Święta Góra Grabarka, Mariusz Kalinowski, Archiwum prywatne
Sygnał nawigacji urwał się gdzieś w lesie, jedziemy jak wskazują tabliczki, których wcale zresztą zbyt wiele po drodze nie ma. Gdy po prawej stronie ukazują się zabudowania, zatrzymujemy samochód. Pójdziemy się zorientować, czy w ogóle dobrze jedziemy – bo jak na najważniejsze sanktuarium drugiej najliczniejszej w Polsce grupy religijnej, dziwnie mało tych oznaczeń.
Jednak nie ma po co dalej jechać. To tu. Choć oglądałam wcześniej zdjęcia klasztoru, trudno mi w pierwszej chwili uwierzyć, że to w tych małych, niepozornych cerkwiach bije serce polskiego prawosławia. Zdziwi się zwłaszcza ten, kto wcześniej widział monumentalny monaster w Supraślu pod Białymstokiem. Tam mury obronne i strzeliste wieże, tu – zaledwie pięć niedużych budynków: główna cerkiew pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego, cerkiew pw. Ikony Matki Boskiej Wspomożycielki i Opiekunki wraz z częścią mieszkalną, stróżówka (obecnie Młodzieżowy Dom Pielgrzyma) oraz plebania i nowy budynek klasztorny. Tuż za cerkwią znajduje się żeński klasztor św. Marty i Marii. - jedyny w Polsce żeński monaster.
Tajemniczy sen starca
O przeszłości Grabarki nie wiemy wiele. W staroruskich kronikach jest mowa o istniejącym na tych ziemiach kulcie ikony Spasa-Izbawnika (Chrystusa Zbawiciela), co miało mieć miejsce w późnym średniowieczu, ale nie ma pewności, czy aby na pewno ikona była na Grabarce, czy raczej w cerkwi w nieodległym Mielniku. To jednak nie wyjaśnia powodów, dla których właśnie to oddalone od siedlisk ludzkich miejsce wybrali sobie wierni.
Musimy się cofnąć do 1710 r., gdy epidemia cholery zbierała straszliwe żniwo wśród mieszkańców okolicznych miasteczek i wsi. Gdy wydawało się, że nie ma ratunku, pewien starzec miał sen, w którym tajemniczy głos powiedział mu, że uratują się ci, którzy wezmą niewielkie krzyże i udadzą się na uroczysko Suminszczyzna. I stał się cud – ci, którzy tu dotarli, uchronili się przed straszliwą chorobą.
W kronice siemiatyckiej parafii zachowały się zapisy, że po wypiciu wody i obmyciu się w cudownym źródełku, zdrowie odzyskało tu około 10 tysięcy osób. Samo źródełko bije do dziś. W 1910 r., dla uczczenia dwusetnej rocznicy cudu, zbudowano nad nim okrągłe zadaszenie. Nie zachowało się; zobaczymy kapliczkę z 2001 r.
W podziękowaniu za cud wierni wybudowali pierwszą drewnianą kapliczkę. Nie wiemy, jak wyglądała, zresztą w 1789 r. zastąpiła ją znacznie większa cerkiew Przemienienia. W kronikach zachowały się szczątkowe informacje o jej wystroju – na pewno było skromnie, żeby nie rzec, biednie. Z zapisu z 1866 r. dowiadujemy się, że budynek kryty był słomą, nie było dachu. Wyremontowana została pod koniec XIX wieku; był ku temu najwyższy czas. Dach pokryto gontem, odnowiono znajdującą się za ołtarzem ikonę.
Cerkiew przetrwała obie wojny. W latach 60. XX wieku przeprowadzono w niej prace ikonograficzne, nieustannie upiększano. Cerkiew żyła rytmem wyznaczanym przez kalendarz liturgiczny – i tak aż do tragicznej nocy z 12 na 13 lipca 1990 r., gdy drewniany budynek spłonął doszczętnie - ocalały jedynie środkowa część Ewangelii i dwie ikony, które wisiały na zewnątrz cerkwi oraz ewangeliarz. Wiadomo, że było to podpalenie, ale sprawców nie ustalono. Zaraz po pożarze przystąpiono do odbudowy cerkwi w poprzednim kształcie.
