Ewelina Zambrzycka-Kościelnicka , 6 czerwca 2019

Nasz człowiek w NASA. "Całe życie szukam życia"

Piotr Blawicki, East News

W USA od 40 lat pracuje dla NASA, współpracował przy 15 misjach kosmicznych, a teraz chce wysłać sondę na Tytana, księżyc Saturna. Gdy przyjeżdża do Polski, jest synem Papcia Chmiela - genialnego rysownika przygód Tytusa, Romka i A'Tomka. Wierzy, że musi istnieć pozaziemskie życie, a przekonanie o ludzkiej wyjątkowości traktuje jako wyraz ignorancji. Artur Chmielewski opowiada, dlaczego warto być upartym i czasami wybrać przeciwną drogę niż tę, którą wybrali dla nas rodzice.

Ewelina Zambrzycka-Kościelnicka: To przez ciebie Tytus, Romek i A'Tomek mieli tyle kosmicznych przygód?

Artur Chmielewski: Sam nie wiem, co było pierwsze, jajko czy kura? Czy tata wymyślił księgę "Tytus astronautą", bo ja cały czas gapiłem się w gwiazdy, czy może zacząłem się w nie gapić, bo tata wymyślał takie wspaniałe historie o kosmosie? Pierwsze wydanie księgi o kosmosie wyszło, gdy miałem 11 lat. Wiele lat później, przy okazji piątego wydania, tata wprowadził mnie do fabuły. Występuję jako inżynier oprowadzający Tytusa po NASA i pokazujący mu instrumenty na statkach kosmicznych. Z tymi instrumentami to wyszło zabawnie. Tata zapytał mnie, co robię w NASA, a ja mu na to, że właśnie buduję instrumenty do sondy kosmicznej. Co powiedziałem, to on narysował, tylko zamiast instrumentów pomiarowych wyposażył statek w trąbki i harmonijki.

Jak chłopak z Polski, syn Papcia Chmiela, trafił do NASA? A konkretnie do Laboratorium Napędu Odrzutowego, słynnego JPL?

- Przez upór, zbieg okoliczności i porzucenie studiów z zakresu fizyki. Tata zawsze chciał, żebym poszedł w jego ślady, żebym tworzył, wykorzystywał kreatywność i poczucie humoru. I stało się to, co często ma miejsce w takiej sytuacji – tata chciał, bym malował, był artystą, więc ja postanowiłem zająć się naukami ścisłymi. Udało mi się dostać na studia w USA. Po pierwszym roku spotkał się ze mną doradca zawodowy i zadał mi pytanie: "Art, czy ty jesteś bogatym człowiekiem?" Odpowiedziałem, że gdzie tam, przeciwnie, jestem ubogim studentem z komunistycznej Polski. A on na to, że fizyk zaczyna zarabiać dopiero po zrobieniu doktoratu, więc jeśli nie stać mnie na to, by tak długo czekać, to lepiej abym wybrał studia inżynieryjne, bo one pozwalają szybko stanąć finansowo na nogi. Posłuchałem go i przeniosłem się na inżynierię. To był strzał w dziesiątkę.

Autor: Piotr Blawicki

Źródło: East News / Artur Chmielewski: Czy tata wymyślił księgę "Tytus astronautą", bo ja cały czas gapiłem się w gwiazdy, czy może zacząłem się w nie gapić, bo tata wymyślał takie wspaniałe historie o kosmosie?

I to wystarczyło, by trafić do JPL?

Gdzie tam, długo nie chcieli mnie przyjąć. W USA uczelnie pomagają studentom szukać pracy i regularnie umawiano mnie na rozmowy u ewentualnych pracodawców. Pochwalę się, że szło mi całkiem nieźle, bo na 11 złożonych aplikacji otrzymałem 10 ofert pracy. Starałem się wybierać firmy z Kalifornii, do których latałem na końcowe rozmowy. Rano szedłem na spotkanie z firmą, która mnie zaprosiła, a po południu jechałem do JPL i z resume w ręku pytałem, czy przypadkiem właśnie nie rekrutują. Zawsze spotykałem się z odmową, ale uparcie wracałem. Aż któregoś razu trafiłem na człowieka, który, jak się okazało, właśnie szukał kogoś takiego, jak ja. Wówczas JPL otrzymało zlecenie zbudowania samochodu elektrycznego w oparciu o technologie NASA. Ale ci ludzie budowali sondy, statki kosmiczne, a nie samochody. Byli w kropce. A ja trafiłem właśnie na człowieka, który miał taki samochód zbudować. Wziął do ręki moje CV i zobaczył, że pracowałem dla Forda. Zapytał, czy wiem coś o samochodach, na co stwierdziłem, że wiem wszystko. I w ten sposób nieco okrężną drogą trafiłem do JPL.

