Szymon Łożyński , 26 stycznia 2018

Najsłynniejszy dziadek skoków. Sport uratował mu życie

Reprodukcje FIS 1939 roku. Zdjęcia z archiwum Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem - Stanisław Marusarz, Reprodukcja: Marek Podmokły / Agencja Gazeta, Agencja Gazeta

Stanisław Marusarz, słynny "dziadek", to jeden z najlepszych polskich skoczków w historii, a przede wszystkim bohater. Przeciwstawił się hitlerowskiej władzy i kilka razy uniknął niemal pewnej śmierci.

Dzisiaj zachwycamy się Kamilem Stochem, kilka lat temu dopingowaliśmy Adama Małysza. Tymczasem zapominamy o sportowcu, który na początku poprzedniego stulecia dzielił i rządził na skoczniach świata, a później uhonorowano go nadając jego imię Wielkiej Krokwi w Zakopanem. Stanisław Marusarz łącznie pokonał w powietrzu ponad 700 km. Przez 30 lat oddał około 10 tys. skoków. Ostatni raz poszybował na Wielkiej Krokwi w 1979 roku w wieku… 66 lat. Być może skoczyłby znowu, ale gdy Marusarz ponownie pojawił się na obiekcie, trenerzy – w trosce o jego zdrowie i życie – schowali mu narty przed startem.

Jego imię - od 1989 roku - nowi Wielka Krokiew w Zakopanem. To właśnie na tej skoczni najlepsi zawodnicy świata sprawdzą w dniach 27 i 28 stycznia 2018 swoja formę tuż przed zbliżającymi się igrzyskami olimpijskimi w Korei Południowej.

Decyzja wbrew woli ojca

Jego kariera rozpoczęła się przed wybuchem II wojny światowej. Wówczas skoczkowie nie latali, tak jak dzisiaj, stylem V. W powietrzu narty mieli złączone, a do tego często wymachiwali rękoma, ponieważ wierzyli, że to przynosi lepsze rezultaty. Zawodnicy często ryzykowali zdrowie lub nawet życie.

W gronie przeciwników skoków narciarskich był także ojciec Marusarza, Jan. Zawodowy gajowy nie chciał, by syn ryzykował. Stanisław był jednak skazany na narciarstwo i mimo sprzeciwu ojca, dopiął swego. Gdy inni zawodnicy przewracali się na drugi bok w ciepłych łóżkach, on od samego rana trenował na Wielkiej Krokwi.

Sznurki i drut zapoczątkowały karierę

Pierwsze narty dla siebie zrobił z pomocą brata, Jana. Do przygotowania sprzętu posłużyły im bukowe deski oraz druty i sznurki, z których wykonali wiązania. Marusarz pierwszy skok w życiu oddał w wieku 10 lat. Początkowo ukrywał treningi przed ojcem.

Już w wieku 13 lat wystartował w zawodach juniorskich w Zakopanem. Sędziowie, z racji tak młodego wieku, nie chcieli dopuścić go do rywalizacji. Marusarz jednak wystartował i w swoim debiucie, mimo że walczył ze starszymi od siebie skoczkami, zajął trzecie miejsce.

Skandal w Norwegii

Kariera zakopiańczyka szybko nabrała rozpędu. W latach 30. dostał się do reprezentacji Polski i wystartował w igrzyskach olimpijskich w Lake Placid oraz Garmisch-Partenkirchen. Nie zdobył medalu, ale w Niemczech zajął znakomite piąte miejsce, po raz pierwszy w karierze startując przy sztucznym oświetleniu. Dwa lata później cieszył się już z medalu imprezy mistrzowskiej.

W 1978 r. zdobył srebro mistrzostw świata w Lahti. Radość była jednak połowiczna. Polaka oszukano. W obu seriach konkursowych skoczył najdalej, dwukrotnie bijąc rekord obiektu. Sędziowie widząc, że Marusarz może odebrać zwycięstwo jednemu z norweskich braci Ruud, którzy wówczas byli dominatorami na światowych skoczniach, przyznali wyższe noty rywalom. Tym samym złotym medalistą został Asbjorn Ruud, który łącznie skoczył aż o 5,5 metra bliżej od Polaka.

Reprodukcje FIS 1939 roku. Zdjęcia z archiwum Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem - Stanisław Marusarz.

Reprodukcje FIS 1939 roku. Zdjęcia z archiwum Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem - Stanisław Marusarz.

