Unsplash.com

Na świecie zapadają pierwsze wyroki za zgwałcenie dziecka przez internet. Tak, dobrze czytacie – sprawca "w realu" nawet nie musiał go dotknąć, by je wykorzystać. Tymczasem w Polsce wciąż szukamy pedofilów na plażach i walczymy z filmami Netflixa. Najwyższy czas się obudzić. Przeczytajcie przed czym i jak chronić Wasze dzieci.

OD REDAKCJI. Uwaga, tekst zawiera drastyczne opisy [+18]. Ze względu na potrzebę uświadomienia naszym Czytelnikom wagi tematu i konieczność ochrony dzieci przed zagrożeniem, jakie może na nie czekać, zdecydowaliśmy opublikować tekst, nie pomijając tych fragmentów.

Film "Gwiazdeczki" (ang. "Cuties") stał się niemal symbolem seksualizacji dzieci na długo przed tym, jak trafił na platformę streamingową.

Choć głosy oskarżające Netflix o promowanie pornografii dziecięcej padały z różnych stron świata, najostrzej wypowiadali się chyba politycy i działacze z USA.

Republikański kongresman Jim Banks nazwał go "pożywką dla pedofilów", a jego koleżanka z Izby Reprezentantów, Tulsi Gabbard, przekonywała, że produkcja może zwiększyć liczbę dzieci padających ofiarami handlu ludźmi.

Amerykański Departament Sprawiedliwości wszczął też śledztwo, które ma ustalić, czy Netflix faktycznie nie złamał prawa w zakresie wykorzystywania nieletnich i rozpowszechniania pornografii dziecięcej.

O "Gwiazdeczkach" było głośno także w Polsce, choć u nas obyło się bez śledztwa i uruchamiana prawnej machiny.

Przynajmniej w kontekście filmu – bo o ochronie dzieci przed pedofilami w naszym kraju mówiło się sporo chociażby w wakacje.

Przykład? Ponad połowa badanych, którzy wzięli udział w panelu Ariadna dla o2.pl, popiera wprowadzenie przepisów zakazujących przebywanie nagich dzieci na plażach w Polsce.

Argumentem, który pada w tej dyskusji, bardzo często jest właśnie ochrona dziecka przed pedofilami, którzy "mogą siedzieć parę metrów dalej" i "tylko czyhają, aż dziecko się oddali".

Te dwa wątki łączę ze sobą nieprzypadkowo. Wpisują się one bowiem w mity bądź półprawdy krążące na temat pedofilii. Mity, które pozwalają nam spać spokojnie w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, jakim jest ochrona dzieci przed "zboczeńcami".

Dziecko może skrzywdzić każdy

Tyle że wyniki badań przeprowadzanych zarówno w Polsce, jak i za granicą konsekwentnie potwierdzają, że wśród sprawców przestępstw seksualnych wobec dzieci jedynie niewielką grupę stanowią osoby dotknięte zaburzeniem preferencji seksualnych w postaci pedofilii.

Sprawcami są najczęściej mężczyźni w wieku 20-40 lat, żonaci, mający własne dzieci, w zdecydowanej większości wcześniej niekarani.

Oczywiście te analizy dotyczą osób, które udało się zatrzymać i pociągnąć do odpowiedzialności.

Wykorzystywanie seksualne dzieci należy bowiem do tzw. ciemnej liczby przestępstw - według szacunków jego skala jest wielokrotnie większa, niż pokazują to statystyki.

Co to jednak zmienia? Jakie znaczenie ma to, czy u kogoś można rozpoznać zaburzenia preferencji seksualnych, czy nie?

Ano takie, że istnieją pedofile, którzy nie są sprawcami przestępstw na tle seksualnym (np. zdają sobie sprawę ze swoich skłonności i zgłaszają się na leczenie), ale też – że takim sprawcą może stać się osoba, która nigdy wcześniej nie przejawiała skłonności pedofilskich.

