Natura na Islandii nie jest łaskawa, Archiwum prywatne Bereniki i Piotra
Ewa Koszowska, Wirtualna Polska: Islandia - obiekt wielu podróżniczych westchnień. Jak zaczęła się wasza przygoda z tą niesamowitą krainą ognia i lodu?
Berenika Lenard: Nasza wspólna przygoda zaczęła się półtora roku temu, kiedy Piotr przeprowadził się z Norwegii na Islandię. Mieszkał tam trzy lata, więc islandzka rzeczywistość nie stanowiła większego wyzwania.
Piotr Mikołajczak: Berenika wyemigrowała w 2013 roku, rozpoczynając swoje życie na Islandii od pracy na wyspie Heimaey, w archipelagu Vestmannaeyjar. Później przeprowadziła się na półwysep Snæfellsnes, gdzie do niej dołączyłem. Obecnie mieszkamy w Reykjaviku co, biorąc pod uwagę wcześniejsze doświadczenia islandzkiej prowincji, jest wielkim ułatwieniem.
Polacy są najliczniejszą mniejszością narodową na wyspie. Czym się tam zajmują?
Berenika: Tutejsza emigracja nie różni się chyba jakoś wyjątkowo od tej w innych krajach. Choć po doświadczeniach Piotra w Norwegii widać niewielkie różnice - prawdopodobnie ze względu na kameralność wyspy. Polacy zajmują się wszystkim - od branży turystycznej, która niezmiennie potrzebuje rąk do pracy, przez przetwórstwo rybne, na którym ten kraj został zbudowany do pracy w domach opieki, szpitalach, szkołach.
Piotr: Mamy Polaków tworzących od kilku lat media, jak na przykład Marta Magdalena Niebieszczańska z portalu icelandnews.is. Mamy artystów, sportowców, muzyków, pisarzy, osoby zarządzające w dużych firmach, ludzi z niezwykłymi pasjami. Wydaje nam się, że z odpowiednim podejściem do Islandii, każdy jest w stanie odnaleźć tutaj siebie i (być może - wreszcie) realizować to, w czym czuje się dobrze, a na co w Polsce nie mógłby sobie pozwolić.
Jakie zdanie mają o nas Islandczycy?
Berenika: Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że Islandia to nie idylliczne miejsce, w którym każdy jest poprawny politycznie, gdzie nie występują uprzedzenia, rasizm, ksenofobia. To kraj jak każdy inny, choć nieco mniejszy, a co za tym idzie - również to “gorsze” podejście jest wyczuwalne w sposób kameralny.
Piotr: Mamy to szczęście, że zdecydowana większość spotkanych przez nas Islandczyków i tych, z którymi się przyjaźnimy, to ludzie niezwykle otwarci, którzy zdają sobie sprawę z tego, że ich kraj, - mała Islandia - potrzebuje ludzi z zewnątrz, aby mógł się rozwijać. Zwłaszcza przy obecnej sytuacji w turystyce.
Berenika: Generalizowanie w kwestii podejścia Islandczyków do Polaków byłoby krzywdzące, niemniej do tej pory usłyszeliśmy kilka powtarzających się opinii: jesteśmy cichym i spokojnym narodem, o którym rzadko mówi się w islandzkich mediach; "przejęliśmy" branżę hotelową, usługową oraz przetwórstwo rybne (w większości wypadków), mówiąc jedynie po polsku; Polska to taki kraj, który bezpodstawnie jest co jakiś czas atakowany przez sąsiadów. Przykłady można mnożyć, a próba uogólnienia mogłaby się skończyć wnioskiem, że opinia Polaków na Islandii nie jest wcale taka zła, jak czasami się ją określa.
W 2007 roku Islandia znajdowała się na pierwszym miejscu najwygodniejszych miejsc do życia na Ziemi w Indeksie Rozwoju Społecznego. Rok później liczący zaledwie 320 tys. mieszkańców kraj pogrążył się w jednym z największych kryzysów gospodarczych w swojej historii. Jak wyglądało wtedy życie zwykłych ludzi?
Berenika: Kiedy wybuchł kryzys, nie było nas jeszcze na wyspie. Z rozmów z ludźmi, którzy mają to doświadczenie za sobą wynika, że mieszkańcy bardzo mocno przeżyli nie tylko kryzys, ale i utratę zaufania do rządzących. Jedna z bohaterek naszej książki opowiadała o tym, jak ludzie masowo wykupywali produkty pierwszej potrzeby w sklepach, robiąc na wszelki wypadek zapasy oraz jak ona i jej mąż bali się, że nie będą w stanie wylecieć z wyspy.
