Forum
Jesień. Uczelnia. Dla wielu zaczyna się nowe życie. Czas przysypiania na wykładach, ganiania za promotorami, podlizywania się paniom z dziekanatu, zaliczaniu przedmiotów i piątkowych imprez w studenckich klubach przy rozwodnionym piwie. Ach, studiowanie.
Dobrze jest wygodnie żyć, dobrze jest lekko studiować. Dobrze też mieć pracę. Najlepiej taką, którą da się pogodzić z chodzeniem na zajęcia. Z doświadczenia wiem, że czasem to wyczyn kaskaderski. Dobrze pamiętam, jak zaszywałam się z laptopem w mało uczęszczanych uczelnianych zakamarkach i skrobałam kolejny tekst w Wordzie, jak odpisywałam na maile, tłumacząc jedną ręką jakieś teksty na angielskim, a pod koniec dnia zasypiałam na wykładzie z historii powszechnej.
Życie na dwa etaty. Jeden w pracy, drugi na uczelni. Oni doskonale wiedzą, co to znaczy łączyć pracę ze studiowaniem.
Filmy o zapachu palonego karmelu
- W kinie był ogólnie wyzysk – opowiada Marta, która na studiach pracowała nie tylko w jednym z kin popularnej sieci, ale też w kilku sklepach odzieżowych.
- Wymagana duża dyspozycyjność, mała płaca. Czasem trzeba było kombinować i urywać się z zajęć, żeby wyrobić wymagane minimum – wspomina. Po zajęciach z dziennikarstwa i komunikacji społecznej biegała serwować klientom popcorn i nachosy do filmu. W ciągu dnia słuchała o reklamie i marketingu, wieczorami słuchała z kolei, jak kłócą się o rabat na popcorn pary przy kasie kina.
Źródło: PAP/EPA
Najgorzej było ułożyć sobie grafik, który pozwalałby i pożyć, i postudiować. - Ogółem było tak, że nieważne ile tam się pracowało - jeśli nie zaliczałeś się do "ekipy", to byłeś "świeżakiem". Grafik układał zawsze jeden z kierowników. Im większym było się wazeliniarzem, tym lepsze miało się chody, jeśli chodzi o zmiany i układanie wygodnego grafiku. Najgorzej mieli ci, którzy byli z Trójmiasta – tak jak ja. To właśnie te osoby obstawiały wszystkie święta po kolei, bo reszta jechała do rodziny, do domu – mówi Marta.
- Klienci ubarwiali wam życie? – pytam.
- O tak, pamiętam najlepiej jedną sytuację. Do kasy podeszła pani z córką - dziewczynka tak na około 10-12 lat. Film wybrany, miejsca wybrane, wydaję bilety i słyszę jak pani mówi do córki: "Widzisz, jak nie będziesz się uczyć, to nie dostaniesz się na studia i będziesz pracować tak jak pani" – wspomina Marta.
Pracownicy w kinie mieli swoje zasady. Podstawowa była taka: z klientem lepiej nie wchodzić w dyskusję. Zasada druga: miej dużo szczęścia, bo będziesz sprzątać wymiociny.
- Dzieci rozlewające napoje i rozsypujące popcorn to standard. Jeszcze bardziej powszechny był tekst rodziców do dzieci, które zrobiły bałagan: "Zostaw, pani to posprząta za ciebie". Największy chaos był, jak do sprzątania były wymiociny. Nikt nie chciał tego sprzątać i zawsze graliśmy w kamień papier nożyce. Ludzie w kinie robią potworny syf. Śmiecą tak, bo wiedzą, że zaraz przyjdzie jakiś studencik i pozamiata po nich. Zrzygałeś się? To nic, "jakaś pani" zaraz przyjdzie i powyciera po tobie. I ciągle te same komentarze: "Na sali gorąco", "klimatyzacja dmucha za bardzo", "popcorn za słony", "popcorn w ogóle nie jest słony"... Praca w kinie to istny poligon – opowiada dziewczyna.
- Cały czas coś się dzieje. Trzeba pilnować, żeby lód był w pojemnikach, żeby syrop do napojów się nie skończył, żeby sos do nachosów i porcje chipsów się nie skończyły, trzeba prażyć popcorn na bieżąco, jednocześnie ogarniając kolejki – dodaje.
