Marta Vieira da Silva cieszy się po strzeleniu gola dla Brazylii, Rico Brouwer/Soccrates, Getty Images
Rekord Klosego został pobity w czerwcu 2019 roku rozgrywanym wtedy meczu Włochy–Brazylia. Choć niestety słyszało o tym znacznie mniej osób, bo piłkę do siatki posłała kobieta.
Powszechnie mówi się o niej używając tylko imienia - Marta. Ale, podobnie jak u bardziej znanych tylko z imienia brazylijskich kolegów po fachu (np. Ronaldo), osiągnięcia Marty Vieiry da Silvy są niezaprzeczalne.
Poza siedemnastoma golami na koncie Marta jest także jedyną zawodniczką na świecie (zarówno wśród kobiet, jak i mężczyzn), która zdobywała bramki na aż pięciu różnych Mundialach. Sześciokrotnie była wybierana najlepszą piłkarką świata przez FIFA. Pierwszą statuetkę odebrała w wieku 20 lat. Do dziś nie udało się to młodszemu sportowcowi. Jest jedyną kobietą, której stopy są odciśnięte na stadionie Maracaná, nazywanym Katedrą Futbolu. Legendarny Pelé powiedział o niej, że "to ja w spódnicy".
Trzy lata temu nakręcono o Pelem (niestety dość przeciętny) film biograficzny. O Marcie z pewnością też kiedyś taki powstanie, bo jej życie to gotowy scenariusz.
Albo piłka, albo dzieci
Przychodzi na świat w 1986 r. w stanie Alagoas, w najbiedniejszej, północno–wschodniej części kraju. Nie jest owocem wielkiej miłości, tylko wpadką – ojciec porzuca rodzinę zaledwie miesiąc po porodzie. Żeby związać koniec z końcem, matka od piątej rano pracuje na polu, po południu jako woźna w urzędzie miasta, a wieczorami sprząta domy miejscowej elity. Pieniędzy na utrzymanie czwórki dzieci wciąż jest jednak za mało: Marta idzie do szkoły dopiero po skończeniu dziewięciu lat, kiedy jeden z jej braci sam zaczyna pracować i dokładać do domowego budżetu, dzięki czemu mogą sobie wreszcie pozwolić na zeszyty oraz wyprawkę dla dziewczynki.
Dziewczynce trudno jednak wytrzymać w szkolnej ławce z powodu wcześniejszych przyzwyczajeń: pod nieobecność stale pracującej mamy musi się bowiem trzymać starszego rodzeństwa, które całe dnie spędza na boisku. Choć trudno je tak nazwać – to zwykłe klepisko, a za piłkę służą powiązane sznurkiem szmaty i plastikowe torebki. Drobniutka Marta (już jako dorosła będzie miała jedynie 162 cm wzrostu) nie może dorównać chłopcom warunkami fizycznymi, więc całe dnie uczy się dryblingu i kiwek. Godziny treningów szybko się opłacają, dzięki nim potrafi w pełnym sprincie wyprzedzić dwa razy starszych przeciwników, a piłka wydaje się jakby przylepiona do jej stóp. To zręczność, która w przyszłości stanie się jej wyróżnikiem: w 2006 r. w barwach szwedzkiego zespołu Umeå IK podczas jednej akcji ominie sześć przeciwniczek (w tym bramkarkę!) przed nonszalanckim pchnięciem piłki do siatki.
Dla jej mamy ta pasja to jednak udręka. Nie tylko dlatego, że Marta regularnie wagaruje, żeby pograć. W Brazylii, gdzie futbol jest sprawą narodową, jeszcze do niedawna kobiety miały prawny zakaz wstępu na boisko.
W dwudziestoleciu międzywojennym po zamachu stanu prezydentem Brazylii zostaje Getúlio Vargas, prawicowy populista z wielkimi ambicjami. Chce, żeby jego ojczyzna zrównała się na znaczeniu z państwami Europy. Ale mimo ogromnego potencjału, Brazylia z trudem pnie się ku wymarzonej mocarstwowości. Z jednym wyjątkiem: piłki nożnej. Choć na miano najbardziej utytułowanej reprezentacji świata musi jeszcze poczekać, to na murawie już śmiało pokonuje zespoły ze Starego Kontynentu (w tym Polskę na Mistrzostwach Świata z 1938 r., gdzie Latynosi zdobywają brązowy medal). Futbol staje się narodowym szaleństwem, które ogarnia wszystkich Brazylijczyków, w tym kobiety.