Autor: Reprodukcja: Marek Podmokły

Źródło: Agencja Gazeta

Norweg zdawał sobie jednak sprawę, że nie zasłużył na triumf. Już po ceremonii medalowej chciał oddać złoty krążek Marusarzowi. Polak jednak go nie przyjął. Potem Ruud w publicznych rozmowach podkreślał, że tak naprawdę triumfatorem tego konkursu był zakopiańczyk. Przyznał to nawet przed kibicami, którzy zgotowali wówczas owację Marusarzowi.

- Po przyjęciu pucharu za wicemistrzostwo świata na sali zerwała się burza długo niemilknących oklasków. Serdeczna obiektywność przejęła mnie do głębi. Ze wzruszenia o mało się nie popłakałem. Stałem przez dłuższą chwilę przed stołem, jakbym wrósł w ziemię, kłaniając się na wszystkie strony. Już chciałem wracać na swoje miejsce, gdy znowu mnie poproszono do stołu. Otrzymałem jeszcze jedną nagrodę, za najdłuższy skok dnia – wspominał po latach dekorację z Lahti Stanisław Marusarz.
Dla Polaków był bohaterem nawet bez złotego medalu. Został przecież pierwszym w historii naszego kraju medalistą w skokach narciarskich. Stał się niekwestionowaną gwiazdą polskiego sportu. Otrzymywał wiele ofert matrymonialnych. Zresztą był popularny nie tylko nad Wisłą. Jego nazwisko znali także kibice w Niemczech, Jugosławii, Czechach czy Skandynawii.

- Prawdziwe skakanie w naszym kraju zaczęło się właśnie od Stanisława Marusarza – zaznacza Wojciech Fortuna, mistrz olimpijski z 1972 r. - Pokazał nam, jak zdobywać medale na najważniejszych imprezach. Był moim idolem. Pamiętam, jak już po moim sukcesie w Sapporo, Stanisław zabierał mnie na różne prelekcje i z wypiekami na twarzy przysłuchiwałem się jego opowiadaniom. Towarzyszył nam także na treningach, gdy przychodził ze swoim psem myśliwskim.

Wojna zabrała medale

Po srebrnym medalu w Lahti wydawało się, że kolejne sukcesy są kwestią czasu. Plany brutalnie przerwał wybuch II wojny światowej. Nie liczył się sport, a walka o życie swoje i najbliższej rodziny, a także o wyzwolenie kraju spod hitlerowskiej niewoli.

Marusarz wstąpił do Armii Krajowej. Zajmował się pracą kurierską. Dostarczał materiały konspiracyjne za granicę, pomagał przy przerzucaniu ludzi na Węgry. Wpadł w 1940 roku. Na Słowacji zatrzymał go patrol straży granicznej. Nasi południowi sąsiedzi znaleźli w jego plecaku ponad 100 tys. zł. Marusarz musiał być przekazany Niemcom. W drodze po Polaka Niemców zatrzymała jednak burza śnieżna. Skoczek wykorzystał prezent od losu, wybił szybę w oknie i uciekł słowackim strażnikom.

Nie sprzedał Polski Trzeciej Rzeszy

Zdał sobie sprawę, że nie ma już dla niego miejsca w Polsce. Musiał uciekać. Wraz z żoną Ireną wybrali Węgry. Niestety misja ucieczki zakończyła się niepowodzeniem. Obojga zatrzymano i odesłano do aresztu w Preszowie. Później przewieziono ich do więzienia w Muszynie i w Nowym Sączu. Z tego ostatniego jego żonę zwolniono. Niemcy nabrali się na udawaną ciążę.

Stanisław był regularnie przesłuchiwany i poddawany torturom. Bito go, oblewano wodą i głodzono. Pozostał jednak nieugięty – podtrzymywał wersję, że jest sportowcem, nie ma nic wspólnego z polityką i nie wykonuje pracy kuriera. Z Nowego Sącza Marusarza przewieziono do krakowskiego aresztu przy Montelupich. Tam hitlerowcy chcieli przechytrzyć Polaka. Zaproponowali mu, że zostanie zwolniony z więzienia, jeśli zgodzi się trenować niemieckich skoczków narciarskich.

Nie poszedł jednak na taki układ i kilka tygodni później, Niemcy, z dużą satysfakcją, ogłosili że wraz z ponad setką innych więźniów polski skoczek jest skazany na śmierć. Zarzut? Działalność przeciwko Trzeciej Rzeszy.