Przykładowo, 70 proc. czynów pedofilnych zastępczych, sytuacyjnych (popełnianych przez osoby, które jako partnera seksualnego preferują dojrzałą osobę, ale z powodu np. zaburzeń osobowości i/lub nadużywania substancji psychoaktywnych podejmują zachowania seksualne wobec dzieci – przyp. red.) jest dokonywanych pod wpływem alkoholu.

Może się więc zdarzyć – i się zdarza – że sprawca "na trzeźwo" nie zrobiłby krzywdy dziecku, ale ponieważ jego seksualność jest źródłem frustracji i cierpienia (np. z powodu konfliktów z partnerką na tym tle), gdy alkohol osłabi jego mechanizmy kontroli, podejmuje kontakt seksualny z małoletnim.

Kadr z filmu "Gwiazdeczki" na Netflixie

Kadr z filmu "Gwiazdeczki" na Netflixie

Źródło: Materiały prasowe

Wielu z nas wyobraża sobie też przestępcę seksualnego jako osobę, z którą "coś jest nie tak" – dziwnego samotnika, który kręci się wokół placów zabaw albo na plaży i podgląda dzieci.

Oczywiście, na pewno zdarzają się i tacy, jednak znakomita większość z nich wtapia się w otoczenie.

Pedofilem bądź osobą dokonującą czynu pedofilnego może być sympatyczny wujek, najlepszy przyjaciel rodziny, ksiądz, nauczyciel lub będący przykładnym ojcem sąsiad.

A nawet dziadek wykorzystanego dziecka – bo zdarza się, że w wyniku zmian w ośrodkowym układzie nerwowym (związanych np. z demencją albo pojawieniem się guza w konkretnym płacie) gwałtownie zmienia się zachowanie osoby, która po prostu nie ma nad nim kontroli.

Co ważne: celowo wymieniam tylko mężczyzn. Kobiety bardzo rzadko są skazywane za przestępstwa na tle seksualnym wobec dzieci, choć oczywiście ich liczba może być niedoszacowana. 99 proc. przypadków pedofilii, które wychodzą na światło dzienne, dotyczy jednak mężczyzn.

"Gwiazdeczki" nie promują pedofilii. Powiedzmy to sobie wprost

Przekonanie, że setki tysięcy pedofilów tylko czekają, aż na Netflixie pojawi się film pornograficzny – i założenie, że takim właśnie obrazem są "Gwiazdeczki" - trudno mi nawet skomentować.

Czy naprawdę wierzymy, że takie osoby muszą szukać pornografii dziecięcej w legalnych źródłach? Że nie zdobywają do niej dostępu na inne sposoby?

Oczywiście, można dyskutować, czy reżyserka budzących kontrowersje scen tańca nie mogła skrócić, czy musiała je ukazywać tak sugestywnie.

Żeby o tym dyskutować, należy jednak obejrzeć sam film – bez tego trudno poznać kontekst materiałów, które wywołały oburzenie.

Ale nawet jeśli uznamy, że twórcy obrazu przekroczyli granice, na dyskach osób skazywanych albo zatrzymywanych pod zarzutem posiadania pornografii dziecięcej znajdują się zazwyczaj nieco inne materiały.

A dokładniej setki gigabajtów materiałów, od których włos jeży się na głowie.

To zbliżenia na genitalia kilkuletnich dzieci i noworodków, zdjęcia, filmy, na których widać kilkulatki masturbujące się czy np. zaspokajające seksualnie osoby dorosłe.

Biegli i organy ścigania stykają się też z tzw. pornografią generowaną.

Jej tworzenie polega na tym, że np. wycina się główkę dziecka ze zdjęcia z internetu i dolepia do ciała innej osoby czy dziecka (często osób nagich bądź w trakcie czynności seksualnej).

Wśród materiałów zabezpieczanych podczas śledztw są też rzecz jasna zdjęcia "niegroźne" – normalne zdjęcia małych dzieci, często reklamowe czy pobrane z internetu, bo umieścili je w nim sami rodzice.