Piłka jest kobietą
Dziewczyny najpierw grywały w meczach organizowanych przez popularne objazdowe cyrki, ale wkrótce zaczynają zakładać własne drużyny – w samym tylko Rio de Janeiro działa ich tuzin, np. Klub Piłkarski Ewa. Znana poetka i feministka Anna Amelia de Queiroz (prywatnie żona bramkarza reprezentacji) pisze najbardziej znany brazylijski wiersz o futbolu. Gdy w 1940 r. otwiera się w São Paulo stadion Pacaembú (dziś mieści się tam muzeum piłki nożnej), inauguracyjny mecz rozgrywają nie piłkarze, a piłkarki. Na trybuny przychodzi tylu kibiców, że kobiece rozgrywki udaje się w latach 1940–1941 zorganizować w profesjonalną ligę. Dziennik "Correio Paulistano" oceni, że w całym kraju rozgrywa się w weekend tysiąc damskich spotkań.
Dla konserwatywnego Vargasa tego już za wiele. W 1941 r. z jego polecenia Narodowa Rada Sportowa wydaje zakaz gry kobiet w piłkę, bo dyscyplina miała być rzekomo niezgodna z ich uwarunkowaniami biologicznymi i prowadzić do niepłodności. Wszystkie istniejące drużyny zostają rozwiązane. Próby łamania prawa władza tępi: gdy w 1960 r. trener zespołu dziecięcego w Manaus włącza do niego dziewczynkę, zagrożono mu odebraniem licencji, jeżeli nie usunie z drużyny małej zawodniczki. Zakaz gry kobiet w piłkę władza znosi dopiero w 1981 r., trzy lata po przyjściu na świat Formigi – najstarszej kadrowiczki obecnej reprezentacji Brazylii.
Szorty zamiast bikini
Choć dziewięć lat później Marty nikt nie powinien już wyganiać z boiska, to w jedenastotysięcznym, konserwatywnym Dois Riachos cztery dekady powtarzania, że futbol nie jest dla kobiet, robią swoje.
Właściciel osiedlowego sklepiku co tydzień pyta matkę Marty, czy nie jest jej wstyd, że biega z chłopakami. Pretensje ma też babcia. Zawodnicy z innych dzielnic nie chcą zaliczać strzelonych przez nią goli, obrzucają ją wyzwiskami. Starszy brat chcą ją chronić, ale nie potrafi wymyślić innego sposobu niż zamknięcie siostry w domu, żeby nie mogła pojawiać się na boisku. Gdy jej rosnącego talentu nie da się już nie zauważyć i do podlegającej pod związek lokalnej drużyny amatorskiej werbuje ją trener bez uprzedzeń, na regionalnych zawodach opiekun innego zespołu odmawia rozpoczęcia gry, jeżeli dziewczynka nie zostanie odesłana na trybuny. Organizatorzy przyznają mu rację, nikt się za nią nie wstawia.
Takie podejście to żaden wyjątek. Peladão, największy amatorski turniej piłkarski w kraju, dopuszcza damskie drużyny dopiero w 2006 r. Gdy Marta jest jeszcze dziewczynką, kobiety mogą wziąć w nim udział jedynie w oficjalnym konkursie miss piękności: konkurują w takich samych fazach grupowych, jak reprezentowane przez nie kluby. Jeżeli wygrają, to dzięki temu dalej awansują również sportowcy, choćby w swoich meczach tylko tracili gole.
Marta nie paraduje w bikini, tylko w powyciąganych koszulkach i za długich szortach po starszych braciach. Nie może się przebierać w szatni z innymi zawodnikami, tylko w toaletach albo szopach na piłki. Mama Marty wciąż pracuje, nie pojawia się na żadnym jej meczu. Po latach największa gwiazda kobiecej piłki będzie wspominać, że nigdy nie czuła się bardziej samotna.
