archiwum prywatne, scott-media
Scott Jurek, amerykański sportowiec z polskimi korzeniami, to jeden z najbardziej utytułowanych ultramaratończyków świata. Spartathlon, Western States, Hardrock czy Badwater, to tylko niektóre z "klasyków", w których zwyciężał i to po kilka razy.
Dystans 100., 200. i więcej kilometrów, góry i pustynie - to środowisko naturalne Jurka. Tam czuje się najlepiej. Bez "mocnej głowy" i żelaznej wytrzymałości fizycznej, nic by jednak nie zwojował. Dlatego dla wielu może być zaskoczeniem, że Scott od ponad 20 lat jest weganinem, największe sukcesy sportowe odniósł, jak sam twierdzi, właśnie dzięki swojej diecie.
Ze Scottem - w świecie biegaczy "człowiekem instytucją" - spotkałem się w Warszawie. Do Polski, ojczyzny swojego ojca, przyjechał spotkać się ze swoimi fanami. Ja miałem okazję pokazać mu stolicę z perspektywy biegacza (zafascynowało go, że stolica Polski plasuje się w czołówce światowych rankingów "miast przyjaznych weganom").
On opowiedział mi w zamian o najsłynniejszej trasie biegowej Ameryki Północnej, Szlaku Appalachów. Liczy sobie ponad 3500 kilometrów (taki dystans dzieli np. Moskwę od Madrytu) i ciągnie się przez 12 Stanów. W 2015 roku Jurek pokonał ją w rekordowym wówczas czasie 46 dni 8 godzin i 7 minut.
Trudno uwierzyć, że dokonał tego facet, który jeszcze kilka miesięcy wcześniej nie wiedział, czy jeszcze w ogóle chce biegać.
Piotr Paciorek: Masz 45 lat i po 20 latach zawodowstwa zauważyłeś, że nie jesteś już w stanie seryjnie wygrywać zawodów. Zacząłeś przybiegać na metę w drugiej dziesiątce. Jak znosiła to głowa mistrza?
Scott Jurek: To było przedziwne uczucie. Z jednej strony nadal czułem radość z samego poruszania się na trasie, ale z drugiej nie byłem w stanie zmusić się do walki. Żeby zwyciężać, trzeba przekroczyć granicę pomiędzy przyjemnością a bólem. Ja traciłem tę umiejętność. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że to, co dzieje się w mojej głowie ktokolwiek może dostrzec.
Nie doceniłem Jenny, swojej żony. Szybko zauważyła, że jestem rozdarty, że nie wiem, dokąd zmierzam i co chcę robić. Zapytała wprost: "Chcesz zakończyć karierę?". Ponieważ odpowiedź brzmiała "nie", musieliśmy określić cel.
Te nasze rozmowy zmotywowały mnie do podjęcia próby bicia rekordu Szlaku Appalachów. Potrzebowałem takiego wyzwania jako sportowiec, potrzebowaliśmy też jako małżeństwo. Jenny była po dwóch poronieniach. Czuliśmy, że musimy uciec od tego wszystkiego, a uciec mogliśmy, koncentrując się na naprawdę ekstremalnym wyzwaniu.
Ekstremalne wyzwania zastąpić wyzwaniami super ekstremalnymi. Przyznam, że zastosowałeś nietypową receptę.
Żeby to zrozumieć, musiałbyś znaleźć się w sytuacji, w której będziesz wystawiony na próbę. Możliwość porady ze strony sportowego psychologa to wspaniała rzecz, na którą jednak nie każdy może sobie pozwolić. Ja nigdy nie miałem środków, aby skorzystać z takich porad. Można używać technik wizualizacyjnych, bawić się wspomnieniami, ale to nie pomoże, dopóki nie postawisz sam siebie w trudnej sytuacji. Tak właśnie trenuje się mózg.
Twój bieg po rekord stał się niczym biegowy serial, tyle że na żywo. Szlak Appalachów prowadzi przez 14 stanów USA. Dzięki relacjom w internecie, miliony ludzi obserwowało twoje zmagania na trasie, a sporo biegaczy spontanicznie dołączało bezpośrednio do ciebie.
Rzeczywiście, w czasie bicia rekordu często towarzyszyli mi inni. Bieganie to sport indywidualny, ale ich obecność była czymś specjalnym. Motywowali mnie do wysiłku. Sprawili, że czułem się, jakbym był bohaterem biegowego święta. Niesamowite uczucie.
Nie irytowało cię, że ty biegniesz zmęczony, a tu jakiś wypoczęty facet zaczyna "hasać" koło ciebie?
