M. Stankiewicz
Ciężkie prostokątne ciemnozielone automaty telefoniczne z powyrywanymi słuchawkami, wiszące w obsikanych budkach telefonicznych. Aparaty te przypominały czarne skrzynki wyrzucone z samolotu po katastrofie. Szkolne ściany “udekorowane” doniczkami zawieszonymi na wieszakach wykonanych z czarnego powykręcanego stalowego drutu. Uchwyty na te donice przypominały bardziej drut kolczasty. Nic dziwnego, że rośliny wyglądały w tym na zdechłe z braku wody i światła. Plastikowe narty z rzemienną pętlą zamiast wiązania.
Enerdowskie klocki Pebe, socjalistyczna odpowiedź na Lego - autka do składania w kolorze mysim, kółka rozjeżdżające się, a plastik tak tani, że lepiej już było dostać plastelinę. Sztućce aluminiowe, a i tak rozkradane z barów i knajp.
Jeśli w jakiejś toalecie publicznej było mydło, to nie w mydelniczce czy dozowniku, ale w plastikowej siatce dziurkowanej przywiązanej do kranu. A dizajn w mieszkaniach? Jeśli był, to były to zastawy niewytłuczone w czasie wojny, czasem jakiś kandelabr z manufaktury w Bawarii czy zaśniedziałe kryształowe lustro uratowane od wywózki do ZSRR. W latach 80. królowały boazerie na ścianach - bo gdzieś rzucili sosnowe drewno i bo ściany mieszkań były krzywe, więc warto je zasłaniać. Nikt wtedy o gładzi polimerowej nie słyszał, a o plazmowych tv czy dostępnych fotografiach artystycznych w ładnych ramach nie było mowy, więc ściany po prostu zasłaniano. Jak nie makatką ze słomy, to kilimkiem z Cepelii. Cepelia była symbolem śmierci rękodzieła. Czasem pojawiał się tu drewniany ptaszek do gwizdania, czasem kieliszek do jajka we wzorek z Opolszczyzny albo talerze dekoracyjne z Włocławka. Trzy wzory na cały kraj.
Chlubnym wyjątkiem powojennego wzornictwa były lata 60. Powstało wtedy trochę drewnianych mebli - stolików karcianych, foteli, etażerek, krzeseł z drewna profilowanego, komód nawiązujących do tradycji spółdzielni ŁAD oraz lekkiego i funkcjonalnego wzornictwa skandynawskiego. Pamiętam drewniane i metalowe taborety przypominające klasyki fińskiego giganta architektury i wzornictwa - Alvara Aalto. Mam w domu czarno-białego byka z porcelany z Ćmielowa, popielniczki w kara, serca, trefle i piki - też z Ćmielowa. Ale potem nastała ohyda lat 70. Telewizory Neptun z obudową z płyty pilśniowej i burym ekranem tak zwaliste, że gdy mój wuj w przypływie szału po obejrzeniu propagandowego „Dziennika” wyrzucił coś takiego przez okno do ogrodu, to zrobiła się dziura w ziemi jak po meteorycie. Przybory szkolne były tak ohydne, że część z nas wolała nosić ołówki i chińskie pióra w piórnikach drewnianych albo związane gumką recepturką.
{{adv skoda1}}
Nie dziwi mnie, że kiedy pojawiły się w Polsce pierwsze sklepy Ikei, ruszyliśmy na nie szturmem i wciąż lubimy robić tam zakupy. Skandynawia dała Polakom w dizajnie żywe kolory, lekkość, pomysłowość składania, szafki na kółkach, zamiast koronkowych firan - zasłony lniane w wielkie czerwone maki.
