Jarosław Kociszewski , 4 maja 2017

Nadzieja już umarła. Wkrótce zakiełkuje tam terror

Jarosław Kociszewski, WP.PL

Miejsce nadziei na powrót do domów albo przynajmniej do ruin, które będzie można odbudować, zastępuje rezygnacja i brak nadziei na przyszłość. Syryjczycy uciekali do Libanu myśląc, że wojna domowa szybko się skończy. Teraz coraz bardziej przypominają Palestyńczyków, z którymi niekiedy dzielą nawet obozy dla uchodźców. Nietrudno przewidzieć, że to nie może skończyć się dobrze.

Przez okno dwupiętrowego budynku w północnym Libanie widać syryjskie miasto Talkalah. Dzięki temu Faez al Aawad może spojrzeć na rodzinną miejscowość, z której uciekł po tym, jak stracił stopę w ostrzale. Związał się z owdowiałą Fathmeh w nadziei, że suma nieszczęść przyniesie coś pozytywnego.

Siedzimy na gąbkowych materacach w niemal pustym pokoju. Na ścianach wisi tylko kilka obrazków z wykaligrafowanymi wersetami z Koranu. - Nie byłem rebeliantem i nigdy nie walczyłem. Stopę urwał mi wybuch, gdy wojska Asada bombardowały miasto – mówi 31-letni Faez. Od czasu do czasu bezwiednie drapie kikut schowany w skarpetce. – Wdało mi się zakażenie. Potrzebuję kolejnej amputacji – tłumaczy w pewnej chwili.

Młody mężczyzna energicznie gestykuluje i skarży się na bezczynność. Już dawno wygasło mu pozwolenie na pobyt w Libanie, a rząd w Bejrucie nie wydaje nowych i w ten sposób stara się pozbyć 1,2 mln uchodźców. Po części to zrozumiałe, bo przed wybuchem wojny w Syrii, w Libanie mieszkało 4,5 mln ludzi.

Bez prawa pobytu nie może legalnie pracować nawet, gdyby znalazł zajęcie, które może wykonywać pomimo kalectwa. Stara się nie wychodzić z domu bez potrzeby, bo nawet to jest ryzykowne. – Niedawno pojechałem z kolegą do sąsiedniej miejscowości. Zatrzymała nas libańska armia – opowiada Faez. – Kolega uciekł. Mnie żołnierz oskarżył o przynależność do Państwa Islamskiego, zwyzywał i kopał po kikucie. Nawet uciec nie mogłem.

Autor: Jarosław Kociszewski

Źródło: WP.PL

Bóg opuścił Syrię

Syryjczyk nie widzi najmniejszych szans na powrót do ojczyzny. Armia prezydenta Baszara al Asada stłumiła rebelię na pograniczu libańskim. Ostatnia zbuntowana wioska padła dwa lata temu. Ci, którzy uciekli, nie mogą liczyć na spokojny powrót, zwłaszcza, że krewni Faeza opowiadają mu o represjach i aresztowaniach. Boją się broni chemicznej. Żyją w ciągłym strachu, ale uciec z Syrii już nie mogą. Granica jest zaminowana i zamknięta.

- Przed wojną nie miało znaczenia, do którego odłamu islamu należałeś, niezależnie od tego, czy byłeś sunnitą, czy szyitą, Arabem czy Kurdem, przede wszystkim byłeś sąsiadem i Syryjczykiem. Wszyscy żyliśmy razem i traktowaliśmy się po ludzku. Teraz więcej człowieczeństwa znaleźć można nawet w Izraelu – mówi Faez. Te słowa szokują. Państwo żydowskie dla wielu mieszkańców Bliskiego Wschodu uosabia wszystko, co na świecie najgorsze. To bezduszny, żądny krwi wróg. Stwierdzenie, że wolałby żyć w Izraelu niż w Syrii Asada oznacza, że ojczyzna Faeza zmieniła się w piekło na ziemi. – W Państwie Islamskim nie ma Boga. W Izraelu jest więcej Boga niż w ISIS – dodaje wierzący muzułmanin, który na ścianie powiesił islamskie wyznanie wiary, szahadę.

