Natalia Kołodziej, Archiwum prywatne
Kiedy Hania zwróciła uwagę na wyróżniającego się złoto-rudą czupryną triathlonistę, dyscyplina która jest kombinacją pływania, kolarstwa i biegania dopiero zaczynała podbijać Polskę. Zanim rozpoczął się etap szybkiego rozwoju, profesjonalizacji, neoprenowych kombinezonów do pływania i elektrycznych przerzutek, pierwsze zawody bardziej przypominały wielką improwizacją i walkę szaleńców szukających wyzwań niż zorganizowaną rywalizację sportową.
W 1984 roku w podpoznańskim Kiekrzu w pierwszych polskich zawodach w triathlonie na starcie stanęło 137 pasjonatów zaciekawionych nową dyscypliną wymyśloną w Stanach Zjednoczonych. Organizacja zawodów w niczym nie przypominała obecnych, dopracowanych w najdrobniejszych szczegółach startów.
Trasę rowerową wytyczono przez remontowaną drogę, pokrytą świeżym asfaltem. Koła grzęzły w rozgrzanej mazi, więc zawodnicy biegli poboczem z rowerami na plecach. O chipach wtedy jeszcze nikt nie słyszał, nie wiadomo było, ile pętli przebiegli zawodnicy. Trasa była słabo oznakowana, a punkty żywieniowe pojawiały się w zależności od życzliwości mieszkańców lokalnych miejscowości, w których odbywały się zawody.
Polska uczyła się triathlonu. Stopniowo, zawodnicy zamiast wysmarowani wazeliną, do wody zaczęli wskakiwać w piankach, zwykłe szosowe rowery zastąpiły „czasówki”, a liczba triathlonistów i zawodów rosła lawinowo z roku na rok. Kiedyś wystarczyło zapisać się w dniu startu, ponieważ o wprowadzeniu limitu uczestników nikt nawet nie pomyślał. Dziś zapisy na zawody zaczynają się z rocznym wyprzedzeniem.
- Pamiętam, jak na samym początku mojej przygody z triathlonem w zawodach startowało 20-30 osób. Teraz w Polsce na starcie potrafi pojawić się ponad tysiąc zawodników – mówi Mateusz Kaźmierczak.
Życie studenckie z triathlonem
Właśnie podczas takich lokalnych zawodów 12 lat temu Mateusz spotkał Hanię, a raczej to ona go spotkała. Jak sama przyznaje, rudo-złote włosy Mateusza od razu zwróciły jej uwagę i do dzisiaj ma do nich słabość.
Oboje przygodę z triathlonem zaczęli podobnie. Od pływania. – Pływać zacząłem, bo chciałem zgubić trochę kilogramów. Byłem dosyć grubym dzieckiem, więc postanowiłem coś z tym zrobić. Później przesiadłem się na rower i wkręciłem w kolarstwo górskie. Mój nauczyciel wychowania fizycznego był jednocześnie trenerem triathlonu, więc zapisałem się do sekcji. W pierwszych zawodach wystartowałem w 2004 roku, szybko udało się kilka wygrać i od tego się zaczęło - mówi Mateusz.
Hania: - U mnie również najpierw było pływanie, ale po pewnym czasie przestało mi wystarczać. Ponieważ niezła byłam również w bieganiu, mój pierwszy trener biegowy z Leszna zapytał, czy nie chciałabym spróbować sił w triathlonie. To był strzał w „10”.
Wspólna pasja i to magiczne „coś” sprawiły, że Hania i Mateusz zaczęli planować wspólną przyszłość. W czasach licealnych był to bardziej związek na odległość, Hania mieszkała w Lesznie, Mateusz w Kaliszu. Na dłużej widywali się głównie podczas obozów sportowych. Szybko zdecydowali, że po maturze wspólnie rozpoczną studia w Warszawie na Akademii Wychowania Fizycznego. Decyzję ułatwił fakt, że w stolicy mieszkał trener triathlonowej kadry narodowej. Oboje po raz pierwszy zmienili klubowe barwy i szkoleniowca. Dla Mateusza przeprowadzka oznaczała całkowite poświęcenie się triathlonowi, zajęcie się nim zawodowo. Hania dopiero przekonywała się do tego pomysłu.
Na AWF-ie trafili do jednej grupy na kierunku sport. Mieszkali w akademiku, co przy reżimie treningowym w konfrontacji z życiem studenckim nie było łatwe do pogodzenia. – Imprezy niosły się po akademiku każdej nocy.
Dodatkowo mieliśmy pokój obok kuchni, więc kiedy o 5 rano wstawaliśmy na basen, to w kuchni jeszcze trwała impreza. Momentami było ciężko, kiedy miało ochotę się wyjść, gdzieś wieczorem ze znajomymi, ale staraliśmy się znaleźć kompromis. Kiedy był czas treningów i zawodów to trzeba było się temu podporządkować.