Gwałtowny wzrost aktywności przemysłu wywołał także turystyczny boom. Jak Islandczycy radzą sobie z coraz większą liczbą turystów?
Berenika: Boom turystyczny wywołał również fakt kryzysu i obniżenia wartości korony - nagle Islandia stała się dostępna dla ludzi, którzy jeszcze nie tak dawno mogli o niej jedynie pomarzyć. Dodatkowo Islandczycy wymyślili sposób promocji własnego kraju, który sprawdził się nie tylko po kryzysie, ale również po wybuchu wulkanu Eyjafjallajökull w 2010 roku. Wyprodukowano kampanię "Inspired by Iceland", w trakcie której Islandczycy z różnych części kraju, różnych profesji i zainteresowań, zapraszali ludzi z całego świata do swoich domów.
W akcję włączył się również prezydent Islandii, Ólafur Ragnar Grímsson, który ustanowił "godzinę dla Islandii", wstrzymując życie wyspy na 60 minut, prosząc Islandczyków o podzielenie się swoimi dobrymi historiami z wyspy. Wydaje nam się, że ta kampania, która zresztą jest do dzisiaj kontynuowana (np. "Iceland Academy", w którym Islandczycy pokazują jak zachowywać się na wyspie czy "Ask Gudmundur" - żywa wyszukiwarka wiadomości o Islandii), ciągle mocno wpływa na odbiór Islandii na świecie.
Piotr: Boom turystyczny ma ogromny wpływ na Islandię, jej mieszkańców oraz środowisko naturalne. Wyspa ciągle nie ma wystarczającego zaplecza do przyjęcia kilkuset tysięcy turystów rocznie, widać to zwłaszcza poza Reykjavikiem. Wygórowane ceny nie spadają, a rosną. Rozważania rządu o wprowadzeniu limitu dla przyjeżdżających turystów nabierają coraz większego sensu. Islandczycy stanęli przed murem, po przekroczeniu którego ciężko będzie o powrót. Zwłaszcza w kwestii przyrody, która jest bardzo mocno eksploatowana.
Ponad 600 rozsypujacych się domostw, upadłych fabryk, zrujnowanych farm. Skąd na wyspie znalazło się tyle opuszczonych budynków?
Piotr: Na ten fakt mogły wpłynąć głównie dwie rzeczy - sytuacja, podobna na całym świecie, kiedy ludzie wyjeżdżają do miast, szukając lepszego życia z jakąkolwiek perspektywą oraz - co też nie jest czymś wyjątkowym - ekonomia.
Berenika: Tak jak w przypadku opuszczonych przetwórni śledzi w Djúpavíku czy Eyri, w regionie Strandir na Fiordach Zachodnich - kiedy skończyły się dotychczas nieprzebrane ławice, ludzie musieli wyjechać. Czasami powodem była również śmierć członka rodziny oraz brak zainteresowania ze strony krewnych lub - z zupełnie innej strony - zbyt wielu właścicieli nieruchomości, aby ktokolwiek wziął za budynek odpowiedzialność. Ale jednym z głównych powodów jest przede wszystkim centralizacja życia wokół Reykjaviku.
Postanowiliście wybrać i opisać dwadzieścia jeden takich miejsc. Ale ciężko się było zdecydować, które z nich są najciekawsze...
Berenika: Po dotarciu do przetwórni śledzi w Djúpavíku, w czerwcu 2016 roku, byliśmy pewni, że książka w znacznym stopniu musi się opierać na historii tego miejsca, tych ludzi i ich walki o to, aby Reykjavik nie zapomniał o praktycznie wyludnionym regionie Strandir. Reszta historii jest wynikiem spotkania odpowiednich ludzi, zwłaszcza Tollego i Heleny, którzy od pierwszej rozmowy stanowią ważną część naszego życia.
Co się stało ze śledziami z opuszczonej przetwórni Djúpavík? Fiord był podobno czarny od ryb.
Berenika: Od zamknięcia przetwórni minęło kilkadziesiąt lat. Podejrzewamy, że niedługo po "zniknięciu" śledzi całe zapasy zostały sprzedane. Jeszcze przez dwa, trzy lata po tym, kiedy wiadomo było, że czas dobrobytu się skończył, przyjeżdżali ludzie, którzy wierzyli, że coś się zmieni i znowu Djúpavík stanie się tym, co znali - miejscem przynoszącym pieniądze i stabilizację. Niestety, od tamtego czasu jedyne, czego jest tu pod dostatkiem, to wiatr, kruszejące ściany i spadające z wodospadu kamienie. A wizja czarnego od śledzi fiordu, powtarzana przez wszystkich, których o nie zapytaliśmy, jest już historią.