- Studia mimo to udało ci się skończyć. Dobrze ci się dzisiaj chodzi do kina? – podpytuję.
- Jedyne co, to nigdy nie zjem popcornu karmelowego - nie dość, że ten "karmel" nic z karmelem nie ma wspólnego, to gar do tego popcornu bardzo ciężko domyć i często prażony jest w napalonym garze. A studia skończyłam i cały czas się zastanawiam, jak się to stało. Z perspektywy czasu wydaje się to niemożliwe – mówi Marta.
Nie myśl o marzeniach
- Pierwsza praca? W barze fast-food – opowiada Basia, dopiero co ukończyła krajoznawstwo i marketing. Dobrze wie, co to znaczy, gdy trzeba próbować pogodzić zajęcia na uczelni i pracę. - Na początku pracowałam w obsłudze klienta, po pół roku byłam już instruktorem. Zarabiałam więcej, miałam bardziej elastyczne godziny pracy. Bo poza tym, że studiowałam, trenowałam jeszcze szermierkę i jeździłam na zawody. Gastronomia była jedyną opcją, w której coś takiego było w ogóle możliwe - opowiada.
Źródło: PAP/EPA
Na drugim roku studiów krajoznawczych zrobiła kurs animatora czasu wolnego. Przeszła casting i wyjechała do pracy jako animator wycieczek w Turcji Egejskiej. O gastronomii musiała zapomnieć, bo nikt nie dałby jej tak długiego urlopu. Po powrocie musiała szukać nowego zajęcia.
- Student bierze to, co dają. Nie myśli o marzeniach - przyznaje. Swoje wie.
- Zatrudniłam się w kartach kredytowych. Nasze punkty stały w galeriach handlowych, kinach, pracowaliśmy do 21. I tak zaczęłam "karierę" w promowaniu kart kredytowych. Umowa o pracę. Prowizja od sprzedaży. To była ciężka praca pod względem psychicznym, bo stawaliśmy się jednocześnie doradcami klientów – wspomina.
Cały czas musiała być pod telefonem. Piątek wieczór, święta, rano i wieczorem. Zdarzało się, że klienci dzwonili, gdy akurat miała zajęcia. Wybiegała na zewnątrz i tłumaczyła pod salą, jak aktywować kartę kredytową.
- Zdarzali się też klienci, którzy szukali dodatkowej znajomości. No cóż, te osoby, które pracowały w punktach, brzydkie nie były. Odbierałyśmy potem z dziewczynami od osób, które mówiły, że karty aktywują, jeśli umówimy się na kawę i herbatę. Takich propozycji miałyśmy mnóstwo, nie będę tu ściemniać – mówi Basia.
- Trochę daleko te karty kredytowe od krajoznawstwa – przyznaję.
Basia bez zastanowienia mówi: - Coś trzeba było robić. Jakoś trzeba było sobie radzić, żeby mieć za co żyć. Nie miałam takiej możliwości, żeby utrzymywali mnie rodzice. Mieszkałam z babcią, więc jeśli chciałam mieć jakiekolwiek pieniądze, musiałam sama się o nie postarać.
Źródło: PAP/EPA
Czy nie będzie panu wstyd?
- Były więc karty kredytowe przez jakiś czas, a potem znowu wyjechałam jako animator. Padło na Egipt. Spędziłam tam całe lato. Wróciłam i po raz kolejny trzeba było szukać pracy. A dzięki wspaniałemu doświadczeniu w promocji kart, znalazłam pracę w windykacji. Tak dla odmiany. Windykacja telefoniczna. Zalety? Biuro było 20 minut od domu. Notorycznie się spóźniałam – dodaje.
Szefostwo wyjątkowo szło jej na rękę. Miała dobre wyniki w pracy, więc mogła pozwolić sobie na więcej luzu. - Mogłam przyjść rano, wyjść na zajęcia i jeszcze wrócić na trochę do pracy. Wyrabiałam trzy czwarte etatu, dorabiałam czasem w weekendy na ściance wspinaczkowej. Świetne doświadczenie. Po tej windykacji mam wrażenie, że ludzie mnie już mniej denerwują – opowiada.
