Domena publiczna
Pierwsze nazwy operacji wojskowych powstały w niemieckim sztabie generalnym w ostatnich dwóch latach I wojny światowej. Niemcy wprowadzili kryptonimy przede wszystkim ze względu na tajność, ale również praktyczność – krótka i łatwa do zapamiętania nazwa ułatwiała komunikację z podwładnymi. Nieprzypadkowo początek wykorzystywania kryptonimów pokrywa się z rozwojem sztuki operacyjnej.
Niemcy wybierali nazwy, które były nie tylko łatwe do zapamiętania, ale również inspirujące. Na przykład plany operacji wielkiej ofensywy na froncie zachodnim wiosną 1918 r. miały kryptonimy zapożyczone ze źródeł religijnych, średniowiecznych i mitologicznych: Archanioł, św. Michał, św. Jerzy, Roland, Mars, Achilles, Kastor i Polluks, Walkiria. Szef sztabu Erich Ludendorff być może chciał w ten sposób dodatkowo pobudzić armię do decydującego uderzenia.
Zasady Churchilla
Armia amerykańska zaczęła nadawać kryptonimy dopiero w czasie II wojny światowej, przede wszystkim ze względów bezpieczeństwa. Pierwowzorem była międzywojenna tradycja oznaczania planów wojennych według kolorów. Jeszcze przed przystąpieniem USA do wojny odbyła się operacja "Indygo”– wysłanie amerykańskich sił zbrojnych na Islandię, zaplanowano (ale nie zrealizowano) okupację Azorów (operacja "Szara") i Dakaru (operacja "Czarna"). Liczba kolorów była jednak ograniczona, a ze względu na wzrost liczby operacji trzeba było rozszerzyć wybór kryptonimów na inne dziedziny. Dlatego Ministerstwo Wojny opracowało listę odpowiednich nazw operacji według wzoru wykorzystywanego przez Brytyjczyków.
Na początku 1942 r. powstał spis 10 000 rzeczowników i przymiotników, które w niczym nie przypominały działań wojennych ani miejsc. Autorzy listy unikali nazw własnych i geograficznych oraz nazw okrętów. Dokładnie sprawdzili, czy amerykański wybór słów nie koliduje z listą brytyjskich sojuszników. Do poszczególnych frontów przydzielono odpowiedni blok kodowanych słów.
Chociaż wyrazy zostały wybrane przypadkowo, ich przydzielanie do konkretnych operacji było bardzo przemyślane. W tym miejscu należy zwrócić uwagę, że brytyjski premier Winston Churchill traktował to tak poważnie, że wszystkie kryptonimy zatwierdzał sam. Kiedy jednak stwierdził, że zajmuje to dużo czasu, stworzył zasady, do których mieli się stosować jego podwładni, a sam decydował o nazwach najistotniejszych operacji.
W przypadku akcji, w których przewidywano dużą śmiertelność, zdaniem Churchilla, trzeba było unikać zbyt pewnych siebie lub lekkomyślnych nazw. Zakazane były również określenia, które mogły zdradzić charakter operacji, lub w jakiś sposób znieważały godność żołnierzy (jedynie w taki sposób można było uchronić się przed tym, by matka, która straciła syna musiała mówić, że poległ podczas operacji "Bunnyhug" – "Przytulenie królika" lub "Ballyhoo" – "Zbędny zamęt"). Można było wykorzystywać imiona antycznych bogów i herosów, nazwy gwiazd i gwiazdozbiorów oraz imiona sławnych koni wyścigowych lub brytyjskich i amerykańskich bohaterów wojennych. Zalecano unikać nazywania operacji nazwiskami osób żyjących, np. ministrów i dowódców.
Współpraca Aliantów
Amerykanie przejęli większość zasad ustalonych przez Churchilla. Na przykład podczas planowania bombardowania pól naftowych w rumuńskim Ploeszti, brytyjski premier uznał, że operacja, podczas której zginie wielu amerykańskich pilotów, nie może nazywać się "Soapsuds" (Mydliny) i przekonał Wspólny Komitet Szefów Sztabu, by zmienił przygotowaną nazwę na dużo bardziej inspirującą "Tidal Wave" (Fala przypływu).