W Djúpavíku nadal mieszkają ludzie? Czym się zajmują i jak sobie radzą z surową pogodą zimą?
Piotr: Na stałe mieszka tam jedna rodzina, która trzydzieści lat temu kupiła zrujnowaną przetwórnię, dom dla kobiet, a z biegiem czasu kolejne budynki. Prowadzą niewielki hotel Djúpavík, który zeszłej jesieni stanowił centrum życia towarzyskiego i miejsce do spania dla ekipy realizującej film “Justice League”. Zima w Djúpavíku bywa bardzo surowa, drogi nieprzejezdne, zalegający śnieg przez (co się już zdarzało) praktycznie cały rok. Natomiast Eva i Ásbjörn, właściciele tego miejsca, to ludzie, którzy ujarzmili Djúpavík i kiedy tam się dociera od razu czuć, że są stąd i niestraszna im jakakolwiek pogoda.
Wśród emigrantów krążą historie, że człowiek żyjący z daleka od skupisk ludzkich może zostać znaleziony dopiero po kilku tygodniach. Sprawdzaliście to?
Berenika: Prawda jest o wiele mniej drastyczna, choć islandzka izolacja mocno działa na wyobraźnię. Zapytaliśmy o to jednego z pastorów mieszkających w Egilsstadir, który skierował naszą uwagę w innym kierunku. Otóż rzadko się zdarza, aby człowiek mieszkający z dala od - oględnie to ujmując - cywilizacji, został znaleziony po dłuższym czasie, bo nawet w najmniejszych społecznościach istnieje silna więź pomiędzy ludźmi. Jak nie pojawisz się w sklepie czy stacji benzynowej przez jakiś czas, ktoś na pewno sprawdzi, co się z tobą dzieje. To nie ma nic wspólnego z sympatią czy antypatią, to jest kwestia przetrwania.
Piotr: Pastor podkreślił również fakt, że w sytuacjach drastycznych - śmierci, samobójstwa, wypadku czy problemów finansowych, to on jest zazwyczaj osobą, która nie tylko udziela wsparcia, ale również przekazuje złe wiadomości.
Dlaczego na Islandii nie ma znaczenia, gdzie się pracuje i jakie ma wykształcenie?
Piotr: To nie jest do końca tak - w każdym kraju łatwiej jest komuś, kto ma kierunkowe wykształcenie i doświadczenie. Islandia nie jest absolutnie żadnym wyjątkiem. Nie zmienia to jednak faktu, że w tak małej społeczności, w kraju gdzie jest dużo pracy i możliwości, ceni się ludzi, którzy wykazują jakąkolwiek inicjatywę do pracy. Brzmi to może banalnie, ale w systemie wysokich świadczeń socjalnych, ma to swoje uzasadnienie.
Berenika: Dodatkowo Islandia pozwala osobom o określonych predyspozycjach w tym, aby mogli się sprawdzić, bez względu na to, czy aktualnie posiadają wymagany w innych krajach dokument potwierdzający umiejętności czy też nie. Jeżeli chcesz się uczyć - spróbuj. Jeżeli ciężko pracujesz i masz odpowiednie podejście do samej pracy - wiele cię nauczymy. Poza tym nie tylko Islandczycy, ale również Polacy tutaj mieszkający, bardzo często po pracy robią inne, kreatywne rzeczy. Bywa, że etat jest jedynie sposobem na przetrwanie i buforem bezpieczeństwa, a to co się dzieje po godzinach - sposobem i sensem życia.
Podobno ponad połowa Islandczyków wierzy w istnienie elfów?
Berenika: Trudno wyczuć tę statystykę rozmawiając z Islandczykami, gdzie za każdym razem ktoś podkreśla, że w żadne elfy nie wierzy, ale słyszał o kimś, kto z nimi rozmawia. Prawda jest taka, że elfie ślady są na wyspie bardzo widoczne i nawet przylatując na chwilę bez problemu uda nam się je odnaleźć - w ogrodach, przy domach, na kamieniach, ulicach.
Jak bawią się Islandczycy? Są imprezowi?
Berenika: Bardzo. I podobnie jak w Skandynawii, ze względu na wysokie ceny alkoholu, imprezy rozpoczynają się późno, po wcześniejszej "rozgrzewce" w domu.