Na szczęście wszyscy byli bardzo w porządku, rozumieli naszą pasję do triathlonu. Tworzyliśmy zgraną grupę na studiach i pomagaliśmy sobie. Kiedy na przykład nie mogliśmy być na zajęciach, to nigdy nie było problemów z pożyczeniem notatek – wspomina Hania, która była jedną z najlepszych studentek na roku. Sukcesy w triathlonie oraz wysoka średnia sprawiły, że musiała wybierać pomiędzy stypendium sportowym, a naukowym. Po magisterce z wychowania fizycznego ukończyła też studia licencjackie z fizjoterapii.
Jak ogień i woda
Po dwóch latach w akademiku postanowili wynająć mieszkanie. Triathlon odgrywał istotną rolę w ich życiu. Wraz z kolejnymi sportowymi sukcesami coraz ważniejszą. Hania regularnie poprawiała wyniki na zawodach Pucharu Europy, była mistrzynią Polski w aquathlonie (odmiana triathlonu bez kolarstwa), była trzecia na mistrzostwach Polski w super sprincie (jeden z najkrótszych dystansów triathlonowych). Z kolei Mateusz sięgnął po mistrzostwo Polski elity na dystansie sprinterskim i był najwyżej sklasyfikowanym Polakiem w eliminacjach do igrzysk w Rio de Janeiro. Wtedy jednak poważna kontuzja stopy na zawodach w RPA, nie pozwoliła mu ukończyć procedury kwalifikacyjnej.
- Uraz stopy ciągnął się za mną od kilku miesięcy. Walka o igrzyska trochę przysłoniła mi obraz tego na ile poważna jest to kontuzja. To były trudne chwile, bo igrzyska miałem już na wyciągnięcie ręki. Wierzę jednak, że wszystko dzieję się z jakiejś przyczyny. Teraz bardziej słucham swojego ciała, w czym bardzo pomaga mi Hania. Potrafi mnie przystopować w odpowiednim momencie. Jesteśmy trochę, jak ogień i woda. Uzupełniamy się – mówi Mateusz.
Hania: - Mateusz dopiero, jak nie może stanąć na stopie to mówi sobie, „ok, może skończę na dzisiaj”. Wtedy ja potrafię wylać mu kubeł zimnej wody na głowę i powiedzieć, żeby odpoczął trzy dni, zamiast złapać kontuzję na trzy tygodnie. Dzięki triathlonowi lepiej się poznaliśmy, nie tylko sportowo, ale również jako para.
W 2014 roku Mateusz oświadczył się Hani. Każdy mężczyzna, który kiedyś prosił swoją wybrankę o rękę, wie że to jedna z najbardziej stresujących sytuacji w życiu. Bez względu na to, na ile jest się pewnym odpowiedzi. Tak było też w przypadku Kazików, bo tak znajomi mówią o Mateuszu i Hani.
- Nasz związek z pewnością nie jest typowy. Często na randki umawialiśmy się na 20 km rozbiegania. Wiedziałem, że to jest to i chcę, żebyśmy byli razem do końca naszych dni. Oświadczyłem się na wakacjach na Fuerteventurze. Przez tydzień chodziłem z pierścionkiem w kieszeni, bo nie mogłem się zdecydować, czy wybrać zachód słońca, czy może wschód. Kiedy już chciałem uklęknąć to akurat szedł jakiś turysta. Kombinowałem, czy nagrać oświadczyny, a w rezultacie wyszło spontanicznie. Hania się popłakała i przytuliła mnie. Zapytałem, czy to oznacza, że się zgadza. Odpowiedziała „tak” – wspomina Mateusz.
Triathlon to sztuka kompromisu
Zawodowstwo w triathlonie olimpijskim jest zajęciem na pełen etat. Szczegółowo rozpisany plan treningowy na cały sezon, kalendarz startów, dieta i częste wyjazdy na zawody oraz zgrupowania. Trening musi być dostosowany do zawodnika, bo triathlon to sztuka kompromisu. Składa się z dyscyplin, które są pod względem biomechaniki ruchu bardzo różne.
- Jak potrenujesz mocniej rower to pogarsza się pływanie, przynajmniej w moim przypadku. Z kolei trening biegowy utrudnia mi pływanie. Kluczem jest odpowiedni plan treningowy, aby w każdej z tych dyscyplin iść do przodu – podkreśla Mateusz.
Hania: - Często trenuje się na „zakładkę”. Najbardziej popularną jest łączenie treningów rowerowego z biegowym. Trzeba w tym wszystkim znaleźć złoty środek, ponieważ podczas jazdy na rowerze mięśnie nóg pracują w zupełnie innej pozycji niż podczas biegu. To bardzo utrudnia płynną zmianę, a na tym polega przecież triathlon. Te dyscypliny ze sobą nie współgrają, dlatego tak ważny jest odpowiedni trening, aby cały czas robić postępy.
Profesjonalny triathlonista w ciągu roku przebiega ok. 3,5 tys. kilometrów. To tyle, co podróż z Warszawy do Barcelony i z powrotem. Rocznie na rowerze przejeżdża jeszcze więcej, bo około 12 tys. kilometrów i przepływa blisko 1,2 tys. kilometrów.
