Agencja Gazeta
Od redakcji: poprosiliśmy czołowych publicystów Magazynu Wirtualnej Polski - Jacka Żakowskiego i Marcina Makowskiego - aby przyjrzeli się sytuacji dwóch stron polskiej barykady - lewicowo-liberalnej i prawicowo-konserwatywnej na początku 2021 roku.
Poniżej tekst Jacka Żakowskiego. Tekst Marcina Makowskiego znajdziecie -> TUTAJ
PiS traci z kilku powodów:
- Każda władza się zużywa. Po pięciu latach ten mechanizm się włączył wobec PiS, podobnie jak było w przypadku PO-PSL.
- Trwałość popularności PiS wynikała z obfitych prezentów, którymi obdarował wyborców (od 500+ i obniżenia wieku emerytalnego po wyższą płacę minimalną i zwolnienie młodych z PIT). Worek jest pusty. Skończyło się dawanie, a zaczęło bolesne dla coraz liczniejszej grupy zabieranie (podatki, opłaty, inflacja, etc.).
- PiS związał się organicznie z kościołem instytucjonalnym, który coraz bardziej traci - zwłaszcza w oczach pokolenia III RP stanowiącego rosnącą część wyborców. Sprawa aborcji nie odbiera PiS wielu głosów, ale mobilizuje niezdecydowanych do głosowania przeciw obecnej władzy.
- Silnym atutem PiS była narracja równościowa, którą trudno obronić, gdy pisowcy bezwstydnie doją państwo, a Zbigniew Ziobro zamiata pod dywan afery - Srebrnej, KNF, respiratorów, itd…
- Wyborcy coraz boleśniej czują, że PiS nie radzi sobie ani ze zwalczaniem pandemii, ani z łagodzeniem jej skutków. Kolejki karetek przed szpitalami, niedostępność lekarzy, spóźnione i chaotyczne tarcze, absurdalne ferie, nierealne obietnice powrotu do normalności przed latem rozsierdzają i będą rozsierdzały kolejne grupy społeczne.
- Widząc topniejące poparcie, PiS wpada w panikę i dociska domknięcie swojej wcześniejszej agendy (sądy, media, szkoły, uniwersytety). To rozsierdzi wiele kolejnych osób i zaostrzy konflikt z Unią, do której także wyborcy PiS są wciąż przywiązani.
- Przegrana Trumpa sprawia, że PiS ma już tylko jednego sojusznika - jest nim Viktor Orban. Zwłaszcza prawicowi wyborcy przywiązani są do USA, a Biden będzie różnymi sposobami wspierał polską demokratyczną opozycję i osłabiał autorytarną władzę.
- Wizja utraty władzy i walka o schedę po Jarosławie Kaczyńskim sprawia, że obóz władzy będzie się pogrążał w kolejnych kryzysach wewnętrznych. To żadnej władzy nie służy. Za którymś razem kryzys spowoduje rozpad.
Ile to będzie trwało, nie wiadomo. Nie jest jednak wykluczone, że w 2021 roku Jarosław Kaczyński straci możliwość zachowania pozorów i dalszej gry w "nieliberalną demokrację". Będzie musiał wybierać między realnym ryzykiem rychłej utraty władzy a próbą zaprowadzenia jawnej dyktatury. W obu wariantach opozycja stanie przed trudną próbą.
Opozycja czy opozycje?
Ile naprawdę mamy opozycji? I, czy można z nich zrobić jedną opozycję? Choćby funkcjonalnie, chwilowo, żeby pokonać PiS, do czego wiele osób wzywa.
Dziś jest kilka istotnych i trudnych do połączenia formacji opozycyjnych. Może dałoby się z nich zbudować koalicję, gdyby każda z nich potrafiła jasno nazwać swoją polityczną tożsamość. Ale z tym jest problem.
PSL przestał być partią wiejską, a nie stał partią miejską - małomiasteczkową ani metropolitalną. Jest partią zdrowego rozsądku, ale nie bardzo wie, w jakiej sprawie. Trochę jak haszkowska Partia Umiarkowanego Postępu w Granicach Prawa.
Lewica waha się między partią klasową w rodzaju brytyjskiej Labour (Razem), postępowym liberalizmem w rodzaju niemieckich Zielonych (Wiosna) i demokratycznym postkomunizmem (SLD). Nie widać żadnych znaków, by z tej mieszanki miała się niebawem wyłonić jakaś wspólna tożsamość.
PO/KO to szeroka koalicja wszelkiej maści liberałów - neoliberalnych, klerykalno-konserwatywnych, feministycznych, umiarkowanie laickich i progresywnych. Mając władzę albo dominującą pozycję w obozie opozycji, mogliby wypracować pragmatyczny kompromis. Otoczeni przez różnorodną ofertę mają ogromny problem z odpowiedzią na proste pytanie, czym różnią się od konkurencji. Z jednej od Lewicy, a z drugiej od Hołowni i PSL.