Mimo to, ktoś ją w końcu zauważa. Kolega jej starszego kuzyna wyprowadza się do Rio de Janeiro i słyszy, że miejscowe kluby zaczynają tworzyć damskie sekcje, bo za rok rusza liga kobieca. Obaj zrzucają się na bilet autobusowy i używane korki dla Marty – tym razem we właściwym rozmiarze, bo swoją jedyną dotychczasową parę dostała od dziadka kolegi i musiała ją wypełniać zmiętolonym papierem. Podróż do dawnej stolicy Brazylii zajmuje czternastolatce trzy dni. W oczekiwaniu na zaproszenie do próbnego naboru którejś z drużyn sypia na podłodze mieszkania wspomnianego kolegi. Na murawie słynnego Vasco de Gama, czterokrotnego mistrza kraju, starsze dziewczyny nazywają ją "wieśniarą", bo ma ciężki północny akcent.
Ale Marta strzela gola już w pierwszej minucie, klub podpisuje z nią kontrakt jeszcze tego samego dnia. Dostaje niewielkie stypendium, które w całości wysyła mamie, dalej mieszka z kolegą kuzyna. Gdy kilka tygodni później ruszy kobieca liga, dziewczyna wywalczy tytuł najlepszej zawodniczki roku do lat 19. Szczęście nie trwa długo, bo już po dwóch latach Vasco likwiduje sekcję damskiego futbolu. Marta nie chce wracać na wieś i zahacza się w dużo mniejszej drużynie z sąsiedniego stanu Minas Gerais.
Choć ma dopiero 17 lat, to w 2003 r. dostaje powołanie na Mistrzostwa Świata w Stanach Zjednoczonych, gdzie strzela 3 gole, w tym jednego Szwecji. Choć Latynoski ostatecznie przegrywają ten ćwierćfinał ze Skandynawkami, to Marta robi na nich wielkie wrażenie: już rok później trafia do szwedzkiego zespołu Umeå IK. Stadion leży niecałe 300 km od koła podbiegunowego, co wraz z białymi nocami (i ciemnościami w zimie) początkowo wytrąca Brazylijkę z rytmu. Ale jej los się odwraca: dostaje prawdziwą pensję (700 euro), szacunek kibiców oraz profesjonalny sztab szkoleniowy. Dzięki temu w ciągu ćwierć wieku stanie się najwybitniejszą piłkarką na świecie.
Równouprawnienie, ale bez równości
Na tegorocznym mundialu reprezentacja Brazylii (której jak dotąd nigdy nie udało się sięgnąć po mistrzostwo) odpada z Francją w 1/8 finału. Akurat dla Marty mógł to być powód do pewnej ulgi. W razie wygranej w ćwierćfinale musiałaby kiwać amerykańską obrończynię Toni Pressley. Zawodowo - koleżankę z zespołu Orlando Pride. A prywatnie własną dziewczynę.
Brazylijka w wywiadach przyznawała wiele razy, że jest wierzącą katoliczką (a równocześnie, że do kościoła chodzi tylko sporadycznie), ale nigdy nie roztrząsała swojej orientacji seksualnej. Nie robiła też jednak wielkiej tajemnicy z tego, że jest lesbijką. Media w jej ojczyźnie ekscytują się, że Pressley uczy się dla niej portugalskiego, że adoptowały wspólnie dwa psy, że spędziły razem Wielkanoc w Alagoas.
Na zakończonych właśnie mistrzostwach z członkiń społeczności LGBTQ można by złożyć i dwie reprezentacje. Łącznie grało w nich 38 zawodniczek otwarcie deklarujących się jako lesbijki lub biseksualne, albo (jak Marta) po prostu nie zaprzeczających swojej orientacji. Być może ta liczba jest nawet wyższa, ale wśród drużyn startujących na Mundialu były też Jamajka, Nigeria oraz Kamerun, które karzą homoseksualizm więzieniem, więc ich reprezentantki pilnie strzegą życia prywatnego.
To uderzający kontrast z futbolem męskim, gdzie coming out jest wciąż ledwie spotykany – na ostatnim Mundialu nie było ani jednego zadeklarowanego geja. Jak dotąd najbardziej znanym wyoutowanym graczem jest Niemiec Thomas Hitzlsperger, brązowy medalista Mistrzostw Świata 2006 r. i zawodnik między innymi Aston Villi czy VfB Stuttgart. Swoją orientację ujawnił jednak dopiero po przejściu na sportową emeryturę.
