Tomasz Augustyniak , 12 czerwca 2020

Siostry z Ramajany

Prerna Sodhi

Sita żebranie na ulicach zamieniła na wyprawy po zakupy. Simran przestała się prostytuować i już rzadko tańczy. Odkąd Indie formalnie uznały ich istnienie, życie członkiń społeczności bardzo się zmieniło. Ale hidźrom rzadko udaje się je zbudować poza ich własnym, hermetycznym kręgiem.

Okna pokoju wychodzą na wysoki wiadukt delhijskiego metra. Nie ma klimatyzacji, więc wolno obracający się wentylator miesza gęste i lepkie powietrze. Na ulicy upał, kurz i hałas, wewnątrz gorąco i wilgotno, zielona farba płatami złazi ze ścian.

- Moja guru jest bardzo dobra. Często pozwala mi wychodzić do kawiarni i na zakupy – Sita mówi powoli, mieszając hindi z łamaną angielszczyzną. Jako koronny dowód prezentuje najnowszy nabytek: czarną torebkę z błyszczącej imitacji skóry, z dużym złotym zamkiem. Założyła dziś swoje najlepsze sari, usta maznęła karminową szminką. Teraz wygodnie rozsiadła się przy biurku i opowiada - trochę o pracy, trochę o życiu.

Ma 28 lat i razem z innymi hidźrami wynajmuje duży dom w Patel Nagar, w centrum indyjskiej stolicy. Jest tłoczno, bo razem mieszka tu około piętnastu osób, ale poza tym domowa wspólnota hidźr, dera, działa jak każda inna: wspólne zakupy, wspólne śniadania, wspólne oglądanie telewizji. Przy posiłkach wszyscy głośno rozmawiają, czasami się kłócą, a później grupkami wychodzą do pracy.

Ich zajęcie polega na dokonywaniu obrzędów, śpiewie i tańcu na weselach i w domach, w których na świat przyszedł właśnie męski potomek. Hidźry zakładają bransoletki, biorą ze sobą bębenki dhol, czasami też inne instrumenty i rozpoczynają obchód. Każda dera ma ściśle wyznaczoną strefę działania i jej mieszkankom nie wolno wykraczać poza nią. Dzięki sieci informatorów - zamiataczom ulic, praczkom i położnym – członkinie wspólnoty dokładnie wiedzą, dokąd się udać. W każdym razie tak było dawniej, kiedy ludzie mniej strzegli swojej prywatności. Dziś trudniej przekonać sąsiadów do składania datków, więc są dni, kiedy pozostaje żebranie na ulicach.

Przywódczynią grupy jest guru przez wszystkich nazywana babcią. Mieszkanki domu, które są jej uczennicami, noszą to samo nazwisko, oddają jej też wszystkie swoje zarobki i są winne bezwzględne posłuszeństwo. W zamian głowa rodziny daje im ubrania, biżuterię i uczy potrzebnych umiejętności. Kiedy zniedołężnieje, uczennice będą miały obowiązek się nią opiekować.

Źródło: Prerna Sodhi

Spośród mieszkanek dery w Patel Nagar nie pracują tylko najmłodsze: Tanu, Mona i Sonia, które chodzą jeszcze do szkoły. Będą mogły zacząć zarabiać dopiero, kiedy skończą piętnaście lub szesnaście lat. Później, jeśli zechcą, guru rozważy wysłanie ich na studia. Formalne wykształcenie to w ich społeczności ciągle nowość, ale Sita uważa, że warto wykorzystywać szanse, jeśli się pojawiają. Zwłaszcza że na co dzień hidźry mają raczej pod górkę. Największym kłopotem stało się to, co dawniej gwarantowało im specjalną pozycję i szacunek współobywateli: nie są ani kobietami, ani mężczyznami.

Ramajana

W Delhi widuje się je prawie codziennie, zwłaszcza w autobusach i przy większych skrzyżowaniach. Ubrane w kolorowe sari, z ostrym makijażem, pobrzękują bransoletkami i głośno klaszczą w dłonie. Na światłach podchodzą do samochodów i autoriksz, przekomarzają się z kierowcami i domagają dwudziestu rupii. Jedni od razu je przepędzają, inni z nerwowym uśmiechem sięgają do portfela.

