Janusz Waluś, Piotr Janowski, Agencja Gazeta
Polak wysiadł ze swojego samochodu, podszedł od tyłu do idącego z gazetą czarnego. "Mr Hani!" krzyknął. Czarny odwrócił się i zanim zdążył przyjrzeć się napastnikowi, dwie kule przeszyły jego ciało. Biały postawny mężczyzna podszedł do leżącego i dla pewnościi dwukrotnie strzelił mu w głowę. Spojrzał jeszcze na obserwujących wszystko sąsiadów ofiary. Odwrócił się, spokojnie wrócił do swojego czerwonego forda i odjechał. Godzinę później był już w rękach policji. 24 lata od tego wydarzenia w Polsce mamy do czynienia z powrotem ideologicznego sporu. Kim tak naprawdę jest Janusz Waluś - zwykłym mordercą, jak chce go widzieć lewicowo-liberalna część społeczeństwa czy też bohaterem, który likwidując Chria Haniego, powstrzymał rozlew komunizmu na Afrykę. Na stronach kibicowskich, można nawet kupić rasistowskie szaliki z podobizną Walusia i napisem: "Symbol oporu białego świata". O Januszu Walusiu rozmawiamy z Michałem Zichlarzem, autorem książki "Zabić Haniego. Historia Janusza Walusia".
Marek Wawrzynowski, Wirtualna Polska: Kim jest dla ciebie Janusz Waluś?
Michał Zichlarz: - Przede wszystkim bohaterem książki. Gdy rozmawiałem w sprawie jej wydania w jednym z warszawskich wydawnictw, właścicielka zapytała mnie: "Czy lubię swojego bohatera".
Lubisz?
- Na pewno staram się mu pomóc, na tyle na ile jest to możliwe, żeby opuścił więzienie. Przesiedział już prawie ćwierć wieku, choć w tym czasie powypuszczano stamtąd zabójców o znacznie większych winach niż on.
Muszę zaprotestować. Nie możemy ustalić rankingu mniej lub bardziej istotnych śmierci.
- Może, jednak weźmy choćby osobę Eugene De Kocka, który stał na czele szwadronów śmierci. Miał postawionych 89 zarzutów o morderstwa, porwania, defraudacje, tortury. Wyszedł z więzienia w 2015 roku. W tym samym roku wyszedł Clive Derby-Lewis, zleceniodawca zamachu na Haniego.
Pozostał jednak w domowym areszcie.
- Tak, mógł jeść co chciał, pić co chciał, ale jego działalność poza domem była obwarowana wieloma zakazami.
Dlaczego więc przez tyle lat nie wyszedł Janusz Waluś?
- W dużej mierze to z powodu działań Limpho Hani, wdowy po Chrisie Hanim, która jest bardzo wpływową osobą w Afrykańskiej Partii Komunistycznej, będącej składową Afrykańskiego Kongresu Narodowego, rządzącego RPA od 1994 roku. W marcu zeszłego roku sędzia sądu najwyższego w Pretorii podjęła decyzję, że Waluś w ciągu dwóch tygodni ma być wypuszczony z więzienia. Wtedy pani Limpho podniosła wielki protest, oskarżyła sędzię o rasizm, publicznie stwierdziła, że Waluś do dziś nie wyjawił wszystkich tajemnic związanych z zabójstwem. Nakręcała wszystkie demonstracje i swoje osiągnęła. Rząd przychylił się do jej protestu. Michael Masutha, minister sprawiedliwości RPA, złożył zażalenie od decyzji sądu i to zostało przyjęte. I właśnie w sądzie apelacyjnym w Bloemfontein odbywa się rozprawa, która zadecyduje o przyszłości Walusia (wyrok zostanie wydany 29 maja).
Przejdźmy do Komisji Prawdy i Pojednania, bo to ona jest kluczowa w sprawie. Co to takiego?