Żeby wytrzymać taki kilometraż trzeba mieć nadludzką wydolność. Niezbędne są zgrupowania w ciepłych krajach, nasz klimat niestety nie ułatwia triathlonistom przygotowań do sezonu. Hiszpania, Portugalia, czy Australia to doskonałe miejsca do uprawiania triathlonu. W 2015 roku właśnie w Australii trenował Mateusz, ale sytuacja, którą najlepiej zapamiętał ze zgrupowania nie była związana z triathlonem.
- Mieszkaliśmy na osiedlu z zewnętrznym basenem dla dzieci. Rano poszedłem wyrzucić śmieci. W basenie bawiły się dwie dziewczynki w wieku ok. 3 i 5 lat, a ich rodzice, którzy właśnie się wprowadzili rozpakowywali rzeczy w pokoju. Nagle usłyszałem krzyk jednej z dziewczynek. Spojrzałem w kierunku basenu, jej mniejsza siostra bez ruchu leżała twarzą do wody – mówi Mateusz.
Zareagował błyskawicznie. Rzucił śmieci, przeskoczył przez płot, wyciągnął dziewczynkę z basenu i zaczął reanimację. - Była cała sina i nie oddychała. Na szczęście po niecałej minucie, chociaż wtedy wydawało mi się, że trwa to wieczność, dziewczynka odkrztusiła wodę i odzyskała przytomność.
Kiedy po kilkunastu minutach przyjechała karetka, lekarze powiedzieli, że gdyby dziewczynka jeszcze pół minuty była w wodzie, to nie udałoby się jej uratować. – Dwa dni później poszedłem do mieszkania tej rodziny z kwiatami i misiem, upewnić się, że mała dobrze się czuje – opowiada Mateusz.
Cel – igrzyska olimpijskie w Tokio
Hania i Mateusz mają po 27 lat i wchodzą w najlepszy wiek dla triathlonistów. Doświadczenie z poprzednich lat ma zaowocować realizacją wyjątkowego celu, jaki przed sobą postawili. Awans na igrzyska olimpijskie w Tokio w 2020 roku. Właśnie dlatego postanowili stworzyć projekt o nazwie „Sportowe Love”, który ma ich zaprowadzić do igrzysk w Japonii oraz pokazać, że da się jednocześnie dzielić pasję, trenować i żyć razem.
- Byliśmy ciekawi, czy to w ogóle zaskoczy i będzie odzew. Okazuje się, że zainteresowanie jest, świadczy o tym chociażby fakt, że teraz rozmawiamy. Sportowe Love to nasza marka, którą staramy się budować. Chcielibyśmy w niedalekiej przyszłości rozpocząć też prowadzenie bloga – zdradza Hania. Razem z Mateuszem od marca będą również pisać artykuły dla internetowej wersji branżowego magazynu „Bieganie”.
Żeby zrealizować swoje marzenie postawili wszystko na jedną kartę. Od ubiegłego roku są zawodnikami GVT BMC Triathlon Team, z którym od połowy stycznia przygotowywali się do sezonu w Hiszpanii. To kolejny krok w kierunku jak największej profesjonalizacji. Klub zapewnia im opiekę trenerską, zgrupowania i najlepszy sprzęt do uprawiania triathlonu. Hania i Mateusz są również częścią kadry narodowej, z którą też będą trenować. To powinno ułatwić procedurę kwalifikacji, ale zapewnienie sobie przepustek do Tokio będzie szalenie ciężką przeprawą.
Triathlon na igrzyskach obecny jest od 2000 roku, a procedura kwalifikacji jest wyjątkowo skomplikowana. Nie wystarczy osiągnąć minimum olimpijskiego na pojedynczych zawodach. Proces kwalifikacji będzie trwał aż dwa lata (od 11 maja 2018 do 31 marca 2020). Miejsc na igrzyska dla triathlonistów z całego świata jest po 55 dla mężczyzn i kobiet. Sytuację dodatkowo komplikuje wprowadzenie od igrzysk w Tokio sztafet jako kolejnej konkurencji olimpijskiej w triathlonie. Po odjęciu miejsc dla sztafet oraz gwarantowanych przepustek dla mistrzów kontynentów, zawodnicy będą walczyć o 28 wolnych miejsc. O tym, kto pojedzie na igrzyska zadecyduje kolejność w rankingu ITU (Międzynarodowa Unia Triathlonu) wyznaczana na podstawie wyników z wyodrębnionych zawodów. O tym, jak będą wyglądać ostateczne kryteria kwalifikacyjne do igrzysk i które zawody będą punktowane ITU zdecyduje do końca lutego. Jednak już teraz wiemy, że każdy kraj będzie mógł wystawić maksymalnie trzech zawodników i trzy zawodniczki.
Hania i Mateusz rozpoczęli walkę, aby dwie z nominacji olimpijskich przypadły właśnie im. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem to już za niewiele ponad dwa lata zostaną pierwszym triathlonowym małżeństwem na igrzyskach w historii tej dyscypliny.