Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson, Jessica Taylor/UK Parliament/Handout via Xinhua, East News

To, w jaki sposób Boris Johnson został premierem, można uznać za ponury żart. Jeszcze bardziej ponure jest to, że człowiek traktowany latami jak wielkie dziecko i wieczny prowokator ostatecznie wyprowadzi Zjednoczone Królestwo z UE.

Boris Johnson do niedawna funkcjonował w brytyjskiej polityce na specjalnych zasadach: nawet, gdy pełnił kluczowe funkcje w państwie, nigdy nie był do końca traktowany poważnie. Co pozwalało mu przetrwać gafy i skandale, które zatopiłyby niejednego polityka. Teraz jednak Johnsonowi trudno będzie uciec od powagi. Decyzji, które podejmie jako szef rządu Jej Królewskiej Mości, nie będzie się dało tak łatwo obrócić w żart.

Premier 0,2%

Za żart można za to uznać sposób, w jaki Johnson wprowadził się na Downing Street. Nowy premier nie wygrał bowiem powszechnych wyborów. Został premierem, ponieważ po rezygnacji Theresy May – niezdolnej przegłosować w Izbie Gmin wynegocjowanego przez siebie porozumienia brexitowego – Torysi, czyli brytyjska Partia Konserwatywna, wybrali go na swojego nowego przewodniczącego.

O tym, kto zostanie szefem rządu państwa liczącego ponad 66 milionów osób, zdecydowało około 150 tysięcy ludzi – jakieś 0,2% populacji. Czyni to demokratyczny mandat Johnsona do sprawowania rządów wyjątkowo słabym.

Dodajmy, że Torysi nie mają nawet samodzielnej większości w Izbie Gmin, a ich rządy przegrywały w ostatnich miesiącach kluczowe głosowania w parlamencie. Członkowie Partii Konserwatywnej są też zasadniczo starsi i bogatsi niż przeciętni Brytyjczycy, są też nieproporcjonalnie skupieni w południowo-wschodniej Anglii. W wyborach europejskich w tym roku prawie połowa z członków Partii Konserwatywnej głosowała nie na Torysów, ale na Brexit Party Nigela Farage’a.

To właśnie Brexit dał Johnsonowi klucze do Downing Street. Choć jeszcze niedawno w ogóle nie był kojarzony z tym postulatem. Tuż przed ogłoszeniem referendum brexitowego Johnson napisał dwie wersje swojego cotygodniowego felietonu dla dziennika "Daily Telegraph" - jedną za, drugą przeciw pozostaniu w Unii. W końcu zdecydował się wysłać do redakcji tę drugą wersję. Uznał, że gra po stronie zwolenników Brexitu lepiej przysłuży się jego karierze w partii.

Dynamika ostatnich kilku lat zaniosła Johnsona na twarde, brexitowe pozycje. Wybory na lidera Torysów wygrał za względu na jedną obietnicę: iż bez względu na wszystko, nawet jeśli nie uda się wynegocjować żadnego porozumienia rozwodowego, Wielka Brytania opuści Unię Europejską do końca października.

Pierwsza Dama USA Melania Trump i prezydent USA Donald Trump podczas pierwszej wizyty w Wielkiej Brytanii

Pierwsza Dama USA Melania Trump i prezydent USA Donald Trump podczas pierwszej wizyty w Wielkiej Brytanii

Autor: (AP Photo/Pablo Martinez Monsivais

Źródło: East News

Nie do końca drugi Trump

Perspektywa twardego Brexitu ekscytuje elektorat Johnsona i przeraża całą resztę brytyjskiej opinii publicznej. Zwłaszcza tą nie-torysowską, dla której objęcie teki premiera przez Johnsona jest katastrofą. Johnson jest dla niej historyczną pomyłką, złym politycznym żartem, wybranym na najwyższy urząd, brytyjskim Trumpem.

To ostatnie porównanie często wraca w tekstach analizujących sukcesy Johnsona. Jest ono fortunne tylko do pewnego stopnia. Nowego brytyjskiego premiera równie wiele z amerykańskim prezydentem łączy, co dzieli. Na pewno zarówno Trumpa, jak i Johnsona wyniosła do władzy rewolta przeciw tradycyjnemu politycznemu establishmentowi. Obaj przywódcy są sprawnymi populistami, potrafiącymi sprzedać się jako reprezentanci głosu "zwykłego człowieka" - mimo tego, że sami należą do elit. Należą do nich jednak w zupełnie innych sposób - co przekłada się na różnice w ich projektach politycznych.

Trump urodził się w rodzinie mającej wielkie pieniądze, ale nie posiadającej wysokiej pozycji towarzyskiej. Ojciec obecnego prezydenta USA, Frederick Trump, zarobił miliony jako deweloper działający w Nowym Jorku, ale nigdy nie stał się częścią prawdziwej elity tego miasta. Budował w Queens i tam pozostał –nie udało się mu zdobyć Manhattanu. Od początku było to ambicją Donalda, której nie udało się mu do końca spełnić. Do dziś Trump ma poczucie, że stara elita traktuje go protekcjonalnie i nigdy nie zaakceptowała go jako swojego.

