego. Co więcej, był kandydatem do biura politycznego SED, żołnierzem elitarnej jednostki Stasi, tzw. Oddziału im. Feliksa Dzierżyńskiego. To było coś takiego jak nasz "Grom". Używano ich do tłumienia rozruchów.
Był faktycznie członkiem, czy tak jak nasi piłkarze Gwardii i Wisły?
Na pewno przeszedł szkolenie w tym kierunku. I pewne jest, że dla Mielkego była to sprawa bardzo osobista.
Łączyły ich również stosunki przyjacielskie?
Może nie, bo tam była duża różnica wieku, jednak Eigendorf zdawał sobie sprawę z ogromnej sympatii, jaką darzył go Mielke. Z relacji pracowników Stasi wynikało, że był wściekły. A tych czterech pracowników zainstalowanych przy nim przez kilka lat (od ucieczki Eigendorfa do RFN aż do jego śmierci minęły 4 lata - red.) pokazuje, że to była sprawa priorytetowa.
Może wyjaśnijmy czytelnikom okoliczności śmierci Eigendorfa. Był pod wpływem alkoholu
Wracając z meczu, wstąpił do pubu. I tu pojawia się pierwsza wątpliwości. Wszyscy są zgodni, że Eigendorf nie pił, a znaleziono go kompletnie pijanego. Odkryto, że puściła linka hamulcowa, a więc mogły być tam jakieś manipulacje. Fakt, że z naprzeciwka jechała ciężarówka, która według świadków miała mu zajechać drogę...
Jest jeszcze wersja, że został porwany, "upity" i zabity.
To ta najbardziej drastyczna wersja, że to nie on prowadził samochód i został później do niego przełożony. Natomiast najbardziej prawdopodobna jest wersja, że doszło do manipulacji przy hamulcach, a alkohol dostał się do organizmu później.
O pracy Stasi przekonali się też polscy piłkarze...
W 1979 roku, gdy NRD miało opinię, że tam się szprycuje, organizatorzy podali wodę Polakom. Zawodnicy w drugiej połowie narzekali na problemy żołądkowe. Dlatego przy okazji najbliższej wizyty przylecieliśmy do NRD z własną wodą i żywnością. To zresztą spowodowało notę protestacyjną niemieckiego ambasadora.
Znany jest też przypadek, opisany w książce "Tor", gdy agenci Stasi przynieśli do szatni Dynama Drezno podsłuchany skład Bayernu Monachium.
To niejedyny taki przypadek. Każda drużyna RFN była obstawiona przez Stasi. Z dwóch powodów. Pierwszym było rozpracowanie przeciwników Dynama Berlin. Istniała tzw. grupa Minister, prywatna grupa Mielkego, robiąca analizy, ale też grupa mająca za zadanie pilnować, żeby zawodnicy RFN nie rzucali z autokarów jakichś ulotek, różnych dziwnych niepożądanych rzeczy zgromadzonym kibicom. Większość z nich zgarniali funkcjonariusze Stasi.
Też kibice?
Niektórzy tak. Część funkcjonariuszy Stasi kibicowała, a część miała udawać zwykłych fanów. Wtedy wydawano im instrukcję, by ubierali się "po cywilnemu", nie zabierali na mecze parasoli i teczek, a niezbędne dokumenty wkładali do "innej części garderoby".
Patrzę na tych starych piłkarzy z NRD, był Streich, Sparwasser, Croy, Ducke, w późniejszych latach Kirsten, Sammer, Schneider, Wosz, Ballack. A dziś jedynym piłkarzem na wysokim poziomie jest Kroos, troszkę niżej Schmelzer i Adler... Ale tak naprawdę piłka nożna na terenach byłego NRD poważnie nie zaistniała aż do czasu pojawienia się RB Lipsk.
Ważne kluby z Niemiec Wschodnich przestały grać w najwyższej klasie rozgrywkowej, zainteresowanie nie było zbyt duże. A jeśli nie ma dużych klubów, to i dzieci przestają grać. Podupadały całe lokalne społeczności piłkarskie. Wschodnioniemiecki system nie dał rady w nowych realiach.
Ale po zjednoczeniu to powinien być już nowy system.
Otóż nie. Pozostawiono stare struktury, gdyż Niemcy wierzyli w słuszność metod z NRD.
Wynikało to z dobrych wyników enerdowskiego sportu? Wiadomo, że w krajach demokracji ludowej świetnie był zorganizowany choćby system skautingu.
Tak. W 1990 roku Niemcy zdobyli mistrzostwo świata. Ludzie z DFB mówili, że przez 10 albo i 20 lat nikt nie pokona Niemców.
To słynne słowa Franza Beckenbauera.
