Piotr Paciorek, WP.PL
Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy skupić się właśnie na ograniczeniach i niebezpieczeństwach, z jakimi borykają się izraelscy przedsiębiorcy. Mały rynek wewnętrzny i niepewne otoczenie geopolityczne sprawiają, że przedsiębiorcy od pierwszego dnia działalności myślą o wejściu na zagraniczne rynki. Nawet małe startupy, czyli kameralne firmy, próbujące swoich sił w biznesie w oparciu o pomysł na innowacje, od początku korzystają z usług międzynarodowych firm prawniczych i księgowych, wszystko tworzone jest po angielsku. A to dlatego, że chcą rosnąć za granicą. To nie przypadek, że aż 94 izraelskie firmy są już notowane na NASDAQ (giełda papierów wartościowych w Stanach Zjednoczonych), a Tel Awiw to drugi po kalifornijskim Silicon Valley startupowy ekosystem świata.
- To płynie w naszym DNA, od pierwszego dnia chcemy rozwijać się globalnie. Nawet jeśli jesteśmy tylko trójką przyjaciół, którzy wszystko, co mają, to kilka slajdów prezentacji w PowerPoincie - powiedział mi Barrel Kfir z funduszu JVP.
To prawda. Ducha przedsiębiorczości w skali mikro w Tel Awiwie czuć na każdym rogu. Tu biuro startupu może być na stoliku każdej kawiarni na Bulwarze Rotshilda, a kiedy wieczorem ruszysz do klubów i barów, nie zdziw się, kiedy przy stoliku obok, nad drinkami, młodzi zaciekle rozprawiają nad komputerem i otwartym plikiem Excela.
W Tel Awiwie mówi się, że gdy łapiesz taksówkę i mówisz, że jesteś inwestorem, taksówkarz od razu zaczyna ci opowiadać o swoim pomyśle na startup. Jeśli go jeszcze nie ma, dzwoni do swojego syna i przez zestaw głośnomówiący prosi go, aby opowiedział pasażerowi o jego pomyśle na biznes. To dla tej energii w Tel Awiwie są wszyscy najwięksi gracze, jak Facebook czy PayPal. To tu, Apple wynalazł system do rozpoznawania twarzy.
Pomysły pisane cyrylicą
Momentem, który rozpoczął boom na izraelskie innowacje, to początek lat 90. Wtedy to do Izraela napłynęła wielka fala żydowskiej emigracji z terenów byłego ZSSR. Wśród emigrantów było wielu utalentowanych naukowców. Po przyjeździe na Bliski Wschód ci, często ponadprzeciętnie wykształceni ludzie, mieli problem ze znalezieniem zajęcia w Izraelu. Częstym obrazkiem było, kiedy profesorowie i inżynierowie, aby związać koniec z końcem, zatrudniali się do sprzątania ulic lub innych prostych prac robotniczych. W odpowiedzi na zjawisko rząd Izraela stworzył specjalne inkubatory przedsiębiorczości.
- Bez emigracji rosyjskiej nie byłoby mody na innowacje w Izraelu - podkreśla Uzi Scheffer, dyrektor SOSA w Tel Awiwie.
Potrzeba matką wynalazków
Rewolucyjne innowacje często powstają w głowach zapaleńców, a szlifowane są w takich centrach, jak telawiwski SOSA (łączący innowatorów z całego świata). To tu mają oni szansę na spotkanie ze swoimi inwestorami, bo do tego, na pierwszy rzut oka niezbyt reprezentacyjnego budynku, w którym mieści się jeszcze stolarnia, cały czas przybywają prezesi największych firm świata. To w Tel Awiwie szukają konkretnych rozwiązań problemów, z którymi zmagają się ich firmy.
To w SOSA spotykam Ariela Avitana, założyciela i szefa Percepto, startupu, który pracuje nad dronami służącymi do ochrony obiektów przemysłowych. Prepato zbudowało bezzałogowce, które (nie tak jak większość dronów latających w oparciu o systemu GPS) komputerowo analizują obraz z kamer wideo i termowizyjnych. Te izraelskie bezzałogowce patrolują już tereny włoskich elektrowni atomowych. Ale to było dopiero początkiem. W trakcie ich eksploatacji odkryto bowiem, że prócz patrolowania, drony świetnie odstraszają gołębie od latania wokół kominów, przez co nie są brudzone odchodami ptaków. Według właściciela elektrowni, oszczędność na myciu kominów to dodatkowe 400 tysięcy euro rocznie w kasie elektrowni.
