Personel medyczny szpitala w Akwizgranie podczas opieki nad pacjentami z koronawirusem // fot. Sascha Schuerman, Getty Images
Siwy, na oko siedemdziesięcioletni mężczyzna głęboko zaciąga się papierosem. Tylko tu, w przypominającej przystanek autobusowy budce przy głównym wejściu, można jeszcze palić. Pozostały obszar szpitala to strefa bez dymu.
Kurtka zarzucona na piżamo-dres zdradza, że zamyślony starszy pan to pacjent, który wymknął się ze szpitalnego łóżka. - Pierwszego dnia po przyjęciu na oddział zajmowała się mną jedna lekarka, następnego dnia inna, a trzeciego jeszcze inny lekarz. Wszyscy byli Polakami - mówi.
Położony na polsko-niemieckim pograniczu (raptem kilka kilometrów od granicy) szpital w Schwedt nad Odrą to jedna z najnowocześniejszych placówek w regionie. 450 łóżek, 18 tys. pacjentów stacjonarnych rocznie, oddział ratunkowy, lądowisko dla helikoptera. Brakuje najważniejszego. Personelu.
Gdzie są niemieccy lekarze? - Też chciałbym wiedzieć. Tutaj ich nie ma! - śmieje się dyrektor zarządzający szpitala Ulrich Gnauck. To oczywiście lekka przesada. Niemieccy medycy stanowią trzon zespołu. Ale co drugi lekarz w Schwedt to Polak.
I ta liczba rośnie. Obecnie polskich medyków w Schwedt jest około siedemdziesięciu. Rośnie też ich znaczenie dla działania całej placówki. - Polscy lekarze są systemowo istotni - przyznaje Gnauck. - Pracują na wszystkich szczeblach: jako lekarze rezydenci, specjaliści czy ordynatorzy.
Nie tylko pieniądze
Ze Szczecina do Schwedt jedzie się pięćdziesiąt minut, czasami godzinę. Z Gorzowa Wielkopolskiego godzinę dwadzieścia. Wielu Polaków na polsko-niemieckim pograniczu jeździ tak codziennie. Dom i rodzina w Polsce, praca za Odrą. Na szpitalnym parkingu stoi sporo samochodów na polskich numerach rejestracyjnych. Część z nich to auta z wyższej półki.
Nie jest tajemnicą, że w Niemczech zarabia się lepiej. – Ale nie chodzi tylko o pieniądze – mówi kardiolog ze szpitala w Schwedt, Radosław Skórczewski. – Po skończeniu studiów w Polsce możliwości rozwoju zawodowego były ograniczone. Potrzebne były koneksje. Tutaj nic nie stało na przeszkodzie, abym rozwijał się dalej w dziedzinie kardiologii i medycyny ratunkowej. Tu można osiągnąć wszystko, co się chce. I to bez wchodzenia w układy.
Potwierdza to Bartosz Kosmalski, pośrednik pracy, który wyszukuje lekarzy dla niemieckich szpitali:
– Powiedziałbym, że w przeważającej mierze to chęć rozwoju, nawet, jeśli pośrednio związana z zarobkami. Czasem słyszę, że w Polsce lekarze mogą zarobić tyle samo, co w Niemczech. Niewątpliwie tak. Różnica polega jednak na tym, że w Niemczech jest to jeden etat, a w Polsce trzy. Jeśli lekarz pracuje po 8 godzin dziennie, ma czas na uczenie się, robienie szkoleń, uczestniczenie w konferencjach. To podoba się lekarzom, którzy nie chcą stać w miejscu, tylko podnosić swoje kompetencje.
Inną sprawą jest możliwość zachowania równowagi między życiem zawodowym, a prywatnym. Pensja lekarza pracującego w pełnym wymiarze godzin w niemieckim szpitalu wystarcza na godne życie. – Kiedy wracam do domu, mam wolne i czas dla dzieci i rodziny. Nie muszę po godzinach dorabiać w jakichś prywatnych przychodniach. Z jednego etatu da się całkiem dobrze wyżyć - mówi Radosław Skórczewski. Kiedy spędza weekend w Polsce, często zdarza się, że nie może spotkać się z kolegami ze studiów, bo wszyscy biorą dodatkowe dyżury.