Z każdego, kolejnego zdania Faeza przebija poczucie beznadziei i frustracji. Mężczyzna boi się nawet iść do lekarza. Przy życiu trzyma go marzenie o Kanadzie. Realizacja tego snu jest daleka i trudna. Na naiwnych czekają oszuści i przemytnicy, którzy biorą pieniądze i porzucają uchodźców. Syryjczyk o tym wie i dlatego zgłosił się do UNHCR, organizacji opiekującej się uchodźcami i zajmującej się ich relokacją w porozumieniu z krajami gotowymi przyjmować ludzi takich jak Faez.

- Za rok, za dwa to się uda. Inshallah. Jak Bóg da – dodaje. Do Kanady wybiera się z Fatmeh Barafi, cztery lata starszą od niego wdową z przedmieść Damaszku. Poznali się w Libanie i pobrali. Ślub jest nielegalny, bo kobieta nie ma aktu zgonu męża zamordowanego przez żołnierzy Assada.
Zasady przyzwoitości, a może po trosze strach przed złymi ludźmi i chęć zachowania pozorów powodują, że Fatmeh rozmawia ze mną w drugim pokoju. – Krewni pytają, dlaczego związałam się z kaleką – mówi. – Ale ja też jestem kaleką po tym wszystkim, co przeżyłam. On jest dobry dla moich dwóch córek i razem jest nam łatwiej.

Źródło: WP.PL

Córka, czy mąż? Wybieraj!

Pięć lat temu żołnierze Assada weszli do domu rodziny Barafi pod Damaszkiem. Rukan, mąż Fatmeh schował się na dachu. – Zerwali mi z głowy hidżab. Ciągnęli za włosy, bili i kopali. Chcieli wiedzieć, gdzie jest mąż. – opowiada kobieta. – Jeden żołnierz posadził sobie na kolanach moją starszą córkę – miała wtedy pięć lat – i powiedział: „Chcesz się przekonać, co jej zrobimy?”.

Fatmeh nie mówi, czy wybrała między córką a mężem. Ja nie mam odwagi pytać. To czas na łzy. Po chwili kobieta wyciera twarz papierową chusteczką i przechodzi do ostatniego rozdziału tragicznej historii. Rukan został aresztowany, bo był Kurdem. Przez sześć dni był torturowany, a później został rozstrzelany z kilkoma innymi więźniami. Oprawcy nagrali egzekucję, a film opublikowali w Internecie. – Ja nigdy tego nie widziałam. Nie mam na to siły, ale moim krewni obejrzeli i mówili, że na nagraniu widać Rukana – dodaje kobieta.

Wdowa zabrała córki i uciekła do Libanu. Ma chore nerki i żyje w ciągłym bólu, ale nie stać jej na leczenie. Z Faezem tworzą nielegalną rodzinę. Właściciel mieszkania przymyka oko. Na pewno pomaga mu w tym perspektywa comiesięcznego czynszu w wysokości 400 dolarów uzbieranych z tego, co uchodźcy dostają od Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM) i innych organizacji międzynarodowych.

Przed wojną Fatmeh studiowała filologię arabską na uniwersytecie w Damaszku. Uczyła się też rysunku i projektowania wnętrz. Teraz, od czasu do czasu, dorabia wykonując proste prace, ale bez prawa do legalnego pobytu nie ma szans nawet na zatrudnienie w szkole. – Praca. Tego potrzebuję najbardziej – dodaje.