*Wiemy, że kochają piłkę. Islandzka kadra na EURO 2016 łamała wszelkie zasady logiki. Jakim cudem małej Islandii udało się osiągnąć taki sukces? *
Piotr: Nie znamy się na piłce nożnej, ale wiemy, że na Heimaey - jedynej wyspie z archipelagu Vestmannaeyjar, mieszkają twardzi ludzie. Między innymi wzięty dentysta, a zarazem trener kadry narodowej oraz kucharz reprezentacji - Einar, z którym udało nam się porozmawiać, gdy pisaliśmy książkę.
Do czego trudno się przyzwyczaić na Islandii?
Berenika: W naszym przypadku emigracja przyszła bardzo naturalnie, w obu przypadkach - Norwegii i Islandii. Nie mieliśmy większych problemów z aklimatyzacją, odnalezieniem się czy znalezieniem pracy (i kilkoma jej zmianami). Natomiast zdajemy sobie sprawę, jak wiele trudności może przynieść wyprowadzka z kraju i zamieszkanie na wyspie. Są to nie tylko wyzwania związane z codziennością, językiem, różnicami kulturowymi, ambicjami, czy pogodą. To również kwestia szeregu blokad, jakie przywozimy ze sobą, oczekiwań i rozczarowań.
Nie wszystko na Islandii jest dobre, można powiedzieć, że to kraj daleki od ideału, w którym zdarzają się nieuczciwi pracodawcy wykorzystujący, w ich mniemaniu, "tanią siłę roboczą z Europy Wschodniej", brak akceptacji w stosunku do sąsiadów (miały miejsce incydenty, gdzie na elewacjach budynków pojawiały się napisy ostro sugerujące, że Polacy nie są tutaj mile widziani) czy stosunek płac do cen wynajmu mieszkań i ogólnie życia.
Piotr: Na Islandii żyje się dobrze, chociaż wymaga to wiele pracy, uporu i lżejszego podejścia do pojawiających się problemów. Prowincja różni się od Reykjaviku, co nie powinno dziwić, głównie w kwestii relacji między ludźmi. W mniejszych miejscowościach bywa łatwiej z sąsiadami, ale trudniej z codziennymi potrzebami, jak na przykład z dostępem do lekarza, limitowanym wyborem w sklepie (zazwyczaj jedynym z okolicy) czy pracą w określonych dziedzinach, poza które nie da się wyjść.
*Dlaczego jest tam tak drogo? *
Berenika: Można zrzucać odpowiedzialność za taki stan rzeczy na fakt, że na Islandię trzeba wszystko importować, ale czujemy, że odpowiedzi na to pytanie nie znają sami Islandczycy.
To teraz kilka wskazówek dla turystów. Ile średnio kosztuje hotel, jedzenie, przejazdy. I jak najtaniej zwiedzić wyspę?
Berenika: Islandii nie da się tanio zwiedzić chyba, że będziemy nieustannie korzystali z uprzejmości miejscowych, którzy nas podwiozą, nakarmią i przenocują. Ceny za łóżko w hostelu w Reykjaviku, w pokoju czteroosobowym mogą sięgać 200 zł. Poza stolicą bywa jeszcze drożej. Pokój w hotelu z własną łazienką to koszt około 740 zł za noc, chociaż ceny bywają znacznie wyższe.
*Piotr: *Prowincja, która rządzi się swoimi prawami i małą infrastrukturą noclegową często wykorzystuje pozycję monopolisty i ceny, w porównaniu do jakości, są mocno wygórowane. Wynajem małego, podstawowego samochodu, kiedy oddajemy go na drugi dzień to koszt w granicach 350zł, a z napędem 4x4 - 600zł. Transport publiczny jest mocno limitowany i stosunku do wynajmu samochodu często nieopłacalny. Jeżeli ktoś się wybiera na Islandię i potrzebuje informacji na temat turystyki, może się z nami skontaktować, zawsze coś doradzimy.
Zamierzacie wrócić do Polski czy zadomowiliście się tam na dobre?
Zostajemy. Przynajmniej na razie. Bardzo dużo dostaliśmy od tego kraju, który przyjął nas do siebie w ważnym okresie naszego życia. Jeżeli kiedykolwiek mielibyśmy wrócić do Polski, to byłby to nasz ulubiony Beskid Niski.
Berenika Lenard i Piotr Mikołajczak - dziennikarze i blogerzy. Przez trzy lata zamieszliwali Północ osobno. Ich wspólne rozmowy o Skandynawii zaowocowały grubą nicią porozumienia, dzieki czemu powstał blog IceStory i materiał na książkowy debiut. Książka "Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii" ukazała się nakładem wydawnictwa Otwarte.