Mikołaj Kopeć, chirurg, pracę w Niemczech planował już na studiach. - Lubię ten kraj, podoba mi się język i jego nauka sprawiała mi przyjemność – mówi. Aby pracować w niemieckim szpitalu, język trzeba jednak opanować bardzo dobrze, a potem zdać jeszcze egzamin.
– Niemiecki musimy znać doskonale, bo nie może być tak, że z powodu problemów z komunikacją będzie zagrożone życie pacjenta. Jasne, że robimy błędy, robią je nawet lekarze, którzy pracują na oddziale od 25 lat. Natomiast to są drobne błędy gramatyczne, które nie przeszkadzają w zrozumieniu się.
Jeden polski lekarz tygodniowo znajduje pracę w Niemczech
Polskich lekarzy dla niemieckich szpitali wyszukują na rynku wyspecjalizowane firmy, wśród nich futur1.pl.
–Współpracujemy z placówkami w całych Niemczech, nie skupiamy się na poszczególnych landach. Działamy w branży od 10 lat i z roku na rok zainteresowanie wyjazdami jest coraz większe. W tej chwili zatrudniamy jedną osobę tygodniowo. Jedynym wymogiem jest Goethe-Zertifikat zdany na poziomie B2 – mówi Bartosz Kosmalski. – Lekarze, który posiadają certyfikat językowy, wybierają specjalizację i miejsce zatrudnienia, a my staramy się znaleźć interesującą ich pracę. Mamy na to 28 dni roboczych, ale zdarza się, że oferta pojawia się już dzień po rozpoczęciu współpracy. Obecnie najwięcej wolnych miejsc mamy na medycynie wewnętrznej i anestezjologii.
Lekarka z Polski, która kilka lat temu rozpoczęła pracę w szpitalu pod Berlinem, opowiada:
– Pracuję w Niemczech od 3 lat, w Polsce przepracowałam 4. Niedługo będę zdawała egzamin specjalizacyjny z chorób wewnętrznych, w dalszej perspektywie widzę zrobienie podspecjalizacji. Jako specjalista mogę pracować nie tylko w Polsce, ale także w innych krajach niemieckojęzycznych. W tym momencie, kiedy już przyzwyczaiłam się do niemieckiego systemu opieki zdrowotnej, trudno mi sobie wyobrazić podjęcie pracy w polskich szpitalach, bo wiem, jaki panuje w nich chaos. Wiem też, że tutaj nauczę się więcej, dlatego że program specjalizacji i poziom kształcenia jest znacznie lepszy.
Szpitali takich jak w Schwedt, w których Polacy stanowią połowę zespołu lekarskiego, jest na pograniczu więcej. Podobnie jest w Prenzlau, położonym około 50 kilometrów od Szczecina. Wielu polskich lekarzy pracuje też w Cottbus czy Frankfurcie nad Odrą. W Brandenburskiej Izbie Lekarskiej zarejestrowanych jest obecnie 348 polskich lekarzy.
Dyrektor niemieckiego szpitala: bez Polaków byłby problem
– Są bardzo dobrze wykształceni i dlatego tak rozchwytywani. Wiele szpitali nie mogłoby prowadzić niektórych oddziałów bez Polaków – mówi przewodniczący izby, Frank-Ullrich Schulz.
O tym, że bez Polaków niemiecki system opieki zdrowotnej może się załamać, Niemcy boleśnie przekonali się, gdy przez pandemię koronawirusa przywrócono kontrole graniczne i wprowadzono obowiązek kwarantanny dla osób wracających do Polski z zagranicy.