Przypadek Johnsona jest odwrotny.

Jego rodzina nie miała prawdziwych pieniędzy, miała jednak szacunek, kapitał kulturowy i społeczny. Przodkowie i krewni nowego premiera Wielkiej Brytanii byli dziennikarzami, działaczami społecznymi, uczonymi, prawnikami, artystami. Prapradziadkiem Borisa był turecki liberalny dziennikarz Ali Kemal, zamordowany w chaosie politycznym, w jakim pogrąża się Turcja po pierwszej wojnie światowej. Ojciec Johnsona pracował jako ekspert takich instytucji jak Bank Światowy i Komisja Europejska - rodzina często się przenosiła. Boris urodził się w Nowym Jorku i spędził część dzieciństwa w Brukseli. To zupełnie inny wszechświat społeczny niż ten, w którym dorastał Trump.

Mustafa Bal, były sołtys wsi Kalfat w prowincji Cankiri 100 km na północ od Ankary, pokazuje zdjęcie z Borisem Johnsonem trzymającym emblemat Imperium Osmańskiego. Przodek Johnsona pochodził z Kalfatu

Mustafa Bal, były sołtys wsi Kalfat w prowincji Cankiri 100 km na północ od Ankary, pokazuje zdjęcie z Borisem Johnsonem trzymającym emblemat Imperium Osmańskiego. Przodek Johnsona pochodził z Kalfatu

Autor: AP/Associated Press/East News

Źródło: East News

Z Brukseli Johnson trafia do instytucji być najbardziej może kluczowej dla tego, kim jest dziś - Eton. Ta prestiżowa szkoła z internatem dla chłopców jest tradycyjną kuźnią konserwatywnych elit. Dla lewicowej opinii publicznej jest symbolem wszystkiego tego, co jest nie tak z brytyjskim społeczeństwem i jego mechanizmami reprodukcji elit. Czesne wynosi tam 42 tysiące funtów za rok – średnia pensja w Wielkiej Brytanii 36,6 tysiąca. Eton jest jednak oficjalnie instytucją dobroczynną. By utrzymać ten podatkowo korzystny status, co roku przyjmuje pewną liczbę stypendystów nie płacących czesnego, lub płacących jego ułamek. Stypendium przyznaje się na podstawie trudnych, akademickich testów.

Johnson był właśnie takim stypendystą.

W Eton dzisiejszy premier przechodzi głęboką transformację. Nieśmiały, cichy, spędzający dzień z nosem w książkach chłopak zmienia się w znanego dziś Borisa: ekscentryka, błazna, populistę, człowieka zdeterminowanego, by skupić na sobie uwagę i zyskać sympatię wszystkich. W Eton się mu to udaje: zostaje wybrany prefektem szkoły, cieszy się popularnością wśród kolegów, zawiązuje strategiczne przyjaźnie z chłopcami z klasy wyższej, pozwalające mu wejść w świat najściślejszej angielskiej elity, od pokoleń siedzącej na wielkich majątkach.

Na własny majątek musi zapracować sam – głównie pisaniem i mówieniem. W przeciwieństwie do amerykańskiego prezydenta Johnson potrafi naprawdę dobrze pisać po angielsku. Jego publicystyka była przy tym zawsze tyleż błyskotliwa, co – niestety - oparta na niezbyt starannej weryfikacji faktów. Z pierwszej pracy wyleciał po tym, gdy zmyślił przytoczony w tekście cytat eksperta. Jako korespondent "Daily Telegraph" w Brukseli malował wizję absurdów europejskiej biurokracji - tyleż opartą na naciąganych zarzutach, co szalenie przekonującą dla konserwatywnych Brytyjczyków. Gdyby Johnson jako młody dziennikarz nie ośmieszył Brukseli, być może postulaty Brexitu nie znalazłyby odzewu u tak wielkiej liczby jego rodaków.

Dziennikarstwo okazało się dla ambitnego publicysty trampoliną do parlamentarnej polityki. Sprytnie posługując się swoją medialną rozpoznawalnością zbudował sobie celebrycką markę, która – podobnie jak Trumpowi – pozwala mu funkcjonować poza normalnymi regułami polityki. Jednocześnie stał się częścią establishmentu Torysów znaczenie bardziej niż Trump kiedykolwiek był, jest lub będzie częścią partyjnej machiny Republikanów.

Jak skomentował to publicysta "Guardiana", Johnson jednocześnie reprezentuje establishment i rewoltę przeciw niemu. Co czyni jego polityczny projekt szczególnie kruchym – gdy przyjdzie do podejmowania konkretnych decyzji, kogoś nowy premier Zjednoczonego Królestwa będzie musiał rozczarować: swoich kolegów z elit lub populistyczną bazę.