Każdy przychodzi tu z własną intencją
Ale tym, co po wizycie w Grabarce najdłużej pozostaje w pamięci, są krzyże – setki, jak nie tysiące krzyży. Pierwsze przynieśli ze sobą uciekający przed epidemią cholery mieszkańcy pobliskich wsi jeszcze w XVIII wieku, a w kolejnych latach pielgrzymi przynosili swoje krzyże z prośbami o wstawiennictwo, pomoc, uzdrowienie. Każdy krzyż to jakaś ludzka historia i towarzyszące jej troski, radości, smutki, a niekiedy – podziękowanie za otrzymane łaski i nadzieję na lepszą przyszłość. Trochę szkoda, że nam, oglądającym ten niesamowity zbiór najróżniejszych krzyży – małych, dużych, drewnianych, kolorowych, ciemnych, starych i zupełnie nowych, nie dane jest poznać opowieści, które za nimi stoją. Można tylko chodzić wśród nich jak po magicznym lesie. Nie ma w tym słowa przesady. Góra Grabarka jest magiczna w taki bezpretensjonalny sposób – w otoczeniu drzew, z dala od ludzkich osiedli. Bez rzucającej się w oczy otoczki handlowo-marketingowej, przaśności i przesady w jakimkolwiek kierunku.
Ceremonia rozpoczyna się w noc poprzedzającą święto ustanowione dla upamiętnienia objawienia się Jezusa w towarzystwie Mojżesza i Eliasza na górze Tabor. 18 sierpnia pielgrzymi docierają do klasztoru na Górze Grabarce (piesza pielgrzymka z Białegostoku wyrusza 14 sierpnia. Pątnicy mają do przejścia ok. 130 kilometrów).
Po przybyciu na miejsce, pielgrzymi wkopują w ziemię przyniesione z sobą krzyże, które wcześniej przystroili kwiatami i wstążeczkami oraz obmywają nogi w strumieniu płynącym u podnóża Świętej Góry. Wieczorem rozpoczyna się nabożeństwo połączone z czuwaniem, a o północy odbywa się modlitwa za zmarłych. Rano odprawiana jest liturgia, w trakcie której wierni składają ofiary w postaci płodów ogrodów i kłosów zbóż.
Święto Przemienienia Pańskiego to święto, które skupia jednocześnie najwięcej polskich wyznawców prawosławia. A ilu ich dokładnie mieszka w naszym kraju? Odpowiedź na to pytanie nastręcza pewnych trudności. Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny liczbę wiernych szacuje na ok. 500-550 tysięcy. Tymczasem w 2013 r. Główny Urząd Statystyczny opublikował dane dotyczące poszczególnych wyznań (to ważne badanie, gdyż po raz ostatni takiego zestawienia dokonano jeszcze przed wojną, w 1931 roku!).
Przynależność do Kościoła prawosławnego zadeklarowało zaledwie 156 tys. ludzi. To duży rozdźwięk, ale nie ma powodu, by w tym miejscu roztrząsać jego przyczyny. Faktami niepodlegającymi dyskusji jest to, że prawosławni stanowią drugą - po Kościele rzymskokatolickim - wspólnotę religijną, a największym skupiskiem ludności prawosławnej jest Podlasie.
Ziemie polskie: od współistnienia do wrogości
Może zabrzmi to jak powtórka z lekcji historii, ale skąd właściwie się Kościół prawosławny wziął? Cofnijmy się do XI w., gdy miała miejsce schizma wschodnia, czyli podział Kościoła na dwa główne ośrodki – rzymski z władzą papieża i prawosławny właśnie, pod zwierzchnictwem patriarchy Konstantynopola. Korzenie rozdziału sięgają jeszcze dalej, bo nawet IV wieku i źródło mają w spekulacjach teologicznych i odmiennym spojrzeniu na kwestie wiary i dogmaty. Przez wieki spór ten miał charakter bardziej naukowy, ale kiedy w 1054 r. Rzym i Konstantynopol rzuciły na siebie klątwy, ich drogi już na zawsze miały biec oddzielnie. Spór o naturę wiary stał się zarzewiem wielowiekowego sporu politycznego.