- W 1994 roku władzę przejął ANC, istniejący zresztą od stu lat i walczący o zasadę "jedna osoba, jeden głos". Było oczywiste, że w momencie gdy to wejdzie w życie, władzę w RPA przejmą czarni. W marcu 1994 ANC wygrał wybory, Nelson Mandela został pierwszym czarnoskórym prezydentem kraju i kilka lat później powołano Komisję Prawdy i Pojednania, na czele której stał arcybiskup Desmond Tutu, cieszący się powszechnym szacunkiem. Była ona władna do tego, by przyznać osobom, które przed nią stanęły, prawo amnestii. Ale w zamian taka osoba musiała wyznać "całą prawdę", opowiedzieć o zbrodniach ze szczegółami.
W sierpniu 1997 roku przed komisją stanęli Janusz Waluś i Clive Derby-Lewis.
- Po wielu dniach zeznań, członkowie komisji uznali, że nie było całkowitego wyznania winy. Odmówiono im prawa amnestii. Tu warto przytoczyć historię Michaela Phamy, działacza ANC, który w dwóch zamachach zabił 21 osób i wiele ranił. W większości byli to ludzie wspierający Partię Wolności Inkatha, rywalizującą z ANC, ale Komisja przyznała mu prawo amnestii. Najistotniejsze w sprawie było wyznanie win. Czarni i biali mieli wyznać swoje winy.
Może jest tu niesprawiedliwość, tyle, że sprawa Phamy to była czysta polityka. Wiele miesięcy późnej w Boiopong to zwolennicy Inkathy urządzili rzeź, w której zginęło 45 osób. Waluś zabił jedną osobę, tyle, że był to Chris Hani.
- Od początku biali krytykowali komisję, która ich zdaniem zdecydowanie bardziej opowiadała się po jednej stronie, zwalniając z odpowiedzialności głównie ludzi związanych z rządzącą już wtedy ANC. Oczywiście wielu białych też otrzymało amnestię, ale akurat Walusiowi i Derby-Lewisowi zdecydowanie odmówiono.
Oczekiwano wskazania zleceniodawców.
- Komisja szukała tzw. trzeciej siły, ich powiązań z wysoko postawionymi wojskowymi, ale też tajnego spisku, które stało za częścią aktów przemocy, które miały miejsce w RPA na początku lat 90. Waluś stwierdził, że w kraju toczyła się w tym czasie wojna domowa i likwidacja Haniego to był jego konieczny ruch.
Za użycie tego argumentu w audycji radiowej zostaliście ostro skrytykowani przez Jakuba Majmurka, publicystę Krytyki Politycznej piszącego również dla WP. Tu zacytuję: "Prowadzący audycję Jakub Kukla nie dopytał, jaka w zasadzie 'wojna domowa' miała toczyć się wtedy w RPA. Trudno byłoby ją wskazać – odbywały się pokojowe negocjacje białej i czarnej klasy politycznej. Dla Walusia i jego politycznych sojuszników 'wojnę domową' oznaczała każda próba zmiany rasowych stosunków w kraju".
- W okresie od 1990 do 1993 roku w RPA zginęło według szacunków 14 tysięcy osób, to więcej niż w toczącym się od 2014 roku konflikcie rosyjsko-ukraińskim. Zresztą była to wojna,w której nikt nie był święty. Sam Chris Hani miał krew na rękach, Tworzył obozy dla opornych, którzy przeciwstawiali się władzy jego organizacji militarnej "Włócznia Narodów". Współpracująca z nim Winnie Mandela mawiała, że rewolucja zwycięży za pomocą opony i zapałek. Opornym czarnym nakładano więc na głowy nasączone benzyną opony i palono ich żywcem. Z kolei biali powołali szwadrony śmierci, na czele której stał wspomniany Eugene De Kock skazany na podwójne dożywocie plus 212 lat. Była też znajdująca się poza kontrolą CCB czyli Civic Cooperation Bureau, na czele z Ferdim Barnardem, która działała na styku świata przestępczego, mająca na koncie wiele zabójstw. Wszystkie strony konfliktu były umoczone w najgorsze zbrodnie.