W pułapce biurokracji

- Po tym, co mnie tam spotkało, nigdy nie wrócę do Syrii, ale żeby wyjechać do Kanady, muszę zalegalizować małżeństwo. Bez aktu zgonu Rukana to niemożliwe – tłumaczy. To istny węzeł gordyjski. Władze syryjskie nie są chętne, żeby przyznać się do rozstrzelania własnego obywatela. Fatmeh nie pojedzie do Damaszku, żeby przekonywać urzędników choćby dlatego, że nigdy już nie wydostałaby się z kraju. Oczywiście otrzymała propozycję załatwienia dokumentu za 600 dolarów gotówką, ale to ewidentne oszustwo. Jedyną nadzieją jest ONZ i droga sądowa. Za pośrednictwem UNHCR dostała się do libańskiego sądu, który wystąpi w tej sprawie do Syrii. To zajmie rok, może dwa.

Fathmeh i Faez utknęli w Libanie. Śnią o Kanadzie, ale szanse na zrealizowanie tego marzenia są niewielkie. Pozostaje poczucie bezsilności i beznadziei. Zmiana nastrojów jest bardzo wyraźna. W pierwszych latach wojny uchodźcy liczyli na szybki powrót do domów. Faez zamieszkał w odległości kilku kilometrów od rodzinnej miejscowości, od której dzieli go zaledwie dolina i jedno pole minowe.

Nadzieja zaczęła gasnąć, gdy kontrolę nad przygranicznymi miejscowościami odzyskały wojska Asada. Teraz depresję pogłębia coraz gorsze nastawienie Libańczyków. – Na początku, w pierwszym roku wojny, Libańczycy przyjmowali nas z otwartymi ramionami. Pomagali – opowiada 60-letni Muhammad Saleh al Khaleif, były dyrektor technikum w Syrii. – Teraz nazywają nas śmieciami i starają się nas pozbyć.

Autor: Jarosław Kociszewski

Źródło: WP.PL

Miałem zdjęcie z Asadami, ojcem i synem

W dawnych, lepszych czasach kształcił młodzież i nie miał nic przeciwko prezydenckim wizytom w swojej szkole. Fotografował się nawet z prezydentem Baszarem al Asadem, a wcześniej z jego ojcem, Hafezem. Jego poglądy zmieniły wojna i pocisk z granatnika, który urwał mu obie nogi. – Asad obciął mi nogi. Teraz jestem stary i nie mam dużo czasu, ale co z moimi dziećmi i wnukami? – pyta. – Po wojnie wrócimy do Syrii, ale najpierw musi być bezpiecznie. To niestety szybko nie nastąpi.

Jego syn, również Muhammad, przed wojną zarabiał równowartość 1000 dolarów miesięcznie. Teraz do tego, co otrzyma od organizacji międzynarodowych, udaje mu się dorobić 90 dolarów miesięcznie. Czasem trochę więcej. To wystarcza na czynsz i utrzymanie. Żadnych luksusów czy wygód. On też mówi o pustce i braku nadziei.

Wśród Syryjczyków w Libanie coraz rzadziej spotykam złość. Na początku wojny młodzi mężczyźni, a czasem chłopcy, mówili, że chcieli by wrócić do kraju, żeby zabijać Alawitów, członków szyickiej sekty, do której należy rodzina Asadów. Teraz zaprzątają ich przede wszystkim kłopoty codziennego życia. Próbują znaleźć pracę w sklepie dzień czy dwa, znaleźć pieniądze na spłatę kredytu w sklepie spożywczym, albo unikanie patroli libańskiej armii i policji.

Autor: Jarosław Kociszewski

Źródło: WP.PL

Nawet na nienawiść brak już sił

Nienawiść zapewne gdzieś się tli, ale w oczy przede wszystkim rzuca się rezygnacja. Fatma z rodziną do Bejrutu uciekła z Rakki, obecnej stolicy ISIS, we wschodniej Syrii. Z domu wygnał ją strach przed islamistami i bombardowaniami wymierzonymi w ekstremistów. Dla niej równie niebezpieczni co fanatycy mordujący za najdrobniejsze odstępstwa od dosłownej interpretacji praw islamu, byli amerykańscy czy francuscy piloci zrzucający bomby na jej miasto.