Polska 2050 Szymona Hołowni chce być klasyczną centrową chadecją. Ale jak się poskrobie i spod świeżego lukru wydobędzie się programową treść, trudno powiedzieć, co ma nową formację istotnie różnić od PO/KO. Dwie na dłuższą metę mało istotne różnice to liderzy bez doświadczenia i ostentacyjny katolicyzm Hołowni.
Ogólnopolski Strajk Kobiet, Obywatele RP, Młodzieżowy Strajk Klimatyczny, KOD, Akcja Demokracja i inne „ruchy uliczne” mają dużo energii i proste postulaty, ale politycznie są dość nieczytelne. Stanowią część "anty-PiS-u", ale żadna partia nie może ich uważać za swoje zaplecze, ani za rezerwuar poparcia, a same nie wybierają się do parlamentu.
Wolne Sądy i inne organizacje strażnicze oraz prodemokratyczne think tanki (np. Fundacja Batorego) radzą sobie same i też nie wiążą się z partiami.
Prof. Adam Bodnar - wciąż jeszcze RPO na nie wiadomo jak długo - jest samodzielnym podmiotem politycznym mającym ogromny potencjał, ale nie wiadomo, jak go wykorzysta. Nikt lepiej niż on nie nadaje się do roli integratora całej opozycji, ale nie jest pewne, że liderzy opozycyjnych formacji będą zdolni do zaakceptowania w tej roli kogokolwiek poza sobą samymi.
Odjechały władza, społeczeństwo, ulica i zagranica
Największą słabością demokratycznej opozycji jest brak konsekwencji i jakość jej parlamentarnej reprezentacji. Rzeczywistość daleko jej odjechała i to w poczwórnym sensie.
Najpierw odjechał PiS depcząc reguły działania demokracji. Opozycja do dziś nie znalazła narzędzi ani modelu postępowania wobec niedemokratycznej władzy mającej wyborczy mandat.
Żadna opozycyjna partia nie może się zdecydować czy KRS działa legalnie, czy wskazani przez nią sędziowie to sędziowie, czy decyzje ogłaszane przez Julię Przyłębską stanowią wyroki, a nawet czy tzw. budżet uchwalony w sali kolumnowej to budżet i czy pieniądze wydawane na jego podstawie wydawano legalnie.
To tworzy wizerunek grupy ludzi bezsilnych i wyrażających teatralny sprzeciw. Taki wizerunek parlamentarnych liderów opozycji sprzyja chaosowi i społecznej apatii.
Potem odjechała przyszłość, której wizja wciąż się nie wyłania w opozycyjnych narracjach. Liderzy opozycji osiągnęli perfekcję w obnażaniu i krytykowaniu PiS, ale są lakoniczni, gdy chodzi o wizje Polski po PiS. Potrafią trafnie i ostro krytykować to, co władza robi, ale nie przebijają się z pomysłami, co powinna zrobić np. w walce z pandemią. Wiadomo, że ma być inaczej niż teraz. Ale nie wiadomo jak.
Żadna porywająca wizja wciąż się nie objawiła poza wizją odsunięcia PiS. Nie ma projektu, hasła ani nawet idei, wokół której wyborcy mogliby się gromadzić. Jasny obraz przyszłości kończy się z chwilą zmiany władzy. Dalsza przyszłość jakoś nie istnieje.
Odjechało polskie społeczeństwo zmieniające się w piorunującym tempie. Dobrym przykładem jest sondaż OKO Press pokazujący, że już tylko 27 proc. chce religii w szkołach, podczas gdy półtora roku temu chciało jej 44 proc.
W niewielu sprawach Polacy są tak zgodni, ale w parlamencie tylko lewica jednoznacznie popiera wyprowadzenie religii ze szkół. Wiadomo, że w większości państw klasa polityczna jest bardziej konserwatywna niż ogół społeczeństwa, ale w Polsce ten rozziew jest tragiczny. W sprawach obyczajowych i światopoglądowych społeczeństwo zmieniło się dramatycznie.
PiS idzie pod prąd tej zmiany, a partie opozycyjne stoją tam, gdzie stały. To sprawia, że polityczna moc jest z ruchami ulicznymi, a partie opozycyjne traktowane są jako mniejsze zło. W sejmie i senacie siedzą więc wodzowie bez Indian, a Indianie walczą na ulicach, gdzie wodzowie zjawiają się nielicznie i w większości czują się niepewnie.
Wreszcie opozycji odjechała Unia. Po szczycie budżetowym opozycyjni wyborcy (zwłaszcza młodsze roczniki) są rozczarowani opieszałością i niezdecydowaniem Unii w przeciwstawianiu się pisowskim zamachom na praworządność i demokrację w Polsce.