Tyle, że zrównywanie stron jest moim zdaniem trochę nie na miejscu. Przytoczę, nieprzypadkowo, fragment książki "Proces w Norymberdze": "Reszta ludności słowiańskiej, pozbawiona swoich przywódców masa ludzka, zgodnie z życzeniem Himmlera (i jego wyobrażeniami na temat starożytnego Egiptu i Babilonii) stanowiłaby niewyczerpany rezerwuar materiału ludzkiego, przeznaczonego do wykonywania pracy niewolniczej: legion tanich robotników budowlanych, rolnych, służby domowej i robotników niewykwalifikowanych dla germańskiej rasy panów". Mówiąc wprost, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdyby zamienić "Słowianie" na "Czarni", dawna RPA jako kraj była urzeczywistnieniem marzeń nazistów.
- Z tym nie mogę się do końca zgodzić. Ewa Waluś, córka Janusza, jako dziewczynka poleciała tam z mamą. Zapytała o to: "Dlaczego tak tu jest, że czarni żyją tak, a biali tak". I mama powiedziała: "Tak ten kraj jest zorganizowany".
Nie przyjmuję tego wyjaśnienia.
- Gdy do władzy doszedł P.W. Botha, zdał sobie sprawę z tego, że ten system jest niewydolny. W latach 80. zaczął prowadzić rozmowy. W 1983 roku w parlamencie, dotychczas w 100 proc. białym, pojawiła się nawet osobna izba dla czarnych i osobna dla hindusów. Część białych oburzona takim obrotem sprawy, nie uznała tego. Wtedy doszło do rozdziału partii narodowej. Pojawił się m.in. odłam konserwatywny, gdzie bardzo ważną rolę odgrywał Clive Derby-Lewis, późniejszy zleceniodawca zamachu na Haniego. Ale to pokazuje, że władze już zaczęły dopuszczać myśl o tym, by doszło do wielkiej zmiany. Na pewno sankcje nakładane na kraj z całego świata nie godzącego się na apartheid, miały tu wielki wpływ.
Dochodzi jednak do zderzenia dwóch rzeczywistości. Rozmowy trwają, a jednocześnie w połowie lat 80. zostaje wprowadzony Stan wyjątkowy. David Zucchino, dziennikarz "Philadelpha Inquirer", w swojej głośnej pullitzerowskiej serii reportaży "Being black in South Africa", pisał: "Stan wyjątkowy ingeruje w najzwyklejsze aspekty życia codziennego. Mówi, jaka książka może być przeczytana, jaka broszura dystrybuowana, jakie spotkanie może się odbyć, mowa wygłoszona, któremu aresztowanemu przysługują odwiedziny, czyj pogrzeb może się odbyć. Ludzie mogli być aresztowani bez oskarżenia, procesu, dostępu do prawnika. Policja nie potrzebowała nakazu, żeby wejść i przeszukać czyjś dom. Aktywiści są czasem zabierani i po prostu znikają. Dziesiątki tysięcy czarnych rodzin w RPA ucierpiały jakoś z powodu stanu wyjątkowego". Zmierzam do tego, że w tych warunkach przyszłe szanse radykałów pokroju Haniego zdecydowanie rosły. W jakimś sensie to biali go stworzyli.
- Tak, oczywiście. Mówiło się nawet o tym, że przez wzrost znaczenia radykałów może dojść do rozłamu wewnątrz ANC, w czym miała mieć udział Winnie Manela, żona Nelsona, z którą zresztą kilka lat po uwolnieniu się rozszedł, ze względu na jej działania.
Żeby jednak oddać sprawiedliwość, trzeba też przytoczyć inną z historii Zucchino. Mówi o 40-letnim Davidzie Mkhabeli, który dzięki swojej pracy ostaje menedżerem w potężnym koncernie Anglo American. Stać go na niezły samochód, mieszkanie na dobrym zamkniętym osiedlu. Przeznaczonym jedynie dla czarnych, ale jest to już krok do przodu. Ten wybór prowadzi do tego, że staje się wrogiem czarnych "towarzyszy", jak sami siebie nazywają bojówkarze. Żyje więc w uścisku dwóch skrajnych ideologii.