Elitarna szkoła Eton (zdjęcie archiwalne). To tu uczył się Boris Johnson

Elitarna szkoła Eton (zdjęcie archiwalne). To tu uczył się Boris Johnson

Autor: EMPICS Entertainment/EAST NEWS

Źródło: East News

Żarty się skończyły

Johnson obejmuje rządy w podzielonym kraju i nad podzieloną partią i społeczeństwem. Gdy objął urząd, z rządu odeszli lub zostali z niego wypchnięci politycy reprezentujący umiarkowane skrzydło Torysów. Na ich miejsce powołał postaci postrzegane jako dość skrajne i ekscentryczne: zwolenników twardego brexitu, fundamentalistów wolnorynkowych, wzdychających za czasami Thatcher itd. A jednocześnie jego rząd jest najmłodszym i najbardziej etnicznie różnorodnym w historii Wielkiej Brytanii.

W swojej pierwszej mowie składał wiele obietnic. Przez najbliższe miesiące prace jego gabinetu zdominuje jeden temat: Brexit. Czego chce Johnson? Zamknąć temat do 31 października oraz uniknąć Brexitu bez porozumienia z Unią. Liczy na to, że uda się mu wynegocjować w Brukseli takie ustępstwa, że będzie w stanie sprzedać porozumienie o rozwodzie z Unią parlamentowi i eurosceptycznej opinii publicznej. Jeśli to się uda, a parlament uchwali na czas wszystkie potrzebne do rozwodu przepisy, nowy premier mógłby komfortowo zwołać wcześniejsze wybory w listopadzie. Po Brexicie zniknęłoby zagrożenie ze strony partii Farage’a, bo jedynym sensem jej istnienia jest sam Brexit. Torysi mieliby szansę wzmocnić swoją większość parlamentarną. Zwłaszcza, że Partia Pracy znów jest w wyraźnym kryzysie.

Prawdopodobieństwo, że taki scenariusz się powiedzie, jest jednak minimalne. Johnsona - podobnie jak May - czeka raczej męka jałowych negocjacji z Europą i własnym parlamentem. Całość może skończyć się bardzo szybkim upadkiem jego rządu. Jeśli twardy Brexit stanie się najbardziej prawdopodobnym scenariuszem, część Torysów wspólnie z opozycją chętnie wbije "swojemu" premierowi nóż w plecy.

Johnson lubił przekonywać, że problem z Brexitem polega na defetystycznych elitach, którym brakuje po pierwsze determinacji, by upomnieć się o brytyjskie interesy, a po drugie wiary, że kraj poradzi sobie w każdej sytuacji. Lekcja z Brexitu jest jednak chyba odwrotna. Jak zdeterminowana nie byłaby Theresa May, nie udało się jej ani niczego wymusić od UE, ani podporządkować sobie parlamentu. Johnson bardzo szybko zderzy się z rzeczywistością. Zapewne z podobnym skutkiem.

Skutki tego zderzenia mogą być drastyczne. Jak przewiduje Bank Anglii, Brexit bez porozumienia z UE może oznaczać spadek brytyjskiego PKB w ciągu roku na poziomie od 3 do 5%. To więcej, niż w trakcie kryzysu finansowego w 2008 roku. Zamożni wyborcy Johnsona jakoś sobie poradzą w tych warunkach, ubożsi Brytyjczycy zapłacą cenę.

Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson i królowa brytyjska Elżbieta II

Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson i królowa brytyjska Elżbieta II

Autor: VICTORIA JONES/AFP/East News

Źródło: East News

Boris a sprawa polska

Wśród nich będą mieszkający w Wielkiej Brytanii Polacy. Co stanie się z nimi w Wielkiej Brytanii Johnsona? Jeszcze jako minister spraw zagranicznych w 2017 roku obiecywał w Warszawie, że cokolwiek się stanie Polacy, będą mogli zostać w Wielkiej Brytanii, a nawet dalej się tam swobodnie osiedlać i pracować. To ostatnie twierdzenie nie było konsultowane z Theresą May.

Ciesząc się z sympatii, jaką darzy nas nowy brytyjski premier, mieszkający w Wielkiej Brytanii Polacy - a zwłaszcza ci rozważający zamieszkanie tam - powinni traktować jego deklarację z daleko posuniętą ostrożnością. Pamiętajmy, że cała brexitowa kampania, której Johnson był jedną z głównych twarzy, wzmocniła nastroje ksenofobiczne na Wyspach. W okresie 2013-2018 liczba przestępstw z nienawiści w Wielkiej Brytanii podwoiła się - ich ofiarami padali także Polacy. W czerwcu 2016, gdy miało miejsce referendum brexitowe przestępstw z nienawiści zanotowano aż o 41% więcej, niż rok wcześniej.

Można wątpić, czy jeśli nieprzychylne cudzoziemcom nastroje się utrzymają, Johnson pryncypialnie się im przeciwstawi. Nie raz już przecież zmieniał zdanie, gdy wymagał tego jego polityczny interes.