Wróćmy jednak na do Polski. Wielkie Księstwo Litewskie pozostawało pod wpływem tradycji zachodniej, lecz mieszkańcy ziem na wschód od jego granic wyznawali chrześcijaństwo wschodnie (Ruś Kijowska przyjęła chrzest w obrządku wschodnim w 988 r.).
Pierwsi prawosławni pojawili się w granicach rządzonych przez Piastów prawdopodobnie w XI w. i niezależnie od wzajemnych animozji Rzymu i Konstantynopola, nie spotykali się z jakąś jawną niechęcią ze strony Polaków. Ten stan wzajemnego poszanowania umocniła decyzja Kazimierza Wielkiego, który zagwarantował poszanowanie wyznania prawosławnym Rusinom zamieszkującym przyłączoną do Polski Ruś Halicką.
Kolejnym ważnym krokiem dla ludności prawosławnej (a dodajmy, że Korona była pierwszym państwem kultury rzymskiej, które miało w swych granicach tak dużą społeczność prawosławną) był wydany przez Władysława Warneńczyka przywilej zrównujący w prawach oba Kościoły. Tak więc wielka polityka, której religia była ważnym orężem w walce, toczyła się gdzieś daleko, ale na terenach dawnej Rzeczypospolitej rozłam był prawie niedostrzegalny.
Relacje większości z mniejszością
I tak pod koniec XV wieku powstał pierwszy na polskich ziemiach monaster – ale przecież nie na Górze Grabarce ani pośród supraskich mokradeł. Założyli go mieszkańcy wsi Jabłeczna, a miejsce było nieprzypadkowe. Otóż w pobliżu wsi miała się pojawić ikona św. Onufrego, którą jakimś dziwnym zrządzeniem przyniósł nut płynącego nieopodal Bugu. Klasztor działa po dzień dzisiejszy (choć historia go nie oszczędzała – w połowie XIX wieku był w tak złym stanie, że nawet remont nie mógł uratować konstrukcji, wobec czego trzeba było drewnianą budowlę zastąpić nową, murowaną), co czyni go nie tylko najstarszą tego typu świątynią w Polsce, ale też najdłużej działającym klasztorem, który nigdy nie przestał być prawosławny.
Relacje katolickiej większości z prawosławną mniejszością nie w całej historii układały się wzorowo, bynajmniej. Wyrazem tęsknoty za silną i jednolitą religijnie Polską była zawarta w 1596 r. Unia w Brześciu, która zakładała połączenie obu Kościołów pod zwierzchnictwem papieża. Część duchownych i wiernych prawosławnych przyjęła dogmaty Kościoła rzymskiego, zachowując przy tym swą odmienną liturgię (nazwano ich unitami), ale też wielu było przeciwników tej decyzji. I tak unia, która w założeniu twórców, miała jednoczyć, stała się w niektórych diecezjach przyczyną walk i doprowadziła do ofiar śmiertelnych.
Unici starali się przejąć (nie zawsze siłą li tylko argumentów słownych) jak najwięcej prawosławnych obiektów sakralnych. Monaster Jabłeczyński był jedynym, który się tym zakusom nie poddał i pozostał prawosławny.
W wyniku Unii Brzeskiej prawosławie stało się nielegalne. Nie na długo wprawdzie, bo z czasem powrócono do równouprawnienia wyznań, ale ten okres walk i niepokoju doprowadził do narastania niechęci wobec prawosławnych. W czasie zaborów było tylko gorzej, bo religię tę zaczęto powszechnie utożsamiać z rosyjskim agresorem. Nie bez przyczyny polskie władze prawie od razu po odzyskaniu niepodległości zadecydowały o rozebraniu monumentalnego soboru św. Aleksandra Newskiego, który dla społeczeństwa był jaskrawym symbolem rusyfikacji (i było to jak najbardziej uzasadnione, gdyż w zamyśle rosyjskich władz miał świadczyć o carskiej dominacji). Znajdował się na placu Saskim (dzisiejszym placu J. Piłsudskiego), w jednym z najbardziej reprezentatywnych miejsc przedwojennej stolicy. Niedługo cieszył oczy warszawiaków - poświęcono go w 1912 r., a całkowicie usunięto z krajobrazu miasta w 1926 r. Taki sam los spotkał zresztą większość innych cerkwi, które zbudowane zostały w czasie rozbiorów.