– Zamknięcie granicy było wielkim problemem – przyznaje Schulz. – W szpitalach leżących przy granicy bez Polaków częściowo nie udałoby się zapewnić opieki nad chorymi – mówi. Dlatego Niemcy robili wszystko, by zatrzymać polskich lekarzy u siebie. Rząd Brandenburgii zaczął nawet wypłacać specjalny dodatek w wysokości 65 euro dziennie na pokrycie kosztów zakwaterowania tych lekarzy, którzy z powodu pandemii nie mogli wrócić po pracy do domów w Polsce, bo groziłaby im kwarantanna. Wielu lekarzy stanęło przed trudnym dylematem: pacjenci czy rodzina? Niektórzy zdecydowali się zostać w Niemczech, inni wrócili do Polski. O sprawie zrobiło się głośno w niemieckich mediach. Wielu zwykłych Niemców po raz pierwszy zdało sobie sprawę z tego, jak ważną rolę odgrywają w ich życiu Polacy. Fakt płacenia im 65 euro dziennie za zostanie w Niemczech był dla wielu wielkim otrzeźwieniem.
W szpitalu w Schwedt znaleziono kompromisowe rozwiązanie. Lekarze pracowali 14 dni, a potem wracali do rodzin – na czternastodniową kwarantannę. I tak przez 10 tygodni.
– To zasługuje na szacunek - że lekarze tak długo wytrzymali. Dzięki temu mogliśmy dalej pomagać pacjentom. Może nie w takim wymiarze jak przed koronawirusem, ale udzielano pomocy w nagłych przypadkach, zabezpieczenie medyczne było zapewnione. To dobrze zadziałało – mówi dyrektor Ulrich Gnauck.
A co jeśli sytuacja się powtórzy i znowu przekraczanie granicy będzie oznaczało nakaz kwarantanny? – Ani my, ani nasi polscy sąsiedzi nie wiemy, co będzie za kilka miesięcy. Dlatego oduczyłem się spekulacji w tym zakresie, bo zbyt dużo jest niewiadomych. Czy będziemy mieli szczepionkę? Czy będzie działać?
Równocześnie nasi rozmówcy przyznają, że pandemia Covid-19 pokazała, jak dobrze zorganizowane są niemieckie placówki zdrowia.
- W naszym szpitalu mamy 8 łóżek na intensywnej terapii, z czego 5 dla chorych wymagających respiratora – opowiada lekarka spod Berlina. - W przeciągu dwóch tygodni dyrekcja przerobiła centrum ambulatoryjne na drugi tymczasowy oddział intensywnej terapii, zorganizowano nowe lóżka dla osób wymagających leczenia respiratorem. Pojawił się także plan szkoleń dla lekarzy innych specjalizacji, w razie, gdyby zabrakło dyżurujących anestezjologów. Mój szpital stanął na wysokości zadania jeszcze zanim pandemia nabrała tempa. Widziałam, że w tym samym czasie polskie szpitale miały o wiele więcej problemów.
Kto wypierze, kto wypełni papiery?
Ścieżkę do głównego wejścia szpitala w Schwedt zdobi szpaler młodych drzew. Trawnik jest krótko przystrzyżony. Cały kompleks robi schludne wrażenie. Pięć lat temu zakończył się kapitalny remont placówki, który pochłonął 36 milionów euro.
Mikołaj Kopeć chwali warunki pracy. – Sprzętu mamy w bród, nie zdarza się, że coś się kończy, czegoś na gwałt brakuje. Jeśli jedna sala operacyjna jest wyłączona z użytku, w pogotowiu są dwie kolejne. Dla mnie bardzo wygodne jest to, że nie musimy mieć własnych ubrań. Mundurek, czyli t-shirt, spodnie i kitel zapewnia szpital, codziennie rano możemy brać świeżą, czystą odzież. To niby drobnostka, ale dzięki temu nie musimy pamiętać o tym, by zabierać rzeczy ze szpitala i prać. Przenoszenie bakterii szpitalnych do domów jest ograniczone do minimum.
W niemieckich szpitalach inaczej niż w polskich rozkładają się też inne obowiązki lekarza. Podstawowym zadaniem jest zajmowanie się pacjentami, nie dokumentacją.