Churchill wpłynął na szereg brytyjsko-amerykańskich nazw operacji, łącznie z desantem w Normandii. Zaplanowany kryptonim "Roundhammer" (było to połączenie dwóch nazw operacyjnych) zmienił na "Overlord" (Władca absolutny). W ten sposób stworzył najsłynniejsze określenie II wojny światowej.
Operacje nazistów
Państwa Osi także wykorzystywały inspirujące znaczenie kryptonimów. Japończycy na początku oznaczali operacje numerami lub literami, ale później, gdy ich sytuacja się pogorszyła, zmienili podejście. Na przykład akcję ofensywną, której zadaniem było udaremnienie amerykańskiego desantu na Leyte, optymistycznie nazwano "Zwycięstwo". Prawdopodobnie najsłynniejszym kryptonimem Państw Osi była nazwa inwazji na ZSRR w 1941 r. Początkowo łatwe do rozszyfrowania nazwy "Studium operacyjne Wschód" oraz "Plan operacyjny Wschód" w grudniu 1940 r. zostały zmienione na "Plan Otto". Następnie nazwę zmieniono na operację "Fritz”, zaproponował ją autor planu operacji, pułkownik Bernhard von Loßberg – było to imię jego syna. W końcu 18 grudnia 1940 r. Hitler zadecydował, że kampania będzie nosić imię średniowiecznego cesarza Fryderyka I Barbarossy.
W tym przypadku Hitler miał szczęście, że wróg nie wywnioskował z nazwy celu działań; inaczej stało się w przypadku operacji "Lew Morski" – brytyjscy agenci wywiadu łatwo odgadli, że chodzi o planowaną inwazję na Wielką Brytanię.
Skrzyżowanie i Korea
Po zakończeniu II wojny światowej Amerykanie zaczęli nadawać nazwy operacjom związanym z testowaniem broni jądrowej. Kryptonimy umożliwiły manipulację opinią publiczną. Pierwszą osobą, która wykorzystała tę możliwość był wiceadmirał W. H. P. Blandy, który w 1946 r. nadzorował testy bomby atomowej na atolu Bikini. Celowo wybrał symboliczną nazwę "Crossroads" (Skrzyżowanie), ponieważ był przekonany, że podczas tych testów "marynarka wojenna, lotnictwo, a może nawet cała ludzkość… znajdą się na skrzyżowaniu“. Blandy był tak dumny z tej nazwy, że gdy się dowiedział, że słowo "crossroads" zostało już przydzielone do innej operacji, postarał się o zmianę tej decyzji. Armia amerykańska przekonała się, jaką rolę może odegrać dobrze dobrany kryptonim, ale nie zawsze umiała to wykorzystać. Było to widoczne podczas wojny w Korei, gdy planując desant w Incheon generał Douglas MacArthur przydzielił operacji nazwę "Chromite" (Chromit). Wybierając tak neutralny kryptonim, stracił możliwość wywarcia wpływu na opinię publiczną.
Generał porucznik Matthew Ridgway, dowódca 8 Armii amerykańskiej, miał lepsze wyczucie od MacArthura. Wybierał nazwy podwyższające morale żołnierzy, którzy po przystąpieniu chińskiej armii do konfliktu w Korei jesienią 1950 r. zostali zmuszeni do odwrotu. Jednym ze sposobów dowódcy armii było wybieranie agresywnych nazw dla kontrataków, które przebiegały od lutego do kwietnia 1951 r., na przykład "Killer" (Zabójca), "Ripper" (Rozpruwacz) czy "Courageous" (Odważny).
Warto się zastanowić nad tym, czy wybór nazw tych operacji przyczynił się do zmiany sytuacji na froncie – w ciągu dwóch miesięcy 8 Armia wyparła Chińczyków z powrotem do 38 równoleżnika.
Wojna wietnamska
Podczas konfliktu w Wietnamie początkowo operacje opisywano kryptonimami, które wskazywały treść planów. W styczniu 1966 r. 1 Dywizja Kawalerii rozpoczęła operację "Masher" (Tłuczek). Nazwa wskazywała na to, że wróg zostanie zmiażdżony przez dwa oddziały marines. W tych czasach cenzura praktycznie nie istniała, a media miały wolny dostęp do jednostek wojskowych i właśnie dlatego kryptonim "Masher" dość często pojawiał się w telewizji i prasie. Prezydent Johnson był oburzony i nie akceptował tej nazwy.
Generał Westmoreland, dowódca wojsk amerykańskich w Wietnamie, otwarcie twierdził, że: "prezydent Johnson wyraził obiekcje w stosunku do nazwy, ponieważ wzbudza niepożądane skojarzenia u wiecznie protestujących krytyków wojny". Dlatego też wolał zmienić nazwę operacji na niewinnie brzmiącą "White Wing" (Białe skrzydło).
"Masher” był dla Westmorelanda ważną lekcją. Od tego czasu wybierał kryptonimy takie jak nazwy amerykańskich miast, bitew i postaci historycznych. Dlatego od lutego 1966 r. nazwy amerykańskich operacji wyglądają niczym podręcznik amerykańskiej historii i geografii: "Junction City", "Nathan Hale", "Bastogne" i inne akceptowalne politycznie, a zarazem mogące polepszyć morale żołnierzy. Jednak Westmoreland, podobnie jak Ridgway, starał się wpleść do nazw operacji swoją inwencję twórczą. Na początku 1968 r. podczas oblężenia 6 000 amerykańskich i południowowietnamskich żołnierzy w bazie Khe San, trwające kilka tygodni bombardowanie i ostrzał wroga określił kryptonimem "Niagara". Mówił, że miało się to kojarzyć z nieustannie spadającymi bombami i wesprzeć otoczonych żołnierzy, których w końcu uratowano podczas operacji lądowej "Pegasus".
Nowa Doktryna
Gdy wojna wietnamska chyliła się ku końcowi, Ministerstwo Obrony opracowało wytyczne dotyczące nazewnictwa operacji, które obowiązują do dziś. Podkreślono, że nieodpowiednie kryptonimy mogą mieć negatywny skutek i dlatego nazwy nie mogą "wyrażać stopnia bojowości niezgodnego z amerykańskimi ideałami czy obecną polityką zagraniczną". Nie mogą również wywoływać skojarzeń przeciwko określonej grupie osób czy ich religii oraz nie powinny być obraźliwe wobec sojuszników USA. Zabroniono wybierać wyrazy egzotyczne i banalne oraz nazwy marek. Rozporządzenie określiło również, że nazwa operacji musi składać się z dwóch słów (co odróżniło je od słów kodowych).
Amerykańskie siły zbrojne stosowały się do tych wytycznych od połowy lat 70. do końca lat 80. z jednym wyjątkiem – była to inwazja na Grenadę w 1983 r. nazwana "Urgent Fury" (Nagła Furia). Był to zbyt górnolotny kryptonim, jak na atak na tak mały kraj. Nazwa "Urgent Fury" brzmiała zbyt wojowniczo i jeden z krytyków zauważył, że jeżeli USA rzeczywiście zostayłyby sprowokowane przez to małe państwo do inwazji, operacja ta powinna raczej nazywać się "Reluctant Necessity" (Niechętna konieczność).
Pierwszą amerykańską operacją od wojny koreańskiej, której kryptonim został opracowany tak, by wpłynął na opinię publiczną była inwazja na Panamę – operacja "Just Cause". W wolnym przekładzie oznacza to "W słusznej sprawie", co pokazuje, że Amerykanie chcieli podkreślić swoją przewagę moralną nad reżimem dyktatora Noriegi. Manewr ten był co prawda trochę ryzykowny, ponieważ była to jawna propaganda, ale można uznać, że się udał. Kryptonim upubliczniony bezpośrednio przez Pentagon pojawił się we wszystkich środkach masowego przekazu, a społeczeństwo z pewnością przyjęło działania lepiej, niż gdyby nazwa brzmiała na przykład "Zemsta bogów".
Ta operacja zapoczątkowała okres, podczas którego armia amerykańska zaczęła dokładnie dobierać kryptonimy. Dopiero wtedy dowództwo w pełni zrozumiało, że środki masowego przekazu mogą być wsparciem i jeśli tylko nazwa jest odpowiednio dobrana, media są najlepszym pośrednikiem w przekazywaniu informacji opinii publicznej.
Artykuł ukazał się pierwotnie w magazynie Wojna REVUE