Jednak najczęściej dyski te skrywają treści, które mają za zadanie wywołać u danej osoby jak największe pobudzenie seksualne – a więc przedstawiające nagość czy czynności seksualne.

Podkreślam słowo dzieci i kilkulatki, bo tu właśnie pojawia się rozdźwięk między tym, co jest uważane za pedofilię w sensie potocznym, a tym, co de facto nią jest.

Pedofilia to bowiem termin medyczny, a nie prawny czy kryminalistyczny.

Scena z "Gwiazdeczek"

Scena z "Gwiazdeczek"

Źródło: Materiały prasowe

Według amerykańskich klasyfikacji DSM-IV i najnowszej DSM-V "to nawracające, nasilone, seksualnie pobudzające fantazje, impulsy seksualne lub aktywność seksualna z dzieckiem lub dziećmi w okresie przedpokwitaniowym".

Wiek pokwitania to po prostu dojrzewanie płciowe, czyli okres, w którym rozwijają się drugo- i trzeciorzędowe cechy płciowe – m.in. pojawia się owłosienie na ciele, także to w miejscach intymnych, kształtują się proporcje budowy ciała charakterystyczne dla kobiet i mężczyzn, zmienia się barwa głosu, rosną piersi.

U dziewcząt pojawia się pierwsza miesiączka, u chłopców – polucje.

Oczywiście idzie też za tym rozwój emocjonalny, ale on akurat w procesie wyboru ofiary nie ma znaczenia.

Pedofil kieruje się właśnie dojrzałością biologiczną – nastolatka, u której proces dojrzewania się zaczyna, zazwyczaj nie będzie już dla niego podniecająca.

Trzeba to jednak jasno powiedzieć: to nie znaczy, że taka nastolatka będzie gotowa na angażowanie jej w czynności seksualne – zresztą w Polsce jakikolwiek kontakt o charakterze seksualnym z małoletnim poniżej 15 roku życia będzie łamaniem prawa.

Tu jednak mamy rozdźwięk, o którym pisałam wcześniej: to, co ze względów prawnych uznajemy za pedofilię, z punktu widzenia medycznego wcale nie musi nią być.

Przykładowo: jeżeli 20-letni mężczyzna podejmie współżycie z 14-latką, może za nie odpowiedzieć z art. 200 Kodeksu karnego, który dotyczy właśnie seksualnego wykorzystywania małoletniego (co potocznie często nazywamy pedofilią).

Z prawnego punktu widzenia będzie miał więc kłopoty. W trakcie procesu zostanie też poddany badaniom, które będą miały na celu stwierdzenie, czy można u niego rozpoznać zaburzenie preferencji seksualnych pod postacią pedofilii.

I choć opisany wyżej przypadek nie powinien mieć miejsca – podkreślam, ustalona granica 15 roku życia jest bezwzględnie nieprzekraczalna – to możemy sobie wyobrazić sytuację, że wspomniany mężczyzna nie wiedział, w jakim wieku jest dziewczyna.

Być może jego uwagę przykuły piersi, kobieca budowa ciała, uroda?

I tu dochodzę do sedna: bo z medycznego punktu widzenia, jeżeli w wyglądzie dziewczyny zaszły zmiany związane z okresem dojrzewania, a mężczyzna za atrakcyjne seksualnie uznał właśnie te cechy, które pojawiły się w wyniku pokwitania, to pedofilem nie jest.

Przyjmuje się bowiem, że dla pedofila tym, co wywołuje podniecenie, jest niedojrzałe ciało dziecka – a nie jego konkretny wiek czy płeć.

Oczywiście badacze próbowali zbudować jedną wspólną definicję, która zawierałaby w sobie kryterium wieku.

Jest to jednak dość trudne, bo proces dojrzewania nie zależy od wieku kalendarzowego, ale np. szerokości geograficznej, genów czy choćby stanu odżywienia.

Choć dziewczynki zaczynają dojrzewać najczęściej między 12. a 14. rokiem życia (chłopcy rok później), to badania pokazują, że z pokolenia na pokolenie ten proces zaczyna się coraz wcześniej.

