Ziemowit Szczerek , 9 sierpnia 2020

Sasza "Trzy Procent" znów pokonał swój naród

Getty Images

Alaksandr Łukaszenka bywa czasem rozbrajająco zabawny. Jak wtedy, gdy pytał opozycjonistów i dziennikarzy, stojąc na wyłożonym kolorową i tandetną kostką brukową placu: "chcecie zniszczyć takie piękno?". Białorusini ustawili się w kolejkach do urn, by mu odpowiedzieć. Ale znów nie będzie im dane.

Dwie godziny przed zamknięciem lokali wyborczych wiadomo było, że do wyborów poszło prawie 80 procent Białorusinów. Zmobilizowany w antyłukaszenkowskim ruszeniu naród masowo poszedł głosować na Swiatłanę Cichanouską - a przeciwko dyktatorowi. Wszystko na nic.

Z oficjalnych exit polli (a tylko takie są na Białorusi legalne) wynika, że wygrał ten, co zawsze. Łukaszenka: 79%, Cichanouska - 6,8%, reszta "przeciwko wszystkim".

Z nieoficjalnych, opozycyjnych (jednak trudnych do zweryfikowania) exit polli krążących po sieci wynika, że rezultat mógł być dramatycznie inny: kilkanaście procent dla Łukaszenki, reszta – dla Cichanouskiej. Tylko co z tego?

MAŁO REPUBLIKAŃSKA REPUBLIKA

Republika Białoruś Alaksandra Łukaszenki to bardzo specyficzna republika. Taka mało republikańska. I to nie od dziś: prezydent, owszem, nie zakazuje organizacji wyborów, tylko że równie dobrze mógłby organizować mecze piłkarskie bez piłki: ludzie do wyborów idą, komisje wyborcze działają, tylko że później głosów nikt nie liczy, bo nie ma po co. Wiadomo, że prezydent się nie zmieni.

Po pierwsze dlatego, że do niedawna był na Białorusi popularny jako gwarant jako-takiej stabilizacji politycznej i gospodarczej, więc w zasadzie nawet nie musiał fałszować wyborów. Po drugie – i tak je fałszował.

Gdy jednak ktoś w końcu mu zagroził, Łukaszence zaczęły puszczać nerwy. Aresztował swoich najważniejszych kontrkandydatów, finansistę Wiktara Babarykę i opozycyjnego blogera Siarhieja Cichanouskiego. Waleryj Cepkała, inny kontrkandydat, uciekł do Rosji.

Gdy Swiatłana Cichanouska, żona blogera, sama wystartowała w wyborach, Łukaszenka zlekceważył ją, uznając za zwykłą, szarą gospodynię domową. Dopuścił do zarejestrowania jej jako kandydatki. Cichanouska jednak – jak się okazało – sprawnie zmontowała swój sztab z członków sztabów innych kandydatów. Najważniejsze role grały w nim żona Walerija Capkały, Weranika, i bliska współpracowniczka Babaryki, Maryia Kalesnikawa. Cichanouska odbyła serię spotkań z wyborcami: w Mińsku i na prowincji. Przyszły tłumy, entuzjazm był wielki.

Białoruś, słowem, ma już dość Łukaszenki.

SASZA TRZY PROCENT

Po internecie krążą tysiące memów o "Saszy Trzy Procent" (Łukaszenka nie pozwala na publikowanie sondaży wyborczych, zorganizowano więc sondaż internetowy, w którym rzeczony "Sasza" zyskał właśnie tyle procent poparcia). Do internetu wrzucali swoje zdjęcia (z zakrytymi twarzami) nawet mundurowi. Graffiti z tym tekstem pojawia się na całej Białorusi.

Miński satrapa się ciskał: "czy wy naprawdę wierzycie, że mam tylko trzy procent?" - pytał dramatycznie podczas naprędce zorganizowanej konferencji w Brześciu, ale sam jest sobie winien: w kraju, w którym sondaży realizować nie ma kto, a publikować nie wolno, ludzie muszą sobie jakoś radzić.

Łukaszenka, który z kolei, jeśli kogokolwiek odwiedzał w trakcie kampanii, to jednostki wojskowe i policyjne, znów się spiął. Członkowie sztabu Cichanouskiej byli nękani przez policję. Zatrzymano Kalesnikawą, dwa razy zatrzymywano szefową sztabu – Marię Moroz. Po raz drugi skutecznie – siedzi do tej pory. Weranika Capkała, podobnie jak mąż, wyjechała z kraju.

W takich, mniej więcej, warunkach odbywają się białoruskie wybory.

Mińskiem zaczęły rządzić przypakowane byczki w czarnych kominiarkach. Wprowadzono prawo dżungli. Milicjanci wlekli do suki kogo im się spodobało, nawet, jeśli był to facet, który w klapkach wyszedł po sprawunki.

To, czy przeciętny obywatel dojdzie dziś do domu, czy nie, zależało wyłącznie od ich humoru. Mińsk wyglądał, jakby był wydany na łup wojskom zdobywców:

Widać było też, jak członkowie komisji wyborczych wynoszą naddatek głosów w workach po drabinie przystawionej do okna komisji:

Na Mińsk już w ciągu dnia ruszyło wojsko, od rana rozlokowane na rogatkach miasta.

Około siedemnastej czasu białoruskiego zniknęli z mediów społecznościowych polscy dziennikarze przebywający w Mińsku: najprawdopodobniej władze wyłączyły albo mocno ograniczyły internet. Na "bardzo słaby internet" narzekali też białoruscy dziennikarze informujący z miejsca, jak Franak Viaciorka.

Łukaszenka się piekli. Raz zapowiada siłowe rozwiązania (groził nawet scenariuszem uzbeckim, nawiązując do masakry w Andiżanie, w której z rąk sił rządowych zginęło kilkaset osób), raz żałośnie narzeka, że protestujący nazywają go "wąsatym karaluchem". Ochrzania niedoszłych kontrkandydatów, kontrkandydatkę i jej zwolenników, że nie dopuści do jakichkolwiek ekscesów i - ogólnie - sprawia wrażenie, jakby robił łaskę, że w ogóle pozwala wybory przeprowadzić.

Właśnie wyświadczył poddanym tę "łaskę" kolejny raz.