Skoki pomogły w ucieczce

Sportowa zawziętość pomogła Marusarzowi nie załamać się. Wiedział, że trzeba działać szybko, ponieważ hitlerowcy nie będą czekać w nieskończoność z wykonaniem wyroku. Gdy wraz z innymi skazanymi na śmierć wykopywał rowy dla więźniów z sąsiedniej celi, a obok stali esesmani z karabinami gotowymi do strzału, postanowił zrealizować plan ucieczki, który przygotował wraz z Aleksandrem Bugajskim, oficerem armii podziemnej.

W oknach znajdujących się na pierwszym piętrze więzienia wygięli kraty. Pierwszy przecisnął się przez nie Bugajski, a za nim kilku następnych więźniów, w tym Marusarz. Stanisław, skacząc z okna, wylądował na dwie nogi, w czym pomogła mu umiejętność wyniesiona ze skoków narciarskich. Inni nie mieli tyle szczęścia. Jeden z więźniów złamał nogę i kilka minut później, gdy strażnicy zorientowali się, co się dzieje, został zastrzelony.

Mur, który był ostatnią granicą przed ucieczką z więzienia, pokonali jedynie Bugajski i Marusarz. Skoczka postrzelono w udo. Z kolei jego towarzysz ucieczki upadł na ziemię, stracił przytomność i od tego momentu Marusarz musiał radzić sobie sam. Zakrwawiony, w więziennym stroju dotarł do brzegu Wisły. Tam pomógł mu rybak, który go opatrzył i nakarmił.

Przez kolejne cztery dni Marusarz wędrował do Zakopanego. Mało brakowało, a znowu trafiłby w ręce gestapowców. Gdy go namierzono, zaczął uciekać i schował się w budzie dla psa. Po dotarciu do Zakopanego nie poszedł jednak do swojej żony, ponieważ wiedział, że będzie to tak naprawdę wyrok śmierci dla niej i dla niego. Irena była bowiem obserwowana przez gestapo, gdyż hitlerowcy spodziewali się, że to właśnie tam osiedli się po ucieczce z więzienia Marusarz.

Wielka Krokiew. Widok z góry skoczni.

Wielka Krokiew. Widok z góry skoczni.

Autor: Michał Lepecki

Źródło: Agencja Gazeta

Nowe nazwisko

W Polsce, prędzej czy później, esesmani na pewno znaleźliby skoczka. Zdecydował się zatem na drugą próbę ucieczki do Węgier. Tym razem zakończyła się powodzeniem. Na Węgrzech zmienił nazwisko i rozpoczął nowe życie jako Stanisław Przystalski. Pomagał w budowaniu nowej skoczni i zajął się m.in. trenowaniem tamtejszych skoczków.

Nowe nazwisko i praca nie oznaczały jednak, że Polak nadal nie musiał obawiać się o swoje życie. Gdy oblężenie Budapesztu zmierzało ku końcowi, kilku sąsiadów Marusarza ostrzelało żołnierza Trzeciej Rzeszy. Winę zrzucili na Polaka, którego w końcu aresztowano i skazano na śmierć. Gdy prowadzono go na rozstrzelanie, żołnierzy przestraszył wybuch radzieckiej miny. Polak wykorzystał zamieszanie i znów uciekł.

Szczęście zawsze było przy nim

Podczas II wojny światowej Marusarz kilkukrotnie uciekł śmierci spod topora. Jednak już wcześniej, zanim rozpoczęło się sześć trudnych lat w historii naszego kraju, miał sporo szczęścia. W 1932 r. podczas igrzysk w Lake Placid Polak, wraz z kolegami zgubił się w trakcie biegowego treningu. Nagle wszyscy znaleźli się na środku zamarzniętego jeziora. Pod wpływem ciężaru lód zaczął pękać. Stanisław został na krze, która była na tyle duża, że dopłynął do brzegu.

Innym razem podczas mistrzostw świata w Chamonix w 1937 r. doznał kontuzji barku. Zemdlał z bólu, ale już kilka dni później stanął na rozbiegu skoczni i zajął 12. miejsce, co przy takiej kontuzji było niezwykłym wyczynem.

Skok w garniturze

Po zakończeniu wojny Marusarz wrócił do Polski. Na Węgrzech trenował zawodników i budował skocznię, ale to nie oznaczało, że porzucił karierę skoczka narciarskiego. Nadal siadał na belkę startową, co wspominał sam Wojciech Fortuna: - Pamiętam, gdy skakałem już jako starszy junior, to Stanisław w wieku 66 lat skakał jako przedskoczek. To było coś niesamowitego. Po prostu wielka postać.