- Pracuję na internie, gdzie przygotowywanie wypisów zajmuje bardzo dużo czasu – mówi lekarka pracują z w szpitalu powiatowym pod Berlinem. - Tutaj nie muszę się zajmować samodzielnym sporządzaniem dokumentacji, używamy dyktafonów. Cały przebieg leczenia danego pacjenta nagrywam, który później spisują panie sekretarki. To bardzo usprawnia moją prac. A sekretarki są doświadczone w pracy z obcokrajowcami, wiec szlifują nasze niedoskonałości językowe. Kolejną rzeczą, która bardzo mi odpowiada jest to, że tutaj lekarz nie musi zajmować się tzw. sprawami socjalnymi. Znajdywaniem miejsca dla pacjentów w domach pomocy społecznej, organizowaniem dla niektórych miejsca w ośrodkach rehabilitacyjnych zajmują się specjalnie do tego wyznaczone osoby tzw. Sozialdienst.
Ale lekarze, którzy przyjeżdżają z Polski, często muszą przyzwyczaić się nie tylko do odmiennych warunków pracy, zazwyczaj znacznie lepszych, ale także nowych obowiązków. Takich, których w Polsce nigdy nie musieli wykonywać.
- Myślę, że pracuję ciężej, niż w Polsce – kontynuuje lekarka. - Praca na oddziale internistycznym wiąże się z codzienna opieka nad 16-18 pacjentami, w Polsce liczba pacjentów przypadających na jednego lekarza jest dużo mniejsza. Poza tym zakres obowiązków jest znacznie szerszy, wiele czynności które w Polsce wykonuje personel pielęgniarski, tutaj robią lekarze. Mam na myśli pobieranie krwi, zakładaniem wenflonów, podawaniem leków dożylnych, przeprowadzania transfuzji krwi lub produktów krwiopochodnych. Kończąc dyżur musze pobrać krew na badania wszystkim pacjentom, którzy w danym dniu tego potrzebują. To uważam za duży minus i niepotrzebne obciążenie dla lekarzy.
Niemieckie szpitale aktywnie poszukują lekarzy z Polski. Żeby się o tym przekonać, wystarczy sięgnąć po czasopisma branżowe lub poświęcić chwilę na przejrzenie ogłoszeń, które codziennie pojawiają się w sieci.
Kraj cierpi na brak lekarzy – zwłaszcza w słabszych strukturalnie regionach na wschodzie kraju. Stąd zainteresowanie Polakami – co w Polsce, gdzie według szacunków potrzeba natychmiast blisko 70 tysięcy medyków, tylko pogarsza problem. Trudno jednak mówić o masowym exodusie do niemieckich szpitali.
- Z mojego roku do pracy w zagranicznych szpitalach wyjechało około 20-30 osób, najwięcej do Niemiec, poza tym do Anglii i Hiszpanii – mówi lekarka. - Miałam kilkoro znajomych w Niemczech, więc mogłam o wszystko dokładnie wypytać. Wiem, że Niemcy są atrakcyjnym kierunkiem, ze względu na odległość, zarobki, lepsze warunki pracy.
- Z tego, co wiem, na 170 absolwentów mojego rocznika w Niemczech pracują trzy osoby - mówi Kopeć. On sam, mimo wielu udogodnień oferowanych po niemieckiej stronie, nie bierze pod uwagę wyjazdu.
- Zawsze rozważałem tylko takie miejsca pracy, do których mogę dojechać ze Szczecina. Bardzo cenię sobie możliwość pracy w Niemczech i zarabiania tam, a życia w rodzinnym mieście.
Starszy mężczyzna przy głównym wejściu do szpitala w Schwedt dopala do końca swojego papierosa. Jak mówi, czasami ma trudności ze zrozumieniem wszystkiego co mówią do niego polscy lekarze. Mocny akcent może być problemem.
- Ale pewnie, że to dobrze, że ich tu mamy. Są młodzi, to nowa generacja. Nasi niemieccy poszli już na emeryturę albo wyjechali.
Wszystkie reportaże w ramach akcji #Pogranicze znajdziecie w Magazynie Wirtualnej Polski, Raporcie Interii i w Deutsche Welle.