W różnych zakątkach subkontynentu indyjskiego nazywa się je różnie: kinnar, kothi, masi, hidźra, aravani – określeń znalazłoby się kilkanaście. Także ich pozycja różni się w zależności od regionu. W jednych ludzie je szanują i hojnie obdarowują, w innych boją się – jak się potocznie mówi - klątwy eunuchów i straszą nimi niegrzecznych chłopców: że porwą i wykastrują. Większość zachowuje bezpieczny dystans.

Między XVI a XIX w. północną częścią dzisiejszych Indii rządziły muzułmańskie dynastie, a w ówczesnej islamskiej kulturze pozycja eunuchów była wysoka. Podobnie jak na Bliskim Wschodzie nosili męskie stroje, bywali wysokimi urzędnikami, dyplomatami i wojskowymi, czasami strażnikami haremów. Nałożyło się to na starszą hinduistyczną tradycję, która hidźrom nakazuje noszenie kobiecych ubrań.

Według eposu "Ramajana", opisującego wydarzenia sprzed ponad trzech tysięcy lat, Rama – legendarny władca i wcielenie boga Wisznu - dowiedziawszy się o istnieniu grupy wiernych poddanych, którzy nie należą do żadnej z tradycyjnych płci, miał nadać im przywilej dokonywania ważnych obrzędów religijnych. Tym hidźry zajmowały się przez pokolenia, aż nastali Brytyjczycy. Ci, niewiele sobie robiąc z długiej tradycji, zdelegalizowali działalność kastratów, którzy zeszli do podziemia i zaczęli się zajmować żebractwem i prostytucją.

Źródło: Prerna Sodhi

Nigdy nie odzyskały swojej dawnej pozycji. Gdy razem z rynkowymi reformami do Indii zaczął się przesączać nowoczesny styl życia, mieszkańcy kraju coraz bardziej wątpili w magiczne zdolności hidźr. Coraz mniej z nich mogło się utrzymać z tradycyjnych zajęć, a te nowe spowodowały, że szczebel po szczeblu przesuwały się w dół drabiny społecznej. Zaczęły szukać sobie nowej tożsamości, ale łatwiej powiedzieć niż zrobić.

Transpłciowość w Indiach wymyka się prostym definicjom. Choć niektóre hidźry to hermafrodyci, to większość urodziła się jako chłopcy, którzy nie utożsamiali się ze swoją biologiczną płcią. W grupie tych osób coraz więcej też takich, które nie czują kulturowej więzi z wielowiekową tradycją i zamiast dołączyć do dery, wybierają dla siebie kategorie stworzone przez zachodnich seksuologów. Dla większości społeczeństwa sprawy mają się dużo prościej: w worku z napisem "hidźra", zwłaszcza poza metropoliami, lądują wszyscy, którzy nie pasują do tradycyjnego modelu płciowości: transwestyci, transseksualiści, hermafrodyci, mężczyźni z różnych powodów uważani za zniewieściałych, a nawet geje.

Transformacja

Simran urodziła się na początku lat osiemdziesiątych w dość zamożnej rodzinie w Mumbaju. Była drobnym i bardzo dziewczęcym chłopcem i niechętnie wychodziła z domu. Zainteresowania, jak mówi, też miała raczej kobiece. Mimo to rodzina czuła się w obowiązku zrobić z niej prawdziwego mężczyznę. Było to tym trudniejsze, że syn, którego wychowywali, nie chciał współpracować i zamiast spodni wolał nosić spódniczki.

Kiedy skończył czternaście lat i stało się jasne, że żadnego chłopaka z niego nie będzie, ojciec i brat go znienawidzili. Po jednej z niezliczonych awantur uciekł więc z domu i wylądował na dworcu kolejowym. Kilkanaście rupii, które miał w kieszeni, od razu wydał na jedzenie, więc jedynym rozwiązaniem pozostawało proszenie przechodniów o pieniądze. Pierwszą osobą, która mu wtedy pomogła, była młoda hidźra: dała mu kanapkę i szklaneczkę ćaju, a kiedy zjadł i wypił, zaczęła się do niego zalecać. Chłopak spojrzał na nią i oznajmił, że chyba jest taki, jak ona. W ten sposób trafił do dery.