Przykładowo, w Niemczech w roku w 1860 średni wiek wejścia w dojrzałość u dziewcząt wynosił 16,6 roku, a w 2010 – już tylko 10,5 roku.

I znów: nie oznacza to oczywiście, że 10-latka jest gotowa na seks, ale jeżeli rozpocznie się u niej proces dojrzewania, zazwyczaj nie będzie atrakcyjna dla pedofila.

"Gwiazdeczki" a pornografia

Wróćmy do filmu "Gwiazdeczki". Za to, co potocznie nazywamy pornografią dziecięcą, uznaje się tzw. CSAM - materiały prezentujące seksualne wykorzystanie dziecka.

Zaś sama pornografia, wg. definicji prof. Zbigniewa Lwa-Starowicza, konsultanta krajowego w dziedzinie seksuologii, to "treści, które eksponują seksualność, narządy płciowe, reaktywność seksualną, różnorodne formy kontaktów seksualnych z pominięciem wszelkich kontekstów, dehumanizujące intymność i relacje, wykonywane i rozpowszechniane w celu wywołania u odbiorcy podniecenia seksualnego".

By ocenić, czy coś jest pornografią, bierze się pod uwagę kontekst – obraz czy film mogą przecież przestawiać stosunek płciowy, ale nie być pornografią.

Cytując prof. Starowicza, który mówił o tym w rozmowie z "Gazetą Wyborczą": - Moim zdaniem kluczowe przy ocenie, czy coś jest pornografią czy nie, jest wskazanie, że takie obrazy są czysto mechaniczne. Nie mają wzbudzać emocji - jak sztuka - i nie służą celom naukowym.

W przypadku "Gwiazdeczek" ukazane sceny pokazują raczej to, co dzieje się, gdy nastolatki poddaje się seksualizacji - procesowi, w wyniku którego wartościowanie własnej osoby i innych ludzi dokonywane jest przez pryzmat atrakcyjności seksualnej.

"Gwiazdeczki"

"Gwiazdeczki"

Źródło: Materiały prasowe

Bohaterki filmu żyją w świecie, w którym wzorce tego, co popularne i atrakcyjne, czerpie się z internetu i od rówieśników, przez co pewne zachowania powiela się bezrefleksyjnie.

Taneczne, "prowokacyjne" w ich zamyśle ruchy, które wykonują dziewczynki, wzbudzają emocje – ale nie podniecenia, ale raczej wzburzenia i refleksji, jak doszło do tego, że robią to na oczach pełnych aprobaty dorosłych.

Dorosłych, którzy już w realnym życiu uczestniczą np. w konkursach piękności dla kilkulatków - gałęzią show biznesu, w którą dzieci wpycha nie kto inny, jak ich właśni rodzice.

Zgwałcić można także przez internet

Dlaczego warto o tym wszystkim mówić? Bo "zboczeniec na plaży" czy "Gwiazdeczki" nie oddają tego, czym naprawdę jest walka z przestępcami seksualnymi.

Przykładowo, świecie zapadają wyroki za zgwałcenia dokonane przez internet – ile osób słyszało, że coś takiego jest możliwe?

A jest, o czym opowiadała mi kilka miesięcy temu dr Małgorzata Skórzewska-Amberg, prawnik z Kolegium Prawa Akademii Leona Koźmińskiego.

Jeden z przykładów dotyczył 41-latka, który siedząc w swoim domu pod Uppsalą, nawiązał w sieci kontakt z kilkudziesięcioma dziewczynkami z Kanady, USA i Wielkiej Brytanii.

Miały od 11 do 15 lat. W pewnym momencie sprawca zaczął im grozić. Miał ich zdjęcia, dane osobowe, był w stanie je przekonać, że wie, gdzie mieszkają. W kilku przypadkach ten adres naprawdę znał.

Mężczyzna ten zapowiedział dzieciom, że jeżeli nie spełnią jego żądań, to on te dane, łącznie ze zdjęciami, prześle na strony typu porn&rape - czyli strony internetowe, które prezentują pornografię związaną z przemocą.