Jak wspomniałem, mnie to motywowało. Irytowała się za to Jenny. Patrzyła na te niezliczone selfie z fanami i rozmowy na szlaku, patrzyła i denerwowała się, że tracę sekundy i minuty. Fakt, zdarzało się, że z powodu tych spotkań wybiegałem na trasę trochę później.
Dawniej najwspanialsze chwile przeżywałem wtedy, kiedy sięgałem w głąb siebie i odnajdywałem tam pokłady energii, z których istnienia nawet nie zdawałem sobie sprawy. Teraz jednak potrzebowałem czegoś więcej niż moja własna siła. Potrzebowałem mocy skumulowanej w tych stojących na poboczu, machających do mnie i wykrzykujących moje imię ludziach. (Scott Jurek, "Północ", Galaktyka. 2018)
W swojej najnowszej książce "Północ" ekstremalne doznania ultramaratończyka porównujesz do cudu narodzin. Niespełna rok po ustanowieniu rekordu urodziło się wam pierwsze dziecko. Jak to wpłynęło to na twoje postrzeganie świata i sportu? Nadal myślisz jeszcze o nowych wyzwaniach, czy raczej wolisz już zwolnić?
Po narodzinach córki moje życie zdecydowanie zwolniło. Potem urodził nam się syn. Chcemy z Jenny dawać im przykład na co dzień. Córka jest już na tyle świadoma, że gdy wychodzę na treningi, mówi "o tata idzie pobiegać, ja też chcę". To już jest w jej DNA i bardzo się z tego cieszę. Bycie ojcem jest świetne, ale muszę się przyznać, że bardzo tęsknię do moich 6-godzinnych treningów w górach, które teraz, właśnie ze względu na dzieciaki są niemożliwe do zrealizowania.
Myślę, że chciałbym zabrać całą rodzinę trasę następnego, ekstremalnego wyzwania biegowego, czegoś podobnego do biegu Szlakiem Appalachów. Marzy mi się podarowanie im wspólnego przeżycia przygody, aby moje dzieci poczuły tę dzikość przyrody. To jest bardzo ekscytujące wyzwanie - połączyć życie rodzinne, pracę, pasję do biegania i cały czas mieć przekonanie, że chcę stawić czoła rzeczom mało komfortowym, czyli ultramaratonom.
Po 110 kilometrach, w połowie drogi przez kanion American River znów zacząłem wymiotować. Skurcze żołądka były tak gwałtowne, że padłem na kolana (…). Dusty, mój zając, spojrzał przez ramię. Zero poklepywania po plecach, żadnego pocieszania, wszystko będzie dobrze. – Rób to na stojąco!- wrzasnął. – Dawaj, biegniemy dalej. (Scott Jurek, "JEDZ I BIEGAJ", Galaktyka 2012)
Czyli jeszcze nie przechodzisz na biegową emeryturę? To bardzo dobra wiadomość dla twoich fanów.
Jest jeszcze kilka rzeczy, które chciałbym zrobić. Myślę o biegach 24-godzinnych [w ciągu doby trzeba pokonać jak najdłuższy dystans. Rekord świata w tej dyscyplinie wynosi 303,5 km]. Zawodnicy w moim wieku, czyli okolicach 45 lat, robią świetne wyniki.
A co byś powiedział na ostatni wyścig w jakimś ultramaratonie w Polsce, ojczyźnie swojego ojca? Wiesz, że mamy kilka świetnych imprez.
Słyszałem o Biegu Granią Tatr w Zakopanem. Zawsze chciałem tam pobiec i dobrze się bawić. Pewnie wiele osób też chciałoby mnie widzieć na trasie. Jest lista zawodów, w których chciałbym jeszcze pobiec, ale już niekoniecznie po to, aby je wygrać.
Jestem dojrzałym człowiekiem, dojrzałym sportowcem. Wiem, że rekordy się zdobywa, by potem je stracić. W moim wieku jestem już do tego przyzwyczajony, więc za bardzo mnie nie zabolało, że mój przyjaciel Karl Maltzer odebrał mi rekord na Szlaku Appalachów. Przecież ja też miałem swój udział w jego rekordzie, bo to właśnie dla Karla wróciłem na trasę Szlaku i przez ostatnie 10 dni jego wyścigu z czasem, biegnąc obok niego, pomagałem utrzymać tempo na rekord. Udało się nam.
Pokonał mnie o ponad jeden dzień. Dla mnie to jest w porządku i leży w mojej naturze. Świat zna wiele przykładów sportowców, którzy, kiedy nie łapią się już do światowej czołówki, po prostu nie mają ochoty być blisko sportu, bo to dla nich za ciężkie. Ja jestem inny. Kocham sport zbyt mocno, aby zupełnie się z nim żegnać.