- Po czterech miesiącach miałam już długie włosy i potrafiłam układać sari. Guru i siostry nauczyły mnie wszystkiego, co niezbędne: jak tańczyć, jak żebrać w pociągu i jak się prostytuować – opowiada Simran, bawiąc się falbanami spódnicy. To ostatnie okazało się łatwe. Jest wysoka i ma jasną skórę, więc wielu klientów myślało, że jest Rosjanką. Przyjmowała głównie turystów, bo mogli zapłacić więcej niż wynosiła lokalna stawka. Kiedy nie pracowała na ulicy, dorabiała tańcząc w barze. – Zarabiałam nieźle, w wieku siedemnastu lat mogłam zaliczyć szkołę i postanowiłam pójść na studia, bo bardzo chciałam być kimś.

Na uczelni ubierała się jak mężczyzna. Była dość potężnie zbudowana, więc wystarczyło zmyć makijaż i popracować nad gestami – tak sądziła, ale znajomi szybko dowiedzieli się, co robi nocami i musiała się przyzwyczaić do docinków. Ostatecznie opłaciło się. Dzięki uniwersyteckiemu dyplomowi dostała pracę w organizacji pozarządowej, w której pomaga innym hidźrom w profilaktyce AIDS i stawianiu pierwszych kroków po wyjściu z prostytucji.

Źródło: Prerna Sodhi

Gdy w swojej nowej skórze poczuła się trochę pewniej, postanowiła zadzwonić do ojca. "Dla nas już nie żyjesz" – usłyszała w słuchawce. Nigdy później nie próbowała kontaktować się z rodziną. Czasami rzuca tylko okiem na ich profile na Facebooku.

Nisza

Sicie powiedziano, że została oddana do dery, kiedy miała pół roku. Na prowincji narodziny hermafrodyty uważa się za przekleństwo, a jedynym sposobem, żeby się przed nim uchronić, jest pozbycie się noworodka. Dorosła Sita jest zdania, że oddanie pod opiekę guru to najlepsze, co mogło jej się przytrafić.

Dera jest prawdziwą ostoją: eunuchom nie grożą w niej pobicia, gwałty ani kradzieże. Można tam się wreszcie poczuć sobą.

Ale to jeszcze nie cały świat tradycyjnej hidźry. W Indiach działa siedem nieoficjalnych dystryktów, do których należą wszystkie rodziny żyjące na ich obszarze. Na czele każdego stoi nayak – przełożona wszystkich guru. Istnieje też rada starszych, która pełni funkcję sądu, i centralna szkoła tańca. Starsze wychowanki guru mają z kolei swoje uczennice, tworzą społeczność sióstr, matek i babć powiązanych siatką wzajemnych zobowiązań i zależności. W północnych Indiach i Pakistanie porozumiewają się w tajnym języku hidźra farsi. Nad Gangesem większość jego użytkowniczek czci boginię znaną jako Bahuczara Mata, której błogosławieństwo jest niezbędne podczas przeprowadzania rytualnej kastracji. Pakistańskie hidźry to zwykle wyznawczynie islamu.

Choć to ciągle margines, coraz więcej z nich zaczyna prowadzić zwyczajne życie. Niektórzy zakładają firmy: zajmują się rozwożeniem jedzenia, sprzedażą kwiatów i wytwarzaniem świec. Gazety w sensacyjnym tonie opisują czasem historie tych, które – zdarza się - zostają policjantkami czy wykładowczyniami. – Ale nigdy nie spotyka się ich w banku, na poczcie ani w biurze dużej korporacji – mówi Simran. Od swoich podopiecznych nasłuchała się, jak portierzy przeganiali je spod drzwi centrów handlowych i firm, do których przyszły na rozmowy kwalifikacyjne. Jednej zaproponowano pracę w firmie informatycznej. Pod warunkiem, że z nikim w biurze nie będzie rozmawiała.