SOSA pracuje również ze startupem IntSite, którego pomysł na innowacje zrodził się z problemów w komunikacji pomiędzy chińskim budowlańcem a rosyjskojęzycznym operatorem dźwigu. Tak powstała firma, która buduje autonomiczne dźwigi, zarządzane przez aplikację na tablecie. Według ekspertów system przyniesie nawet milion dolarów oszczędności na jednej budowie.
"Chutzpa" to nie hucpa
W Izraelu działa około 3000 startupów. Rocznie powstaje ich 1000, tyle samo upada. Odwaga i marzenia odgrywają wielką rolę w biznesie. Od młodego wpajane jest, że należy ryzykować. Porażki są akceptowane, bo to pożyteczne doświadczenie, prawdziwa szkoła życia. Ale najważniejsza jest „chutzpa”, która w Izraelu oznacza siłę charakteru, przebojowość, a nawet arogancję w dążeniu do celu. Za to się nagradza i zdobywa uznanie.
I właśnie takie podejście do życia widać w startupowych hubach Izraela. Ważna jest treść, a nie opakowanie. Dlatego kuźnie talentów i innowacji powstają często w spartańskich warunkach, w budynkach, gdzie najczęściej nie ma szkła ani aluminium. Najważniejsze to kawa, szybki internet i sieć znajomych.
CV w mundurze
Drugim, po poradzieckiej emigracji, kluczowym elementem innowacyjnej układanki Izraela jest armia.
Do izraelskiej armii (IDF) musi pójść każdy Izraelczyk. Wyłączane są tylko niektóre mniejszości (Arabowie i część żydowskich ultraortodoksów). Mężczyźni służą minimum 3 lata, kobiety 2. W IDF stawia się na technologie, dzięki czemu staje się kuźnią inżynierów, informatyków, przedsiębiorców. Wojsko to izraelski Harvard. W CV wpisuje się jednostkę, w której służyłeś, bo ona mówi o tobie prawie wszystko.
Według Saula Singera, współautora książki "Naród Start-upów, historia cudu gospodarczego", "wojsko pokazuje młodym ludziom, że nie są centrum świata. Uczy, że są zależni od innych i odwrotnie. Armia uczy kreatywności w rozwiązywaniu problemów, uczy przywództwa. W wojsku wysyłają na misje, a startupy to nic innego jak misja, tyle że cywilna".
Menny Barziay, ekspert od cyberbepieczeństwa i prezes 42 Global dodaje, że armia dlatego pomaga w biznesie, bo tworzą się więzi, które łączą na całe życie. - Ktoś, kto jest kierowcą, może podejść do dyrektora banku, który właśnie w kończy kawę w przyulicznej kawiarni, i opowiedzieć mu o swoim pomyśle na biznes. Dlaczego? Bo służyli razem w armii - mówi Barziay.
Najwyżej ceniony jest oddział 8200, odpowiedzialny w IDF za cyberbezpieczeństwo. To inżynierowie wywodzący się z tej elitarnej jednostki zapewniają stały i świeży dopływ inżynierów i programistów do izraelskich firm.
Aby dopełnić romantycznej wizji, w Izraelu panuje przekonanie, że po służbie wojskowej młodzi Żydzi jadą wypocząć na rok do Indii, po czym wracają i zakładają swoją pierwszą firmę. A potem następną i następną.
Izraelczycy śmieją się, że szaleńczy pęd za rozwojem i pozyskaniem inwestorów powodują, że innowacje wymyślane w Tel Awiwie czy Jerozolimie swoje premiery mają często poza granicami ich kraju. - Do nas nowinki, które wymyślamy i konstruujemy, przybywają z kilkuletnim opóźnieniem. Najpierw cieszy się nimi cały świat – mówią zgodnie moi rozmówcy.
Tekst powstał w czasie wyjazdu do Izraela zorganizowanego przez Startup Nation Central.