Jak więc wyglądała rzeczywistość w windykacji? - Osoby, do których dzwoniłyśmy, najczęściej notorycznie kłamały – mówi Basia i gdy zaczyna wspominać kolejne sprawy, nie może powstrzymać śmiechu.
- Jedna pani próbowała nas przekonać, że nie może zająć się spłatą rachunków, bo leży w szpitalu i jest obłożnie chora. Nie może nic absolutnie wpłacić. Po chwili rozlega się szczekanie psa, więc pani krzyczy do kogoś w mieszkaniu: "Ucisz tego cholernego psa, bo mi nie uwierzą!" – mówi.
Rano odprawa, sprawy przydzielane były z automatu. Nigdy nie wiedziała, co trafi się danego dnia. Po przydzieleniu danej osoby dostawała historię rozmów z tym człowiekiem. - Tu coś obiecał, tu miał coś zapłacić, tu wykręcił się od płacenia... Trzeba było tak rozmawiać, żeby tym razem dana osoba wywiązała się z obietnicy - wspomina. Łatwo nie było. Niektórzy mieli już duże doświadczenie z windykacją, ich długi były już parę razy sprzedane, mieli sprawy sądowe, komornika nie raz na głowie. Nie bali się, gdy ktoś im po raz kolejny groził sądem i komornikiem.
- Szkolono nas z technik budowania obrazów. Trzeba było takiego człowieka odpowiednio podejść. Mówiło się na przykład: "Czy nie będzie panu wstyd, gdy komornik będzie przychodził do pana i pukał codziennie do drzwi? Co powiedzą sąsiedzi?". Analizowaliśmy dokumenty i szukaliśmy różnych osób, które próbowały się wymigać od zapłaty. Na podstawie różnych informacji, próbowaliśmy znaleźć kontakt do danej osoby. Najłatwiej było z tymi, którzy mieszkali na małych wsiach. Wystarczyło przedzwonić do pani z lokalnego sklepu, bo ona na pewno wiedziała, że ta i ta osoba mieszka jeszcze we wsi. Szukaliśmy osób przez media społecznościowe, rejestry KRS itd. Zdarzały nam się małżeństwa, które mieszkają teraz na stałe w Anglii, a w Polsce czekają na nich długi. Nawet nie przekonywało ich to, że sprawa przejdzie na dzieci – opowiada Basia.
Firmę wypełniali młodzi pracownicy. Krajoznawstwo, chemia, dziennikarstwo, polonistyka… Kierunek studiów nie miał znaczenia. Każdy szukał takiej pracy, która nie odbierała całego życia i możliwości chodzenia na zajęcia. Basia przyznaje: - Mieliśmy świetną atmosferę, a to chyba najważniejsze, prawda? Studiujesz i pracujesz, masz elastyczny czas pracy i do tego nie męczysz się za biurkiem.
Źródło: iStock.com
Studencki grosz
Młodzi chcą pracować. Dzienni dorabiają na drobne wydatki, zaoczni zazwyczaj na swoje utrzymanie. Jedni i drudzy zdają sobie sprawę z tego, iż doświadczenie zawodowe jest jednym z kluczowych wymagań pracodawców. Z ostatnich raportów Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że blisko połowa polskich studentów pracuje.
W tej grupie najwięcej, bo prawie 69 proc. pracujących studentów to studenci zaoczni, 41 proc. – studenci wieczorowi. Studenci kierunków dziennych stawiają niemal wyłącznie na naukę - zaledwie 5 proc. ma zajęcie poza nauką, ale sytuacja cały czas się zmienia.
W tym roku Światowe Forum Ekonomiczne (WEF) przeprowadziło globalne badanie na temat tego, co millenialsi myślą o pracy i rozwijaniu kariery. Na 31,5 tys. młodych ludzi połowa (a dokładnie 49,3 proc. ankietowanych) uważa, że głównym kryterium w wyborze pracy jest wynagrodzenie, na drugim miejscu znalazło się poczucie sensu w pracy. A co według nich najbardziej utrudnia zdobycie pracy? Tu nie ma zaskoczenia. Brak doświadczenia (mniej osób przyznało, że dzieje się tak ze względu na zbyt dużą konkurencję, brak pracy w ogóle, brak ogłoszeń i dyskryminację ze strony pracodawców).