W 1964 r. Marusarza zaproszono na Turniej Czterech Skoczni w Garmisch-Partenkirchen. Był gościem honorowym, ale postanowił również wystartować. Ubrał się w garnitur, zawiązał krawat i rozpoczął zawody. Dla skoczków i tysięcy zgromadzonych kibiców to był szok. Polak ustał swój skok, otrzymał wielkie brawa i jak sam później przyznał, wzruszył się do łez.

Dziadek od bochenka chleba

Do dzisiaj o Stanisławie Marusarzu mówi się używając pseudonimu "dziadek”. Dlaczego? Nie chodzi o karierę prowadzoną w sile wieku. Otóż w 1947 r. polscy skoczkowie byli na zgrupowaniu w Bańskiej Bystrzycy. Przebywał na nim m.in. Stanisław Marusarz. Któregoś dnia Polaka wysłano po świeży bochenek chleba. Rozdawał go pomiędzy kolegów z reprezentacji. Pominął jednak Jana Gąsienicę-Ciaptaka, który powiedział: - Dziadku, a o mnieście zabocyli? I tak Marusarz stał się dziadkiem.

Człowiek orkiestra

W swojej bogatej karierze Polak nie tylko startował w skokach narciarskich. Zajmował się także innymi dyscyplinami sportowymi, jak narciarstwo zjazdowe i kombinacja norweska. Łącznie zdobył aż 21 medali mistrzostw Polski. Był również międzynarodowym mistrzem Jugosławii, Niemiec, Czechosłowacji i Anglii w konkurencjach narciarskich.

W 1938 roku został wybrany przez czytelników "Przeglądu Sportowego" najlepszym sportowcem Polski. Pięciokrotnie pobił rekord kraju w długości skoku i dwa razy rekord świata. Jego życiówka z Planicy wynosi 97 metrów. Został odznaczony m.in. Krzyżami Komandorskim i Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Trudne losy rodziny

Marusarz miał cztery siostry oraz brata. Podczas II wojny światowej zginęła jedna z jego sióstr Helena, która została rozstrzelana przez Niemców. Stanisław spotkał ją, gdy trafił do więzienia w Muszynie. To właśnie tam podjęto decyzję o rozstrzelaniu Heleny. Inna z sióstr, Zofia, została wywieziona do obozu koncentracyjnego w Niemczech. Z kolei Bronisława, Maria i Jan wyemigrowali do Kanady.

Kibice podczas konkursu indywidualnego zawodow Pucharu Swiata.

Kibice podczas konkursu indywidualnego zawodow Pucharu Swiata.

Autor: Marek Podmokły

Źródło: Agencja Gazeta

Sam Stanisław, który Irenę poślubił w 1939 r., miał trójkę dzieci. Dwie córki: Barbarę i Magdalenę oraz syna Piotra. – Z Piotrem utrzymuję kontakt – przyznaje Fortuna. - Obecnie mieszka we Francji, ale będzie podczas Pucharu Świata w Zakopanem i wręczy nagrodę dla zawodnika, który odda najdłuższy skok w zawodach.

Niespodziewana śmierć

Stanisław wiele razy uciekł śmierci niemal w ostatnim momencie. W 1993 roku nie zdołał. Okoliczności jego śmierci są jednak zaskakujące.

Odszedł podczas... pogrzebu swojego przyjaciela, profesora Wacława Felczaka. Gdy miał przemawiać podczas uroczystości pochówku zasłabł. Wezwano karetkę, ale lekarzom nie udało się uratować wybitnego skoczka. Pokonał go zawał serca. Zmarł w wieku 80 lat.

Wielka Krokiew pamiątką po dziadku

Do dzisiaj postać Stanisława Marusarza pozostaje w sercach wielu starszych kibiców czy skoczków. Największą pamiątką jest Wielka Krokiew. Skocznię w stolicy polskich Tatr nazwano imieniem Marusarza na cześć jego wyników. - Dla nas to jest zaszczyt, że obiekt w Zakopanem nosi imię tak wybitnego zawodnika – cieszy się Fortuna.

Na dole skoczni znajduje się muzeum, gdzie można obejrzeć ekspozycje związane z sukcesami sportowymi Marusarza. - Powinna ona pozostać w tym muzeum na wieki. To olbrzymia promocja dla Zakopanego i całego polskiego sportu – podkreśla Fortuna, i apeluje: - O dziadku Marusarzu nigdy nie możemy zapomnieć!