Radosław Rosiejka , 16 czerwca 2017

Sport z przypadku. Zaczęło się od metalowych pokrywek

Devon Hollahan, Wikimedia Commons CC BY

Często ludzie słysząc o tym sporcie dopytują, czy chodzi o rzucanie frisbee na plaży. Jednak Ultimate to sport z olimpijskimi aspiracjami. Choć twórca latającego dysku wcale nie myślał o zmaganiach na boiskach. Oto historia, której początek dały metalowe pokrywki.

17-letni Martin Seamus McFly, na którego wszyscy mówią po prostu Marty, pojawia się na festynie na rzecz budowy ratusza w Hill Valey. Swoim zachowaniem wzbudza zainteresowanie mieszkańców miasteczka, ponieważ odbiega ono od standardów XIX w. Tym bardziej zdziwienie wywołuje jego reakcja na talerz od ciasta. Jest na nim napisane "Frisbie’s Pies". W następnej scenie trzeciej części "Powrotu do przyszłości" Marty McFly rzuca tym talerzem, niczym frisbee, w stronę Wściekłego Psa. To tylko film, ale w tej scenie jest więcej faktów o frisbee, niż mogłoby się wydawać.

Jest 1937 rok. 17-letni Walter Frederick Morrison, na którego wszyscy mówią po prostu Fred, razem ze swoją dziewczyną Lu Nay idą na piknik z okazji Święta Dziękczynienia, a pogoda sprzyja oddawaniu się lenistwu. Mają ze sobą popcorn.

Z nudów zaczynają do siebie rzucać metalowymi pokrywkami od popcornu. Fred Morrison dochodzi do wniosku, że to świetny sposób na spędzanie czasu. Później odkrywa, że cynowe talerze latają lepiej niż blaszane pokrywki. Jego niewinne odkrycie staje się początkiem wielkiego biznesu. Fred Morrison tworzy "Flyin’ Cake Pans", czyli latający talerz od ciasta. Swój wynalazek sprzedaje po 25 centów na plaży w Santa Monica w Kalifornii.

Jego rozkręcający się biznes przerywa II wojna światowa. Jednak tylko na chwilę, bo Fred Morrison wraca z Europy, gdzie latał myśliwcem nad Włochami, z nowymi pomysłami na dyski. Dwukrotnie zmienia ich nazwę. W 1948 r. zostaje przy "Flyin’ Saucer" (latający spodek) i w ten sposób chce wykorzystać powszechną wtedy fascynację UFO. Dołącza do niego też poznany podczas wojny wspólnik Warren Franscioni. Dzięki niemu dochodzi do pierwszego przełomu we frisbee, bo rozpoczyna się produkcja plastikowych dysków.

Walter Frederick Morrison w latach 50.

Walter Frederick Morrison w latach 50.

Źródło: Wikimedia commons/Connecticut State Library

Przez kilka najbliższych lat może wydawać się, że "latający spodek" to produkt skończony. Ale Fred Morrison razem ze swoją żoną Lu Nay udoskonala pomysł z pikniku podczas Święta Dziękczynienia. Plastikowe dyski mają głębsze i grubsze obręcze. Zmieniają też ponownie nazwę.

Piekarnia daje nazwę. Wham-O ją zastrzega

Drugim przełomem jest sprzedanie w 1957 r. firmie Wham-O praw do produkcji dysków. Chwilę wcześniej w jej ofercie pojawia się inny kultowy produkt, jakim jest hula-hop.

To dopiero Wham-O nadaje plastikowym dyskom nazwę frisbee. I podobnie, jak w "Powrocie do przyszłości”, jest to związane z ciastem. Nazwa pochodzi od sięgającej swoimi korzeniami XIX w. firmy Frisbie Pie Company. W 1957 r. produkuje ona 80 tys. ciast dziennie w całych Stanach Zjednoczonych. Studenci od dawna wiedzą, że odwróconymi blaszanymi pokrywkami od jej produktów dobrze się rzuca. Mogli nawet nie wiedzieć, że 20 lat wcześniej Fred Morrison wpadł na ten sam pomysł co oni. Osoby, które zdążyły kupić plastikowe dyski Wham-O, nazywają je tak samo, jak blaszane pokrywki Frisbie Pie Company. Dlatego firma zdecydowała się na kolejną zmianę nazwy w historii latających dysków. Tym razem zmiana była ostateczna.

Źródło: East News

Po latach Fred Morrison powie, że początkowo nowa nazwa wydawała mu się okropna. Choć on sam na dyskach zarobił ponad milion dolarów, co na ówczesne czasy było sumą ogromną.

Popularność frisbee rośnie od lat 60. XX w. Wham-O wprowadza kolejne ulepszenie plastikowego dysku. Dzięki niemu jest on szybszy i bardziej przewidywalny podczas lotu. Otwiera to nowe możliwości. Frisbee zaczyna być wykorzystywane w różnych sportach. I tak w 1967 r. uczniowie szkoły średniej w Maplewood w New Jersey wymyślają nowy sport, łącząc ze sobą elementy piłki ręcznej i futbolu amerykańskiego. Odbywają się pierwsze międzyszkolne mecze Ultimate.

- Sport nazywa się Ultimate. Natomiast frisbee to nazwa samego dysku, która jest zastrzeżona przez jedną firmę – tłumaczy Patryk Tomiak z Uwaga Pies, czyli najstarszej drużyny w Polsce.

Pierwszy mecz Ultimate w Polsce i treningi w parku

Zasady nie są skomplikowane. Na trawiastym boisku spotykają się dwie siedmioosobowe drużyny (na piasku i w hali gra się po pięć osób - przyp. red.). Na końcach boiska znajdują się tzw. zony. Aby dostać punkt, trzeba w strefie przeciwnika złapać dysk. W tym czasie druga drużyna stara się lecące frisbee przechwycić i przeprowadzić kontratak. Nie jest to takie proste, jakby mogło się wydawać, bo z dyskiem nie można biegać, a cała sztuka polega na dorzuceniu go do kogoś ze swojej drużyny.

- Ultimate to sport bezkontaktowy. Na boisku najważniejsze jest skupienie się na sobie, drużynie i dysku, a nie na tym, by przewrócić przeciwnika lub zrobić mu krzywdę. Jednym z najważniejszych aspektów jest Spirit of the Game, czyli zachowywanie się fair play, a także znajomość zasad, ich przestrzeganie na boisku i poza nim. W czasie każdego turnieju oprócz medali przyznawana jest także nagroda Spirit of the Game, którą nagradza się drużynę najlepiej wprowadzającą w życie te zasady – mówi Patryk Tomiak.

Do Polski Ultimate trafia dopiero w drugiej połowie lat 90. Do Poznania jako wykładowca Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza przyjeżdża Geoff Schwartz i zaraża innych grą w Ultimate. Dzięki niemu, w ostatnią sobotę kwietnia 1997 r. na poznańskiej Cytadeli odbywa się pierwszy mecz Ultimate w Polsce. Biorą w nim udział gracze z USA i Niemiec - Spotkało się z 25 osób. Była piękna pogoda i graliśmy od południa do wieczora. Po wszystkim z berlińczykami siedzieliśmy w knajpie do rana, po czym odprowadziliśmy ich na pociąg z powrotem – wspomina na stronie internetowej Polskiego Stowarzyszenia Graczy Frisbee inicjator tego spotkania.

W tym samym roku powstaje Dancing Goats, czyli drużyna Ultimate złożona z kilku graczy z zagranicy i poznaniaków. Niemal od razu jadą na swój pierwszy turniej. – W następnych latach dochodzili do nich kolejni gracze, aż w końcu powstaje Uwaga Pies. Jej nazwa pochodzi od okrzyków wznoszonych na Cytadeli, kiedy na boisko wbiegały psy i próbowały zabierać dyski albo pachołki wyznaczające boisko – opoiwada Patryk Tomiak.

Często drużyny Ultimate Frisbee powstają przez przypadek. Tak było z Grandmaster Flash z Warszawy. W 2006 r. grupa znajomych z jednej klasy z liceum jedzie na wieś uczyć się do matury z chemii. - W przerwach pomiędzy rozwiązywaniem zadań rzucaliśmy dyskiem, który przed wyjazdem dostałem od mamy na imieniny. Bardzo nam się to spodobało i postanowiliśmy się zainteresować frisbee. Chcieliśmy pojechać na turniej Freestyle Frisbee do Włoch, ale wydało nam się to mało realne. Dlatego nie znając dobrze zasad, trafiliśmy do Wrocławia na zawody Ultimate – wspomina kapitan drużyny Stanisław Bogusławski.

Myśl szkoleniowa z USA

Grandmaster Flash jest obecnie jedną z najlepszych drużyn w Europie. Od kilku lat regularnie zdobywa mistrzostwa Polski, a w 2015 r. zespół wygrał Mistrzostwa Europy w dywizji mieszanej. W Ultimate są trzy dywizje: męska, żeńska i właśnie mieszana.

Jednak nie od zawsze tak było. – Dopiero pojawienie się w 2008 r. na treningach chłopaka z USA wprowadziło drużynę na wyższy poziom. Zaczęliśmy zwracać większą uwagę na taktykę – mówi Stanisław Bogusławski z drużyny Grandmaster Flash.

Żeby przejść od rzucania dyskiem na plaży albo w parku do mistrzostw Europy trzeba poświecić trochę czasu. W tym roku gracze Grandmaster Flash starają się trenować dwa razy w tygodniu. Zaczynają od rzutów dyskiem i rozgrzewki, aby później ćwiczyć konkretne założenia taktyczne i zgrywać się. – Dużo zawodników trenuje też indywidualnie. Są to ćwiczenia na siłowni i treningi biegowe. Do tego każdy powinien raz w tygodniu ćwiczyć indywidualnie rzuty dyskiem – mówi Łukasz Adamski z Grandmaster Flash.

Źródło: East News

Stopniowo podejście do Ultimate coraz bardziej się profesjonalizuje. Najbardziej widać to w USA, gdzie powstały zawodowe ligi Ultimate, a sport jest mocno promowany w internecie. Jeszcze przez długie lata Europejczycy nie dogonią poziomem sportowym Amerykanów. Tym bardziej Polacy, którzy doganiają dopiero resztę Europy.

- Biorąc pod uwagę to, że pierwsza drużyna Ultimate w Polsce powstała w 2004 r. to bardzo szybko doganiamy Europę. W Polsce gra się głównie w mieszanych składach (dywizja mixed) i tutaj już odnosimy sukcesy. Również w kategorii żeńskiej dobijamy do średniej europejskiej – mówi kapitan Grandmaster Flash Stanisław Bogusławski.

Reprezentacja Polski w Ultimate w pierwszej połowie czerwca grała w finale Windmill Windup, czyli w największym turnieju Ultimate w Europie. W lipcu znowu jedzie na turniej. Tym razem do Wrocławia na World Games, gdzie zagra 5 najlepszych reprezentacji narodowych na świecie i Polska.

Są zasady, ale nie ma sędziów

Jednak nadal bardzo ważny jest aspekt towarzyski. Ciągle można pojechać na turniej bez żadnego doświadczenia i po prostu w aktywny sposób spędzić weekend. Specyfiką większości z nich jest brak sędziów. Jedynie kilka lat temu sędziowie pojawili się w ligach zawodowych w USA.

Brak sędziów nie oznacza, że nie ma zasad. Te zostały spisane w 1973 r. – Zdarzają się spory pomiędzy zawodnikami, ale dotyczą one kwestii interpretacji przepisów, czy był faul czy nie. Wtedy gracze mają 30 sekund na dojście do porozumienia. Jeśli się nie uda to do akcji wkraczają kapitanowie. Oni też maja 30 sekund. W ostateczności akcja może zostać cofnięta – tłumaczy Łukasz Adamski z drużyny Grandmaster Flash.

Właśnie od momentu spisania zasad w latach 70. XX w. powstają narodowe federacje zrzeszające graczy Ultimate. W 1983 r. odbywają się pierwsze mistrzostwa świata, w których w różnych dywizjach wygrywają albo Amerykanie, albo Szwedzi.

Aspiracje olimpijskie

Apetyty w środowisku graczy są zdecydowanie większe. Dla wielu marzeniem jest występ na wielkim turnieju i zmierzenie się z zawodnikami z całego świata. Może nawet na Igrzyskach Olimpijskich. Na razie jest to niemożliwe, bo nie jest to sport olimpijski, ale to się może zmienić. Dwa lata temu Międzynarodowy Komitet Olimpijski oficjalnie uznał Ultimate za sport.

- Może za jakiś czas zobaczymy ten sport na igrzyskach. Jest niesamowicie widowiskowy i na odpowiednim poziomie może dostarczyć fenomenalnych wrażeń oraz emocji dla widzów. Na razie wiele osób na świece kojarzy tylko frisbee, ale nie zna samego sportu, jakim jest Ultimate. Uznanie go sportem olimpijskim pomogłoby w rozpoznawalności. Gdy mówię, że gramy w Ultimate, czyli rzucamy dyskiem, to najczęściej słyszę komentarze w stylu: "to takie rzucanie na plaży?" albo "w to się gra z psami?" – mówi Patryk Tomiak z drużyny Uwaga Pies.

W zeszłym roku Międzynarodowy Komitet Olimpijski rozpatrywał, jaki sport dopisać do olimpijskiej listy, ale wtedy nawet nie brano pod uwagę Ultimate. Następna taka szansa będzie po igrzyskach w Tokio.

- Akurat ja jestem przeciwny tym olimpijskim aspiracjom. Przynajmniej w Europie, Ultimate jest całkowicie amatorskie. Żeby zagrać w turnieju najpierw trzeba go sobie zorganizować. To jest bardzo wartościowe w dzisiejszym świecie, że ludzie robią coś bez motywacji finansowej. Na turniejach nie ma nagród, nie zarabia się na tym pieniędzy, a nawet trzeba do tego dokładać. Przez pojawienie się Ultimate na olimpiadzie może ono zatracić tego ducha. Choć wiem, że wśród graczy są bardzo różne opinie na ten temat – mówi kapitan Grandmaster Flash Stanisław Bogusławski.

W tej sprawie optymistą jest jego kolega z drużyny. – Ultimate byłoby powiewem świeżości, jeśli zostałoby zaakceptowane w obecnej formie. Pokazałoby prawdziwą ideę spotu, szacunku do przeciwnika i tego, że nie trzeba mieć sędziów, aby pilnowali rywalizacji zgodnej z zasadami – podkreśla Łukasz Adamski.