W 1997 roku byłem przez rok w Londynie. Mieszkałem na Earl's Courcie, gdzie było spore skupisko młodych ludzi z RPA, którzy przyjeżdżali do Wielkiej Brytanii za pracą, w większości Koloredów, ani białych, ani czarnych, Mulatów jakbyśmy ich określili po polsku. To tam poznałem Clyda, też Koloreda, którego rok później odwiedziłem w Kasztadzie i na którego ślubie byłem świadkiem. To mój bliski przyjaciel, z którym do dziś utrzymuję kontakt. To też od tego momentu i od pierwszego wyjazdu do RPA w 1998 roku zaczęła się moja fascynacja Czarnym Lądem. Kiedy tam na Earl's Courcie rozmawiałem z "coloured people", bo tak w czasach rządów Partii Narodowej ich klasyfikowano i mówiłem im o naszych doświadczeniach z komunizmem, to oni uważali, że mimo wszystko apartheid nie był taki zły. To oczywiście uproszczenie, bo wiele osób, jak nastoletni Hector Pieterson czy Steve Biko, za walką o wolność oddało swoje życie, po prostu takie było ich zdanie.
Nie wszyscy biali zgadzają się z uznaniem czynu Walusia za bohaterski. Sam cytujesz związanego z szeroko rozumianą prawą stroną profesora Jacka Rońdę, który nazwał Walusia "płatnym zabójcą". Z drugiej strony Derby-Lewis w ostatnim wywiadzie przed śmiercią mówił: "Hani musiał być powstrzymany. Gdyby nie to, zniszczył by kraj, by osiągnąć swoje osobiste cele". Pytanie czy Waluś czemukolwiek zapobiegł.
- Nigdy się nie dowiemy. Pewne jest, że Hani cieszy się ogromną estymą, niczym John Fitzgerald Kennedy w Stanach Zjednoczonych. Gdy byłem w siedzicie Partii Komunistycznej w czerwcu 2010 roku, ówczesny rzecznik mówił: "To co dziś przydałoby się naszemu krajowi, to towarzysz Chris Hani. On wiedziałby jak zlikwidować bezrobocie, jak odzyskać ducha w narodzie". Jakby miał być on receptą na wszelkie bolączki. Jeśli będziesz rozmawiał z częścią białych, powiedzą: "Janusz Waluś uratował kraj przed losem, który spotkał Zimbabwe, skąd wypędzono białych farmerów, gdzie zlikwidowano własność prywatną, gdzie doprowadzono kraj do ruiny". Dziś nie odpowiemy na to pytanie.
Skąd w ogóle wziął się w RPA Chris Hani. Była to dość błyskawiczna kariera.
- Prawie całe swoje dorosłe życie spędził poza granicami kraju. W latach 70., 80., RPA była świetnie zorganizowana, przy czym mam tu na myśli działania służby bezpieczeństwa. Hani walczył na obczyźnie, stał na czele paramilitarnej bojówki "Włóczni Narodów". W RPA pojawił się dość późno, kilka miesięcy po wypuszczeniu Nelsona Mandeli, a więc w 1990 roku. W ciągu trzech lat osiągnął wielką pozycję, zwłaszcza wśród młodzieży i biedniejszych mieszkańców RPA.
Dla wielu ludzi był kandydatem na następcę Nelsona Mandeli na stanowisku prezydenta. Było wtedy oczywiste, że Mandela zostanie prezydentem i będzie rządził jedną kadencję. Hani był jakby przeciwieństwem Thabo Mbekiego, który skończył prestiżowy uniwersytet, był przedstawicielem czarnej inteligencji. Podczas gdy Mbeki studiował w Anglii, a Hani, choc również dobrze wykształcony, w tym czasie walczył z bronią w ręku.
Biali woleli cywilizowanego Mbekiego.
- Na pewno wykorzystywali osobę Haniego politycznie. Ostrzegano: "Pomyślcie co nas czeka, jeśli ktoś taki dojdzie do władzy, odbiorą nam wszystko". W telewizji emitowano programy o Hanim, o obozach śmierci, o tym jak w Luandzie w obozie Quatro torturowano jego niedawnych zwolenników z ANC teraz uznanych za zdrajców. Zginęło tam kilkadziesiąt osób. Ludzie mieli prawo się bać.
Dodatkowo Hani był człowiekiem wspieranym przez szeroko rozumiany obóz ZSRR.
- Tak, był szkolony przez KGB, przebywał w NRD, gdzie miał dobre kontakty ze Stasi, zaś wyjazdy "Włóczni Narodów" sponsorował Mu'ammar al-Kaddafi. Więc to była zorganizowana sieć. Zresztą cała ANC była sponsorowana nie tylko przez kraje demokracji ludowej ale też przez lewicowe organizacje krajów zachodniej Europy.
Jakie są wskazówki za tym, że Waluś działał na zlecenie?
- Hazel Friedman, południowoafrykańska dziennikarka, powiedziała mi, że na początku 1993 roku zgłosił się do niej Eugene Riley. Informował ją, że szykowany był zamach na prominentną osobę z ANC. Na początku kwietnia te informacje były coraz wyraźniejsze. Tuż przed zamachem, Riley poinformował ją, jak twierdziła, że zamachowcem ma być osoba z polskiej mniejszości. Miało dojść nawet do jej spotkania z informatorem, ale z zastrzeżeniem, że nie będzie miała prawa weryfikacji źródła, na co ona nie przystała. Riley miał rację. 10 kwietnia doszło do zamachu Walusia. Inne pytanie stawianie przez zwolenników zamachu na zlecenie jest takie: "Skąd Waluś miał wiedzieć, że akurat tego dnia przy Hanim nie będzie żadnego ochroniarza". Parę tygodni wcześniej był on w Transkei, prowincji z której pochodził, i miał świadomość, że nie może czuć się bezpiecznie. Miał w tych dniach wokół siebie sześciu ochroniarzy. Poza tym miał jednego na stałe, któremu dał wolne akurat w nocy z 9 na 10 kwietnia, czyli z Wielkiego Piątku na Wielką Sobotę. Prawdopodobnie stało się tak dlatego, że Hani spędził noc ze swoją przyjaciółką, stewardessą z lokalnych linii lotniczych. Poza tym śledztwo Mbokodo, wewnętrzna służba bezpieczeństwa ANC, doszła do wniosku, że w trakcie zamachu miał być na miejscu jeszcze jeden zabójca. Co miałoby wykluczyć spontaniczność Walusia.
Ale tak naprawdę śmierć Haniego była na rękę nie tylko białym nacjonalistom spod znaku AWB czyli "Afrykanerskiego ruchu Oporu" czy zwykłym białym farmerom.
- Tak, wiele osób odetchnęło z ulgą. Według R.W. Johnsona, mieszkającego w RPA brytyjskiego dziennikarza, Hani miał kwity na Joe Modisse, późniejszego ministra obrony w pierwszym czarnym rządzie. Modisse miał czerpać zyski z nielegalnego handlu bronią. Te kwity miały być na dniach ujawnione.
Wśród miejscowej Polonii to było wielkie zaskoczenie.
- Edward De Virion, wówczas już bardzo schorowany przewodniczący Polaków w RPA, gdy dowiedział się, że to Polak zabił Haniego i co więcej, że był to Waluś, był w ciężkim szoku. Zmarł dwa tygodnie później, 23 kwietnia. Wielu przedstawicieli Polonii do dziś nie wierzy w to, że Waluś pociągnął za spust, są przekonani, że został wrobiony.
Tyle, że on się do tego przyznał.
- Tak.
Zapewnia, że nie działał na zlecenie. Dlaczego ktoś miałby mu wierzyć?
- Argumenty Walusia są takie: "Powiedziałem wszystko, pełne wyznanie. Nie mogę udowodnić czegoś czego nie było". Już po ukazaniu się książki Waluś napisał do mnie list, w którym zaznaczył, że do ostatniego momentu nie miał pojęcia, co się z nim stanie po zamachu. "Kiedy Hani zaparkował swój samochód w domu w Boksburgu, miałem świadomość, że zza płotu może wyskoczyć ktoś z kałasznikowem. Wyjście żywcem w sytuacji szacowałem 50/50. Liczyłem się z tym, że zginę".
Oczywiście możemy przyjąć, że gdyby Waluś miał zleceniodawców, którzy mogliby mu obiecać wyjście, pewnie już by wyszedł, albo ich wydał. Z drugiej strony mogą go czymś trzymać, choćby tym, że jego brat prowadzi w RPA lukratywny interes.
- Waluś jest ostatnim, który tam siedzi tak długo, już 24 lata. Jego brata w ogóle bym w to nie mieszał. Witold Waluś jest na tyle majętną osobą, po prostu mógłby się spakować, przyjechać do Krakowa i prowadzić tu dostatnie życie.
Podczas przesłuchania przed Komisją Prawdy i Pojednania George Bizos, adwokat rodziny Haniego, przypomniał o bliskich kontaktach Walusia z członkami wywiadu wojskowego, m.in. wieloletniej znajomości z Johanem Fourie czy spotkaniu z generałem wywiadu wojskowego Tienie Groenwaldem na początku lat 90. Takie spotkania się nie zdarzają ot tak sobie.
- Pytałem o to Walusia. Tłumaczył, że było to przypadkowe spotkanie w bantustanie QwaQwa, gdzie razem z ojcem w latach 80. mieli swoją fabrykę kryształów. Generał Groenewold odwiedzał akurat tamten rejon i przypadkiem rozmawiali przez 45 minut. Co do Johana Fourie, agenta National Intelligence Servicńe czyli południowoafrykańskich służb specjalnych,to spotykał się z nim jeszcze zanim związał się z Partią Konserwatywną czy Afrykanerskim Ruchem Oporu. Z Fourie miał kontakt do marca 1993 roku, a więc do miesiąca poprzedzający zamach na Haniego. Nie wykazano jednak, choć starano się, ścisłych powiązań ówczesnych służb i Walusia, które dotyczyć miały zamachu na Haniego.
Możesz opisać okoliczności zamachu?
- Waluś jest człowiekiem inteligentnym, dobrze zorganizowanym, działającym metodycznie. Dlatego do zamachu dobrze się przygotował robiąc wielokrotnie zwiad, obserwując zachowania Haniego. Broń otrzymał od Derby-Lewisa. Pochodziła z włamania do magazynów armii RPA. 10 kwietnia Waluś spędził noc w towarzystwie swojej przyjaciółki. Rano pojechał do Johannesburga do centrum treningowego karate, ale było zamknięte. Podjechał do sklepu z amunicją, gdzie się zaopatrzył i stamtąd raz jeszcze pod dom Haniego. Gdy Hani wyszedł z domu i wsiadł do samochodu, Waluś ruszył za nim. Hani wszedł do centrum handlowego, kupił gazetę i pojechał. Waluś zmienił trasę, żeby być pod domem Haniego wcześniej.
Skąd wiedział, że Hani jedzie do domu?
- To pytanie, które pd razu się pojawiło podczas przesłuchań. Powiedział, że działał intuicyjnie. Zaparkował i czekał. Hani podjechał, wyszedł z samochodu. Waluś zrobił to samo. Podszedł do Haniego, ale jak sam zeznawał, nie chciał mu strzelać w plecy. Zawołał "Mr Hani!". Gdy ten się odwrócił, Waluś oddał dwa strzały w tułów i dobił leżącego dwoma strzałami w skroń. W tym momencie podjechała sąsiadka z kilkoma innymi osobami. Waluś tłumaczył mi potem w liście: "Nie jestem na tyle temperamentny, żeby wysłać ją i osoby jej towarzyszące, na tamten świat". Wsiadł do samochodu, wrzucił pistolet do torby, torbę na tylne siedzenie i podjechał. Sąsiadka zadzwoniła na policję i w ciągu godziny Polak został złapany. Właściwie na gorącym uczynku, bo z narzędziem zbrodni. Oczywiście od razu urządzono przeszukanie domu Walusia gdzie znaleziono listę 9 ludzi przeznaczonych do egzekucji, sporządzoną wspólnie przez Walusia i Clive Derby-Lewisa oraz jego żonę.