Z danych Jobsquare wynika, że najbardziej pożądane branże wśród studentów to administracja publiczna, bankowość, finanse i ubezpieczenia. "Pożądane" nie znaczy jeszcze, że "najczęściej wybierane". Dane swoje, a rzeczywistość swoje. Wystarczy przejrzeć portale oferujące pracę dla studentów.
- "Praca w cukierkowni. Szukamy odpowiedzianej, pracowitej, uśmiechniętej, pozytywnie nastawionej, energicznej osoby. Niezbędna aktualna książeczka Sanepidu. Zdolności plastyczne oraz podejście do dzieci mile widziane. Oferujemy stawkę godzinową, umowa zlecenie, elastyczny grafik, rodzinną atmosferę w pracy. Tylko poważne oferty".
- "Studiujesz i szukasz elastycznej pracy?" – pytają autorzy kolejnego ogłoszenia. – "Praca dla studenta, bez doświadczenia, praca od zaraz, praca Warszawa. Gwarantujemy wszystko, czego możesz oczekiwać od pracodawcy. Zajmujemy się telefoniczną obsługą klienta. Nawet jeśli nie miałeś/aś dotąd kontaktu z podobną pracą, jesteśmy w stanie Cię przeszkolić i przygotować do nowych obowiązków".
- "Temat jest dość prosty – potrzebujemy pełnych werwy studentów do pomocy w rozkręceniu firmy. Branża gastronomiczna, ale absolutnie nie musicie mieć doświadczenia w kuchni (wszystko Wam pokażemy). Praca polegać będzie na przygotowywaniu posiłków. Wynagrodzenie - 13zł/godzinę + premie. Praca jest również aktualna poza sezonem" – oferuje inny pracodawca.
Kelnerzy i kelnerki, pomoc kuchenna, asystenci biura, pracownicy call-center, kasjerzy, pracownicy sklepów spożywczych, recepcjonistki, promotorzy. Kina, restauracje, bary fast-food, kluby i puby.
Źródło: Forum
Zawsze jest ten żal
- Praca jak praca – mówi Basia.
W końcu skończyła studia i mogła zacząć szukać czegoś na pełen etat. - A wiesz, gdzie trafiłam na początku? Elektronika – byłam handlowcem. Nie za dobry wybór, patrząc na to z perspektywy czasu, ale znowu się wiele nauczyłam. Teraz pracuję w ubezpieczeniach podróży. Coś bliżej mojego kierunku studiów - przyznaje.
Organizacja to jej zdaniem podstawa. Czasem przecież chciała mieć coś z życia i spotkać się z przyjaciółmi. Ale były dni, w których takie rzeczy graniczyły z cudem. Basia uważa, że pomogła jej szermierka, to, że uprawiała sport. Od podstawówki miała mało czasu, bo chciała trenować. Przyzwyczaiła się do odrabiania lekcji po nocach, uczenia się nad ranem, podlewając organizm energy drinkami.
- Zawsze jest ten żal, bo każdy chciałby zdobyć doświadczenie w zawodzie jeszcze na studiach, ale nie może iść na darmowy staż czy praktyki. Nie każdy jest w stanie sobie na to pozwolić. Niektórzy zwyczajnie muszą za coś żyć. To też była moja bolączka i po studiach. Chciałam zdobyć doświadczenie w marketingu, z czego robiłam magisterkę, ale nie mogłam pracować za darmo. Musiałam mieć stałą wypłatę, za którą mogłam się utrzymać - opowiada.
- Czasem tak jest w życiu, że los wybiera za nas. Nie ukrywajmy, studia, a zwłaszcza humanistyczne, nie są ani praktyczne, ani nie przygotowują do funkcjonowania na rynku pracy. Tylko dzięki budowaniu doświadczenia i ogromnej determinacji można coś zdobyć. Wszystkiego jednak mieć nie można - mówi.