Od całkiem niedawna na straży bezpieczeństwa hidźr stoi prawo.

W 2014 roku, idąc w ślady odpowiedników w Nepalu, Pakistanie i Bangladeszu, indyjski Sąd Najwyższy uznał hidźry za trzecią płeć. Sędziowie ogłosili, że przedstawiciele tej mniejszości, liczącej według spisu powszechnego 488 tysięcy osób, tak jak wszyscy inni obywatele, mają prawo do uzyskania odpowiednich dokumentów, wykształcenia, opieki medycznej i zatrudnienia, których długo im odmawiano.

Wsparcie

W osiedlu w południowej części miasta wszyscy znają adres centrum kultury Mitr Trust. Raz w tygodniu spotykają się tu aktywiści i ich podopieczni. Na podłodze wyściełanej matami i dywanami siedzi około trzydziestu osób. Żółtozielone ściany pokrywają plakaty z równościowymi hasłami i fotki transpłciowych modelek.

Źródło: Prerna Sodhi

Większość zebranych ma do opowiedzenia niewesołe historie. Chandani opisuje, jak zgwałcił ją szkolny nauczyciel i jak w wieku dwunastu lat została prostytutką. Matka, z którą mimo pięćdziesięciu lat na karku mieszka do dziś, nie reagowała i nadal udaje, że niczego nie widzi. Inne historie są o byciu małą dziewczynką w domu i udawaniu chłopca poza nim, o biciu i dręczeniu przez członków rodziny, o wymuszonych małżeństwach z kobietami, o brutalności policji i ucieczkach z domu. O tym, jak w szpitalach lekarze nie chcą nawet dotknąć eunucha, a urzędnicy nie próbują słuchać i otwarcie okazują wrogość.

Kushi jest bardzo ładna, mówi, że pracuje jako modelka. Chociaż mieszka sama, to należy do dery - tej samej, do której dwanaście lat temu zabrała ją znajoma. Razem chodzą tańczyć i śpiewać na weselach. Chociaż jest hidźrą, to jej największym marzeniem jest zostać dziewczyną, taką prawdziwą. Zwłaszcza po tym, jak jej dawny chłopak ożenił się z kobietą, bo Kushi nie mogła mu urodzić dzieci.

Zaczynają się śpiewy, tańce i głośne rozmowy.

Rudrani Chettri, szefowa Mitr Trust, cieszy się z takich popołudni: - To okazja, żeby poczuć, że coś znaczymy, porozmawiać o wspólnych problemach, na przykład z biurokracją.

Dla przykładu Rudrani, dawno temu Rupesh, dowód osobisty i paszport ma wystawione na mężczyznę, którym kiedyś była. Z kolei kartę do głosowania na podstawie zdjęcia wypisano na kobietę. Najtrudniej jest przez to na lotniskach, gdzie za każdym razem musi się tłumaczyć ze swojej płci. Żeby wymienić paszport potrzebuje dwóch innych dokumentów, a one się przecież ze sobą nie zgadzają. Bez odpowiednich dowodów tożsamości hidźry często nie mogą pójść do sądu ani opieki społecznej. Na policję w ogóle nie ma po co, jeśli nie chce się zostać zgwałconą albo wyciągniętą z posterunku za włosy.

Miłość

Rudrani nie próbowała się na siłę zmieniać i żyje tak, jak chce, ale nie miała też coming outu. Do niedawna mieszkała z rodzicami, którzy częściowo ją akceptują, to znaczy nie zadają wielu pytań. – Nadal nazywają mnie Rupesh i starają się sobie wmówić, że noszę damskie ubrania, ponieważ wymaga tego moja praca. Kiedy o mnie i o naszej organizacji pisali w gazetach, prosili o wycinki, a gdy jedziemy na interwencję późno w nocy, przypominają, żebym do nich dzwoniła i nie robiła niczego niemądrego.