Mąż Fatimy, Waat i trzej nastoletni synowie dorywczo pracują. Młodzi mężczyźni chcieliby się uczyć, ale nie mogą sobie na to pozwolić. Muszą opłacić czynsz oraz uzbierać na operację i leczenie oczu najmłodszego z nich, Alego. Do tego dochodzą uciążliwie wysokie ceny. Ile można zarobić w Bejrucie przez parę godzin, dwa, może trzy razy w tygodniu, popychając drewniany wózek z towarem na sprzedaż? Proza codziennego życia uchodźcy.

- W Libanie nie mamy przyszłości. Dawniej, w Syrii, mogliśmy o niej marzyć. Tutaj nie mamy żadnej – tłumaczy Muhammad, najstarszy syn Fatmy i Waata, który zgodnie z tradycją nosi imię proroka. - Skoro tak blisko domu jest aż tak ciężko, to jakie trudności czekają nas w Europie czy Ameryce? Przecież im dalej, tym trudniej. Jechanie dalej nie ma sensu. Jedyną możliwością jest powrót do Syrii, ale tam nadal jest zbyt niebezpiecznie.

Syryjczycy dokładnie wiedzą, co dzieje się w ich kraju. Przez media społecznościowe i telefony komórkowe utrzymują kontakt z bliskimi i znajomymi. Pomimo restrykcyjnej polityki Państwa Islamskiego, Muhammad na bieżąco śledzi sytuację w Rakkce. – Oczywiście jest tam problem z internetem, ale gdy tylko kolegom uda się złapać sieć, to kontaktujemy się przez Facebooka czy na Twitterze – tłumaczy. – Stąd wiem, co zostało zbombardowane i jak bardzo jest tam niebezpiecznie. Nie ma mowy o powrocie. Najpierw przyszło ISIS a teraz koalicja niszczy nasze miasto. Nic na to nie poradzimy. To gra na dużo wyższym poziomie.

Autor: Jarosław Kociszewski

Źródło: WP.PL

Syryjczycy powtarzają historię Palestyńczyków

Sytuacja Syryjczyków w Libanie coraz bardziej przypomina to, co kilka dekad temu spotkało Palestyńczyków. Oni też uciekli przed wojną w nadziei, że wkrótce wrócą do domów. Dlatego wśród nich nadal można spotkać starych ludzi, którzy jak najświętsze relikwie przechowują klucze do nieistniejących dawno domów na terenie Izraela.

Początkowo mieszkali w namiotach, które z czasem obrastały w cegły i beton. Przeobrażały się w wielopiętrowe, chaotycznie stawiane kamienice łączone siecią rurek i kabli. Przez Liban przetaczały się kolejne wojny i konflikty, a Palestyńczycy uczestniczyli w każdym z nich. Zazwyczaj chwytali za broń w odpowiedzi na obietnicę wolności, a kończyli w roli mięsa armatniego w nieswojej wojnie. Inaczej było na przełomie lat 70. I 80. ubiegłego wieku. Wtedy praktycznie stworzyli państwo wewnątrz Libanu. Wtedy interweniował ich arcywróg, Izrael.

W pierwszych latach wojny domowej Syryjczycy niechętnie nazywali się nawet uchodźcami, bo to zbytnio kojarzyło się z tym, co spotkało Palestyńczyków, czyli ludzi pozbawionych nadziei na powrót do ojczyzny, a nawet praw w kraju, w którym się urodzili i żyją. Wiecznych tułaczy i bojowników za przegraną sprawę. Terrorystów. Dla mieszkańców Bliskiego Wschodu pojęcie uchodźcy jest przerażające i poniżające.

Teraz dziesiątki tysięcy Syryjczyków wynajmują pokoje od Palestyńczyków w ich obozach. Czują się bezpiecznie w miejscach wyjętych spod kontroli libańskiego państwa. Jedni i drudzy żyją i wyglądają tak samo. Co gorsza, czeka ich taka sama przyszłość lub jej brak.