Tam te informacje miały zostać ujawnione z sugestią, żeby użytkownicy stron odnaleźli dzieci, skrzywdzili je, ich rodziny czy przyjaciół, np. przez zgwałcenie, i ujawnili nagranie z tego aktu w sieci.

Cena za milczenie? Dwie dziewczynki, 11- i 14-latkę, zmusił, by nawzajem pieściły swoje narządy płciowe.

Starsza wkładała młodszej rękę do pochwy i dokonywała czynności seksualnej. Inne dziecko zostało zmuszone do 8-minutowej jednoczesnej analnej i waginalnej masturbacji przy użyciu dwóch szczotek do włosów, jeszcze inna dziewczynka podjęła czynności seksualne ze swoim psem.

Wszystko to zostało nagrane, sprawca zmusił dziewczynki, by czynności dokonywały przed kamerami internetowymi, w trakcie przekazu na żywo. Doprowadził je do tego, grożąc im nawet śmiercią. Biegli, którzy potem przesłuchiwali dzieci na potrzeby postępowania karnego, nie mieli wątpliwości, że działały pod przymusem, uwierzyły sprawcy i bardzo się go bały.

Rodzic odwraca oczy

Opisany wyżej przykład jest wyjątkowo drastyczny, ale każde wykorzystanie seksualne niesie dla dziecka cierpienie i może wywołać wieloletnią traumę.

Tyle że szukając pedofilów przede wszystkim na plażach czy basenach odwracamy oczy od prawdziwych zagrożeń. Nie dajemy im wiedzy o ich seksualności, nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak łatwo skrzywdzić je w sieci.

"Gwiazdeczki"

"Gwiazdeczki"

Źródło: Materiały prasowe

A jak możemy działać i chronić? Przede wszystkim należy uzmysłowić sobie, że przestępcy seksualni działają na różne sposoby, np. w internecie, a wykorzystania seksualnego mogą się dopuścić także osoby znane nam lub dziecku.

Sprawcy mogą też poddawać dzieci procesowi groomingu, czyli zaprzyjaźniać się z nimi i nawiązywać więź emocjonalną po to, by później seksualnie je wykorzystać.

Dlatego jako rodzice powinniśmy wiedzieć, co robi nasze dziecko – zarówno po szkole, jak i w internecie.

Poświęcać im czas, interesować się nimi – tak, aby dziecko wiedziało, że nam na nim zależy i że zawsze może na nas liczyć.

Warto je też uczulać na sformułowania, których używają sprawcy – że jeżeli jakiś dorosły mówi, że coś musi zostać tajemnicą, wymaga od dziecka jakiś działań, to ono powinno nam natychmiast o tym powiedzieć.

Tak samo w sytuacji, gdy ktoś obcy w internecie napisze, że np. wie, gdzie ono mieszka – dziecko musi wiedzieć, że taka sytuacja może mieć miejsce. I że jeżeli się wydarzy, to gdy powie o tym rodzicowi, ten zareaguje.

Więcej o tym, jak bronić dziecko przed wykorzystaniem w sieci, można przeczytać tutaj.

Podstawą jest również dostosowana do wieku i rozwoju dziecka edukacja. Od najmłodszych lat dziecko powinno wiedzieć, że nikt obcy nie ma prawa prosić go o pokazanie narządów płciowych czy dotykać ich bez jego zgody. A jeśli to się wydarzy, powinno natychmiast powiadamiać rodziców czy opiekunów.

Należy też pamiętać, że wykorzystanie seksualne nie musi się wiązać z dotykiem – nadużyciem będzie także np. zachęcanie dziecka do obserwowania aktu seksualnego, pokazywanie mu materiałów pornograficznych czy fotografowanie go w pozach seksualnych.

I gdy dziecko opowie, że ktoś namawia je do takich zachowań, także mamy obowiązek zareagować.

Więcej o tym, jak uchronić dzieci przed wykorzystywaniem seksualnym, można dowiedzieć się z broszury wydanej przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę.