fot. Krzysztof Żuczkowski, Forum
Tak było wiosną. Warszawskie ścieki płyną prosto do Wisły. Uczniowie zamkniętych szkół, nudzą się po domach lub bawią się na podwórkach. Śledztwo smoleńskie trwa.
Tak jest jesienią. Szkoły działają podobnie niezbornie, jak wiosną. Rura do oczyszczalni znów pękła, choć wszystko sprawdzono. Im dłużej Macierewicz szuka, tym bardziej jest pewne, że nikt nie spowodował katastrofy specjalnie, lecz on ciągle nie chce w to uwierzyć.
Dzieje się tak z jednego prostego powodu. W Polsce mało kto traktuje poważnie słynne prawa Murphy'ego, które w największym skrócie mówią, że jak coś może się spie… , to się spie...
A najbardziej (już nie tylko w Polsce) nie wierzą w prawa Murphy’ego nowi populiści, czyli ta polityczna formacja, która połączyła Piontkowskiego, braci Kaczyńskich i Macierewicza.
Trzy proste tezy
Ivan Krastev, bułgarski intelektualista i jedna z gwiazd globalnej debaty, dopiero niedawno odkrył, że populistów od reszty polityków najbardziej jaskrawie odróżnia przekonanie, iż gdy zdobywają władzę, to nabierają boskiej omnipotencji. I mogą zrobić wtedy praktycznie wszystko, co im przyjdzie do głowy. Beata Szydło dobrze ujęła to w haśle "damy radę".
Sęk w tym, że rzeczywistość nie jest taka prosta i w realu raz "dają radę" a raz - nie.
Co więcej, nawet jeśli dziś "damy radę", to wcześniej czy później, jak nie tu, to tam, prawa Marphy’ego zadziałają i coś się jednak w każdym przedsięwzięciu spie…
"Rzeczywistość nie jest taka prosta i w realu raz dają radę, a raz - nie" Źródło: Forum
Jak w sprawie rury do oczyszczalni "Czajka", jak pod Smoleńskiem, albo jak w zamykanych szkołach.
Dlaczego tak się dzieje, wyjaśnił Edward Murphy, skromny inżynier i pilot amerykańskiego lotnictwa wojskowego, który widział tyle starannie przygotowanych, ale nieudanych technicznych eksperymentów, że aby się nie załamać, musiał to sobie jakoś systemowo objaśnić.
Ujął to w trzech prostych tezach:
I. Jeżeli coś może się nie udać, to się na pewno nie uda
II. Nie uda się na pewno nawet wtedy, gdy jednak powinno się udać
III. Wszystko psuje się naraz.
Jak to działa w tych trzech pozornie całkiem innych konkretnych przykładach, które podałem, dość łatwo jest zobaczyć.
Pęknięta rura? To łatwo wytłumaczyć
Przypadek rury jest prosty. Każda rura któregoś dnia gdzieś pęka. To tylko kwestia czasu.
Można robić bardzo różne rzeczy, żeby zmniejszyć ryzyko, ale nie da się go zlikwidować. Nie było więc żadnego powodu, by sądzić, że rura do Czajki nie pęknie, choć mogła pęknąć dopiero za 20 lat.
"Im dłużej Macierewicz szuka, tym bardziej jest pewne, że nikt nie spowodował katastrofy specjalnie, lecz on ciągle nie chce w to uwierzyć" Źródło: Forum
Przyczyną mógł być błąd człowieka, czyjeś celowe działanie, nieprzewidziane zjawisko naturalne (np. trzęsienie ziemi), katastrofa techniczna jakiegoś innego obiektu itp.
Gdyby to była rura odprowadzająca ścieki z mojego małego domku, nie byłoby problemu. Jak takie rury pękają, to się je naprawia i już. Ale kiedy pęka rura prowadząca wszystkie nieczystości wielkiej aglomeracji, to jest katastrofa.
Od kiedy znamy już prawo Murphy’ego, musimy uznać, że katastrofa spowodowana pęknięciem takiej rury jest winą człowieka, który postanowił, żeby ją zbudować.
Oczywiście zawsze można powiedzieć, że ktoś coś źle zrobił, projektując, budując lub użytkując tę rurę (tym w przypadku Czajką zajmuje się prokuratura). Oczywiście.
Każda katastrofa ma jakąś konkretną przyczynę. Ale Edward Murphy właśnie nam uświadomił, że przy realizacji każdego przedsięwzięcia zawsze wcześniej czy później ktoś zrobi coś nie tak.
Tak po prostu świat jest zbudowany i to zawsze trzeba brać pod uwagę. Czyli, kiedy już zapadła decyzja o budowie kolektora do Czajki (absurdem byłoby obarczanie winą za obecne nieszczęście ówczesnego prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego), należało założyć, że katastrofa jest już zasadniczo pewna.
Słabość Murphy’ego polega niestety na tym, że dobrze opisał problem, ale nie powiedział, co z nim mamy zrobić. Bo przecież nie można założyć, że nie będziemy odprowadzali ścieków do oczyszczalni, żeby nie ryzykować, że rura kiedyś pęknie.
Ten problem rozwiązał zmarły pięć lat temu niemiecki socjolog Urlich Beck, analizujący działanie "społeczeństwa ryzyka", czyli m.in. zdolnego do podejmowania przedsięwzięć, których techniczna katastrofa może mieć dla ludzi tragiczne konsekwencje o gigantycznej skali.
Rada Becka jest taka, żeby zakładając, iż katastrofa jest zasadniczo pewna, w miarę możliwości ograniczać jej skalę.
Dobry jest przykład gigantycznego tankowca przepływającego w pobliżu rafy koralowej. Trzeba założyć, że któregoś dnia coś się stanie, tankowiec zatonie, ropa się wydostanie i bezcenna rafa zostanie bezpowrotnie zniszczona.
A trzeba jakoś tę ropę dostarczyć (np. na Mauritius). Rada Becka jest taka, by jedno wielkie ryzyko rozbić na wiele mniejszych, używając wielu małych tankowców zamiast jednego wielkiego.
Może wtedy katastrof będzie więcej, ale ich skutki dadzą się ogarnąć, a nawet naprawić. Koszt dostarczenia ropy będzie większy, ale za to mniejszy będzie koszt usuwania skutków, kiedy coś się sp…
Podobnie jest z Czajką. Gdyby prowadziło do niej pięć rur ,zamiast jednej, już było by lepiej.
"Czy minister Piontkowski, jak kilka miesięcy temu minister Szumowski, będzie przed kamerami stawał z przekrwionymi oczami i miną całkowicie zaskoczonego człowieka, który otworzył drzwi do własnej toalety, a tam siedział tygrys?" Źródło: Forum
A gdyby zamiast jednej, Warszawa miała kilka oczyszczalni zasilanych kilkoma rurami, awaria byłaby dużo mniej niebezpieczna, choć bardziej prawdopodobna.
Gdyby zaś rury prowadzące ścieki miały system awaryjnych połączeń, można by uszkodzenie omijać, minimalizując zniszczenia. Inwestycja kosztowałaby więcej, ale awaria kosztowałaby mniej.
To samo dotyczy sporu o to, skąd mamy mieć prąd - z wielkiej elektrowni jądrowej, czy z wielu małych źródeł. Odpowiedź jest oczywista, ale nie chcemy jej przyjąć, bo nie wierzymy Murphy’emu, że katastrofy są pewne, więc (zwłaszcza w odniesieniu do wielkich przedsięwzięć) zawsze trzeba brać pod uwagę najgorszy możliwy scenariusz.
"Ryzyka kilkuprocentowe stały się stuprocentową tragedią"
Problem kłamstwa smoleńskiego też dotyczy wiary w główną tezę Murphy’ego.
Komisja Millera pokazała wiele możliwych powodów, które przyczyniły się do katastrofy. Żaden z nich nie musiał jej jednak spowodować.
Piloci byli niedoszkoleni - ale nie raz tak bywało i nic się stało. Samolot lądował w sytuacji, w której nie powinien lądować - ale to się nie raz wcześniej i później udawało.