Wcześniej nazwałeś go osobą zorganizowaną, a tymczasem zrobił jakby wszystko, żeby go złapano.
- Janusz czy właściwie Kuba, jak wszyscy znajomi na niego mówią, tłumaczył: "Tak czasem jest. Kiedyś na jednym z rajdów (Waluś w Polsce brał udział w rajdach samochodowych - red.), w najmniej spodziewanym momencie wypadły mi hamulce". Kto by zostawił listę z nazwiskami? Nawet jego córka pytała: "Nie byłeś w stanie zapamiętać dziewięciu nazwisk?". Poza tym broń, dlaczego się jej nie pozbył. Złapali go jak dziecko, w najprostszy sposób. Nie utrudniał policji zadania.
Wielu jego przeciwników podkreśla rasowy charakter zabójstwa, Waluś był członkiem AWB, ekstremistów z Afrykanerskiego Ruchu Oporu, nawet w swojej symbolice nawiązującego do NSDAP. On sam mówi, że jest antykomunistą.
- Zdecydowanie jest. On sam siebie traktuje jako więźnia politycznego. Brat jego ojca przez kilka lat był w niemieckim obozie w Buchenwaldzie i mimo wszystkich złych doświadczeń z Niemcami, traktował komunizm jako system bardziej zbrodniczy.
Jak napisał autor fabularyzowanej biografii Raoula Wallenberga, Andrzej Sielski: "Lepsza niemiecka okupacja, niż radzieckie wyzwolenie".
- Dokładnie tak do tego podchodził Waluś, który wyjechał z komunistycznej Polski. Tak przedstawia motywację Janusza jego rodzina w dokumencie południowoafrykańskiej reporterki Anniki Larsen.
Pamiętajmy jednak, że u nas komunizm był systemem opresyjnym, tam dążył do wyzwolenia z systemu opresyjnego, a więc białej dominacji. Dlatego zestawianie w skali jeden do jednego przez polskie ruchy prawicowe i nacjonalistyczne tych sytuacji jest po prostu ewidentnym naciąganiem faktów.
- W latach 70. praktycznie wszyscy z komitetu wykonawczego ANC byli komunistami, byli wspierani przez ZSRR. RPA była areną walk różnych ideologii. Właśnie Annika Larsen zadaje to samo pytanie, co ty.
Według wielu źródeł i opinii chocby naszych lewicowych publicystów, niemal od początku swojej działalności po powrocie do RPA, Hani był za zawieszeniem broni przez skrajne ugrupowania. Dlatego też Waluś jest oskarżany nie o zatrzymanie a o próbę wywołania wojny domowej.
- Z tym się nie zgodzę. Myślę, że po części to takie budowanie legendy wokół zabitego polityka. Dla wielu Hani był radykałem, który w swoich działaniach nie cofał się przed niczym. Jeszcze raz przypomnieć trzeba jego udział w śmierci 34 osób w obozach Quatro. Potwierdziła to Komisja Douglasa w 1993 roku, która przesłuchała wielu świadków z tamtego okresu. Nie ma wątpliwości, że Hani miał krew na rękach, co oczywiście wcale oczywiście nie rozgrzesza polskiego emigranta
Wróćmy do pytania, które padło na początku. Pospolity morderca czy bohater?
- Chyba najlepiej określił to ksiądz Isakowicz-Zalewski, który powiedział: "W Polsce Solidarność odrzucała przemoc fizyczną walcząc z komunizmem. Janusz Waluś nie jest bohaterem, jest postacią tragiczną".