Odzywa się telefon Rudrani. Dzwonek z piosenką sprzed lat. Bollywoodzka heroina śpiewa o niespełnionej miłości i dziwnych, poplątanych losach dwójki dawnych kochanków. Od kilku miesięcy Rudrani spotyka się z Sharadem, 24-letnim mechanikiem. Jak większość indyjskich par jeżdżą motocyklem za miasto, chodzą do restauracji, czasami wynajmują sobie pokój w hotelu. Ale czy to miłość? Rudrani zamyśla się: - My, hidźry, musimy kupować uczucia. Płacimy za nie naszym rodzicom, braciom, partnerom. Czasami pieniędzmi, a czasami innymi rzeczami, które oni uważają za cenne.

Źródło: Prerna Sodhi

Sita wyciąga smartfon i pokazuje swoje zdjęcia w kilku różnych kreacjach. Żebranie to definitywna przeszłość - dzięki biurowej pracy przynosi do dery znacznie więcej, niż mogłaby zarobić na ulicy, no i zostaje więcej na ciuchy. Jej codzienność wygląda jak życie przeciętnego mieszkańca wielkiego indyjskiego miasta. Pracuje przez sześć dni w tygodniu, w niedziele oprócz robienia zakupów chodzi do siłowni, zajmuje się swoimi uczennicami, czasami pije whisky. Kiedyś miała chłopaka, ale teraz nie ma już na to ochoty. W dzisiejszych czasach trudno znaleźć uczciwego mężczyznę, większości zależy tylko na seksie i pieniądzach.

Babcia Sity jest już po siedemdziesiątce i sama nigdy nie wychodzi z domu, ale czasami pożycza wnuczce drobne sumy. - Idź, ciesz się życiem – mówi. Więc Sita idzie, ale szybko wraca. Przecież nigdzie nie będzie jej tak dobrze, jak u babci.

Zaraza

Do Rudrani dzwonię ponownie, kiedy Indie są ogarnięte pandemią. Połączenie rwie się. Po drugiej stronie słychać niewiele ze zwykłego delhijskiego gwaru, mimo że Rudrani jest właśnie na ulicy. Rozwozi paczki dla bywalczyń swojego centrum kultury, bo spotkania z dnia na dzień się skończyły, a większość z nich straciła środki utrzymania.

Żeby chronić obywateli przed śmiertelną chorobą, premier Narendra Modi nakazał niemal całkowitą blokadę kraju. Zamknięto sklepy, restauracje i targowiska, stanęły fabryki. Przestały kursować rozkładowe autobusy i pociągi. Dziesiątki tysięcy pozbawionych pracy robotników ruszyły więc pieszo z wielkich miast do rodzinnych wsi, często odległych o setki kilometrów. Ponieważ hidźry nie miały wsi, do których mogłyby wrócić, zamknęły się w derach i wynajmowanych mieszkaniach.

- Wszystko, co robią i co dawało im zarobek, wymaga kontaktu z innymi. Bez względu na to, czy to śpiew i taniec, żebranie czy prostytucja – mówi Rudrani.

W paczkach, które rozwozi wynajętym samochodem, są podstawowe produkty: ryż i mąka, daal, olej, przyprawy i kilka kostek mydła. Niektóre organizacje pozarządowe dostały też od władz rękawiczki, maseczki i płyn odkażający. Pomagają im prywatni darczyńcy.

Wiele osób transpłciowych żyje z HIV i AIDS, potrzebują pieniędzy na leki, tłumaczy Rudrani. Kilku procentom, na tyle szczęśliwym, że mają konta bankowe, rząd wypłacił po kilka tysięcy rupii, ale po pierwsze to za mało, żeby w Delhi utrzymać się choćby przez miesiąc, po drugie to tylko jednorazowa pomoc.

– Jeszcze raz przekonaliśmy się, jak bardzo ważne jest wsparcie społeczności, którą tworzymy. Bez niego nie przeżyjemy nawet miesiąca – rzuca jeszcze, zanim wyruszy w dalszą drogę.

Tomasz Augustyniak z Delhi

Fotografie Prerna Sodhi