Załoga działała pod presją - ale przecież nie każde działanie załogi pod presją prowadzi do masowej śmierci państwowej elity.
Wszystkie wskazane przyczyny katastrofy wynikały z naruszenia jakichś formalnych procedur, które nie raz były już naruszane beż żadnych konsekwencji, bo są przeważnie pisane na wyrost, o czym wszyscy wiemy.
Każdy w Polsce wie, że samochodem pięcioosobowym zwykle może jechać bezpiecznie sześć osób, jak dwunastolatek zobaczy film od 16 lat, to przeżyje, a jak na dżemie jest wczorajszy termin, to przeważnie jutro da się go zjeść.
W lotnictwie jest z zasady tak samo. Ale kiedyś przychodzi dzień Murphy’ego, problemy się kumulują i spie… się wszystko, co może się spie...
To nie musiał być akurat 10 kwietnia 2010 r. Ale był. I ryzyka kilkuprocentowe stały się stuprocentową tragedią. Nie musiały się stać, a się stały, bo mogły. Nic za tym stać nie musi poza prawem Murphy’ego, w które trudno uwierzyć, gdy mamy taką tragedię.
To jest nie do przyjęcia, tak długo, aż się nie uwierzy Murphy’emu, co w Polsce przychodzi nam z trudem, a dla Macierewicza do dziś zdaje się niemożliwe.
W szkołach widać jednak, że problem jest jeszcze głębszy.
Zachód wierzy w Murphy’ego, a Polska wierzy w Murphy’ego à rebours, czyli zasadniczo na odwrót.
"Tygrys w toalecie zazwyczaj się nie pojawia"
W odróżnieniu od swoich zachodnich odpowiedników minister Piontkowski demonstruje wiarę, że jak tylko coś może się nie spie…, to się z pewnością nie spie…
Wszyscy w Europie otwierają szkoły, ale nikt na Zachodzie nie otwiera ich tak beztrosko, jak Polska. Beztrosko w takim sensie, że przez długie wakacyjne miesiące rząd nie kiwną palcem by uczniom i nauczycielom zapewnić dostęp do nauki zdalnej.
I nie sprawdził nawet, ilu uczniów nie ma dostępu do internetu, nie mówiąc już o tym, by im go zapewnić, dostarczając sprzęt i abonamenty.
Może będzie dobrze. Ale wirusolodzy nie są nawet pewni, czy za parę tygodni SARS-CoV-2 nie stanie się jeszcze groźniejszy, bardziej zaraźliwy i częściej zabójczy.
Mamy nadzieję, że nie, ale nikt tego nie wie. Rząd kompletnie olał przygotowania nie tylko na wypadek, gdy zrealizuje się najgorszy możliwy scenariusz, ale nawet na ewentualność takiej epidemii, jaka wiosną była we Francji czy Hiszpanii.
Jak będzie wyglądała szkoła, jeśli tak się stanie? Czy znów będziemy słyszeli od ministrów, że nigdy nie można być przygotowanym na każdą ewentualność?
Czy minister Piontkowski, jak kilka miesięcy temu minister Szumowski, będzie przed kamerami stawał z przekrwionymi oczami i miną całkowicie zaskoczonego człowieka, który otworzył drzwi do własnej toalety, a tam siedział tygrys?
Nikt zdrowy na głowę nie bierze sztucera idąc do toalety. Ale każdy, kto myśli w miarę odpowiedzialnie i odpowiada za wielkie systemy społeczne, przygotowuje się i o obywateli na wypadek, gdy sprawdzi się prawo Murphy’ego, trzeba będzie pozamykać szkoły, nauczyciele masowo wylądują w szpitalach, przez wiele miesięcy potrzebne będzie masowe zdalne nauczania.
Żadnych takich przygotowań polski rząd nie prowadzi.
Włoski rząd zapewnił wszystkim uczniom jednoosobowe ławki. Rządy niemieckich landów zadbały, by każdy uczeń miał dostęp do Internetu. A polski rząd zapewnia, że wszystko będzie OK. I na razie jest.
Tak jak OK było przez kilka lat z Czajką i jak OK było z lotem do Smoleńska, dopóki nie trzeba było lądować.