Choć sama w domu nie mam zasłon ani nie używam obrusów - uwielbiam materiały fińskiej marki Marimekko. Takie zasłony wydają mi się piękniejsze niż niejeden landszaft za oknem czy płótno modnego artysty. Chińskie miseczki kupowane w jedynym w Warszawie sklepie chińskim zastąpiła moda na Japonię. Pojawiły się w naszych domach maty tatami i czysta medytacyjna pustka zastąpiła zbieractwo i chaos. W pewnym momencie w dizajnie pojawił się etap snobizmu na Toskanię i Prowansję. Kafelki koniecznie z Włoch. Do tego stopnia, że zatraciliśmy poczucie równowagi. Oto w blokach z wielkiej płyty pojawiły się kafle w słoneczniki i cykady, alabastrowe kinkiety, kryształowe żyrandole z weneckich pałaców i całość wyglądała kuriozalnie.
Ja wciąż jestem głodna koloru. Dlaczego stół musi być w kolorze płyty pilśniowej z fabryki w Rucianem-Nidzie? Nie chcę ponuractwa. Dlatego mam w domu wielki żółty stół.
Dlaczego ściana w łazience ma być biała? Mam złotą ścianę i kaloryfer pomalowany na złoto. Kiedyś pisaliśmy na wielkich maszynach do pisania zamykanych w szare pudła. Dlatego dziś swój cienki jak kartka papieru laptop “ubieram” w etui zrobione na szydełku przez moją przyjaciółkę. Jaki chcesz kolor włóczki? Chcę paski, najlepiej żółte, różowe, czerwone, morskie.
Mimo zachłyśnięcia się dizajnem, który objawia się co i rusz w innych sferach codzienności - np. od kilku lat modne są holenderskie rowery czy deskorolki z klonu kanadyjskiego malowane w plażowe esyfloresy - wciąż jesteśmy konserwatywni. Do dizajnerskich ekscesów i eksperymentów chętna jest mała grupa. Nocami polują na okazje, wyszukując na allegro termosów z lat 70. czy bakelitowych dzwonków do drzwi. Zamożni ludzie gotowi są kupić nową lampę biurkową z żywicy projektu świętej pamięci Elio Martinelliego za tysiąc złotych, by umilić sobie ślęczenie za biurkiem czy zaimponować klientom. Jak bardzo jesteśmy wciąż nieufni, skromni i konserwatywni, niech świadczy to, że butików z polskim dizajnem właściwie nie ma.
Po prostu wciąż się sztuki uczymy albo mamy ważniejsze wydatki. Mnie samą zbyt wyrafinowany dizajn czasem onieśmiela, a czasem… przerasta. Zdarzyło mi się kiedyś w hotelu nie umieć włączyć prysznica - tak był nowoczesny. Nie lubię pokoi hotelowych otwieranych na smartfon - wolę stare klucze z brelokiem. Taki brelok z numerem może być elementem flirtu - można komuś dyskretnie brelok taki przeczytać.
{{adv skoda1}}
Ostatnio z koleżanką odwiedziłam Muzeum Fotograficzne w Sztokholmie. Były tam fotografie Augusta Sandera, Richarda Avedona i wielu innych mistrzów. A do tego w kawiarni dizajnersko podawane wegańskie danie z marchewek ułożonych w strukturę przypominającą domek z kart. Koleżanka poszła do łazienki umyć ręce. Wróciła nader błyskawicznie. Kochana, musisz mi pomóc, nie mogę odkręcić kranu. No pewnie! Krany już dawno się nie odkręcają, bo kurki chwilowo wyszły z mody. Wszystko jest teraz dotykowe. Ale dizajn ma to do siebie, że kręci się w kółko. Wrócą kurki, ebonit, płyta pilśniowa. Niemądrze robią ci z nas, którzy wyrzucają stare meble na śmietnik. Kilka lat temu sąsiad z kamienicy wystawił do wywózki swoją starą komodę typu jamnik. Wyciągnęłam ją ze śmietnika, wtaszczyłam do windy, pomalowałam nóżki na szaro, a blat na granatowo. Trzymam w niej albumy fotograficzne. Wszyscy pytają, czy to mebel ze Szwecji… Nie bójmy się dizajnu, ale korzystajmy z niego z umiarem. Bo można się nim przejeść albo od niego uzależnić. W końcu w życiu opakowanie zawsze jest mniej ważne niż jego zawartość.