To podważa też autorytet opozycji, która otwarcie liczyła - i wciąż jeszcze zdaje się liczyć - na Brukselę. Po takich doświadczeniach niepisowska większość społeczeństwa wyraźnie przesuwa się w stronę wzmocnienia kompetencji Unii i jej ewolucji w kierunku federacji. Partie opozycyjne, a nawet Donald Tusk, są w tej sprawie ostrożne.
Poza Radosławem Sikorskim trudno znaleźć polityka, który by wyraźnie popierał społecznie oczekiwaną federalizację Unii.
Partyjna czy demokratyczna
Partie opozycyjne nie dają żadnych sygnałów, że zamierzają coś zmienić. Wydają się liczyć, że PiS musi przegrać i wtedy się zobaczy, co dalej. To jest groźna pułapka. PiS musi wprawdzie przegrać, ale może szybko odzyskać poparcie, jeżeli po zdobyciu władzy obecna opozycja nie będzie miała spójnego programu innej polityki.
Pomysł na spójną "inną politykę" zdaje się mieć Razem. Sporo o "innej polityce" mówi Hołownia, ale trudno o konkret, poza tym, że powinno być miło. Opowieści o depolaryzacji snute przez PSL, Hołownię i Lewicę są tym mniej realne, im bardziej PiS zmierza w stronę jawnego autorytaryzmu.
Bo wiadomo, że aby jakiekolwiek projekty miały sens, trzeba się skoncentrować na obronie demokracji i praworządności, bez których PiS może rządzić wiecznie.
Najważniejszym czynnikiem, który dziś daje PiS-owi władzę, jest partyjne rozbicie opozycji. Wspólna demokratyczna lista miała szansę wygrać w 2015 i w 2019 r., ale nie chcieli jej partyjni liderzy. Sęk w tym, że jeśli partyjni liderzy ułożą ją w gabinetach, to i tak wielu wyborców na nią nie zagłosuje.
A liderzy są bardzo przywiązani do gabinetowego układania list, bo to jest najważniejszy mechanizm trzymania posłów pod butem. Tu dobrze widać, jak dalekie od wewnętrznej demokracji są partie demokratycznej opozycji.
Ten deficyt jest może najważniejszym powodem ich seryjnych porażek wyborczych. Bo na najważniejszych listach jest wielu lojalnych wobec szefów partyjnych funkcjonariuszy, a mało jest autentycznych politycznych liderów umiejących mobilizować wyborców.
Po latach porażek staje się jednak jasne, że demokratyczna opozycja musi się zdemokratyzować, jeśli chce trwale pokonać PiS. Taką drogę pokazała opozycja węgierska organizując otwarte prawybory, poprzedzające wybory lokalne. Dzięki temu odbiła m.in. Budapeszt. Podobny mechanizm budowania jednej demokratycznej listy propagują od lat Obywatele RP. Obywatelskie prawybory mają kilka zalet.
Po pierwsze, zmuszają wszystkich kandydatów do aktywnego zabiegania o głosy. Skoro mandatu nie można sobie wyprosić w gabinecie prezesa, trzeba zrozumieć oczekiwania wyborców i wyjść im naprzeciw. Trudno sobie nawet wyobrazić, jak wielką różnicę robi w kraju to, że politycy chcą się podobać wyborcom, a nie prezesom!
Po drugie, powstaje szansa, by na listach i potem w parlamencie znaleźli się bezpartyjni obrońcy demokracji. Jest przecież ponurym żartem, że w sejmie ani w senacie nie znalazło się miejsce dla tak ważnych liderów obozu demokratycznego, jak Marta Lempart, Klementyna Suchanow, Paweł Kasprzak czy Michał Wawrykiewicz, którego w wyborach europejskich KO umieściła na dalekim, niemandatowym miejscu.
Po trzecie, by wygrać w otwartych prawyborach, w których każdy może wystartować, trzeba mieć energię i wolę walki. Byłby to więc koniec znudzonych "zasiadaniem", biernych, posłusznych i bezużytecznych "przyjaciół królika" w parlamentarnych ławach demokratów. Demokratyczna reprezentacja w sejmie miałaby nową energię potrzebną zwłaszcza w przypadku porażki PiS.
Gdyby opozycja demokratyczna zechciała być demokratyczna, łatwiej by jej też było stworzyć przyszłą koalicję. Bo posłowie i senatorowie siłą rzeczy myśleliby mniej o swojej partii i partyjnych szefach, a więcej o wyborcach i Polsce.
Jeżeli to się nie uda, Jarosław Kaczyński nawet po rozpadzie swojej koalicji, może rządzić przez trzecią kadencję, bo wciąż jest ryzyko, że część list demokratycznych przepadnie nie przekraczając progu i PiS - jako największa partia - przechwyci ich mandaty.
Demokratyczna opozycja jest na dobrej drodze, by w ciągu paru lat przejąć władzę w Polsce. Warunek jest tylko jeden. Musi stać się wewnętrznie demokratyczna. Ale nie wiadomo, czy już to potrafi.