Od kilku lat rozmawiam z Syryjczykami w Bejrucie i na północy Libanu. Nadzieja na powrót do kraju gaśnie, a szansę na życie w Europie, Ameryce czy Australii mają tylko nieliczni. Patrząc na ich palestyńskich sąsiadów i gospodarzy, nietrudno wyobrazić sobie, co będzie dalej.

Autor: Jarosław Kociszewski

Źródło: WP.PL

Są krzywdy, których się nigdy nie zapomina

Urodzą się dzieci, które za dwadzieścia lat będą miały swoje dzieci. Kolejne pokolenia ludzi bez obywatelstwa, bez praw i bez perspektyw. Uchodźcy, którzy czczą pamięć legendarnej ojczyzny i głęboko w sercu archiwizują rachunki krzywd.

To jak zdjęcia z masakry palestyńskich uchodźców w obozach Sabra i Szatila w Bejrucie w 1982 r., które widziałem na ścianie biura palestyńskiego urzędnika formalnie współpracującego z Izraelem. Zbrodni dokonali libańscy chrześcijanie, ale duża część odpowiedzialności spadła na Izraelczyków, którzy na to pozwolili. Ten urzędnik codziennie przychodził do pracy i patrzył na sterty trupów. Nie trudno wyobrazić sobie, co myślał.

Podobnie będzie z Syryjczykami, którzy zaczną idealizować nigdy nieoglądaną ziemię ojców i dziadków. Brak edukacji i trudne warunki życia spowodują, że staną się łatwym łupem dla najrozmaitszych ekstremistów i radykałów. Obozy raz jeszcze zaroją się od fanatyków.

Teraz chodząc po obozie Burdż al Baradżne w południowym Bejrucie, czułem się bezpiecznie. Co prawda uzbrojeni ludzie pilnujący niektórych budynków są terrorystami zgodnie z naszą, zachodnią definicją, ale z ich strony nic mi nie groziło. Gdybym się zgubił, to zawsze ktoś wskazałby mi drogę, a pewnie jeszcze nakarmił i napoił. Są obozy bardziej niebezpieczne, ale największa fala palestyńskiego terroru minęła. Przynajmniej na razie.

Autor: Jarosław Kociszewski

Źródło: WP.PL

To skończy się wojną i terrorem

Czy zastąpi ją fala syryjska? To bardzo prawdopodobne. Libańczycy wiedzą, że rzesza sunnickich uchodźców w ich kraju grozi zachwianiem delikatnej równowagi religijnej, a to nigdy dobrze się nie kończy. Liban i bez tego balansuje na krawędzi wojny domowej. Tak jak Palestyńczycy zburzyli ten porządek pod koniec ubiegłego wieku, tak Syryjczycy mogą doprowadzić do wybuchu za kilka, czy kilkanaście lat.

To jedno z wytłumaczeń narastającej niechęci Libańczyków do uchodźców z Syrii. Ważnym czynnikiem jest też obciążenie dla gospodarki i konkurencja o miejsca pracy, ale pieniądze w tym wypadku, to nie wszystko.

Uchodźcy z czasem staną się niewyczerpanym źródłem terrorystów i bojowników. Nawet, jeżeli prezydent Asad, czy jego reżim przetrwa dzięki rosyjskiej interwencji, to wojna się nie skończy. Ludzie, którzy uciekli przed prześladowaniami nie wrócą pod jego rządy, a ich dzieci i wnuki nadal nękać będą dzieci i wnuki dzisiejszych zwycięzców. To lekcja z konfliktu izraelsko – palestyńskiego.

W takim wypadku koszty poniesie też każdy, kto znajdzie się w polu rażenia wiecznego sporu. Terroryzm nie zna granic, a sam upływ czasu niczego nie zmienia. Bliski Wschód wymaga nowego porządku. Wielkiej konferencji, która od nowa narysuje mapę regionu i to w taki sposób, aby dzieci Faeza i Fatmeh czy przyszłe wnuki Fatimy i Waata znalazły miejsce, które nazwą domem.