Ale nie tylko. To było dość powszechne myślenie w związku. Odnosiło się to też do innych dziedzin sportu.
Ale chyba nikt w RFN nie liczył na przejęcie ze Wschodu "systemu dopingowego".
Przede wszystkim nie można powiedzieć, że sport w NRD to tylko doping. Protestuję. Doping był na całym świecie.
Ale te wszystkie najostrzejsze przypadki były związane z NRD. Słynne zachodzenie w ciążę lekkoatletek (we wczesnym okresie ciąży miały podwyższoną aktywność, były silniejsze, bardziej pobudzone, potem, po zawodach, wywoływano poronienie i zawodniczka mogła dalej normalnie trenować), drużyny pływaczek mówiących grubymi głosami i wyjaśnienia trenera, że przyjechał na igrzyska pływać, a nie śpiewać...
Nie najostrzejsze tylko najmądrzejsze. Niemcy stosowali doping systemowo. A inne kraje garażowo, na dziko. Wschodnioniemiecki system był znakomicie zorganizowany. Były całe grupy naukowców zajmujących się dziedzinami sportu, którzy pracowali nad środkami wspomagającymi. I cały ten zespół potrafił przy zastosowaniu niewielkich dawek doprowadzić do osiągnięcia świetnych wyników. Kiedyś czytałem opracowanie znajomego naukowca, Michaela Kruegera, który porównywał doping u zawodniczek RFN i NRD. Okazało się, że ta z RFN brała więcej, a ta z NRD miała większe sukcesy.
Wiedziała jak.
To też, ale też tzw. "jednorodny system doboru i selekcji", który przebiegał w ten sposób, że w 1, 3, i 7 klasie naukowcy testowali dzieci. Najlepszych powoływano do sportu. Mając wyselekcjonowane dzieci, możesz z nimi bardzo dobrze pracować. A przecież przez tyle lat NRD, mając 17 milionów ludzi, rywalizowało jak równy z równym z ZSRR czy USA.
Dla potwierdzenia dodam miejsca w klasyfikacji medalowej. Od 1968 roku, kiedy po raz pierwszy startowali samodzielnie, zajmowali odpowiednio w klasyfikacji medalowej: 5, 3, 2, 2, 2. Robi wrażenie.
Więcej, w 1984 roku ten kraj bez gór wygrał klasyfikację medalową w Zimowych Igrzyskach w Sarajewie (w pozostałych, od 1972 do 1988 roku, zajmował drugie miejsce - red.). System był doskonały, ale przecież rozmawiamy o piłce.
I tu system nie działał. Dlaczego?
Ponieważ piłka nożna była dopiero na 18. miejscu w rankingu ESA, czyli systemu selekcji. Trenerzy mówili: "Kiedy my się pojawiliśmy, to największe talenty zostały już wybrane przez przedstawicieli innych sportów".
Piłka nożna była traktowana jako sport marginalny?
Tak powiedzieć nie można. W 1969 roku został opracowany specjalny system dzielący sporty na dwie kategorie. W pierwszej znalazły się sporty dotowane dużo lepiej przez państwo. A więc takie, które przynosiły najwięcej medali olimpijskich. I co ciekawe, piłka nożna również dostała się do 1. kategorii jako jedyny sport zespołowy, tyle że nie przełożyło się to na wyniki.
Jednak z tego, co pan mówi, Niemcy wymyślili wszystko, co potem stosowali z ogromnym powodzeniem Brytyjczycy i co dziś próbuje stosować nasz minister sportu Witold Bańka.
Tak, działacze NRD byli pionierami w wielu sprawach związanych ze sportem.
Jednak chciałbym wrócić do tematu piłki na obecnych ziemiach NRD. Mają ten sam system szkolenia, próbują, sieją, ale nic nie wyrasta.
Ja bym poczekał. Rozmawiam z ludźmi z Berlina i słyszę, że Union ma doskonałą szkółkę, jest wielka moda na ten klub. To jest bardzo ważne, moda. Na przykład w lidze kobiet na 10 drużyn są dwie, w tym jedna bardzo mocna - Turbine Poczdam. Przyjdzie czas i na mężczyzn, potrzeba więcej czasu.
Dr. hab. Dariusz Wojtaszyn - historyk w Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich im. Willy’ego Brandta Uniwersytetu Wrocławskiego, autor wielu opracowań dotyczących stosunków polsko-niemieckich, a także prac poświęconych sportowi w NRD, m.in. "Kibice w socjalizmie. Trybuny piłkarskie w NRD - studium historyczno-społeczne", "Sport w cieniu polityki. Instrumentalizacja sportu w NRD" oraz "Historia polskiego i niemieckiego sportu w XIX i XX wieku. Idee, ludzie, polityka i kultura" (praca zbiorowa).