Zbudowałeś samochód elektryczny?

No pewnie. Był całkowicie sprawny. Tak bardzo, że gdy mieliśmy wystawić go na dorocznym Los Angeles Auto Show postanowiłem po prostu pojechać nim na miejsce. Ale okazało się, że to nie takie proste, bo samochód należało ubezpieczyć. Dzwonię więc do firmy ubezpieczeniowej i mówię, że chciałbym ubezpieczyć swój samochód. A oni pytają, ile ten samochód kosztował. Powiedziałem prawdę, że sześć milionów dolarów. W słuchawce najpierw zaległa cisza, a kiedy usłyszałem sumę, jaką musielibyśmy zapłacić ubezpieczalni, to ja zamilkłem. I w ten sposób elektryczny samochód dotarł na wystawę na spalinowej lawecie.

Samochód elektryczny otworzył ci drzwi do JPL i wreszcie mogłeś spełnić swoje marzenie i zajmować się eksploracją kosmosu. W ilu misjach brałeś udział?

Przez te trzydzieści osiem lat nazbierało się ich sporo, bo aż 15. Budowałem instrumenty badawcze dla sondy Galileo, która badała Jowisza, byłem zaangażowany w pracę nad Ulissesem czyli sondą która prowadziła badania biegunów Słońca oraz w misję Cassini-Huygens, sondy, która badała Saturna.

Byłeś też menadżerem misji Rosetta, której wynikiem było pierwsze w historii lądowanie na komecie.

To była brawurowa misja! Podziwiam wszystkich, którzy zapracowali na jej sukces. Muszę wyjaśnić, że Rosetta była misją Europejskiej Agencji Kosmicznej - ESA, a NASA partycypowała w niej w jakiś 20 procentach. I faktycznie to ja odpowiadałem za część NASA. Wiesz jakie procedury ma NASA? Stawiamy na bezpieczeństwo, robimy wszystko krok po kroku. Gdy chcemy zbadać jakieś miejsce, to najpierw wysyłamy sondę, która przeleci w pobliżu danego obiektu. Kolejna sonda wejdzie na jego orbitę i dopiero po tych próbach, mając już dość precyzyjne mapy powierzchni danego ciała niebieskiego, przymierzamy się do lądowania. A badacze z ESA przeszli od razu do ostatniej fazy i udało im się! Posadzili lądownik na komecie! Ogromna wiedza, niewiarygodna precyzja i brawura godna kapitanów Star Treka!

Jak długo trwają prace nad przygotowaniem misji kosmicznej?

Całe lata, dekady. To nie tak, że my kręcimy palcem po mapie Układu Słonecznego i mówimy: teraz tu. Zawsze zaczyna się od naukowca, czy grupy naukowców, którzy przedstawiają NASA projekt zbadania jakiegoś miejsca. Jeśli projekt jest racjonalny zbiera się grupa specjalistów, którzy oceniają, czy można go zrealizować i co zebrane przez sondę wyniki mogą wnieść w rozwój nauki. Jeśli wszystko pójdzie pomyślnie trzeba jeszcze uzyskać finansowanie, po czym tłum ludzi, naukowców, inżynierów, programistów i wielu innych osób przystępuje do wieloletniej pracy. Sonda Cassini-Huygens została wystrzelona w 1997 roku, a weszła na orbitę Saturna siedem lat później. Przesyłała dane do 2017 roku. Ale prace nad misją rozpoczęły się jeszcze w latach 80-tych ubiegłego wieku. To praca dla długodystansowców.

A teraz chcesz wysłać sondę na Tytana, księżyc Saturna.

Tytan jest arcyciekawym miejscem. Od pewnego czasu wiemy, że znajdują się na nim jeziora ciekłego metanu. Ma też atmosferę, nawet gęstszą od atmosfery ziemskiej. Ale to pod powierzchnią może kryć się coś naprawdę interesującego, bo okazało się, że pod skorupą znajduje się ocean wody. Woda jest w stanie płynnym i być może tli się tam jakieś pierwotne życie. Chcemy zbudować helikopter, tak naprawdę to drona, który latałby nad powierzchnią Tytana i zbierał dane. Dron ma już nawet imię, ochrzciliśmy go Dragonfly, czyli ważka.

Autor: Grzegorz Banaszak

Źródło: East News / Jerzy Chmielewski, czyli Papcio Chmiel. Jego komiksy o Tytusie, Romku i A'Tomku bawią już kolejne pokolenie.