Ta drastycznie większa otwartość piłkarek bierze się stąd, że... po prostu nie mają nic do stracenia. Takich zawodniczek jak Marta, która w Orlando Pride dostaje 35 tys. dolarów miesięcznej pensji, jest w kobiecym futbolu jak na lekarstwo. W przytłaczającej większości krajów jest on wciąż sportem amatorskim, za który krajowe związki nie chcą płacić: aż co trzecia uczestniczka tegorocznego Mundialu nie dostała za udział w nim żadnych pieniędzy. W Argentynie, gdzie 40 tys. osób należy do oficjalnie zarejestrowanego kościoła imienia Diego Maradony, pierwsze profesjonalne kontrakty dla kobiet zatwierdzono dopiero w kwietniu tego roku po medialnym skandalu – związek piłkarski odmówił trzykrotnej mistrzyni kraju zajęcia się sprawą jej nagłego wyrzucenia z drużyny, stwierdzając że "do rozpatrzenia stosunku pracy potrzebny jest kontrakt", którego jako amatorka przecież nie miała (przy okazji inne piłkarki skarżyły się, że muszą w swoich klubach pracować jako sprzątaczki, bo za grę i treningi nie dostają żadnej pensji).
Amerykanki za wygranie tegorocznego Mundialu (jak dotąd triumfowały zresztą w 4 na 8 zorganizowanych imprez) dostały do podziału 30 mln dolarów: to jedynie 7,5 proc. sumy, jaka przypada zwycięzcom męskich mistrzostw. Reprezentacja USA jest zresztą najlepszym przykładem absurdalnych nierówności w tym sporcie. Kobieca zarobiła w zeszłym roku pięć milionów dolarów, a męska przyniosła stratę niecałego miliona. Mimo to władze tamtejszego związku piłkarskiego za grę w barwach narodowych płacą zawodniczkom aż o 60 proc. mniej, niż zawodnikom, o co zresztą piłkarki procesują się teraz w sądzie.
Płakać na początku, by uśmiechać się na końcu
Rodaczki Marty póki co na taki krok się nie zdecydowały, za to wciąż zderzają się z typowym latynoskim machismo. Całkowitą władzę nad futbolem w ich kraju sprawują mężczyźni i to z reguły uformowani mentalnie w czasach, gdy wciąż obowiązywał zakaz gry w piłkę dla kobiet. Jeszcze w 2015 roku koordynator żeńskich rozgrywek w krajowym związku Marco Aurelio Cunha mówił, że "do niedawna ubieraliśmy reprezentantki jak chłopców, więc drużynie brakowało elegancji, ale teraz szorty są już krótsze, a fryzury bardziej zadbane". A trener żeńskiej reprezentacji Vadão jeszcze na miesiąc przed tym mundialem tłumaczył prasie średnie wyniki swoich podopiecznych tym, że "kobiety są bardzo emocjonalne i trudno je uspokoić w szatni".
Walce o równouprawnienie sportsmenek na pewno nie sprzyja też obecny klimat polityczny. Od stycznia prezydentem kraju jest skrajnie prawicowy Jair Bolsonaro, który nie kryje swoich mizoginistycznych poglądów: w jednym z wywiadów na temat swojej rodziny powiedział o córce, że "wcześniej miałem czterech synów, ale nawaliłem i w końcu wyszła dziewczynka".
Dla Marty musi to być powrót do czasów, gdy ciągle wysłuchiwała na boisku, że to nie miejsce dla niej. Ale publicznie nie wypowiada się na temat nowej głowy państwa, za to skupia na własnym przekazie. Od zeszłego roku jest ambasadorką ONZ do walki z seksizmem w sporcie. A w pierwszej wypowiedzi po odpadnięciu z tegorocznego Mundialu zwróciła się bezpośrednio do młodych piłkarek: "Przyszłość kobiecego futbolu zależy od was. Płaczcie na początku, by uśmiechać się na końcu".
Jest przykładem, że właśnie do tego prowadzi odwaga i wiara w siebie. Po tym jak w 2006 r. FIFA po raz pierwszy nagrodziła ją tytułem najlepszej zawodniczki na świecie, pojechała odwiedzić mamę w Dois Riachos. Miasteczko, które kiedyś nie chciało, by grała w piłkę, teraz witało ją jak bohaterkę i obwoziło po ulicach wozem strażackim. Od tamtej pory jest w nim stawiana za wzór miejscowym dzieciom.
Tak dziewczynkom, jak i chłopcom.