Harmonia i kanon ułatwiają zbliżenie się do Stwórcy
Wróćmy jednak na wschód Polski. Wyprawa szlakiem podlaskich cerkwi obejmuje kilkanaście miejscowości położonych raczej na południu województwa podlaskiego. Z reguły są drewniane (drewno z Puszczy Białowieskiej okazało się doskonałym budulcem, który pozwolił świątyniom przetrwać wiele dekad), a już prawie zawsze – kolorowe. Kolory nie są dziełem przypadku czy wyrazem preferencji estetycznych batiuszki (a jakże popularnym błędem jest używanie słowa "pop" na określenie prawosławnego duchownego! To słowo traktowane jest jako obraźliwe, a co najmniej lekceważące). Niosą ze sobą symbolikę. I tak, kolor niebieski mają cerkwie poświęcone Matce Boskiej lub Archaniołowi Michałowi, brązowe poświęcone są męczennikom, a zielone – Duchowi Świętemu.
Tym, co przykuwa uwagę po przekroczeniu progu cerkwi jest brak ławek (a jeśli już są, to pojedyncze, przeznaczone dla osób starszych i chorych). To spore wyzwanie, gdy wziąć pod uwagę, że nabożeństwo niedzielne trwa znacznie dłużej niż w Kościele katolickim, bo około dwóch godzin. Tradycyjnie językiem liturgicznym jest starocerkiewnosłowiański. To język martwy. W XX wieku pojawiały się nieśmiałe próby zastąpienia go językami nowożytnymi, ale co udało się Kościołowi rzymskiemu, który zrezygnował z łaciny, to Kościół wschodni jest wierny tradycjom.
Świątynia dzieli się na trzy części: przedsionek, część środkową i ołtarz, który skrywa się przed wzrokiem grzeszników za ikonostasem. To drewniana przegroda, jak można to obrazowo powiedzieć, oddziela świat ziemski (profanum) od boskiego, czyli sacrum.
Ikonostas składa się z kilku rzędów ikon (najczęściej jest ich pięć), których porządek nie jest przypadkowy. Wyznacza je kanon, który zakłada na przykład, że w centralnej części pierwszego rzędu umieszczone są carskie wrota, które otwierane są wyłącznie w trakcie nabożeństwa (z wyjątkiem tygodnia paschalnego, gdy pozostają otwarte przez cały czas). Może przez nie przejść tylko kapłan sprawujący liturgię. Osoby pomagające mu w tym mogą skorzystać wrót północnych południowych, które znajdują się odpowiednio po lewej i prawej stronie carskich wrót. Symboliki jest znacznie więcej.
Samo słowo "ikona" pochodzi z języka greckiego (eikón) – i oznacza obraz, podobieństwo, wizerunek. Przypatrzmy się przedstawionym na nich wizerunkom świętych. Ich twarze nie pokazują żadnych emocji i tak też ma być. Postaci mają emanować spokojem i opanowaniem. Ich kompozycją nie rządzi przypadek – jak zresztą w całej prawosławnej sztuce sakralnej. Każdy użyty kolor miał znaczenie; mnisi piszący ikony przekładali barwy na określone symbole. Kolor złoty, który tak zachwyca oglądających, symbolizuje świętość i Bożą chwałę.
Ikony malowano najczęściej na specjalnie przygotowanym drewnie cedrowym lub cyprysowym. Były to święte drzewa dla wschodniego chrześcijaństwa. Na Rusi stosowano drewno lipowe lub sosnowe.
Kto, wędrując po podlaskich szlakach, chce o ikonach dowiedzieć się więcej, powinien odwiedzić Muzeum Ikon, które znajduje się na terenie monasteru w Supraślu. W swojej kolekcji ma blisko 1200 pochodzących z XVII i XIX wieku ikon, lecz także dobrze rozbudowaną część interaktywną, która prezentuje prawosławną sztukę sakralną. Niestety, zwiedzający mogą zobaczyć ledwie część supraskich zbiorów.
_Wszystkie zamieszczone zdjęcia zdjęcia są autorstwa Mariusza Kalinowskiego. Więcej fotografii na blogu www.wolaistnienia.pl_