Nigdy nie kusiło cię, by któremuś z budowanych przez siebie instrumentów nadać nazwę z komiksów taty?

- Mówisz, że nad Tytanem mógłby latać Żelazkolot? Tak, to byłoby zabawne. Choć moją ulubioną nazwą i też ulubioną postacią jest Lunaszek, owad księżycowy rozmnażający się przez najmniejszą wspólną wielokrotność.

To jest szansa użycia tej nazwy, bo przecież w ramach obchodów 50-lecia lądowania na Księżycu światowe agencje kosmiczne ogłosiły, że ludzie wracają na Księżyc i to tym razem po to, by tam zostać.

Pamiętam dzień, gdy załoga Apollo 11 wylądowała na Księżycu. Byliśmy z rodzicami na urlopie, w małej wsi Lipczynek w Zachodniopomorskim. Nigdzie w okolicy nie było telewizora i żeby zobaczyć jak Neil Armstrong stawia stopę na Księżycu musieliśmy iść sześć kilometrów do najbliżej wsi z telewizorem. To było coś! Zainspirowało całe pokolenia badaczy i naukowców. Ale czy teraz powinniśmy ponownie pchać się na Księżyc? Nie jestem przekonany. Mars jest znacznie ciekawszym miejscem i trochę obawiam się, że ogromne pieniądze, jakie trzeba będzie włożyć w powrót na Księżyc sprawią, że załogowa wyprawa na Marsa ponownie przesunie się o kolejne dekady. A tak naprawdę dla ludzi to znacznie lepszy przyczółek w kosmosie niż Księżyc. No i być może jest tam jakieś szczątkowe życie.

Wracasz do kwestii życia w kosmosie. Sądzisz, że nie jesteśmy sami?

Przekonanie o wyjątkowości człowieka jest tak naprawdę pokazaniem buty i bezmyślności. Bo pomyśl - nie tak dawno temu mówiono, że Ziemia jest wyjątkowa, bo jest na niej woda i że nigdzie poza Ziemią wody nie ma. Błąd. Woda jest bardzo powszechna w przestrzeni kosmicznej. Jest na kometach, na księżycach Jowisza i Saturna, jest nawet na naszym Księżycu i pewnie w miliardach innych miejsc. Później mówiono, że choć kosmos jest ogromny i jest w nim pełno gwiazd, to nie wiadomo, czy wokół tych gwiazd orbitują planety, a tym bardziej czy są to planety podobne do Ziemi. Teraz wiemy, że planet jest bezliku, a przynajmniej kilkanaście z tych, o których wiemy, może przypominać Ziemię. W JPL mamy taką elektroniczną tablicę z liczbą odkrytych planet i kolejne cyferki przeskakują na niej naprawdę szybko. Jesteśmy młodą cywilizacją. Nasz gatunek pojawił się na Ziemi jakieś 200 tysięcy lat temu, a cywilizację stworzyliśmy może z pięć tysięcy lat temu. W kosmosie mogą być cywilizacje, które mają już miliony lat i są na zupełnie innym poziomie rozwoju. Być może patrzą na nas tak, jak my patrzymy na kury, nie widzą w nas partnerów do dialogu.

Autor: .

Źródło: Materiały prasowe / Żelazkolot nad Tytanem? Byłoby zabawnie.

Chciałbyś wybrać się w kosmiczną włóczęgę? Być jak bohaterowie kultowego Star Treka w niekończącej się podróży na krańce galaktyki?

Bardziej zależy mi na życiu tutaj. Na pokazaniu dzieciom piękna nauki, wpajaniu im potrzeby eksploracji, ciekawości świata i umiejętności współpracy. By kolejne pokolenia pracowały na rzecz tej planety, którą potraktowaliśmy okropnie. Trzeba dużo wysiłku, dobrej woli i prawdziwej mądrości, by naprawić to, co zrobiliśmy Ziemi w erze industrialnej. I choć całe życie pragnąłem zajmować się kosmosem, to myślę, że w tej chwili to praca na rzecz Ziemi i kolejnych pokoleń jest właśnie moją "ostateczną granicą".

Artur Bartłomiej Chmielewski - polski inżynier i naukowiec, syn Henryka Chmielewskiego. Studiował na Uniwersytetach w Michigan i Południowej Kalifornii. Pracownik NASA, Kalifornijskiego Instytutu Technologicznego (Caltech) oraz przede wszystkim Laboratorium Napędu Odrzutowego (Jet Propulsion Laboratory).